Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Podziel się Supernaturalem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 505, 506, 507 ... 616, 617, 618  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:27, 15 Gru 2013    Temat postu:

A nie lepiej po prostu przyjąć to z dobrodziejstwem inwentarza i przyjąć, że to po prostu taki świat?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:49, 15 Gru 2013    Temat postu:

(nie polecam słuchania Maxa Richtera przy lekturze wróżkowego fika, bo można dostać rozdwojenia emocjonalnego XD)

Jessssu, Pat, dlaczego teraz dopiero mówisz, że kolejny rozdział!? Jessssuchryste, kolejny rozdział @_@ Ale nie kończy się tak, jak pierwsza ciąża? Znaczy, skoro kolejny z dzidziusiem, ale w sumie Naomi~ AGHR! Gdzie ten filk? :3 XD

Osobiście uważam motyw z kolorami za... na początku zabójczy, i dla Deana niefajny w sumie, ale ogólnie? Szalenie mi się podoba.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:51, 15 Gru 2013    Temat postu:

Nie, nie, nie o to chodzi, gdybym nie przyjęła tego z dobrodziejstwem inwentarza, to spaliłabym ficzka w ofierze całopalnej. A tak, to grzecznie czytam. I zachwycam się nieludzko, bo jest świetnie napisany ale kuźwa, totalnie łamie mi serce. John Winchester w większości ficzków jest dupkiem, ale tu cała rzeczywistość jest dupkiem. Niemniej, kocham Sammyego. Wracam czytać :X

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:05, 15 Gru 2013    Temat postu:

Sama odkryłam ten rozdział ledwo wczoraj. Szukaj na AO3 użytkownika Valyria i jej GREY :) to rozdział 33.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:10, 15 Gru 2013    Temat postu:

Nie polecam czytać 33. rozdziału Grey z podkładem muzycznym od Maxa Richtera i nabuzowanymi hormonami, bo się rozbeczałam, takie to było urocze @_@

Ale serio, mam nadzieję, że autorka nie żartowała z tymi jednorożcami, tęczami, słodziutkim Samem-łosiem i szczęśliwym zakończeniem, bo co jak co, zasłużyli sobie na to @_@

Ja już pogodziłam się z tym, że papa John nigdzie nie jest przedstawiany jako dobry ojciec (z nielicznymi wyjątkami potwierdzającymi regułę), ale w niektórych fikach jest większym skurwielem, już w innych. W Grey? Och, jakże nim okropnie gardziłam, po jego reakcji na Deana ><


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:38, 15 Gru 2013    Temat postu:

Zdarzyło mi się czytać parę ficzków, w których papcio W jest kochającym rodzicem, ale fakt, nie bywa tak zbyt często...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:43, 15 Gru 2013    Temat postu:

