|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 8:49, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Poranny prezencik, czyli 1/3 nowego ficzka :)
CHATKA
Chatka była stara. Castiel nie miał pewności, jak bardzo stara, ale czasami, kiedy kładł rękę na niegdyś obrośniętych pleśnią ścianach, wyczuwał małego chłopca i jego ojca, odwiedzających ją niezawodnie każdej jesieni, potem młodego mężczyznę, potem starca, a potem przez lata nikogo, podczas gdy natura zagarnęła chatkę dla siebie.
Kiedy Castiel ujrzał ją pierwszy raz, wtedy, gdy zbliżała się apokalipsa, a on nosił ze sobą cenny amulet Deana, chatka była na krawędzi rozpadu. Drewno przegniło i kruszyło mu się w dłoniach. W złamanych deskach tworzących dach zagnieździły się ptaki, a oposy wykopały sobie schron w ścianach i starej pościeli. Wszystkie urządzenia, choć obecne na miejscu, były całkowicie zrujnowane, a podłogę zarastały chwasty. Komin pochylił się niebezpiecznie. Studnię przejęły kwiaty i mech.
Chatka leżała na krawędzi niewielkiej łąki, głęboko w lesie i w pobliżu ścieżki dawno już zapomnianej przez ludzi. W pobliżu dawało się zauważyć tropy jeleni, świeże i stare, a także słychać było przepływający strumień.
Castiel tylko na chwilę przerwał poszukiwania. Wyczuwał tu spokój tego rodzaju, jaki wywoływał w nim tęsknotę za domem w niebie, ale nie miał czasu, by się nad tym rozwodzić.
Nie pomyślał o chatce aż do kilka miesięcy później, kiedy już zrezygnował z odnalezienia swego nieobecnego ojca i odrzucił naszyjnik, który Dean później wyrzucił. Nie pomyślał o chatce, dopóki nie zaczęły swędzieć go skrzydła, a łaska zaczęła uwierać, podczas gdy jego pióra, przygotowujące się do Linienia, umierały jedno po drugim.
Potrzebował bezpiecznego, tajnego miejsca, aby przeczekać Linienie. W ciągu tych trzech dni, kiedy jego stare pióra wypadały, a wyrastały nowe, był całkowicie niezdolny latać i mógł rzucać jedynie najprostsze zaklęcia. Przeklinał swoją bezmyślność, kiedy poczuł między łopatkami swędzenie. Linienie uderzyło go mocno, czy był na nie przygotowany, czy nie; miał niewiele czasu, a w obecnej sytuacji jego wybór bardzo zmalał.
Niebo absolutnie nie wchodziło w grę. Nie mógł wrócić do swego starego Gniazda, nie, jeśli wiedział, że archanioły wciąż go szukały i że zniszczyłyby go natychmiast. To by było samobójstwo.
Jego jedynym wyjściem była Ziemia, ale budowanie Gniazda na Ziemi było głupotą. Ziemia nie mogła zaoferować wbudowanej ochrony Nieba, a gdyby demony znalazły go w chwili największej słabości… nie mógł znieść myśli o tym. Ale przy odpowiednich barierach i zaklęciach ochronnych mógł przeczekać swoje Linienie we względnym bezpieczeństwie.
Cas potrzebował odizolowanego miejsca, gdzieś, gdzie nie zostałby odkryty i gdzieś, gdzie mógłby rzucić wokół czary ochronne bez interwencji kogoś mądrzejszego.
Niemal natychmiast pomyślał o chatce, a jego słabnące skrzydła zaniosły go dokładnie do niej. Chatka była niedoskonała i nie ochroniłaby ani jego, ani jego gniazda przed pogodą czy zwierzętami, ale przy odrobinie pracy mogłaby dać mu ochronę przed wszystkim innym. Znajdowała się wystarczająco daleko od ludzi i w na tyle nieuczęszczanej części lasu, że resztki jego łaski zamknięte w każdym piórze mogły ujść niezauważone. Łaska mogła nieszkodliwie wsiąknąć w chatkę i otaczające ją lasy, doskonale mieszając się z naturalną energią łąki i czyniąc wykrycie niemożliwym.
Miejsce było tak bliskie doskonałości, jak Castiel kiedykolwiek mógłby znaleźć.
Następne dwa dni przed Linieniem spędził na rzeźbieniu każdego możliwego ochronnego sigila oraz glifów maskujących w ruinach chatki oraz w każdym drzewie otaczających polanę. Rył głęboko w drewnie swoim ostrzem, pokrywając się wiórami, ale upewniając się, że naturalny wzrost drzewa nie zniekształci czy nie zniszczy tego, co wyrył. Istniały zaklęcia, jakie pragnął rzucić, ale od czasu opuszczenia Nieba jego łaska systematycznie bladła. Zamiast magii użył soli i nakreślił diabelskie pułapki, których żaden demon nie mógłby przerwać, aż go wreszcie zabolały ręce.
Nadszedł czas. Jego sanktuarium było improwizowane, ale wystarczyło. Następnego roku mógł przygotować się lepiej.
Castiel przeszedł przez framugę, w której nie było już drzwi, i po zniszczonej podłodze ruszył do jedynego pomieszczenia, które wciąż miało cztery ściany i tylko niewielką dziurę w dachu. Była to niegdyś sypialnia, znajdowała się w pobliżu dawnej kuchni. Rama łóżka uległa zniszczeniu, czas i rdza obróciły metal w kruchy złom. Nie było szafy, tylko komódka zawierająca pogryzione przez ćmy i pełne ptasich gniazd ubrania niegdyś mieszkającego tu człowieka.
Skrzydła niemiłosiernie Castiela swędziały, kiedy nowe pióra wypychały stare. Odetchnął głęboko i zaczął się szarpać z ubraniami swego naczynia. Minęło bardzo dużo czasu od chwili, kiedy ostatnio doświadczył Linienia w naczyniu. Ubrania znacznie się od wtedy zmieniły.
Gdyby Jimmy wciąż był obecny, Cas byłby go zapytał o pozwolenie, a przynajmniej powiedział mężczyźnie, co się działo, ale Jimmy był w Niebie. Ciało należało do Castiela, więc nie wstydził się rozbierać.
Zdjął płaszcz i marynarkę jednocześnie i pozwolił im opaść. Później mógł usunąć z nich brud. Krawat był trudniejszy, ale po niewielkim szarpaniu poluzował się. Guziki były łatwe, kiedy już zrozumiał, jak przepchnąć małe plastikowe kółka przez dziurki, zaś podkoszulkę z łatwością przeciągnął sobie przez głowę.
Dziwnie było poczuć nagle zimne powietrze na nagiej skórze swego naczynia. W trakcie całego tego czasu, kiedy Jimmy był jego nosicielem, nigdy się nie rozebrał. Jego skrzydła z łatwością przechodziły przez materiał, ale niewielkie, rosnące w dół pióra w pobliżu pleców mogły się zaplątać w materiał. Aby całkowicie stracić pióra, musiał się rozebrać.
Castiel westchnął z ulgą, odprężając swoją prawdziwą postać i pozwalając skrzydłom rozlać się na zewnątrz ciała i kości. Najpierw pojawiły się długie lotki, wyglądające jak mgła, bez szkody przechodząc przez jego naczynie. Skrzydła rozwijały się dalej, niemożliwie długie, i w sekundy przeszły z popielatego dymu w kolor węgla. Rozłożył je, każde w rozmiarze dorosłego człowieka, i poruszył ramionami. Skrzydła nie miały fizycznego ciężaru, ponieważ wspierała je jego prawdziwa postać, nie zaś cielesna powłoka, jaką zamieszkiwał. Samo ciało Jimmy’ego Novaka nigdy by nie zdołało ich podtrzymać.
Pióra mu zmatowiały, zauważył nieszczęśliwie Cas. Zazwyczaj były barwy atramentu i równie mocno lśniły, ale Piekło i wiek je przygasiły i osłabiły. Niektóre z piór pogięły się i złamały. Zaczął właśnie od nich.
Przeczesał pióra palcami, ciągnąc delikatnie i uwalniając te już poluzowane. Łaska krążąca mu w skrzydłach napierała na martwe i umierające pióra, a zarodki nowych zaczynały mu wystawać ze „skóry”. Odczuwał lekki świąd, ale dyskomfort nie był zbyt wielki. Cas rzucił stare pióra na niewielką stertę. Miały się na kilka następnych nocy stać jego łóżkiem, jego Gniazdem, w którym spoczywał, podczas gdy jego skrzydła się odtwarzały.
Jak zawsze, było to Gniazdo dla jednego.
Dziwnym było, aby anioł w jego wieku i o jego pozycji wciąż budował samotne Gniazdo. Nie to, że nikt nie zaofiarował mu się jako partner, choć w miarę upływu czasu otrzymywał coraz mniej ofert, ponieważ rozchodziła się wieść o tym, że Castiela nie interesowało wiązanie się. Przyjaciele i rodzina snuli entuzjastyczne opowieści o łączeniu łaski z łaską partnera w próbie namówienia go na przyjęcie jednego z zalotników, ale on zwyczajnie nie widział w tym powabu.
Czasami, zwinięty w Gnieździe, które pachniało tylko nim, czuł się samotny. Ciężko mu było odpoczywać ze świadomością, że nikt go nie chronił w tym najwrażliwszym okresie.
Pomyślał przelotnie o Deanie, o otaczających go zapachach. Tanie chemikalia hotelowych mydeł, olej silnikowy Impali i z pistoletów, skóra oraz naturalny zapach samego Deana. Pomyślał o duszy mężczyzny, o jej jaskrawym blasku, który lśnił nawet w ciemnościach Czeluści i tylko zyskał na sile w chwili, w której Cas przywrócił mu ciało.
W obecności Deana Cas pomyślał, że zaczynał rozumieć, czemu tyle aniołów czerpało radość z dzielenia z kimś Gniazda.
Niechętnie odsunął od siebie te myśli i ponownie zaczął czesać sobie skrzydła, nie myśląc o niczym niepotrzebnym. Nie powinien się zastanawiać nad tym, jak by to było spać w otoczeniu zapachu Deana wymieszanego z jego własnym, albo jak by to było trzymać w dłoniach duszę Deana i w zamian oddać mu swoją łaskę.
Nie powinien pragnąć niemożliwego.
Kiedy wreszcie wyłonił się z pokoju, ponownie ubrany i ze skrzydłami ciemnymi i lśniącymi jak atrament, roślinność zdążyła już ustąpić z podłogi, a zwierzęta znalazły sobie nowe domy. Deski tworzące chatkę lśniły nowym życiem, ściany ponownie były całe, a dach nienaruszony.
Na zewnątrz chatki rosła gęstsza trawa, a wyrzeźbione sigile zarosły nową korą. Cas sprawdził je dla pewności, ale pozostały nietknięte.
Odleciał zadowolony. Stara łaska z jego nowego Gniazda, zbudowanego ze zrzuconych piór dalej cicho wsiąkała w ściany i w ziemię.
TRZY LATA PÓŹNIEJ
- To jest idiotyzm – burknął Dean, wpychając resztę swoich rzeczy do torby. – Jesteśmy łowcami. Mamy POLOWAĆ.
- Masz lepszy pomysł? – odciął się Sam, już pół godziny temu osiągnąwszy granice cierpliwości. Jego rzeczy, oczywiście, spoczywały już schludnie zwinięte w torbie, a wzmiankowana torba zwisała mu przez ramię, podczas gdy czekał, aż Dean się spakuje. Sam stał przy oknie, wyglądając zza zasłony i patrząc na zachodzące słońce. – Pospiesz się. Gdy tylko zapadnie noc, skoll znowu ruszy.
Dean skrzywił się i zapiął torbę. Skoll był wilkopodobnym potworem, którego wiedźma, na jaką polowali, przywołała specjalnie po to, by ich zabił. Cóż, by zabił Deana. To cholerstwo było szybsze od wendigo i niemal niemożliwe do zabicia bez miecza jakiegoś mitycznego nordyckiego herosa. Wiedźma zdobyła kroplę krwi Deana z okna, które wybił, aby dostać się do jej domu, a skoll znał jego zapach; znalazłby go wszędzie, a nawet, gdyby mężczyzna uciekł, potwór szukałby go aż do śmierci. Albo do czasu śmierci czarownicy, która go wezwała, cokolwiek nadarzyłoby się pierwsze, ale wiedźma opuściła miasto w chwili, w której zorientowała się, że została przyłapana. Skoll był jej pożegnalnym prezentem.
Ta świadomość silnie działała Deanowi na nerwy, ale jego jedynym wyjściem było ukryć się tak głęboko pod ziemią (mówiąc w przenośni), jak to możliwe, przed zapadnięciem zmroku. Nie musiał się nawet zastanawiać nad tym, czy skoll mógłby zaatakować kogoś innego, ponieważ na szczęście dla każdego, kto nie był Deanem Winchesterem, potwór ścigał tylko JEGO.
Pomogłoby im, gdyby się o tym dowiedzieli prędzej niż na godzinę przed zachodem słońca, ale taki był problem, jeśli wszystkie poszukiwania opierały się na starych tekstach lub na ludziach, którzy nie zawsze odbierali telefon. Garth musiał się zająć własnymi łowami i nie zawsze mógł być na zawołanie. Zbyt wiele dziwnych wydarzeń czekało na zbadanie, a za mało było do tego łowców.
Najlepszym wyjściem było dostać się na autostradę i minąć przynajmniej jedno lub dwa miasta przed znalezieniem pokoju motelowego i otoczeniem go wszelkimi możliwymi sigilami ochronnymi znanymi człowiekowi. Nie mogli tu tak po prostu zostać; zapach Deana przenikał całe to miejsce, potwór znalazłby ich w kilka sekund. Wydostanie się stąd mogłoby im kupić trochę dodatkowego czasu.
JESZCZE LEPSZYM wyjściem byłoby wezwać Casa i poprosić o przeniesienie ich (i samochodu, bo Dean nie zamierzał zostawić swojej dziecinki samej i bezbronnej w obliczu skolla gotowego zaatakować wszystko, co nim pachniało) w jakieś bezpieczne miejsce, ale to nie wchodziło w grę. Cas ostatnimi czasy nie odpowiadał za często. Od chwili, gdy wydostali się z czyśćca, Cas trzymał się na dystans.
Dean mocniej złapał pasek torby i zgrzytnął zębami.
Czyściec w żadnym razie nie był fajny, ale miał w sobie CZYSTOŚĆ. Dean poczuł się wolny na sposoby, jakich nigdy nie doznał na Ziemi, jakby mógł zrobić wszystko i być, kimkolwiek chciał, bez pełnego niechęci spojrzenia ojca czy szeroko otwartych oczu młodszego brata, którego by mógł rozczarować. W pewnej chwili, tuż przed tym, jak znaleźli portal, którym łowca wrócił do domu, Dean miał pewność, że Cas by go zaraz pocałował. Dean odwzajemniłby ten pocałunek, a gdyby zaczął, to nie sądził, że zdołałby przestać.
Cas stanął tak blisko, jak zawsze, bliżej, niż ogólnie uchodziło za uprzejme, a potem przysunął się jeszcze BLIŻEJ. Deanowi zaparło dech i wzrok niechcący spoczął mu na ustach Casa. Miewali już wcześniej takie chwile, blisko-ale-nie-całkiem, ale żaden z nich nie przekroczył bariery. W tamtym właśnie momencie powietrze zgęstniało od możliwości i obietnic i Dean poczuł oczekiwanie we krwi.
Przez sekundę miał nadzieję. Na sekundę przysunął się bliżej.
Wtedy Cas wydyszał „Dean” i pchnął go ostro w tył tuż przed tym, zanim Lewiatan z wybuchem runął na ziemię w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał łowca. Przez jakiś czas po tym nie było w ogóle czasu na myślenie czy opłakiwanie straconej okazji.
A później, po walce, kiedy Dean i Cas stali przez lśniącymi błękitem drzwiami powrotnymi do domu, anioł odrzucił jego rękę i kazał mu iść. Dean nie pamiętał zbyt dobrze podróży do domu, tylko wyraz oczu Casa, kiedy Dean został wciągnięty z powrotem.
Cas nie chciał z nim wrócić do domu. Cas wybrał pierdolony CZYŚCIEC zamiast powrotu do domu z Deanem.
Prawie-pocałunek był halucynacją stworzoną przez własne pragnienia Deana i radość z powodu znalezienia powrotnej drogi na Ziemię. Z powrotem do Sama i do polowań i do tego, co jego zdaniem byłoby dobrym życiem, Grupą Wolna Wola znowu w komplecie i gotową podbić świat. Prywatnie, w myślach, którym nie pozwalał ujawniać się w ostrym świetle dnia, możliwe, że zastanawiał się nawet nad tym „co, jeśli”. Co, gdyby pocałował Casa? Co, gdyby Cas odwzajemnił pocałunek? Co, gdyby Cas ZOSTAŁ i przejął pustą połowę pokoju Deana w bunkrze, i zajął pustą połowę łóżka?
Co za marnowanie czasu.
- Dean, gotów jesteś? – zapytał nagląco Sam, wyrywając Deana z zamyślenia. Dean otrząsnął się i podniósł torbę.
- Tak, jestem – powiedział. – Chodźmy.
Castiel pokazał się dzień lub dwa po Deanie, blady i zbolały. Dean jednocześnie nie posiadał się z radości, że Cas wrócił, i wściekał się, iż anioł próbował trzymać się z tyłu. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa z powodu guli w gardle, ale Sam już tak. To on powitał Casa zszokowany i uszczęśliwiony; Dean mu nie powiedział, że Cas postanowił nie wracać. Było to zbyt bolesne – i wciąż było – myśleć o tym przez jakikolwiek okres czasu, a co dopiero mówić.
Wtedy Sam zapytał, jak Cas uciekł, a aniołowi odebrało mowę. Dean nie widywał tego zbyt często. Przez chwilę czuł zaskoczenie (i zmartwienie), ale wtedy Cas zerknął na niego, odwrócił wzrok i wymamrotał, że nie miał pojęcia.
Jak to szło z tym starym powiedzeniem? „Kłamcy nie okłamiesz”?
Dean natychmiast się zorientował, że coś było nie tak, ale czuł zbyt wielką złość, aby rzucić odpowiedzią, jaką miał na czubku języka. Sam wydawał się nieszczęśliwy, ale zrezygnowany i pełen cierpliwości. Jego mina zdawała się mówić, że Cas wyjaśni wszystko, gdy będzie gotów, i że sekret nie mógł być czymś zbyt potwornym. W końcu ostatnim razem anioł pojął tę lekcję.
O TYM Dean też nadal nie lubił myśleć. Tam znajdowały się wspomnienia zdrad, kręgów ognia i obserwowania, jak Sam – SAM – prawie umarł z rąk Castiela – CASA.
Mówiąc uczciwie Dean też Casa zdradził i zawiódł jego zaufanie, ale nie miał ochoty na grę fair.
Ostatni raz rozejrzawszy się po pokoju bracia wyszli. Słońce dalej zniżało się nad horyzontem.
Znajdowali się jakieś 40 minut od miasta, kiedy słońce wreszcie zaszło.
55 minut od miasta skoll ich dogonił.
Bestia rąbnęła w lewy bok Impali. Tylne drzwi po stronie kierowcy wygięły się, a szkło poszło w kawałki. Dean zaklął.
Oficjalnie skończyły im się możliwości.
- Cas – krzyknął. Kątem oka widział coś włochatego i ciemnego. Pazury zarysowały metalową górę samochodu, rozdzierając ją jak mokry papier. – Mam nadzieję, że słuchasz, bo pomoc naprawdę by się nam przydała!
Dean próbował jechać naprawdę szybko, ale Impala zwalniała. Jechała na niższych obrotach, niż zwykle. Skoll powoli ją zatrzymywał.
Dean już potwora nie widział. Jego oddech zaparował mu okno.
Nie chciał się dowiedzieć, co się z nim stanie, gdyby stwór zdołał zatrzymać samochód.
- Cas!
Dźwięk skrzydeł jeszcze nigdy nie był tak mile widziany.