Uwaga, kolejna wrzuta :) Ta, o której ostatnio mówiłam :D

OKNA

Demony w najlepszych razach były wrzodami na dupie. Demony uzbrojone w magiczne, zabijające anioły noże do steków były jeszcze gorsze.
Dean sięgnął do kieszeni kurtki i wygrzebał klucze, po czym rzucił je Samowi. Sam z łatwością je złapał i bez słowa ruszył naprzód, by otworzyć drzwi motelowego pokoju, podczas gdy Dean otoczył się ramionami półprzytomnego anioła leżącego na tylnim siedzeniu. Podniósł go, drugą ręką dla równowagi obejmując go w talii, i w połowie zaniósł do pokoju.
- Mogę chodzić – powiedział Cas przez zaciśnięte zęby, tuż przed tym, jak potknął się o kamyczek i prawie upadł. Byłby, gdyby Dean nie schwycił go mocniej.
- Tak, tak, możesz chodzić – powiedział krótko Dean. Cas próbował się odsunąć, udowodnić swą siłę puszczając swą ludzką podpórkę, ale Dean nie chciał go uwolnić. Każdego innego dnia, w razie każdego innego obrażenia może by to zrobił, ale zostawiali za sobą ścieżkę jasnego, jaskrawo białego światła. Za bardzo przypominało to łaskę, aby Dean chciał ryzykować pogorszeniem stanu rany.
Duma Casa będzie to musiała po prostu znieść.
W milczeniu przeszli przez próg. Dean wyłapał zmartwiony wzrok Sama, kiedy wyższy z braci zauważył, jak wiele światła, łaski, czy COKOLWIEK to było, Cas tracił.
- Idź po apteczkę – powiedział Dean. Sam natychmiast kiwnął głową i zerwał się do działania, idąc do łazienki, podczas gdy Dean podprowadził Casa do najbliższego drzwiom łóżka. Technicznie rzecz biorąc było to łóżko Deana, ale to on chociaż raz nie był ranny. Upuścił Casa na materac tak ostrożnie, jak mógł, jednak anioł i tak syknął, kiedy ruch dał się we znaki jego niewidzialnej ranie. Cas poruszył się tak, że leżał twarzą w dół; kręgosłup miał rozluźniony, ale łokcie pod sobą, tak, że twarz nie wciskała mu się w cienkie poduszki.
- Jak sobie radzi? – spytał Sam, przynosząc Deanowi apteczkę. Była już otwarta i wszystko, czego Dean mógł potrzebować, wybrane z bałaganu w środku: środki dezynfekujące, bandaże, gaza, nawet igła i nitka.
- Nie wiem – odparł Dean, przyglądając się z bliska plecom Casa. Anioł był ranny, tyle jasno wynikało z kropelek światła wyciekających z Bóg-wie-gdzie oraz boleśnie brzmiących oddechów, ale nie widać było na nim żadnego widocznego zadrapania.
Dean wiedział, że Cas cierpiał, widział, jak anioł został dziabnięty, ale wszystko wydarzyło się tak szybko, a demoniczne ostrze, którego używała ta czarnooka suka, zniknęło w mgnieniu oka.
- Wszystko będzie dobrze, gdy tylko nóż zostanie usunięty – powiedział Cas ściśniętym i spiętym głosem. – Nie mogę go dosięgnąć, ale gdy tylko się go wyjmie, powinienem być w stanie się uleczyć.
- Wszystko brzmi świetnie, ale gdzie on siedzi? – spytał Dean. Pomyślał po trosze, że płaszcz Casa musiał okrywać narzędzie, ale chociaż prochowiec był duży, to niemożliwym było, aby nóż mógł skądś wystawać tak, aby Dean go nie zauważył. Nienawidził się martwić i nienawidził tak docinać Casowi, ale z niewidzialnej rany anioła wciąż wyciekało światło i Dean miał ochotę zgrzytać zębami.
Cas leżał cicho, cały napięty, zaś Sam przestąpił nerwowo z jednej nogi na drugą.
- Cas, nie możemy ci pomóc, jeśli nam nie powiesz – zauważył. Cas westchnął i zdawał się zapaść w sobie.
- …moje lewe skrzydło – powiedział cicho. Sam ostro wciągnął powietrze.
- Twoje SKRZYDŁO? – zażądał odpowiedzi Dean, czując wzbierającą w sobie nagłą furię. Demonica odpowiedzialna za atak nie żyła, jasne, Dean osobiście ją zarżnął chwilę po tym, jak zaatakowała Casa, ale ta myśl nie satysfakcjonowała go teraz.
Cas kiwnął głową, wciąż wspierając głowę na przedramionach.
- Muszę je sprowadzić do tego wymiaru – powiedział. – Inaczej nie będzie w stanie z nimi współdziałać.
Dean zobaczył, jak Sam otwarł i zamknął usta, oraz błysk w jego oczach, który mówił, jak bardzo mimo wszystko był podekscytowany, i przez chwilę wspominał, jak bardzo Sam był podniecony spotkaniem aniołów, prawdziwych aniołów. Zadumał się nad tym, jak jego młodszy brat czuł się teraz ze świadomością, że miał zobaczyć skrzydła prawdziwego anioła. Dean sam był bardziej niż trochę ciekawy, choć wolałby zobaczyć coś takiego, tę próbkę tego, czym Cas naprawdę był, zamiast skorupy z ciała, jaką zamieszkiwał, w lepszych okolicznościach.
Skoro mowa o „widzeniu”…
- Czy to nam nie wypali oczu? – zapytał Dean. Cas sztywno kiwnął głową.
- Powinienem być w stanie zamanifestować je w bezpieczny sposób – powiedział z ciężkim żalem w głosie, po czym zawahał się i uniósł głowę, spoglądając na Deana. W oczach lśniła mu niepewność, prawie strach, i Dean zmarszczył brwi. Czego, do licha, Cas mógł się bać? Wygotowania im oczu z czaszek tak, jak to zrobił Pameli?
- Może mógłbym dosięgnąć noża – powiedział nagle anioł. – Jeśli ty i Sam wyszlibyście na parę minut… - brzmiał nieprzekonywująco i Dean się skrzywił.
- Ufam ci – powiedział stanowczo. Cas na chwilę odwrócił od niego wzrok, potem spojrzał jeszcze raz, a następnie zerknął na Sama, jakby prosząc go o pomoc.
- Obaj ci ufamy – powiedział Sam, uśmiechając się uspokajająco. Cas spojrzał w dół, jakby nie taką odpowiedź chciał usłyszeć.
- Moje skrzydła będą inne, niż się spodziewacie – odparł, ostrzegając i mając zarazem nadzieję, że to by ich przekonało do wyjścia z pokoju na czas, kiedy lizałby swoje rany. Dean poczuł, jak jego decyzja o pozostaniu stwardniała na kamień.
- Rozumiem, twoje skrzydła nie będą białe i puchate – powiedział Dean. – No dalej, wyciągaj je.
- DEAN – syknął niechętnie Sam, kiedy Cas się wzdrygnął. Dean poczuł przelotne wyrzuty sumienia; nie miał pojęcia, czemu Cas tak się przejmował kolorem swoich skrzydeł, ale wyraźnie go to martwiło, a Dean nie zamierzał go zranić, tylko zachęcić do działania. Otwarł usta, by pospieszni wymamrotać „przepraszam”, ale wtedy Cas odetchnął głęboko i ROZWINĄŁ skrzydła.
Nie było innego sposobu na opisanie tego. Na początku Dean i Sam patrzyli na beżową połać pleców płaszcza Castiela, a potem pojawił się słabiutki zarys piór, które stopniowo ciemniały i robiły się wyraźniejsze w miarę, jak Cas poruszał skrzydłami i rozkładał je.
Dean natychmiast zauważył, czemu Cas ostrzegł ich w sprawie koloru. Każde wyobrażenie anioła, jakie łowca w życiu widział, ukazywało opadające, puszyste skrzydła w jasnych odcieniach najczystszej bieli. Skrzydła Castiela nie były ani białe, ani jasno ubarwione; do licha, one w ogóle nie miały konkretnego koloru.
Zasadniczo skrzydła były barwy leśnej zieleni, która wywołała w Deanie falę zaborczego zadowolenia, choć nie miał pojęcia, czemu. Mężczyzna otrząsnął się z tego wrażenia i przyjrzał bliżej, niezdolny się temu oprzeć. Na skrzydłach widniały plamy ciemniejszej zieleni, przeszyte brązem, oraz kilka kłębków jaśniejszych, niebieskozielonych piór. Kilka plam miało ciemnoczerwony kolor, w kilku miejscach widać było jaskrawą biel, tak jasną, że oczy od niej bolały. Pewna ilość piór, głównie na krawędziach i czubkach skrzydeł Casa, wyglądała na niemal spalone; były czarne i postrzępione, a na piórach położonych najbliżej tych czarnych widniała popielatoszara warstwa. Inne kolory błyskały w miarę, jak pióra się przesuwały, ale za szybko, aby Dean wychwycił więcej, niż przelotny błysk złota-srebra-ametystu-jadeitu, gdy tylko się to działo.
Były to najwspanialsze rzeczy, jakie Dean w życiu widział; kolory błyskały chaotycznie, ale jakimś sposobem wydawały się na miejscu i były tak doskonale CASOWE.
Dean nie miał jednak czasu się nad tym rozwodzić, ponieważ Cas wydał z siebie stłumiony, bolesny dźwięk i rozłożył lewe skrzydło. Mężczyzna ujrzał rękojeść małego sztyletu zagnieżdżonego pomiędzy kilkoma dłuższymi piórami; spod ostra wyciekało słabo światło i Dean miał ochotę przywalić sobie za to, że zapomniał (jakkolwiek na krótko), czemu Cas w ogóle skrzydła pokazał.
Zrobił krok naprzód i ostrożnie przycisnął dłoń do zielonych jak las piór w okolicach rany. Cas ostro odetchnął w, jak Dean uznał, bólu, ale się nie wycofał.
- Przykro mi, koleś, ale będę potrzebował ręki, żeby to coś wyciągnąć – powiedział Dean, lekko dotykając rękojeści sztyletu.
- Zrób to – powiedział zwięźle Cas.
Dean zerknął na Sama, który gapił się z zafascynowaniem i odrobiną chłopięcego podziwu na skrzydła Castiela.
- Przygotuj mi Neosporin – zwrócił się do brata bardziej po to, by mieć pewność, że Sam zwracał na wszystko uwagę, niż dlatego, że Sam mógłby zapomnieć. Sam rzucił wzrokiem na Deana i kiwnął głową.
- To nie… - zaczął Cas, ale wtedy Dean złapał za sztylet i pociągnął ostrożnie, i słowa anioła zginęły ucięte sykiem. Ostrze wyszło z łatwością, ku wielkiej uldze Deana, ale wtedy z rany zaczęło się lać białe światło i mężczyzna krzyknął, po czym zacisnął powieki, kiedy oczy zaczęły mu łzawić. Na ślepo wymacał ranę i nakrył ją dłonią, jakby chcąc zatrzymać łaskę w środku. Ręka go zamrowiła, ale pokaz świetlny się skończył.
Dean otwarł oczy i rzucił nóż na drugie łóżko, by przyjrzeć mu się później. Jeśli to coś mogło zranić anioła, to warto było mieć to przy sobie, już tylko po to, by demony tego nie dopadły. Poza tym, chociaż Cas był w porządku, to reszta jego rodziny miała tendencję do zachowywania się jak dupki.
- Przepraszam – powiedział Cas napiętym głosem.
- Jest dobrze – odparł Sam. Dean kątem oka zauważył, że brat zamrugał gwałtownie, chcąc odpędzić efekty rozbłysku łaski. – Proszę – wręczył Deanowi niewielką tubkę żelu dezynfekującego, ale Cas drgnął pod rękami Deana, strząsając je.