Z samochodu zniknął ciężar, a spod kół Impali zniknęła droga.
Dean wcisnął hamulce, kiedy nagle na wprost niego wyskoczyło drzewo, po czym zdał sobie sprawę, że silnik już nie pracował, a pojazd stał bezpiecznie w parku. Kiedy sprawdził kieszenie, znalazł w nich kluczyki.
- W porządku z tobą? - spytał Sama. Sam, nieco blady, kiwnął głową, ale nie wyglądał na rannego. Dean odetchnął z ulgą i odwrócił się do tylnego siedzenia. – Dzięki, Cas, naprawdę-
Tylne siedzenie było puste. Słowa zamarły Deanowi na języku, a stary ból zapulsował głęboko w jego ciele. Cas nie mógł, kurwa, zostać na pięć minut nawet wtedy, kiedy ratował im życie.
- Gdzie jesteśmy? – spytał Sam, zmrużonymi oczami wyglądając w ciemność na zewnątrz samochodu. Dean wzruszył ramionami, przeczesując wzrokiem teren. Nie widział zbyt wiele, ale umiał stwierdzić, że nie znajdowali się w pobliżu bunkra.
- Nie wiem – odparł. Musieli znajdować się gdzieś na wsi, wnioskując z braku lamp ulicznych, ale więcej nie umiał stwierdzić. Co dziwne, ten fakt mu nie przeszkadzał. Czuł się… BEZPIECZNIE, co było niezwykłą myślą, skoro na ogonie siedział mu zabójczy mega-wilk.
To uczucie zjeżyło mu włosy na karku. Łowcy nigdy nie czuli się BEZPIECZNI w otoczeniu nieznanej ciemności. Zbyt wielką mieli świadomość tego, co mogło się czaić w mroku.
Kątem oka Dean dojrzał światło. Natychmiast zwrócił się w jego stronę, jedną ręką sięgając po broń.
Pierwsze, co zauważył, to, że Castiel najwyraźniej zostawił Impalę przed jakąś chatką. Dean nie za wiele widział, ale płomień na kominku (migał za bardzo, by mógł być czymś innym) widoczny przez okno oświetlał wystarczająco dużo.
Czemu Cas zostawił ich TUTAJ? Dean oczekiwał, że trafią do bunkra. Mogliby zabarykadować drzwi w razie możliwości, że skoll odnalazłby to miejsce. Dean obszedł lasy wokół bunkra i na zewnątrz pracował nad Impalą; niemożliwe, żeby jego zapach się tam nie utrzymywał.
Dean usłyszał bicie skrzydeł i ponownie odwrócił się do tylnego siedzenia. Tym razem Cas tam siedział.
- Chatka jest gotowa – powiedział. Minęły tygodnie od czasu, kiedy Dean ostatnio usłyszał jego głos, i ten znajomy dźwięk ukoił mu nerwy, choć w piersi go bolało.
- Gotowa na co? – zapytał Sam, wykręcając się na siedzeniu, by również popatrzeć na Casa. Cas urwał na chwilę, jakby chcąc pozbierać myśli.
- Wrzuciłem skolla do oceanu, ale on wróci. Dopóki nie złapie się wzywającej, będziecie potrzebowali schronu.
- Schronu? A czyj on jest? – spytał Dean, zerkając na oświetlone okno. Wydawało się, że w domu nikogo nie było, ale nie chciał niespodziewanie spaść jakiemuś łowcy na kark. To musiał być dom łowcy; leśne chatki przypadkowych cywili nie były „bezpieczne”.
- Mój – powiedział Cas. Dean i Sam przez chwilę się na niego gapili.
- Kiedy kupiłeś dom? – spytał Sam. Cas przez chwilę wyglądał niepewnie.
- Nie kupiłem go. Chatka była porzucona, kiedy ją znalazłem, a nikt nie wrócił, by się o nią upomnieć. – Anioł spuścił wzrok. – Będzie tu wystarczająco bezpiecznie, dopóki nie zlokalizuję czarownicy lub czarownika odpowiedzialnych za wezwanie. Czyjej krwi użyto przy wzywaniu?
- Mojej – powiedział Dean, uśmiechając się z irytacją. Cas spojrzał na niego ostro. Anioł zacisnął szczękę, jakby chciał łowcę złajać, ale Dean odwzajemnił się takim samym spojrzeniem i Cas ustąpił, sapiąc ze zdenerwowaniem.
- Musisz trzymać się w obrębie polany. Rano zdołasz dojrzeć granice. Wewnątrz nich skoll cię nie wyśledzi – anioł urwał znowu. – Wrócę tu z jedzeniem.
Zniknął w dźwięku bijących skrzydeł. Dean i Sam popatrzyli na siebie, Dean poirytowany, Sam zrezygnowany.
- Chodźmy do środka – burknął Dean.
- Wezmę torby – powiedział Sam.
Chatka była przyzwoitych rozmiarów, choć może bardziej mała. Kuchnia była niewielka, miała niewiele ponad dwa blaty robocze, może z sześć szuflad i szafek, zlew i stary piecyk. Brakowało lodówki.
W salonie znajdowały się kanapa i wyświechtany dywanik. Kominek widniał w najdalszej ścianie, trzaskając wesoło. W ścianie z tyłu widać było drzwi, nieznacznie uchylone. Z tego, co Dean zdołał stwierdzić, wyglądały jak prowadzące do łazienki.
Widać było jeszcze dwoje drzwi. Te bliższe kuchni były zamknięte, ale Dean zgadywał, że była to prawdopodobnie sypialnia. Drugie stały otworem i Dean dostrzegał niewyraźne kontury łóżka.
- Po jednym dla każdego, jak sądzę – powiedział Sam, zauważając, gdzie patrzył brat. Dean potaknął.
- Może wezmę ten na lewo? – zaproponował. Właśnie w tej chwili szelest piór ogłosił powrót Castiela.
- Ten pokój jest mój – powiedział Cas, ustawiając na jednym z blatów naręcze toreb. Puszki szczęknęły o siebie. – Przepraszam, ale jeden z was będzie musiał spać na kanapie.
- Co? – zapytał Sam. – Czemu? – wydawało się, że natychmiast zawstydził się swoich manier, ale Dean był zmęczony, trochę grymaśny i bardziej niż trochę wkurzony.
- Cóż, to nie mogę pożyczyć twojego pokoju na kilka nocy? Dopóki nie dorwiemy wiedźmy i będziemy mogli zejść ci z oczu – powiedział. – Przecież nie musisz spać.
Cas spojrzał na niego i ściągnął brwi.
- W moim pokoju nie ma łóżka. Kanapa będzie… wygodniejsza – powiedział, zacinając się trochę swoimi słowami. Dean zmarszczył się, a irytacja na krótko przeszła w troskę, po czym mężczyzna wzruszył ramionami. Cas potykający się na zdaniu nie był wystarczającym powodem do zmartwień.
- Dobra – powiedział Dean i popatrzył na Sama. – Będziemy się zamieniać. Dziś ja biorę kanapę.
Castiel zniknął z kuchni i pojawił się u siebie w pokoju. Był wobec Deana dość szczery. W pomieszczeniu nie było łóżka ani żadnego innego mebla. Castiel pozbył się ich lata temu. Jednak wątpił, by kanapa była wygodniejsza i dawała lepszą możliwość odpoczynku.
Na środku pokoju leżała sterta piór, ciemnych i miękkich, oraz kawałków szmatek. Było to kilka starych bandaży, odczyszczonych z krwi, która niegdyś plamiła bawełnę, kilka koszul, niegdyś podartych, zakrwawionych i zabłoconych za bardzo, by myśleć o ich naprawie, para starych dżinsów zmiękłych na skutek użytkowania, oraz duma i zarazem największy powód do wstydu Castiela, czyli zestaw pościeli i poduszka, nowe w chwili, kiedy Dean i Sam wynajęli na tydzień motelowy pokój. Były to jedyne wyglądające na nowe przedmioty w Gnieździe i choć Casa kusiło, by wziąć również materac, to uznał, że tego przedmiotu mogłoby wyraźnie brakować.
Pokój pachniał nim i Deanem. Castiel zamknął oczy i wciągnął powietrze.
Wyobraził sobie, że było to prawidłowe Gniazdo, takie, które pokazywało się planowanemu partnerowi i które zostało zaakceptowane. Wyobraził sobie, że wpuścił Deana do tego pokoju, aby mężczyzna je zobaczył i być może w nim spał, podczas gdy on strzegłby jego snu. Przez chwilę Castiel odczuwał pokusę, by otworzyć drzwi i wezwać Deana z miejsca, w którym mężczyzna przygotowywał się do snu.
Ale rzeczywisty Dean nie przyjąłby tak miło Gniazda zbudowanego bez jego pozwolenia, jak Dean z marzeń. Dean by nie zrozumiał i nie odwzajemniłby – nie mógłby, nie po wszystkim, co Castiel zrobił – jego zainteresowania.
Nie liczyło się zbytnio, że ta dręcząca więź psychiczna, jaka ich łączyła, wystarczyła, aby ściągnąć Casa na Ziemię po tym, jak Dean z sukcesem uciekł z Czyśćca. Tej więzi nigdy nie będzie dane się spełnić.
Więź słabo zabolała. Pragnęła się spełnić, a ponieważ druga strona łącza była tak blisko, jednak nie dość blisko, uczucie graniczyło z cierpieniem. Castiel borykał się z tym już od lat; łącze uformowało się w chwili, w której wyciągnął Deana z piekła, bez jego pozwolenia i bez wiedzy łowcy.
Cas otwarł oczy i ze zmęczeniem popatrzył na Gniazdo. Nie był całkowitym przypadkiem pierwszy raz, kiedy wziął jedną z porzuconych koszul Deana z hotelowego śmietnika i ukrył ją tutaj. Prawie, ale nie do końca. Kradzież koszuli była powodowana impulsem, ale zrodzonym ze zbyt długiej tęsknoty i chwilowej utraty kontroli.
Od tamtej chwili Castiel był stracony. Lub być może, jak jego siostra Hester powiedziała Deanowi, był stracony od chwili, kiedy wyciągnął mężczyznę z piekła. Mógł przeciąć więź, gdy tylko zorientował się w jej istnieniu, ale tego nie zrobił. Teraz wiedział, że nie zmusiłby się do tego, a ile Dean by go o to nie poprosił.