- To nie jest konieczne – rzekł anioł, składając skrzydła na plecach i niezamierzenie przeciągając kilkoma calami miękkich piór przez palce łowcy. Łaska błysnęła przelotnie i światło zniknęło, ukryte w zgięciu skrzydeł Casa. Dean odsunął rękę, kiedy Cas usiadł, która teraz mrowiła go z zupełnie innego powodu. – Bakterie nie przetrwają wystawione na tę ilość czystej łaski w ranie. Jedyna skaza jest demonicznej natury i teraz, kiedy ostrze zostało usunięte, mogę z tym walczyć.
- Mamy ci przynieść święconej wody czy czegoś? – zasugerował Dean. – Przemyć ją?
- Musimy ją zaszyć? Albo zabandażować? – spytał Sam. Cas potrząsnął głową.
- Muszę jedynie odpocząć. Moje skrzydło zagoi się w ciągu godziny – odparł Cas. Zerknął przez ramię na górny staw jednego ze skrzydeł i skrzywił się. – Choć teraz muszę je utrzymać w tym wymiarze.
- Hej, jak musisz, to musisz – powiedział Dean prawdopodobnie trochę za szybko i za chętnie, jeśli zaskoczony wzrok Casa mógł na coś wskazywać. Dean wzruszył ramionami i odwrócił się, z zakłopotaniem przestępując z nogi na nogę.
- Pójdę po piwo – oznajmił, odwracając się na pięcie i robiąc kilka kroków w stronę mini lodówki. Tak, skrzydła były wspaniałe, i teraz Dean mógł je odpowiednio podziwiać, skoro sztylet już nie był głównym problemem, ale nie zamierzał powiedzieć Casowi, iż były dziełem sztuki i że zdecydowanie powinien pokazywać je częściej.
- Cas – spytał Sam ostrożnie i z zaciekawieniem. – Jeśli to pytanie ci nie przeszkadza, czy wszystkie anioły mają kolorowe skrzydła?
Cas spiął się ponownie i przybrał nieodgadniony wyraz twarzy. Dean wziął piwo i pchnął drzwiczki mini lodówki z nieco większą siłą, niż było to konieczne.
- Sam… - zaczął z nie do końca odczuwaną niechęcią, bardziej z powodu faktu, iż Cas wydawał się być taki wrażliwy na tym punkcie, niż z powodu pytania. Umierał z ciekawości, szczególnie dlatego, że nie umiał zatrzymać swoich myśli i oczu z dala od zielonych piór pokrywających większość powierzchni skrzydeł Castiela.
- W porządku, Dean – powiedział Cas. Zerknął na Sama z nadal starannie nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale też z trzymanym na wodzy błyskiem w oku. – Odpowiedź na twoje pytanie brzmi nie. Żaden inny anioł nie ma takich skrzydeł, jak moje. Nasze skrzydła moją być „puchate i białe” – dodał ciszej, jakby niepewny, czy tego chciał. – Czyste.
Dean nie umiał rozszyfrować jego tonu; nie była to do końca duma, nie do końca wstyd, ale zdecydowanie brzmiał obronnie i z zadumą pod starannie kontrolowaną warstwą rzekomego spokoju. Skrzywił się wewnętrznie, czując się jeszcze bardziej jak ktoś, kto nadepnął innej osobie na odcisk. Cóż, przecież nie wiedział o tym od początku!
- Och – powiedział Sam i Dean niemal usłyszał poczucie winy w jego głowie. Sam zawsze był tym wrażliwszym. – Więc czemu… - brat urwał.
Deana kusiło, aby skończyć pytanie wiszące teraz złowrogo w powietrzu niczym powoli opadający topór, ale kusiło go również, aby zmienić temat, jeśli zmyłoby to ten niewyraźnie zakłopotany wyraz twarzy Casa. Niezdecydowanie zmroziło mu struny głosowe. Nie odtajały nawet wtedy, kiedy Cas zmierzył go poszukującym, niebieskim spojrzeniem, po czym anioł opuścił przelotnie wzrok i ponownie popatrzył na Sama.
- Czemu mam kolorowe skrzydła?
Sam, nieco zawstydzony, kiwnął głową. Dla Deana ciekawość była niemal nie do zniesienia; o ile gorzej musiał się czuć Sam, który uwielbiał się wgryzać w takie tematy?
- Nie musisz nam mówić, jeśli nie chcesz – podrzucił Sam z godnym podziwu wysiłkiem, aby nie pokazywać niechęci w głosie. Cas znowu zerknął na Deana i mężczyzna zmusił się do kiwnięcia głową.
- Tak, to nic wielkiego. Twoja wola – powiedział, spuszczając wzrok. Zajął się swoim piwem, odkręcając kapsel ostrożniej, niż zazwyczaj.
Cas przez chwilę milczał; cisza przedłużała się niezręcznie. Dean bawił się kapslem, nie podnosząc wzroku, dopóki anioł nie westchnął lekko.
- Aby zrozumieć, czemu mam kolorowe skrzydła, powinniście usłyszeć wyjaśnienie, czemu nasze skrzydła są zazwyczaj białe – powiedział i urwał, aby znaleźć odpowiednie słowa. – Skrzydła anioła są czystą manifestacją jego łaski, naszym odpowiednikiem ludzkiej duszy. Skrzydła pozostają białe tak długo, jak długo „serce” anioła jest czyste w jego oddaniu naszemu Ojcu i jak długo nie kochamy nic oprócz Niego. – Castiel rozłożył swoje zdrowe skrzydło i dotknął jednej z boleśnie białych łatek, jakie Dean zauważył wcześniej. – Moje skrzydła były kiedyś idealnie białe – anioł zabrzmiał bardziej tęsknie niż nieszczęśliwie, ale Dean poczuł ucisk w sercu i odwrócił wzrok.
- Och, wow… - powiedział Sam z szacunkiem. – A co oznaczają te wszystkie kolory? Jeśli mogę zapytać – dodał pospiesznie.