W roku, jaki nastąpił po kradzieży koszuli, zostawił Deana w spokoju. Koszula stała się ukochanym przedmiotem i mieszała się z piórami, na których Cas kładł głowę w tych rzadkich chwilach, kiedy potrzebował odpoczynku. Nie pachniała już Deanem, ale dawała jego wrażenie. Dźwigała wspomnienie skóry mężczyzny i jego potu.
Inne przedmioty Castiel zdobył z poczuciem winy w trakcie pracy dla Crowleya, próbując się nie zastanawiać nad tym, co by Dean pomyślał, gdyby wiedział. Co by łowca pomyślał, gdyby wiedział o Gnieździe? Co by pomyślał o aniele pracującym dla demona?
Cas wiedział, że Dean nie zaaprobowałby żadnej z tych rzeczy, więc zachował to dla siebie.
Sięgnął do ukrytej kieszeni w marynarce i wyciągnął rozdartą koszulę. Koszula była cienka, ciemnoszara, zbyt znoszona, by dalej jej używać, i miejscami poplamiona. Wciąż pachniała Deanem i Cas głęboko się zaciągnął. Ukląkł obok Gniazda i ostrożnie udrapował materiał na jednej z pierzastych ścian.
Zgodnie z zasadami już dawno temu powinien był powiedzieć Deanowi o Gnieździe. Gdyby znajdował się w Niebie i nikt by Gniazda tak długo nie zauważył, nakazano by mu albo je rozebrać, albo poprosić planowanego partnera o dokonanie wyboru. A on nie mógł.
Gniazdo w czasie wojny z Rafałem stało się jego azylem. Otaczał chatkę kolejnymi warstwami ochronnymi, aż wreszcie nawet archanioł nie zdołałby jej znaleźć, a co dopiero uszkodzić choćby źdźbło trawy wewnątrz kręgu drzew. Nikt, kogo Castiel osobiście nie zaprosił, nie zdołałby zgadnąć istnienia chatki.
Po każdym Linieniu kawałki jego łaski wsiąkały w chatkę i otaczającą ją ziemię, przywracając życie drewnu. Próchno się cofnęło, pleśń wyginęła, a ściany się odbudowały, wreszcie miejsce znowu nadawało się do zamieszkania.
W trakcie roku po niedoszłej apokalipsie Castiel spędził tu wiele czasu z dala od Nieba. Wykorzystał te chwile na planowanie wojny oraz na dogadzanie sobie fantazją, której, jak sądził, nie byłoby mu dane żałować.
A teraz, kiedy Dean naprawdę był tutaj…
Cas musiał szybko znaleźć wiedźmę i w międzyczasie trzymać drzwi zamknięte. Dean nie mógł się dowiedzieć. Cas lekko pogładził palcami najnowszy dodatek do Gniazda i wstał.
Im szybciej pozbędzie się wiedźmy, tym szybciej Dean odejdzie i tym mniejsze stanie się prawdopodobieństwo, że mógłby on odkryć sekret Casa.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subSilver/images/spacer.gif) |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Nie 17:16, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Płynę jak szczurek, marzę tylko o długiej kąpieli i 24 godzinach snu i nie mam siły na cokolwiek- srsly, napiszę normalnego posta, jak tylko się trochę ogarnę (kawa i kąpiel, przynajmniej) ale muszę, muszę napisać chociaż słowo o tej wrzucie- bo to ficzek z gatunku tych, od których jestem uzależniona. Nie jest to fluff, słodkorzygliwy róż od pierwszej do ostatniej linijki i nie jest to angst, od którego bolą zęby (i wszystko inne, srsly, dalej taptam Grey). Jest wciągająco ciekawy, słodki w troszkę melancholijny sposób, gniazdo z anielskich piór i rzeczy Deana? Wzruszające w uśmiechający się sposób. I w ogóle ta chatka i to wszystko, wszystko. Jest takie dobre ._. Trochę smutne, bardzo urocze i mimo wszystko takie pozytywne Dx Nie umiem się wysłowić, wiecie o co chodzi.
Teraz WANNA. O&o.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 17:26, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Linek, po następnej części przyjdzie ci nieco zmienić zdanie :)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Nie 18:50, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
The Cabin @_@ Nie wiem, jak długo ten plik czeka, aż go wreszcie przeczytam, a tu proszę! Niespodzianka! @_@ Cudownie @_@ Patrząc na tagi szykuję się na angst, ale muszę przytaknąć Lin. Na razie historyjka jest taka z ulubionego rodzaju (nie będę robić kopiuj-wklej, Lin ujęła temat idealnie), angst też zapowiada się taki, jak lubię. Melancholijnie, słodko-gorzko i... i... no, wiecie. Brakuje mi słownictwa XD Więc, ach! Patuś, idealna niespodzianka, naprawdę @_@
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Nie 19:08, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Dlaczego ja mam u siebie The cabin otagowane jakimiś wakacjami w kurorcie i gorzkim zakończeniem? o.O
Enyłej, jakby nie było dalej, na razie jest bosko. Wiedźma mnie intryguje jak diabli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 19:11, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Możliwe, że najpóźniej jutro rano druga część :) A zakończenie nijak nie jest gorzkie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Nie 19:19, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Może masz inne The Cabin, Lin? :D Albo tagi pochrzanione? :D
Anyway, to kolejny twór napisany na okoliczność DCBB2013, musi być dobry :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Nie 19:20, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Szybko sprawdziłam- nie wiem, czy ja źle zapisałam, czy faktycznie ten fic też ma taki tytuł- ten, o którym myślałam, jest o Deanie na urlopie. Cas jest kierownikiem kurortu. Wyjeżdża bodajże na koniec w pizdu. Ten ficzek za to siedzi sobie bezpiecznie w folderze Bookkbaby. Tak samo zatytułowany. Cieszę się, ze jeszcze do niego nie zaglądałam :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 19:51, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Wiesz, Linuś, to ja twojej Kabiny czytać nie chcę. Nie lubię unhappy endów. Zaś w Chatce takiego nie uświadczysz :)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Nie 20:00, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Nie wiem, doprawdy, po co ludzie piszą fiki bez heppy endów. W mojej książce to się totalnie mija z celem. Nope, nie czytam, dziękuję bardzo :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Nie 20:07, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Słuszna decyzja, Dziewczęta :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 20:51, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Zgadza się, po TWIST&SHOUT ty wiesz o tym najlepiej :)
EDYTKA: link do słodkiego ficzka znalezionego na ff.net
[link widoczny dla zalogowanych]
EDYTKA nr 2: część druga ficzka, została jeszcze jedna :)
Zaczęło się od niewyraźnej ciekawości, ale w miarę upływu dni, kiedy Dean tkwił uwięziony na tym samym obszarze lasu, zmieniło się to pełnowymiarowe MUSZĘ WIEDZIEĆ.
W końcu nikt nie upychał Deana Winchestera w małym pudełku i nie pozwalał mu zbadać narożnika. W ten sposób narożnik stawał się czymś bardzo podejrzanym, a Dean był łowcą. Podejrzane narożniki połykał na śniadanie.
Zerknął na drzwi pokoju Casa. Już raz próbował złapać za klamkę, pierwszego ranka po ich przybyciu tutaj. Chciał wiedzieć, co było w pokoju, więc ruszył do drzwi z nadzieją, że je otworzy i przyjrzy się porządnie, zanim Cas go stamtąd przegoni. Zapukanie byłoby uprzejmiejsze, ale nawet nie w przybliżeniu tak satysfakcjonujące.
DEAN PRZEKRĘCIŁ KLAMKĘ, ALE JEGO DŁOŃ TYLKO OBSUNĘŁA SIĘ PO METALOWEJ KULI. KLAMKA NIE USTĄPIŁA. SZARPNĄŁ W NADZIEI, ŻE TO TYLKO BARDZIEJ SKOMPLIKOWANA ZAPADKA, ALE NIC SIĘ NIE STAŁO.
RUCH ZA DRZWIAMI USTAŁ, A ZA NIM ROZLEGŁO SIĘ BICIE SKRZYDEŁ.
CZY CAS NAPRAWDĘ TU PRZYLECIAŁ ZAMIAST ZWYCZAJNIE OTWORZYĆ?
- TAK? – SPYTAŁ OBOJĘTNIE ANIOŁ. DEAN PRZENIÓSŁ WZROK Z NIEGO NA ZAMKNIĘTE DRZWI.
- CO, ZAPOMNIAŁEŚ, JAK UŻYWAĆ DRZWI? – ZAPYTAŁ. CASOWI NIEMAL NIEDOSTRZEGALNIE ŚCIĄGNĘŁA SIĘ TWARZ.
- NIE – POWIEDZIAŁ. – CZEGO POTRZEBUJESZ? – GŁOS MIAŁ SZTYWNY I OFICJALNY, BARDZIEJ JAK ANIOŁ, KTÓREGO DEAN POCZĄTKOWO SPOTKAŁ, WTEDY, KIEDY APOKALIPSA WCIĄŻ BYŁA ZAGROŻENIEM, A ŁOWCA NIE MIAŁ POJĘCIA, ŻE NIEBO RÓWNIE CHĘTNIE WYKOŃCZYŁOBY ZIEMIĘ, CO PIEKŁO. PRZEZ CHWILĘ DEAN NIEMAL TĘSKNIŁ ZA CZASAMI NIEUDANEJ APOKALIPSY. PRZYNAJMNIEJ WTEDY (PRZED RAFAŁEM, PRZED CROWLEYEM, PRZED LEWIATANAMI I CZYŚĆCEM ORAZ UTRATĄ CASA WCIĄŻ OD NOWA) DEAN BYŁ W STANIE Z CASEM ROZMAWIAĆ. TERAZ ICH STOSUNKI BYŁY NAPIĘTE, A CO GORSZA… CAS ZNOWU MIAŁ JAKIEŚ TAJEMNICE.
- PRZYPUSZCZAM, ŻE NIE OPROWADZISZ MNIE PO TYM MIEJSCU? – ZAPYTAŁ DEAN. CAS PRZEZ CHWILĘ WYDAWAŁ SIĘ ZDEZORIENTOWANY, PRZECHYLAJĄC GŁOWĘ.
- DOBRZE WIĘC – POWIEDZIAŁ I DEAN PRZEZ CHWILĘ POCZUŁ ZASKOCZENIE, ZANIM CAS SIĘ ODWRÓCIŁ I ZACZĄŁ WSKAZYWAĆ NA ROZMAITE POMIESZCZENIA. – TAM JEST KUCHNIA. ŁAZIENKĘ WIDAĆ TAM. TO SĄ DRZWI WEJŚCIOWE. TO JEST MÓJ POKÓJ, A TAM JEST DRUGA SYPIALNIA – CASTIEL, WCIĄŻ ZASKOCZONY, POPATRZYŁ NA NIEGO ZNOWU. – CHATKA NIE JEST DUŻA.
- I NIE MOGĘ ZOBACZYĆ TWOJEGO POKOJU? – ZAPYTAŁ DEAN, MAJĄC JUŻ PEWNOŚĆ, JAKĄ ODPOWIEDŹ USŁYSZY. DEZORIENTACJA CASTIELA ZNIKNĘŁA, ZASTĄPIONA DZIWNIE ZADUMANĄ I SMUTNĄ REZYGNACJĄ.
- NIE.
- CO, CZY TO JEST JAKIEŚ Zachodnie Skrzydło CZY COŚ? – SPYTAŁ DEAN. – ZAKAZANE?
DEZORIENTACJA POWRÓCIŁA, ALE TYM RAZEM WIĘKSZA. CAS OTWARŁ USTA, ABY COŚ POWIEDZIEĆ, ALE UBIEGŁ GO INNY GŁOS.
- CZY TY NA POWAŻNIE ODNIOSŁEŚ SIĘ WŁAŚNIE DO FILMU DISNEYA? – ZAPYTAŁ SAM, POJAWIAJĄC SIĘ W DRZWIACH SWOJEGO POKOJU. ZIEWNĄŁ I PRZECIĄGNĄŁ SIĘ, PO CZYM POTRZĄSNĄŁ GŁOWĄ. – A SKORO TO TY TU UTKNĄŁEŚ, TO CZY NIE JESTEŚ ODPOWIEDNIKIEM BELLI?
- PASKUD – ODPARŁ DEAN, ALE BEZ ZŁOŚCI. MOŻE SIĘ NIECO ZACZERWIENIŁ, ALE NA SZCZĘŚCIE ANI CAS, ANI SAM MU TEGO NIE WYPOMNIELI.
Drzwi do pokoju Casa pozostały mocno zamknięte. Od czasu do czasu Dean słyszał w środku jakieś ruchy, ale gdy tylko wzywał anioła, ten przylatywał, zamiast zwyczajnie wyjść z pomieszczenia. Dean MUSIAŁ wiedzieć, co było w środku pokoju, jeśli Cas uciekał się do takich starań, aby trzymać to z dala od wszystkich.
Nie było lepszej okazji niż teraz. Sam udał się na przechadzkę, skoro MÓGŁ opuszczać niewielką polankę, na której stała chatka Casa i skoro uznał, że burkliwość i dąsy Deana robiły się wkurzające.
Może i Dean był trochę zrzędliwy. Uznał, że miał prawo być.
W ciągu dnia Cas rzadko kręcił się w pobliżu. Przybywał, kiedy go wzywali, ale poza tym raczej się nie pojawiał. Zawsze miał ten trochę winny wyraz twarzy i Dean mógł postawić każde pieniądze, że miało to związek z tym czymś, czego Cas nie chciał mu pokazać.
Swój zestaw wytrychów miał, jak zwykle, ukryty w podszewce dżinsów, więc ich wyjęcie było kwestią chwili. Otwarcie zamka zajęło dwie minuty i wtedy, biorąc głęboki, pełen oczekiwania wdech, Dean otwarł drzwi. Po części oczekiwał jakiejś ludzkoodporności, ale albo coś takiego nie istniało, albo Castiel wierzył, że zamknięte drzwi byłyby wystarczającą barierą na krótki okres czasu, jaki Dean i Sam spodziewali się spędzić w chatce. A może nie docenił ciekawości Deana lub przecenił swoją własną zdolność udawania, że w chatce nic się nie skrywało.
W każdym razie drzwi otwarły się z łatwością i Dean bez przeszkód wszedł do środka.
Pierwsze, co go uderzyło, to fakt, że pokój był goły. Wyglądał bardziej jak puste drewniane pudełko, niż jak sypialnia. Nie było tam mebli, plakatów czy obrazów, nie było żadnych dekoracji.
Nie było tam też żadnych dziwnie lśniących róż unoszących się w szklanych wazonach, ale tego Dean się tak naprawdę nie spodziewał. Spodziewał się swego rodzaju odpowiednika, ale jedyną rzeczą w pokoju była sterta piór i szmatek leżąca na środku podłogi.
Dean podszedł bliżej i przykucnął obok, przyglądając się wszystkiemu uważnie. Widział stare dżinsy, jakieś bawełniane bandaże, których on i Sam używali, kiedy mogli sobie na nie pozwolić, kilka koszulek i zestaw pościeli. Sterta wyglądała niemal jak gniazdo skrzyżowane z łóżkiem. Czy zatem Cas w tym spał? Dean sądził, że anioły nie musiały spać, ale do czego jeszcze można było to wykorzystać?
Mózg natychmiast podsunął Deanowi kilka pomocnych sugestii, z których wszystkie przedstawiały Casa spoconego i nagiego w obecności ludzi, którzy NIE BYLI nim, więc na siłę wykopał te myśli z głowy. Poczuł w brzuchu gwałtowną zazdrość i otrząsnął się.
Coś chodziło mu po głowie. Koszule wyglądały znajomo, po prostu nie wiedział, dlaczego.
Zamyślony ściągnął brwi. Wyglądały trochę jak jego stare koszule, te, które wyrzucił w ciągu ostatnich paru lat. Kiedy było się łowcą, należało się liczyć z pieniędzmi, więc ubrania codziennego użytku zazwyczaj bywały tanie i praktyczne oraz noszone do chwili, dopóki nie zaczynały wyglądać jak szmaty. Dean podniósł najbliższą koszulę, szarą, która wyglądała całkiem jak ta, którą wyrzucił po ich ostatnim (udanym) polowaniu, i z roztargnieniem obrócił.
Zatrzymał się. Na piersi widniały trzy ostre rozcięcia, dokładnie jak te, jakich się nabawił na ostatnim polowaniu. To nie wyglądało po prostu jak jego stara koszula, to BYŁA jego koszula.
Dean jeszcze raz popatrzył na pozostałe koszule i dżinsy. Jego. To wszystko było jego. Byłby się gotów założyć, że bandaże również, choć nie miał pojęcia, z jakiej rany. Ani z kiedy. Od jak dawna się to ciągnęło?
Już od ponad roku nie został na tyle poważnie ranny, by zagwarantować sobie takie bandażowanie. Niektóre z koszul rozpoznał jako wyrzucone ponad dwa lata temu.
Ta wiedza uderzyła go w brzuch jak hakiem. Czy to właśnie to Cas ukrywał? Fakt, że sypiał z ciuchami, które Dean wyrzucił?
Czemu DO LICHA w ogóle to robił?
- Cas, ściągnij tu swój pierzasty tyłek – powiedział. Kilka stóp za soną usłyszał bicie skrzydeł, kiedy Castiel wylądował. Nie podniósł wzroku, wciąż ściskając w dłoni szarą koszulę.
- Czego… - zaczął Cas, po czym gwałtownie urwał, zdawszy sobie sprawę z tego, gdzie stali. Przez kilka uderzeń serca milczał, a kiedy znowu przemówił, w jego głosie słychać było więcej niż odrobinę gniewu. – Powiedziałem ci, żebyś tu nie wchodził.
- Zastanawiam się, czemu – odgryzł się z miejsca Dean. Odwrócił się do Casa i rzucił w niego koszulą. – Czy to dlatego, że odkryłbym, iż kradłeś moje śmieci, żeby z nimi spać?
Cas drgnął. Może większość ludzi nie zdołałaby rozszyfrować anioła wystarczająco dobrze na to, aby stwierdzić, że tak było, ale Dean potrafił. Poczuł przelotne wyrzuty sumienia, ale gniew płonął w nim wystarczająco silnie, by kazać mu dalej naciskać.
Minęło już zbyt wiele tygodni frustracji, cofających się do okresu, zanim Dean w ogóle postawił nogę w chatce, i mężczyzna miał dość. Wydawało się, że minęły wieki, od kiedy on i Cas rozmawiali, naprawdę rozmawiali o czymkolwiek, i Dean nie mógł znieść sekretów i kłamstw.
Czy w ogóle faktycznie znał Casa?
- Cas, co to u licha jest? – zapytał bez wyrazu. Cas nie spojrzał mu w oczy. Anioł zakłopotany przestąpił z nogi na nogę i drgnął urywanie, jakby chciał paść na kolana, ale zmienił zdanie.
- Gniazdo – powiedział wreszcie. Dean zwalczył chęć przewrócenia oczami.
- Tak, widzę, że to gniazdo. Ale chciałbym wiedzieć, czemu do jego zrobienia ukradłeś mi trochę rzeczy – było bez znaczenia, że koszule leżały w śmieciach w czasie, kiedy Cas je wziął. Wciąż nie należały do niego.
Dean zadumał się przelotnie nad tym, czy byłby taki wściekły odkrywszy, iż Cas wziął te ubrania w jakimś innym celu – żeby zrobić z nich szmatki, improwizowane bandaże czy cokolwiek, do czego anioł mógł wykorzystać stare ciuchy. Szybko uznał, że nie, że to było dużo mniej dziwne, niż branie ubrań po to, by z nimi spać.
Do licha, czemu Cas go nie ZAPYTAŁ?
- Już ich nie potrzebowałeś – odparł Cas. Wyglądał niezręcznie jak diabli, przypominając Deanowi o kręgu świętego ognia i o brzydkich prawdach. Mężczyzna skrzywił się bardziej.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – powiedział. Wreszcie Cas podniósł głowę i spojrzał mu w oczy. Nagle wydał się zdeterminowany, choć Dean nie miał pojęcia, w jakiej sprawie.
- Chciałbym zbudować z tobą Gniazdo – rzekł ostrożnie anioł. Dean zagapił się na niego, nie rozumiejąc.
- Aby coś ze mną zbudować, nie sądzisz, że powinieneś mnie poinformować z wyprzedzeniem? – spytał. Pytanie było retoryczne, a odpowiedź oczywista, i Castiel znowu odwrócił wzrok. Dean ponownie poczuł wzbierającą w nim frustrację; kiedyś nienawidził tego, jak Cas gapił się na niego, prosto W niego, przez cały czas, a teraz anioł nie chciał na niego spojrzeć więcej jak dwa razy w trakcie rozmowy. Zaczynało go to poważnie wkurzać.
- Czy chcesz, żebym rozebrał Gniazdo? – spytał cicho Cas, jakby nie chciał pytać. Dean nawet się nie zastanowił nad odpowiedzią.
- Tak. Bez urazy, Cas, ale to jest, kurwa, dziwne.
Cas drgnął znowu, tym razem wystarczająco widocznie, aby każdy zdołał zauważyć. Na pół uformowana chęć, by zmienić zdanie, przemknęła mężczyźnie przez głowę, ale zdusiła ją irytacja na Casa.
Poza tym trochę dziwny był fakt, że Cas sypiał z odrzutami po Deanie. Wszystko to wyglądało podejrzanie, tak przynajmniej usiłował sobie łowca wmówić. Jego żołądek fikał koziołki, a mózgu pojawiały mu się myśli o rzeczach, na jakie naprawdę nie powinien mieć nadziei. Nadzieja sprawiała, że sobie wyobrażał znaczenie tam, gdzie go nie było, a on nie mógł. Nie z Casem. Nie znowu.
Cas odwrócił się od niego.
- Twoje rzeczy zostaną ci do rana zwrócone – powiedział oficjalnym tonem, sztywniej, niż Dean od lat słyszał. – Dostałeś to, po co przyszedłeś. A teraz idź.
Cas nie został na tyle długo, aby się dowiedzieć, czy jego polecenie zostało wykonane. Zniknął pomiędzy jednym uderzeniem serca a drugim, zostawiając Deana samego z gniazdem.
Dean zerknął na nie jeszcze raz i wtedy wyszedł, nadal ściskając szarą koszulę. Zamknął za sobą drzwi i po chwili namysłu przekręcił zamek. Sekrety pokoju zostały ujawnione, nic się już w środku nie ukrywało. Poza tym, może Cas ochłonąłby z chwilą, gdyby dostał swoje miejsce z powrotem.
Kiedy Sam wrócił ze spaceru, Dean z powrotem leżał na kanapie i trzymał podniszczoną kopię „Rzeźni nr 5”, jaką przechowywał w swojej torbie. Szara koszula wystawała górą.
Dean obudził się. Tej nocy przyszła jego kolej na sypialnię i był za to cholernie wdzięczny.
Przewracał się po łóżku, wciąż myśląc o drzwiach i zbudowanym przez Casa gnieździe. Nie zdołał uciszyć swoich myśli i godzinami nie mógł zasnąć, a bardzo by nie chciał trzymać Sama na nogach.
Lub co gorsza, wzbudzić jego ciekawości.
Cas kradnący mu stare ciuchy był DZIWNY. Dean o tym wiedział. Wiedział, że to było dziwne. Wiedział, że powinien być tym zaskoczony o wiele bardziej, niż był, ale nie umiał z tego powodu świrować. Na co dzień widywał najcudaczniejsze rzeczy; w porównaniu do wendigo czy do ghoula mała kradzież ubrań między przyjaciółmi była niczym.
Nie miał pewności, czy Sam by to zrozumiał. Do licha, DEAN nie rozumiał.
Ziewnął i przeciągnął się, po czym przewiesił nogi przez krawędź łóżka. Natrafił stopami na coś miękkiego i zerknął w dół.
Cas zrobił, jak obiecał. Zwrócił rzeczy Deana. Łowca skrzywił się nieznacznie; miał nadzieję, że anioł zrobi to osobiście i da mu szansę pogadać, ale najwyraźniej Cas postanowił się dąsać. Dobra. Kiedy tylko się pokaże, Dean zamierzał okazać hojność i udawać, że nic się nie stało. To dziwaczne anielskie-gniazdo-cokolwiek niczego nie zmieniło. Wciąż byli przyjaciółmi. A przynajmniej Dean tego chciał.
Wydarzyło się wiele złego, ale Dean chciał wrócić do tego, co było kiedyś. Do dobrych czasów, zanim rok osobno i podejrzane układy z Crowleyem położyły się cieniem na ich stosunkach. Do czasów sprzed kręgu świętego ognia i jego niechęcią do słuchania.
Dean MUSIAŁ wierzyć, że to było możliwe.
Próbował nie myśleć o tym, co jeszcze było „możliwe” między nim a Casem. To prowadziło do nadziei, a nadzieja do złego interpretowania faktów, a oni już i tak mieli zbyt wiele problemów z komunikacją.
Wciąż jednak jakakolwiek naprawa wymagała odczekania, aż Cas znowu postanowi się pokazać. Musiał przestać się dąsać i wrócić; to prawdopodobnie nie powinno zająć więcej niż dnia.
Dean starannie nie zastanowił się nad tym, na jak zdenerwowanego Cas wyglądał, znalazłszy łowcę w swoim pokoju.
Dean otwarł jedną z szafek i ponuro spojrzał na zawartość, jakby puszki z zupą i spaghetti winne były ciągłej nieobecności Casa.
Minęły już dwa dni od zajścia w pokoju i od tego czasu Dean nie ujrzał nawet błysku beżowej tkaniny.
Puszki z jedzeniem były nowe. Ledwo wczoraj w szafkach panowały prawie pustki, a zważywszy na to, że Dean nie mógł wyjść z domu, a Sam nie mógł się udać do miasta (nie, żeby wiedział, gdzie miasto BYŁO), Cas MUSIAŁ tu wpaść.
Teraz nie chciał nawet z Deanem rozmawiać?
Łowca praktycznie trzasnął drzwiczkami szafki.
- To się robi nudne – powiedział, gapiąc się w sufit.
Żadnej odpowiedzi.
Dean wstał, straciwszy apetyt, i ruszył do pokoju Castiela. Od paru dni nie słyszał stamtąd żadnych dźwięków, ale nie zamierzał wykluczyć możliwości, że anioł ukrywał się tuż pod jego nosem.
Zapukał. Przynajmniej spróbował. Drzwi były nieznacznie uchylone, nie zaś zamknięte na klucz, więc otwarły się po pierwszym stuknięciu.
Pokój był pusty.
Nie pusty w znaczeniu „bez Casa”, ale PUSTY.
Gniazdo zniknęło całkowicie. Nie zostało ani jedno pióro.
Dean poczuł, jak po plecach i kręgosłupie przesunęło mu się coś niemiłego. Uwierała go pewna myśl; co do licha oznaczało gniazdo dla anioła? Co to znaczyło, że chciał jedno zbudować z Deanem?
Cokolwiek to oznaczało, było to dużo poważniejsze, niż sobie łowca uświadamiał. Dokładnie jak BARDZO zdenerwował Casa…?
Ale nie. To nie była jego wina. On tylko poprosił o zwrot swoich rzeczy, nie zaś o rozebranie całego cholerstwa. Jeśli Cas postanowił się tego pozbyć, to nie był to problem Deana.
Jednak niepewność, tkwiąca głęboko w Deanie, nie zniknęła tak ot.
Minęło pięć dni.
Pięć. Kurewskich. Dni.
I Cas wciąż się nie pokazał.
Pod koniec dnia trzeciego cierpliwość Deana osiągnęła granice i mężczyzna pomodlił się o to, aby Cas ściągnął tyłek do chatki na obiad. Może Cas nie musiał jeść, ale mógł, a Dean miał dość czekania, aż aniołowi poprawi się humor.
Cas nie odpowiedział, ale kiedy Dean wystosował nie do końca poważną prośbę o ciasto, usłyszał za sobą skrzydła. Łowca odwrócił się z gwałtownym biciem serca i znalazł na kuchennym blacie idealne ciasto jabłkowe. Casa brakowało.
Jednak to podsunęło Deanowi pewien pomysł i wczoraj cały dzień wymyślał coraz idiotyczniejsze prośby, chcąc sprawdzić, czy mógłby skłonić Casa do pokazania się. Jeśli nie w innym celu, to anioł mógłby się pokazać choćby po to, aby kazać Deanowi przestać mu przeszkadzać.
Bez szans.
Dean poprosił Casa o kawę, o otwarcie okna, o nowe ręczniki do łazienki, o zamknięcie okna, o narąbanie drewna do kominka. Każde zadanie zostało wykonane tak, że mężczyzna niczego nie zauważył.
Do lunchu Dean dojrzał do poproszenia o coś bardziej zagranicznego. Zażądał piwa i pieczonej kiełbaski z Niemiec oraz ciasta z tej fajnej kafejki przy trasie nr 86. Odwrócił się, a stół zastawiony był różnego rodzaju ciastami, po kawałku chyba z KAŻDEJ kafejki wzdłuż trasy 86. Piwo pojawiło się w prawdziwym kamionkowym kuflu, zaś kiełbaska okazała się fantastyczna.
Dean poprosił o prawdziwy księżycowy kamień oraz jabłko ze szczerego złota. Kiedy pojawiły się na nocnym stoliku w sypialni, wyrzucił je przez zamknięte okno i nakazał Casowi je naprawić. Zostało to zrobione w mgnieniu oka.
Dean był wściekły. Dość miał siedzenia w chatce jak więzień, dość miał Casa spełniającego każdą prośbę i nie mającego dość przyzwoitości, aby się pokazać i by łowca mógł mu dać znać, że już się na niego nie wkurzał po znalezieniu ubrań w gnieździe i że teraz wkurzał się za jego dziecinne zachowanie i uniki.