- Wolno ci być ciekawym – odparł Cas. – Niektóre kolory to sposób, w jaki moja łaska przedstawia moje blizny – przesunął ręką po czarnych piórach, tych, które wyglądały na spalone, oraz po czerwonych łatkach najbardziej przypominających krew. – Wielu z mojego rodzeństwa nosi podobne znaki w swoich łaskach, ale rzadko manifestują się w postaci koloru na ich skrzydłach, o ile serce anioła się nie… zmieniło – Cas przelotnie dotknął jednego z zielonych piór. Twarz skurczyła mu się boleśnie i wróciła do poprzedniego stanu tak szybko, że Dean prawie pomyślał, iż to sobie wyobraził.
- Są to honorowe znaki, pochodzące z odbytych przeze mnie bitew – powiedział Cas, puszczając skrzydło i ponownie składając je starannie na plecach. Wyglądało to trochę ostatecznie, dając wrażenie, że oto kończyła się możliwość zadawania pytań, i Dean poczuł nagłą pewność, że jeśli nie zapyta teraz, to nigdy się nie dowie, czemu skrzydła Casa miały mgliście znajomy zielony kolor.
Nie powinien pytać, nie, jeśli Cas nie chciał mu powiedzieć, ale-
- A inne kolory? – usłyszał Dean sam siebie, zanim pozwolił językowi na mówienie. Castiel spojrzał na niego z tak starannie obojętną miną, że mężczyzna niczego nie mógł z niej wyczytać i zadrżał nieznacznie. Cas ostatnio był taki nieprzenikniony całe lata temu, kiedy wciąż był Aniołem ze Stepford i mógł nie tylko zagrozić Deanowi powrotem do piekła, ale też sprawić, że mężczyzna by w to uwierzył.
W tej chwili, oczywiście, już dawno mieli to za sobą, ale wspomnienie nadal mroziło.
Wyraz twarzy Casa złagodniał i przez chwilę anioł wyglądał na smutnego i zagubionego.
- Kolory są znakami zostawionymi na mnie przez rzeczy, które zacząłem cenić bardziej, niż swego Ojca. Rzeczy, w które uwierzyłem – powiedział Cas. Spojrzał na ścianę i przyciągnął skrzydła bliżej ciała. – Proszę, nie pytajcie o więcej – choć było to wyrażone jak prośba, prośbą nie było.
- Tak… tak, oczywiście – odparł Sam, zamykając apteczkę, o trzymaniu której zapomniał. Jednak zatrzymał się, mijając Deana w drodze do łazienki, aby ją odłożyć. Spojrzał bratu w oczy, marszcząc brwi. Dean odsunął się, odwzajemniając ciekawe spojrzenie Sama z na pół poirytowaną i na pół zmieszaną miną.
- Co? – zapytał. Sam spojrzał jeszcze raz na Casa, który obserwował ich intensywnie, potem na Deana i znowu na Casa.
- Ha – powiedział. – To dziwne.
- O co chodzi? – spytał Dean, czując narastający w sobie gniew i popatrując to na Sama, to na Casa, który teraz przyglądał im się lękliwie.
- Sam… - zaczął anioł, ale było już za późno. Sam już mówił.
- Jego skrzydła mają ten sam kolor, co twoje oczy – powiedział Sam. Dean poczuł nieoczekiwaną lekkość w głowie, serce mu mocniej zabiło, więc próbował to zamaskować słabym śmiechem. Skrzydła Casa pasujące kolorem do jego oczu wywołały dziwne, ciepłe uczucia w jego piersi, ale to musiał być przypadek. To nic nie znaczyło.
Tak by sobie przynajmniej pomyślał, gdyby w tej chwili nie zauważył reakcji Castiela.
Castiel wyglądał jak rażony gromem, jakby ziemia usunęła mu się spod nóg, a on spadał w jakąś czarną przepaść. Skrzydła przywarły mu ściśle do pleców, tak blisko, że wyglądało to nienaturalnie i w żadnym razie nie wygodnie, jakby mógł usunąć ich kolor ukrywając je.
- Cas? – spytał Dean, czując nagłą suchość w gardle. Cas spojrzał na niego z wyraźnym smutkiem i rezygnacją w oczach.
- Przepraszam, Dean – powiedział, rozkładając skrzydła. Dean zerwał się o sekundę za późno, aby go powstrzymać.
- Cas, zacze-!
Rozległ się łopot skrzydeł i Cas zniknął Bóg wie gdzie.
- Sukinsyn – zaklął Dean, odwracając się do Sama z ponurą miną. Sam wyglądał na oszołomionego, jakby również nie spodziewał się nagłej ucieczki Casa. – Czemu tak nagle odleciał, do cholery?
- Nie wiem, Dean – odparł Sam. Zrobił zamyśloną i bardziej niż pełną żalu minę, patrząc na łóżko, na którym jeszcze chwilę temu leżał Cas. Na narzucie widniała szybko wyparowująca kałuża światła, ale brak było innego śladu anioła. – Ale… wow. Co zamierzasz mu powiedzieć, kiedy wróci?
- O czym? – spytał gniewnie Dean, robiąc dwa kroki naprzód i siadając na łóżku naprzeciwko miejsca Casa. Postawił piwo na nocnym stoliku i złapał pilota, zdecydowany znaleźć coś bezmyślnego do oglądania, co by mu pomogło opanować irytację.
- O jego skrzydłach – powiedział Sam z lekką niecierpliwością, jakby wyjaśniał prosty pomysł bardzo opóźnionemu dziecku. – Pamiętasz, co powiedział o kolorze, tak?
Oczywiście, że Dean pamiętał, w końcu nie minęło jeszcze pięć minut. Kolory reprezentowały rzeczy, które Cas kochał bardziej, niż Boga, więc… och. OCH.
Sam musiał ujrzeć tę świadomość na twarzy Deana, ponieważ westchnął lekko i odwrócił się.
- Po prostu pomyśl o tym przez chwilę, zanim ściągniesz go tu z powrotem – powiedział brat, ruszając do łazienki, aby odłożyć apteczkę.
Nic dziwnego, że Cas uciekł.
Dean odłożył pilota z powrotem na stolik i wziął piwo. Jednym haustem wychylił pół butelki, po czym przetarł sobie twarz.

- No dalej, Cas, ty bydlaku – powiedział Dean, gapiąc się w nocne niebo tak, jakby jego gniewny wzrok mógł czytać niebo. – Sterczę tu od trzech godzin, mógłbyś się chociaż, kurwa, pokazać.
Telewizja w pokoju nie zapewniła mu oderwania od myśli goniących mu w kółko w głowie. Dean poddał się po niespełna godzinie i ruszył Impalą w drogę, aby oczyścić sobie umysł, chociaż jazda zamieniła się mniej w bezładne krążenie, a bardziej w bezpośrednią trasę na najbliższe pole kukurydzy.
Sam musiał się mylić albo źle zrozumieli słowa Casa albo COŚ. Cas nie mógł zakochać się w Deanie, ten pomysł był szaleństwem. To, czy Dean go pragnął, czy nie, było w tym momencie całkowicie bez znaczenia. Może i zaczął wierzyć w to, że dobre rzeczy się zdarzały, ale była to rzadkość, a to tak dalece przekraczało ramy DOBREGO, że Dean nie umiał się w tym rozeznać. To był materiał do baśni i kiepskich komedii romantycznych, które kobiety uwielbiały oglądać.
- Cas – zaczął ponownie, ale wtedy to usłyszał. Miękko załopotały skrzydła i owiał go lekki wiaterek.
- Witaj, Dean.
Dean odwrócił się, próbując opanować krzywą minę, i spojrzał na Casa. Może i nienawidził czekać, aż Cas podniesie głowę, ale tę rozmowę musieli odbyć teraz, a on nie chciał odstraszyć anioła ani zmusić go do bronienia się.
- Modlę się od kilku godzin – powiedział. Castiel kiwnął głową, patrząc mu prosto w oczy pełnym żalu wzrokiem.
- Wiem – odparł. Nie zaproponował wyjaśnienia ani nie próbował się tłumaczyć, nie dając gniewowi Deana więcej paliwa. Mężczyzna westchnął i potarł sobie kark.
- Jak tam skrzydło? – zapytał. Cas niemal niedostrzegalnie zesztywniał.
- Wyleczone – powiedział równym tonem, patrząc na Deana wzrokiem, w którym, zdaniem mężczyzny, widać było wiele ostrożności. Dean zmarszczył się, a jego irytacja wzrosła.
- Więc – powiedział beznamiętnie. – Co do twoich skrzydeł-
- Zostaw to – rzucił Cas, nie odcinając się co prawda, ale na pewno nie zabrzmiało to spokojnie. – Proszę.
- Czemu? – zapytał uparcie Dean, podchodząc bliżej, aż wreszcie znalazł się w przestrzeni osobistej Castiela tak, jak zazwyczaj anioł uwielbiał robić jemu. – Cas, kolor twoich skrzydeł pasuje do moich oczu i może to nic nie znaczy, ale uciekłeś jak nietoperz z piekła w chwili, w której Sam o tym wspomniał, więc zgaduję, że jednak coś oznacza. O co w tym chodziło?
- Nie jestem latającym gryzoniem, a wasz pokój motelowy nie przypomina żadnego z kręgów piekła – powiedział Cas, odwracając wzrok.
- Nie o to mi chodziło i wiesz o tym, a teraz przestań unikać pytania – zripostował Dean. Cas spojrzał na niego z powrotem z odrobiną gniewu w oczach. Dean odwzajemnił to spojrzenie i patrzył, jak złość powoli anioła opuściła. Wreszcie Castiel westchnął ciężko.
- Powiedziałem ci, co znaczą te kolory – odpowiedział. Dean kiwnął głową, a serce zaczęło mu tłuc o żebra, kiedy wyczuł, iż anioł zaczął kapitulować.
- Tak, ogólnie – powiedział łowca łagodnie. – Powiedziałeś mi, co to znaczy, jeśli anioł ma kolorowe skrzydła, ale nie powiedziałeś, co oznaczają TWOJE kolory.
Cas zawahał się, a niechęć widniała wyraźnie w każdym konturze jego twarzy.
- Dean… - powiedział powoli. Dean wychwycił jego wzrok i przytrzymał.
- Cas, proszę – odparł. Cas znowu uciekł wzrokiem; nie było to do niego podobne, unikać wzroku Deana.
Czy Sam naprawdę miał rację? Tak Dean podejrzewał, zważywszy na zachowanie Casa, ale nie chciał budzić w sobie nadziei. Jeszcze nie.
- „Oczy są oknami duszy” – zacytował Cas cicho i powoli. Brzmiał na nieszczęśliwego, ale Dean nie mógł się zmusić do powiedzenia, że anioł nie musiał niczego wyjaśniać, jeśli nie chciał. – W twoich oczach najsilniej widać twoją duszę. To właśnie ona użycza koloru źrenicom i to prawdopodobnie stoi za tym powiedzeniem – wtedy Cas popatrzył na niego jeszcze raz, bardzo intensywnie, i Dean poczuł się przeszyty tym spojrzeniem, ale w bardziej rozradowany, niż przerażający sposób. – To nie jest przypadek, że twoje oczy i moje skrzydła są tego samego koloru. W końcu, Dean, to twoja dusza je naznaczyła.
Dean przez chwilę nie mógł oddychać; puls dudnił mu w uszach i mężczyzna podszedł odrobinę bliżej. Cas otwarł szerzej oczy, ale się nie cofnął.
- Powiedziałeś, że znaki pochodzą od rzeczy, które kochasz bardziej, niż Boga – rzekł chrapliwie Dean, czując suchość w ustach. Cas potaknął.
- Powiedziałem – odparł miękko.
- Moja dusza znaczy dla ciebie więcej, niż Bóg? – zapytał Dean, zmuszając się do parsknięcia zduszonym śmiechem, na pół oszołomionym i na pół niedowierzającym. Cas przechylił głowę, przyglądając się mężczyźnie z bliska.
- Czy tak trudno w to uwierzyć? – zapytał anioł niskim głosem. – Dean, straciłem wiarę w Ojca. Wiesz o tym; po całym tym czasie, jaki poświęciłem na szukanie, po wszystkim… On nie wróci, jeśli jeszcze żyje. A nawet, gdyby wrócił… - Castiel urwał. – Nawet, gdyby Bóg wrócił, to nie sądzę, aby moje skrzydła mogły jeszcze kiedykolwiek wrócić do poprzedniego stanu.