- Modlę się, by anioł Castiel przestał się zachowywać jak dziecko w prochowcu i zaraz ściągnął tu swój zad – warknął łowca, zerkając w sufit tak, jakby w ten sposób jego modlitwa szybciej dotarła do anioła albo jakby gapienie się w Niebiosa zmusiłoby Casa do uległości. – Czy znalazłeś już tę cholerną wiedźmę tak, abyśmy razem z Samem zeszli ci z oczu i pozwolili się dąsać w spokoju?
Odpowiedzi nie było.
- Cas, na to pytanie chcę odpowiedzi – powiedział Dean. – Nie możesz po prostu-
Przerwał mu łopot skrzydeł. Dean wciągnął powietrze, a serce biło mu w oczekiwaniu. Odwrócił się, w uldze rozluźniając mięśnie, i otwarł usta, by powitać Casa słowami „nareszcie” lub „co ci zajęło tak cholernie dużo czasu”, ale słowa zamarły mu w gardle.
Stał za nim anioł, i taki, którego rozpoznawał, ale nie Cas.
- Anna? – zapytał, a odrobina irytacji znowu sprawiła, że się spiął. To Cas już nawet nie chciał z nim dłużej bezpośrednio mówić? – Co ty tu robisz?
- Ty też witaj, Dean – powiedziała Anna, uśmiechając się lekko. Dean odwzajemnił uśmiech szybko i uprzejmie. – Castiel wysłał mnie, aby odpowiedzieć na twoje pytanie.
Dean przestał się uśmiechać i skrzywił się, odwracając się od niej.
- Nie może sam ze mną pomówić? – zapytał. Jego wcześniejsza irytacja szybko przechodziła w gniew. Cas wystarczająco długo się boczył. – Co, to teraz jest za dobry na to, by pogadać?
- Nie takie wrażenie odniosłam – odparła Anna wprost, a jej uśmiech nieco przybladł. – Chciałbyś mi powiedzieć, co się stało?
Dean nie spojrzał jej w oczy.
- Nie ma o czym mówić – powiedział gburowato i usłyszał jej westchnienie.
- Jasne. Castiel spędził kilka dni tylko po to, aby mnie odnaleźć i przysłać tu z wiadomością dla ciebie, ponieważ jest to o tyle łatwe, niż poinformowanie cię osobiście. – Dean wyczuwał jej wzrok wwiercający mu się w kark. Poczuł dreszcze na krzyżu. Czasami zapominał, iż Anna była potężnym aniołem. Wyglądała krucho i słabo, a kiedy ją poznał, była tylko człowiekiem; wciąż myślał o niej jak o tamtej wielkookiej, zdezorientowanej dziewczynie, którą spotkał tyle lat temu.
Ale ona była aniołem, i to wcale nie najniższej rangi. Była niegdyś przełożoną Casa i jego przyjaciółką i prawdopodobnie mogła unicestwić łowcę ruchem małego palca.
- Słuchaj, nie wiem, co się stało – powiedział Dean i potarł sobie kark. – Kilka dni temu wszedłem do jego pokoju i znalazłem tam stertę piór oraz jakieś stare ubrania, które kiedyś wyrzuciłem. Zapytałem go o to, a on spytał, czy chciałbym odzyskać swoje rzeczy. Powiedziałem TAK, następnego dnia rano znalazłem je przy łóżku i od tej chwili go już nie widziałem – popatrzył na Annę w nadziei, że miałaby dla niego jakieś wyjaśnienie. Nie spodziewał się ujrzeć na jej twarzy prawdziwego porażenia, rozchylonych ust i szeroko otwartych, zszokowanych oczu. Dean ściągnął brwi. – Anna?
Anna przez minutę bez słowa potrząsała głową, przygryzając usta i patrząc w podłogę. Przełknęła z trudem, a Dean poczuł dziwne ciągnięcie w brzuchu. Najwyraźniej gniazdo miało dla aniołów jakieś znaczenie, którego on nie dostrzegł.
- Może to będzie dziwne pytanie – zaczęła Anna głosem starającym się zachować normalne brzmienie i żadną miarą nie osiągającym celu – ale te ubrania, które, jak mówisz, wyrzuciłeś… masz może pojęcie, która rzecz była najstarsza? Od jak dawna mogła się tam znajdować?
- Nie wiem… może ze dwa lata? Albo więcej? – odparł Dean powoli. – Nie wiem.
Zaczynał rozumieć, że w jakiś sposób coś bardzo poważnie spieprzył.
- Dwa lata? – powtórzyła Anna. – I mówisz, że może więcej?
Dean kiwnął głową.
- Czy to jest ważne? – zapytał. Anna odwróciła wzrok i założyła sobie pasmo włosów za ucho.
- To… niezwyczajne – powiedziała. Głos miała napięty i wydawało się, że nie umiała chwilowo znaleźć słów. Dean czekał, ale kiedy mu nie wyjaśniła, czemu czas miał takie znaczenie ani czemu to było niezwyczajne, nacisnął ją.
- Rzucisz może trochę światła na to, co się dzieje? – spytał. Teraz WIEDZIAŁ, że jakimś cudem coś zjebał, a cokolwiek się wydarzyło, najwyraźniej według anielskich standardów było Czymś Bardzo Ważnym, ale nie wiedział, jak wyjaśnić wszystko inne.
- Czy powiedział coś o tym, że chciałby zbudować Gniazdo z tobą? – spytała miękko Anna, jakby już znała odpowiedź. Dean kiwnął głową. – Co odpowiedziałeś?
- Powiedziałem mu, że jeśli chciał coś ze mną zbudować, to powinienem był wiedzieć o tym wcześniej – odparł Dean. Anna skrzywiła się.
- Coś jeszcze?
Dean przełknął ciężko, a zakłopotanie przewalało mu się po brzuchu.
- Powiedziałem mu, że to było trochę dziwaczne sypiać z moimi śmieciami.
- Powiedziałeś coś takiego? – zapytała oszołomiona Anna. Dean uniósł dłoń i spróbował ją uspokoić.
- Słuchaj, NIE WIEDZIAŁEM. Cokolwiek schrzaniłem, to nie miałem pojęcia, więc może byś mi po prostu powiedziała, co się u licha dzieje? – odparł. Anna odetchnęła głęboko i odwróciła wzrok.
- Wiem, że nie wiedziałeś. Jestem pewna, że Cas też o tym wie, ale… - znowu potrząsnęła głową i przetarła sobie dłonią oczy. – Przepraszam. To jest po prostu… trudne.
- Tak – powiedział powoli Dean i czekał. Anna wzięła kolejny głęboki wdech, tym razem po to, by wziąć się w garść, i zaczęła wyjaśnienia.
- Tego, czego się teraz dowiesz, nie wolno ci nigdy nikomu powtórzyć, Dean, nawet twojemu bratu. Obiecaj mi – spojrzała na niego intensywnie.
Dean zawahał się na chwilę, ale tylko na chwilę.
- Obiecuję.
Anna przyglądała mu się przez minutę, wyraźnie się zastanawiając, czy jego obietnica była warta tej informacji. Po chwili kiwnęła głową.
- Czy wiedziałeś, że anioły co 12 miesięcy Linieją?
Zdezorientowany Dean zamrugał.
- Nie… - powiedział, zastanawiając się, co to miało ze wszystkim wspólnego. Coś zgrzytnęło mu w mózgu i mężczyzna ostro wciągnął powietrze. – Chwila, to, co widziałem, to były pióra Casa?
Anna ponownie kiwnęła głową. Dean poczuł przetaczającą się przez niego wiedzę i wysilił pamięć, chcąc sobie przypomnieć wszystko na ich temat.
Były czarne i pamiętał, że pomyślał, iż wyglądały na miękkie…
- W czasie Linienia anioł jest wyjątkowo wrażliwy. Nie będę się zagłębiać w szczegóły, ale żaden anioł z własnej woli nie zdradzi nikomu położenia Gniazda ani kiedy przechodzi Linienie, chyba że sobie nawzajem – odwróciła wzrok. – Chociaż… czasami istnieją okoliczności szczególne.
Najwyraźniej Dean proszący Casa o rozebranie Gniazda podchodził pod szczególne okoliczności.
Serce łowcy przyspieszyło. Wyczuwał na horyzoncie coś wstrząsającego i częścią siebie czuł paraliż oraz narastające pragnienie poproszenia Anny, aby przestała mówić i wyjaśniać. Mógł iść dalej tak, jak się czuł, cudownie nieświadom Linień i Gniazd (jakim cudem nie usłyszał wcześniej wielkich liter?) oraz cokolwiek-to-znaczyło, że Cas chciał założyć Gniazdo z nim.
- Anioł rozpoczyna zaloty od zbierania porzuconych piór tego, którego pragnie adorować, i włącza je do swojego Gniazda. Później Gniazdo pokazywane jest potencjalnemu partnerowi, który ma możliwość odrzucenia zalotów lub ich przyjęcia, i jeśli obaj uznają, że do siebie pasują, kolejne Gniazdo budują wspólnie – Anna miała spokojną, pełną troski i szacunku minę. – Proces ten zazwyczaj zajmuje około roku.
Słowa dotarły do Deana, ale mężczyzna ich nie zrozumiał. Wszystko po słowie „zaloty” zeszło do szumu w tle, a mózg łowcy przypominał czystą tablicę.
- Zaloty? – powtórzył. Anna uśmiechnęła się ze smutkiem, ale Dean ledwo to zauważył.
- Dean, anioły nie kochają dla żartu. Dla nas nie istnieje coś takiego jak randka czy podrywka. Wchodzimy w związki z zamiarem znalezienia stałego partnera, kogoś, z kim będziemy przez resztę egzystencji. Jedną z cech, które lubiłam w ludziach, była łatwość, z jaką przychodziły im uczucia – dodała ciszej. – Ludzie kochają tak łatwo.
Dean czuł się oszołomiony. Serce mu waliło, a myśli wirowały. To, co powiedziała Anna, brzmiało bardzo jak-
Brzmiało JAK.
Dean odetchnął głęboko, zmuszając powietrze do przeciśnięcia się przez zduszone gardło.
- Cas jest we mnie zakochany – powiedział, co zabrzmiało jak coś pośredniego między oświadczeniem a pytaniem. Słowa wydawały się niezręczne i nierealne, kiedy je wypowiedział, zdawały się znikać przygniecione ciężarem rzeczywistości.
- Nie mnie to powiedzieć – stwierdziła zwyczajnie Anna, patrząc na Deana z zadumą. Po jej słowach ziemia pod stopami mężczyzny zatrzymała się niepewnie. Technicznie rzecz biorąc nie było to potwierdzenie, ale z pewnością się tym wydawało.
W Deanie narastała euforia, euforia i strach oraz tęsknota, którą, zdawałoby się, od lat próbował stłumić. Częścią siebie chciał uciekać, ponieważ to było coś WIELKIEGO, a coś mu mówiło, że raz obrawszy tę ścieżkę nie mógłby już z niej zejść.
Jednak większa jego część w ogóle o to nie dbała i chciała się puścić pędem drogą, co do której nie wiedział, że słała mu się u stóp.
Dean poczuł, jak usta uniosły mu się w górę. W piersi zrobiło mu się lżej i pozwolił sobie na szeroki uśmiech. Kiedy jednak to zrobił, Anna przybrała poważniejszą minę, a jej uśmiech przeszedł w wyraz współczucia i żalu. Do Deana napłynęło złe przeczucie i wbiło się w jego dobry nastrój.
- Czy chciałbyś usłyszeć wiadomość, jaką miałam przekazać? – spytała Anna.
- Jasne – odparł Dean. Z nieoczekiwanego zdenerwowania zaschło mu w ustach.
- Cas poprosił mnie, bym ci powiedziała, że wiedźmą się już zajęto. Skolla nie ma – powtórzyła posłusznie anielica. – Poprosił również, bym przetransportowała ciebie i brata przez barierę i zażądała obietnicy, że żaden z was nikomu nie opowie o chatce.
Dean poczuł, jak opadł mu żołądek.
- Co? – zapytał, gapiąc się na Annę nierozumiejącym wzrokiem. Anna posłała mu zbolały uśmiech w próbie pocieszenia go. Nie pomogło. – On nie wraca?
Chciał, by odeszli?
Nie zamierzał nawet powiedzieć DO WIDZENIA?
- Mnie i Samowi się nie spieszy. Jeśli Cas jest zajęty, to poczekamy – Dean zdecydowanie kiwnął głową, z premedytacją NIE myśląc o tym, jaki NIE-zajęty był Cas, skoro miał czas wykonywać wszystkie jego durne prośby, ale też znaleźć Annę, a oprócz tego zająć się potężną wiedźmą i skollem. Z premedytacją zignorował również fakt, jak starannie anioł trzymał się z dala od niego i od Sama, jak namierzył Annę tylko po to, by nie musieć z nim rozmawiać…
Zatroskana, współczująca mina Anny NIE POMAGAŁA.
- Dean – powiedziała łagodnie anielica – kazałeś mu wyjąć swoje rzeczy z Gniazda. Powiedziałeś mu, że to było dziwactwo.
- I? – spytał Dean, choć wnioski tłukły mu się gdzieś w głowie.
- Nie zorientowałeś się? – zapytała. – Dean, jesteś bystry. Zastanów się nad tym.
Dean nie chciał, ale odpowiedź była TAM, a ta uparta ignorancja, jakiej usiłował się trzymać, kruszyła się. Jeśli anioł oświadczał się – zapraszał na randkę, zaręczał się, cokolwiek – dodając do swojego Gniazda pióra innego anioła, to poproszenie o ich usunięcie…
- Cholera – powiedział łowca, przecierając sobie twarz. – CHOLERA.
Cas zasadniczo poprosił go o spotkanie, i to nie w normalny „hej, fajny jesteś, co porabiasz w sobotę?” sposób, ale raczej na modłę „Sądzę, że mógłbym sobie wyobrazić spędzenie z tobą reszty życia”, a on go odrzucił. Co gorsza, nazwał Casa DZIWACZNYM.
Nieważne było, że wtedy tego nie wiedział, i tak chciał sobie dokopać.
Niewielką częścią siebie nadal myślał, że kradzież ubrań była trochę dziwna, ale zważywszy na to, co powiedziała Anna, mogło być o wiele gorzej. Dean ze świrowałby znacznie bardziej, gdyby znalazł tam ścinki z paznokci i kłębki włosów. W porównaniu z tym… do licha, to bardziej wyglądało na to, jakby Cas pożyczył od Deana koszulkę do spania.
Myślowy obraz Casa w nieznacznie za wielkiej koszulce, zwiniętego w jego łóżku, wzbudził w ciele Deana fale gorąca. Kiedyś śnił o tym na jawie, czasami, kiedy pozwalał myślom błądzić tam, gdzie chciały, a wtedy zapuszczały się na nieznajomy teren.
Fantazje erotyczne nie były dla Deana niczym nowym. Fantazje o domu były nieskończenie bardziej niebezpieczne.
- Jak mogę to naprawić? – usłyszał swoje pytanie.
- Nie.
Dean zagapił się na nią, czując serce gdzieś w okolicy butów.
- Nie? – powtórzył. Anna skrzyżowała ramiona i spojrzała mu równo w oczy, zdeterminowana, ale trochę niepewna.
- Nie mówię, że nie możesz – powiedziała. – To zależy od Casa. Mówię, że nie powiem ci, jak. – Przez chwilę mu się przyglądała. – Ale, Dean… obiecaj mi, że naprawdę wszystko sobie przemyślisz, zanim zrobisz coś, czego mógłbyś żałować.
- Co to ma znaczyć? – spytał sztywno Dean, krzyżując ręce.
- To znaczy „nie rób nic, dopóki nie będziesz pewien, że tego właśnie chcesz” – odparła stanowczo Anna. – Jeśli pospiesznie się na coś zdecydujesz, ponieważ nie chcesz stracić Casa jako przyjaciela, to tylko znowu go zranisz.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza, podczas gdy Dean przetrawiał jej słowa.
- Nie chciałem tego – powiedział wreszcie, jakby ciągłe przyznawanie się do ignorancji mogłoby mu przynieść nieco ulgi od poczucia winy. Chciałby się wściec za to, że obwiniano go o coś, co nieświadomie zrobił, ale zbyt wielką czuł irytację na siebie, aby jeszcze wściekać się na kogoś innego. Mógł ZAPYTAĆ Casa, co tamten miał na myśli przez „Gniazdo”, zanim kazał mu je rozebrać. Prawdę mówiąc powinien był to zrobić. Wtedy minione pięć dni wyglądałoby inaczej.
Czy tego chciał, czy nie, skrzywdził Casa.
- Ale to zrobiłeś – odparła Anna, współczująco stwierdzając fakt. Czekała, jakby spodziewając się, że Dean się odezwie, ale mężczyzna dalej milczał. Anielica zdecydowanie kiwnęła głową. – Dobrze. Teraz odejdę, ale wrócę o zachodzie słońca. Albo wcześniej, jeśli mnie wezwiesz.
Dawała mu czas do namysłu. Do zachodu słońca wciąż zostało jeszcze kilka godzin, a do tego czasu Dean musiał zdecydować, co chciał zrobić z całym tym bałaganem.
Coś mu mówiło, że nie potrzebował aż tyle czasu.
- Rozumiem – powiedział. Anna uśmiechnęła się i odleciała.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Nie 23:19, 22 Gru 2013, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Nie 23:00, 22 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
Waaaaaaah...! Waaaaah! WAAAAAAAAAAAAAAAH! Wah @.@ Taka szczęśliwa :'D
//słyszałyście to donośne CRRRACK od którego zatrząsł się Mur Chiński? to linowe serducho pękło w chwili, w której Dean kazał Casowi rozebrać Gniazdo.
Dean, ty nieczuła cholero ._.
Awwwwwwwww, Caaas Dx
Złote jabłko. Kocham to co czytam.
Oh. My. God. Oh my God @.@ Cas przyleci? Wyjaśnią sobie wszystko? Dx To jest cudowne. Uberboskie. To jak Dean zranił Casa i jak Cas mimo wszystko dbał o Deana takbardzomocno i rozmowa z Anną ;_; Cudowne! Dzięki Ci za tego ficzka, Pat *^*
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Nie 23:43, 22 Gru 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pon 12:47, 23 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
O bogowie, ten fik robi niesamowicie dobrze w człowieka @_@ Absolutnie, totalnie wspaniale @_@ Znaczy, um. Na razie jest tak ciut smutno, ale jak człowiek wie, że będzie dobrze, to zniesie wszystko. I fakt, serce trochę pęka na myśl o tym, jak Dean kazał Casowi rozebrać Gniazdo, ale helloł. To się nazywa KOMUNIKACJA. To się nazywa ROZMOWA. Wymiana zdań pomiędzy dwoma lub więcej osobami, która prowadzi do większego zrozumienia, względnie przekazania jednej osobie wiedzy, której nie posiada, a którą posiada osoba druga. To takie trudne? Uch, to takie frustrujące -_-
Ale, tak czy inaczej. Podsumowując. Wspaniały ficzek :3 i absolutnie nie mogę się doczekać na ciąg dalszy, zwłaszcza, że w nim wszystko się rozwiąże :3
Also, lubię Święta, ale nienawidzę się do nich przygotowywać -_-
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pon 15:48, 23 Gru 2013 Temat postu: |
|
|
antique napisał: | To się nazywa KOMUNIKACJA. To się nazywa ROZMOWA. Wymiana zdań pomiędzy dwoma lub więcej osobami, która prowadzi do większego zrozumienia, względnie przekazania jednej osobie wiedzy, której nie posiada, a którą posiada osoba druga. To takie trudne? Uch, to takie frustrujące -_- |
Opraw to w ramki i wyślij twórcom, proszę @.@
Also, NIC mi nie mów o przygotowaniach do świąt. W ogóle- w ogóle nic. Nas tu są CZTERY osoby, fot God's sake.
http://www.youtube.com/watch?v=QecYIH1ZTZg
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
![](http://picsrv.fora.pl/xandgrey/images/spacer.gif) |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|