Deanowi zaparło dech.
- Ty nie… nie, nie ma mowy – powiedział mężczyzna, potrząsając z niedowierzaniem głową i próbując zdusić gwałtowną nadzieję, jaka w nim nagle narosła. To było za dużo na raz, wszystko, czego pragnął i nigdy nie miał nadziei mieć, coś, o czym nie pozwalał sobie myśleć ze strachu, iż tęsknota pochłonęłaby całe szczęście, jakie zdołał pobrać od bezimiennych i pozbawionych twarzy mężczyzn i kobiet w barach. Przetarł sobie twarz. – Kurwa, Cas, nie mówisz poważnie.
Castiel zmrużył oczy.
- Czemu tak trudno ci w to uwierzyć? – zapytał.
- Ponieważ to JA – odrzucił Dean, a z każdej sylaby ściekały gromadzące się całe życie obawy, wątpliwości i pogarda dla siebie. Natychmiast zapragnął odwołać te słowa, już choćby po to, by czuć się mniej odsłoniętym, ale padły i zawisły ciężko w powietrzu między nimi.
- Deanie Winchester, nie jesteś ani trochę mniej godzien miłości, niż jakakolwiek inna istota na ziemi – powiedział Cas przekonywującym i niemal niebezpiecznie ochronnym tonem.
- Cas, nie o to mi… - zaczął mężczyzna, po czym przerwał sam sobie, kiedy anioł zmrużył oczy, jak gdyby wyczuwając kłamstwo. – Słuchaj, jesteś aniołem. Ja przez dziesięć lat torturowałem dusze w piekle i wiem, że wiesz, że się cieszyłem każdą cholerną minutą.
- Daruj sobie – powiedział Cas bez wyrazu. – Widziałem cię w najgorszych i najlepszych chwilach. Kołysałem twoją duszę w swojej łasce, kiedy wyciągałem cię z czeluści, i to ja na powrót poskładałem twoje ciało. Znam cię lepiej, niż ktokolwiek inny, w środku i na zewnątrz. Jeśli próbujesz mnie odstraszyć, to marnujesz czas.
Dean zamknął usta, a Cas spuścił wzrok.
- Jestem świadom tego, że to niemożliwe – powiedział stoickim tonem. – Nie musisz się starać przekonać mnie, abym… nie troszczył się o ciebie tak, jak to robię. Nie potrzebuję ani nie oczekuję od ciebie wzajemności.
- Chwila, co? – zapytał Dean czując się tak, jakby jakimś cudem ominął fragment rozmowy. Castiel popatrzył na niego jeszcze raz ze starannie neutralnym wyrazem twarzy.
- To znaczy, że proszę, abyś zmienił temat – powiedział Cas. – Już dawno temu pogodziłem się z tym, że moje uczucia są jednostronne. To, że teraz o nich wiesz, nie oznacza, że cokolwiek musi się zmienić… o ile nie będziesz chciał.
Dean jak cholera chciał zmiany, choć na pewno nie w taki sposób, jaki Castiel miał na myśli.
- Myślałem, że powiedziałeś, iż mnie znasz – rzekł, czując suchość w ustach. Podszedł bliżej do Casa, chociaż raz naruszając JEGO przestrzeń osobistą.
- Tak – powiedział Cas, ale brzmiał mniej pewnie, niż minutę wcześniej.
- A mimo to uważasz, że to jest jednostronne? – zapytał Dean, wskazując na niewielką odległość między nimi. Castiel szerzej otwarł oczy.
- Dean? – spytał. Dean uniósł dłoń i objął policzek anioła, czując lekki dreszcz w ciele, kiedy Castielowi zaparło dech.
- Nie jest – mruknął Dean, zerkając na usta Casa. Przesunął kciukiem po dolnej wardze. – Jednostronne, znaczy się.
Kiedy Dean pochylił się, by go pocałować, Cas spotkał go w pół drogi. Dean powiódł językiem po krawędzi ust Castiela i natychmiast został do nich wpuszczony. Mógł wlać w pocałunek trochę własnego pożądania. Cas miał gorące, mokre, idealne i CZYSTE usta, jak najczystsza kropla deszczu w letni dzień.
Dean mógłby całować te usta w nieskończoność, pomimo drapania zarostu i nieznacznego spierzchnięcia.
Cas odsunął się, mając śliskie wargi, i zagapił się na łowcę z mieszanką nadziei i szoku na twarzy.
- Ty mnie kochasz – powiedział. Wydawał się rozdarty pomiędzy niepewnością a objawieniem, wyrzucając słowa z siebie jakby na próbę. Dean przełknął z trudem; nie umiał tego powiedzieć w równie wielkiej ilości słów, jeszcze nie, ale była to niemal bolesna prawda.
- Tak – odparł.
Część szoku wydawała się zniknąć; wyraz twarzy Casa ulegał zmianie, prawdziwe szczęście rozświetlało mu oczy, a uśmiech wykrzywiał usta. To nie był szeroki uśmiech, ale bardzo CASOWY i Dean przez chwilę nie mógł oddychać. To było tak niewiele, zwykłe potwierdzenie, ale Cas patrzył na niego tak, jakby to ciche „tak” było najważniejszym słowem, jakie anioł w życiu usłyszał.
Dean pragnął się dowiedzieć, na ile sposobów mógł wydrzeć z Casa ten wyraz twarzy. Chciał odnaleźć je wszystkie, odkryć każdą metodę na zdobycie tego uśmiechu, aż wreszcie mógłby go przywołać wedle swojej woli, chociaż wątpił, by ten widok kiedykolwiek mu się znudził.
Kurwa, Cas wyglądał cudownie i to zmieniało Deana w sentymentalną KOBIETĘ.
Wtedy Cas wciągnął go w kolejny, gwałtowniejszy pocałunek, i Dean odsunął od siebie wszelkie zmartwienia na temat tego, czy miłość do Casa czyniła z niego mięczaka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:41, 16 Gru 2013    Temat postu:

Ja pierdzielę. Idzie na okres? Leki pomyliłam? Czy to normalne, że jestem tak spłakana? To było niemożliwie piękne, wzruszające i takie... Nie spokojne i nie pełne pasji, ale równocześnie oba na raz. Pomysł z kolorem skrzydeł jest boski, a całość cudownie stawia człowieka do pionu. Pat, nie tylko świetne tłumaczenie, oddające całą delikatność fica, ale też świetny wybór, ja tu mało poetycko zdycham @.@

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 1:03, 16 Gru 2013    Temat postu:

To było kolejne maleństwo od bookkbaby :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:24, 16 Gru 2013    Temat postu:

Cóż, klimatem na pewno różnią się od Dowcipu, ale są przy tym taaakie urocze Dx
Antique, ficzek z mieszanymi fandomami jest bardzo fajny. Na początku ciągle mi się wydawało, że Dean zaraz sobie wszystko uświadomi i rzuci się na Casa, ale potem było już ok. Also, Stiles jest the most awkward postacią w TW i to samo tyczy się Casa w uniwersum SPN. Tylko, że to jakby dwa różne bieguny awkwardowości. Ich związek jest boski. I fic zabawnie się kończy. I uroczo. Ciężko zaangażować się emocjonalnie, destielizm przesłania jednak człowiekowi wszystko, ale jest słodkie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:34, 16 Gru 2013    Temat postu:

Zgadzam się. Trochę wbrew sobie, ale zgadzam się XD Parę razy fuknęłam na bohaterów (znaczy na Casa jak stwierdził, że Dean będzie musiał czekać na swoją kolej, jak on będzie miał swoje schadzki ze Stilesem XD) ale nie oszukujmy się, destiel trochę człowiekowi przysłania świat XD Ogólnie nie było tak koszmarnie, jak się spodziewałam. Also, totalnie zabił mnie Jackson XD

A teraz, nareszcie, zabieram się za wrzutę @_@

//Chciałam tylko, tak na szybko i treściwie powiedzieć, że ten ficzek jest BOSKI. Ot, dziękuję za uwagę, idę wypłakać sobie oczy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez antique dnia Pon 18:22, 16 Gru 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:16, 17 Gru 2013    Temat postu:

Linuś, jak tam GREY? Zmęczyłaś wreszcie?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:32, 17 Gru 2013    Temat postu:

Mam go na telefonie ._. Jeśli się okaże, że będę go pozbawiona dłuższy czas, trudno, będę czytała z lapa :X Na razie mam nadzieję i czytam stare wydruki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:29, 17 Gru 2013    Temat postu:

A ja nie mam siły wrócić do Carry On T_T
Więc poczytuję Eagle Lake (zapomniałam, że to crossover. Nic to, Stiles jest mistrzowsko napisany, cała reszta z resztą też mistrzowska). A potem pewnie zabiorę się za coś innego. Uch. Dźwignęłam się z dołka, ciężko mi znowu do niego wpaść ^^;


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:21, 17 Gru 2013    Temat postu:

Ja zaś wzięłam sie za to uroczeństwo, wiem, że z happy endem, choć na razie nic na to nie wskazuje: [link widoczny dla zalogowanych] W tym fiku Dean i Cas zdążyli się już rozstać kilka lat wcześniej i przez przypadek zaczynają pracować jeden dla drugiego. Osadzone w klimatach ALFA/OMEGA, obaj panowie mają też córeczkę, która widuje Deana w weekendy, zaś Castiel jest w związku z Baltazarem. Wiem, że skończy się powrotem do siebie, i autorka zamierza napisać ciąg dalszy. A co w międzyczasie? Zobaczymy. Zamierzam najechać jej konto na AO3 :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 505, 506, 507 ... 616, 617, 618  Następny
Strona 506 z 618

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin