|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pią 15:14, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
antique napisał: | Linuś, też Cię kocham :D |
antique napisał: | Photoshop, niesssstety. Fajny byłby taki sklepik :3 ...i fajnie byłoby w ogóle zajrzeć do tego sklepu, wygląda jak nie z naszego świata @_@ |
Pamiętam jakieś zdjęcie Jensena w sklepie, na tle toreb, koszulek i trampek z SPNowymi motywami. Nawet taki by mi wystarczył xD
A stara księgarnia, albo antykwariat w takim stylu, jak powyżej... @.@ Połowę czasu orgaźmiłabym na książki, drugą szukała Narni.
antique napisał: | Pat, kochanie, zabrzmi to nad wyraz sztampowo, ale człowiek nie wie, do czego się nadaje, dopóki nie spróbuje. Czasem warto zaryzykować i sprawdzić się w czymś innym. Zwłaszcza, że ta robota za dużo Cię kosztuje :/ |
Jestem ostatnią osobą, która powinna doradzać w tej kwestii, bo jestem życiowym nieudacznikiem i sama boję się ruszyć palcem, bo jak nie wyjdzie i te sprawy, ale obie się martwimy, i Pat, jeśli nadarzy się okazja do zmiany pracy, to pomyśl o tym, co...?
patusinka napisał: | Antique, sklepów z podobnymi wystawami jest sporo w Dublinie i Irlandii ogólnie, a już stare puby w szczególności tak wyglądają. |
Wielbię i ubóstwiam takie klimaty @.@
patusinka napisał: | Przeczytałam sobie ficzka od Salty (crossover z GRIMM) i scena w barze była... yyy... brak słów. Aż mi się zachciało przetłumaczyć :) Ale to jeszcze nie postanowione. |
*Zaciska kciuki, łypie z nadzieją, wierci się na krześle i ogólnie wygląda jak pięciolatka, której chce się siku, ale grzecznie nic nie mówi*
patusinka napisał: | Kolejna wrzuta jednak nie jutro, a dziś wieczorem. Właśnie zabieram się za rozdział 12 :) |
O bogowie, bogowie, BOGOWIE...! To znaczy, że będę to mogła zgrać na telefon- znaleźć na tym cholernym weselu cichy kąt- i uprawiać oczną sodomizację tyle razy, ile będę chciała...!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:15, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
patusinka napisał: | Antique, sklepów z podobnymi wystawami jest sporo w Dublinie i Irlandii ogólnie, a już stare puby w szczególności tak wyglądają. |
...chyba wybiorę się do Irlandii @_@
Zakrztusiłam się tymbarkiem na myśl o tłumaczeniu fika od Salty. Chryste... Pat, nawet jakbyś miała zrobić to za pół roku...
A co do kryzysu... well, w Polsce nie jest wcale lepiej. Sama teraz muszę szukać pracy i załamuje ręce :/
//Zapomniałam się podzielić przerażającym spojlerem który złamał mi serduszko. Poor baby TT_TT
Cytat: | 9.03 will show Castiel living under a bridge in a homeless camp, with tents and a dilapidated old school bus. |
To jak scenariusz najgorszego fika świata. Znaczy najbardziej przygnębiającego. A gorsze jest to, że to może się okazać canonem :/
A, właśnie, co do przygnębiających fików, udało Ci się Patuś sięgnąć do Thursday's Child?
///Na pociechę XD Na początku myślałam, że to zwykły cosplay, a potem do mnie doszło... XD
A TU jest cały filmik XD
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez antique dnia Pią 16:26, 23 Sie 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 19:12, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Dobra, oto dzisiejsza porcyjka, rozdziały 7-12 :) Tym sposobem jestem już na 1/3 ficzka. Smacznego i jak zwykle dajcie znać, czy sie podobało. Sorry za opóźnienia, ale rozdział 12 był naprawdę ciężki słownikowo...
Rozdział 7
Nie umiał wskazać, w której chwili zasnął, ale niezależnie od tego, kiedy Dean go obudził, na zewnątrz było już nieco jaśniej i Castiel miał świadomość, że się nieco poruszyli. Dean już nie siedział, ale tulił się do jego pleców, a między nimi tkwiły ciepłe koce.
- Hej – powiedział miękko Dean. – Muszę wracać, inaczej moi rodzice będą się zastanawiać, gdzie jestem. – Castiel poruszył się. – Nie musisz wstawać – Dean przycisnął go z powrotem do łóżka. – Odpoczywaj, nie mam dziś nic do roboty, później przyniosę ci jedzenie – zawahał się, po czym pochylił i przelotnie pocałował drugiego mężczyznę w czoło. – Do zobaczenia później, Castiel.
- Dziękuję, Dean – Castiel czuł się przytłoczony sennością, nieco chory, zmęczony, do czego dochodził nadmiar emocji. – Po prostu… dziękuję.
- Potem pogadamy – Dean podreptał do drzwi. – Prześpij się.
Tak też Castiel zrobił, odpłynął, zanim usłyszał szczęk drzwi wejściowych.
Dean zdołał dotrzeć do domu i położyć się akurat na czas, aby obudził go Sammy, otwierając drzwi i mówiąc mu, że była pora śniadania. Na dole Dean grzebał sennie w swojej porcji naleśników, nie mogąc przestać myśleć o sponiewieranym ciele księdza, Castiela. Przypomniał sobie jego wystające żebra z chwili, gdy wyciągał go z wanny.
- Mamo, przeszkadzałoby ci, gdybym dziś odpuścił sobie pracę na ogrodzie?
- Lepiej, by był po temu dobry powód – ojciec spojrzał na niego sponad instrukcji samochodowej, jaką oparł sobie o kubek z kawą.
- Słyszałem wczoraj, że ojciec Novak jest chory… pomyślałem, że zrobiłbym mu zakupy i sprawdził, czy czegoś nie potrzebuje.
Poczuł, że jego rodzice popatrzyli na siebie; już od ponad tygodnia nie był taki rozmowny.
- Pewnie, słonko – matka postawiła przed Samem szklankę z sokiem. – Powiedz mu, że o nim myślimy.
Dean znowu spojrzał w swój talerz.
- Powiem.
Wziął dwadzieścia dolarów z kupki, jaką trzymał w swojej szufladzie, i po drodze do kościoła ruszył do marketu na rogu. Nie miał pojęcia, co lubił Castiel, więc trzymał się podstaw – kawa, mleko, jajka, bekon i wszelkiego rodzaju ciastka, jakie były pod ręką.
Gdy dotarł do domu księdza, Castiel już znowu nie spał i ubrany był w wypłowiałe dżinsy, które zakładał przeważnie do prac na zewnątrz, oraz zwykłą białą koszulkę, która sprawiała, że był jeszcze bledszy, niż zwykle. Otwarł Deanowi drzwi i natychmiast zrobił się ostrożny. Otrzeźwiał na tyle, by myśleć o tym, jak niewłaściwie było spać nago w ramionach nieletniego chłopaka.
- Dean – jego mina odzwierciedlała to zadowolenie, to ostrożność. Wziął jedną z toreb z jedzeniem z rąk chłopaka. – Naprawdę nie musiałeś…
- Chciałem – Dean przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał na podłogę pomiędzy nagimi stopami księdza. – To coś, co mogę dla ciebie zrobić.
Castiel dobrze pamiętał ciepłe ciało Deana, gładkie i miękkie pod spłowiałym dżinsem, oddzielone od jego własnej skóry tylko kilkoma warstwami ubrania. Dean robił mu dużo, robił dużo dla niego, a poza tym pragnął jeszcze więcej.
- Dziękuję – Castiel cofnął się nieco, ponownie wpuszczając chłopaka do domu, i wiedział, że robiąc to przekraczał linię, kolejną linię pomiędzy tym, czym powinni być, a tym, czym się stawali.
Dean poszedł za nim do kuchni i odstawił pudełka i paczki, podczas gdy Castiel patrzył.
- Jadłeś już śniadanie? – spytał Dean, zatrzymując się z kartonem mleka w dłoni. Castiel wskazał gestem na kubek czarnej kawy i resztę suchego tostu na kuchennej wysepce. Dean zmarszczył się. – Musisz zjeść coś więcej – wyjął paczkę z lodówki, a z suszarki zdjął patelnię. – Usiądź, zrobię ci jajka – Dean miał świadomość, jaki się zrobił bezpośredni, nigdy wcześniej nie wydawał księdzu poleceń, nigdy nie kierował jego światem. Rzucił okiem na starszego mężczyznę, przygotowany, by przeprosić lub otrzymać pouczenie za swą bezczelność. Zamiast tego Castiel patrzył na niego z dziwnym wyrazem twarzy.
- Bardzo bym się cieszył, dziękuję – powiedział powoli, jakby te słowa były dla niego obce. Już bardzo dawno nikt nie zajmował się nim jak jednym ze swoich, jak kimś innym niż ostoją społeczności, jak mężczyzną, nie zaś kapłanem.
Dean wrócił do robienia śniadania, cały czas świadom spojrzenia drugiego mężczyzny na sobie. Kark go piekł od bycia obserwowanym i stwierdził, że ruszał się tylko po to, by Castiel miał na co patrzeć. W końcu odsunął się od piecyka, położył przed drugim mężczyzną talerz z jedzeniem i usiadł naprzeciw niego, podczas gdy Castiel zaczął jeść, powoli i schludnie połykając małe kęsy.
- Więc… - zaczął Dean, spoglądając na swoje dłonie. – Będziemy o tym rozmawiać?
- Tak naprawdę nie ma o czym mówić – Castiel zakłopotany odłożył widelec. – Nie było w tym grzechu, ale nie można tego kontynuować. Wiesz o tym.
- Powiedziałeś, że nie jest czymś złym to, że cię kocham.
- Powiedziałem… - Castiel przełknął. – Z akademickiego punktu widzenia nie, ale to tylko szczegół, nie zbliżymy się do siebie intymnie… nie MOŻEMY się zbliżyć, a przyznać się do jakiegokolwiek pragnienia między nami znaczyłoby otworzyć drzwi szaleństwu.
Na chwile zapadła ciężka cisza.
- Nie masz pojęcia, jak się czułem… nie widując cię – wymruczał Dean. Castiel nie patrzył mu w oczy. – A może wiesz i dlatego… - poczuł, że zaczął się denerwować, wspomnienia poprzedniej nocy uderzyły go całą swą spowolnioną grozą. – Znaleźć cię w takim stanie było najgorszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła… Piekło to przy tym nic…
- NIC nie wiesz o piekle – powiedział gorzko Castiel. Nienawidził tego, że pozwolił Deanowi zobaczyć siebie w takim stanie, że nie zdołał zachować kontroli nad własnym ciałem. – Piekło jest czymś tak okropnym, że nikt nie umie tego pojąć, a to tam właśnie trafimy, jeśli nie będziemy silni – odetchnął nierówno. – Pójdziesz do piekła, Dean, jeśli pozwolisz mi się dotknąć… a ja trafię tam, jeśli znajdę w tobie jakąkolwiek rozkosz… - głos miał napięty, chłopak obserwował go z przerażeniem, przyjmował to wszystko, najostrzejsze kazanie, jakie kiedykolwiek wygłosił, a mimo to nadal było to pragnienie, ta miłość, chęć, by pocieszyć, objąć, wszystko to lśniło w oczach nastolatka. – Nie masz pojęcia, jak bardzo… - Castiel urwał. – Ale to nie jest warte mojej duszy, nie warto skazywać kogoś tak młodego jak ty, tak niewinnego…
- Nie jestem – odparł Dean automatycznie.
- Dean…
- Nie jestem niewinny, prawda, ojcze? – powtórzył uparcie Dean, wyraźnie rzucając mu wyzwanie. – To, co do ciebie czuję… to, co pragnę zrobić… nic z tego nie czyni mnie niewinnym… czy pamiętasz, czemu do ciebie przyszedłem? I czemu mnie odesłałeś, za… - jego twarz niemal pękła od skruchy, jaka ściskała mu pierś - …za dotykanie się… Castiel… - jego imię w ustach chłopaka stanowiło najgorszy rodzaj pokusy, intensywny i nierozcieńczony - …za myślenie o tobie i łapanie się za fiuta – pozwolił, by te słowa uderzyły w jego imieniu - …w kościele, ojcze, w środku kazania… już jestem potępiony.
- Nie, nie jesteś – Castiel pokręcił głową. – To jest nic w porównaniu z tym, co masz do stracenia, nie znasz niewinności, dopóki jej nie stracisz… Dean, proszę, posłuchaj mnie.
- Jeśli mi powiesz, że za mną nie tęskniłeś – wyzwał go Dean, zaciskając szczękę. – Castiel, ty… torturowałeś się, prawie umarłeś, nie możesz mi mówić, że cały czas o mnie nie myślałeś.
Kapłan zamknął oczy.
- Powiedz mi, że mnie nie pragniesz – cichy głos Deana wbijał mu się w mózg niczym rozkaz dla powściąganych demonów jego psychiki. – Powiedz mi, że mnie nie kochasz… a ja pójdę – skończył miękko.
- Proszę, nie rób mi tego – błagał Castiel; gardło mu się zaciskało, a jakieś nieznośne napięcie narastało mu w ciele.
- Powiedz. Mi – Dean w połowie nastawił się na odrzucenie, w połowie miał nadzieję.
- Dean…
- Castiel – od siły głosu chłopaka kapłan drgnął. Opuścił głowę na dłonie i odezwał się tak cicho, że Dean niemal przegapił jego słowa.
- Kocham cię… i nie mogę znieść tego, że cię skazuję… nie na to… - spojrzał w górę. – Dean… jestem… potworny… ja… - słowa go zawiodły, a w oczach zapiekły go łzy.
Dean w jedną chwilę był przy nim, obejmując go, przygarniając szczuplejszego mężczyznę do siebie i ukrywając twarz w czubku jego głowy. Całe ciało Castiela trzęsło się od pierwszych szlochów i kapłan nie mógł, po prostu nie mógł, już nie. Nie mógł udawać, że nie był tylko mężczyzną, że nie był przerażony i samotny i tak nieznośnie ludzki. Był obrzydliwy i słaby.
Dean kołysał go łagodnie, uciszając go miękko po każdym gwałtowniejszym szlochu, jaki dobiegał od drugiego mężczyzny.
- Kocham cię – wymamrotał Dean we włosy księdza. – Już dobrze… w porządku… kocham cię, Castiel.
A on nie mógł przestać płakać.
Rozdział 8
Dean trzymał załamanego kapłana, czując, jak koszulka powoli mu wilgotniała, i słuchając jego cichutkich łkań, zduszonych materiałem. Czuł pod palcami jego wystające łopatki, wystające kręgi starszego mężczyzny. Przełknął z wysiłkiem, gładząc księdza po plecach i czując pod palcami miękką, znoszoną koszulę. Wciąż od nowa powtarzał mu, że to było w porządku, że go kochał, że nie było w nim nic obrzydliwego, że był doskonały.
Castiel drżał przy nim.
Dean objął mężczyznę za szczękę, podciągając mu głowę do góry, i przywarł swymi suchymi ustami do jego ust, smakujących solą i szorstkich od gryzienia. Był to pocałunek, choć bez języka, jako że Dean miał zamknięte usta. Kapłan jęknął cicho i gardłowo, a chłopak łagodnie pogładził go po włosach i pocałował znowu, drżąco i szybko.
- Castiel? – kapłan pokręcił głową, zaciskając powieki, a mokre ślady znaczyły jego bladą skórę. – Proszę, spójrz na mnie – Dean dotknął jego skroni i drugi mężczyzna otwarł oczy, ukazując lśniący, ostry błękit pomiędzy zaczerwienionymi powiekami. Chłopak pocałował go znowu, powoli, czując, jak usta kapłana poruszały się nieco przy jego ustach, jak mężczyzna mruknął gardłowo z rozkoszy i poczucia nieszczęścia. Dean odsunął się, gładząc kciukiem wargi Castiela. – Nie chcę przeprowadzać tej rozmowy jeszcze raz – wydusił z siebie, wkładając w te słowa cały autorytet swych 17 lat. – Nie opuszczę cię i nie zamierzam cię potępiać – ciepłym oddechem omiatał twarz Castiela, a w piersi go ściskało. – Kocham cię.
- Ja też cię… kocham – Castiel odsunął się od niego. – I chcę…
- Wiesz, za parę miesięcy będę pełnoletni… - powiedział Dean i urwał. Castiel wyglądał na wstrząśniętego.
- To nie… nie o to mi chodziło – po tych słowach Dean nieco się przygarbił, bardziej niż kiedykolwiek zmieszany drugim mężczyzną. – Dean… nie czekam na twoją pełnoletniość tylko po to, by… cię wziąć – wyrzucił.
- Nie myślałem tak, nie myślę tak – Dean wziął księdza za rękę. – Chodziło mi o to, że jestem na tyle dorosły, by wybierać, a ja wybieram to, nas.
- Nie może być nas.
- Mogą – Dean trzymał go uparcie. – Jeśli mnie kochasz, zostanę, będziemy razem, tak, jak teraz. Nie potrzebuję niczego więcej.
- Dean… będziesz chciał uprawiać seks – Castiel wyglądał, jakby nie chciał w to uwierzyć, ale jednak wierzył – i powinieneś. Powinieneś się ożenić i mieć dzieci z jakąś kobietą.
- A jeśli tego nie chcę?
- Dean, istnieje powód, dla którego złożyłem śluby – Castiel nieoczekiwanie wyglądał na chudszego i starszego, niż powinien. – Nie mogłem się przekonać do małżeństwa, więc związałem się z kościołem.
- I o to chodzi? Że nie masz… jak sobie ulżyć? Tylko dlatego, że nie chciałeś okłamywać jakiejś kobiety w sprawie tego, kim jesteś? – Dean pogłaskał go po dłoni. – Masz kochać Boga i przeżyć samotnie całe życie?
- Tak jest bezpieczniej – Castiel uderzył Deana wzrokiem. – Pocałowałeś mnie – powiedział, jakby to był jedyny potrzebny mu dowód na to, że razem zdecydowanie nie byli bezpieczni.
- Jeśli znowu przyjdę cię zobaczyć, czy mnie wtedy odrzucisz? – Castiel spojrzał w dół na ich ręce. – Bo ja mówiłem poważnie, Castiel, nie zamierzam ci wciąż powtarzać, czemu zasługujesz na coś, cokolwiek, dla siebie. Po prostu będę tutaj tak długo, jak długo będziesz mnie wpuszczał – wstał ze swego krzesła i poszedł do drzwi, wiedząc, że to mógł być ostatni raz, kiedy patrzył na Castiela, mężczyznę, nie zaś ojca Novaka.
- Dean… - Castiel lekko dotknął jego odsuwających się pleców i Dean odwrócił się. – Wpuszczę cię. – Dean ujął jego wciąż nieco wyciągniętą rękę i pocałował knykcie.
- Więc wciąż będę przychodził.
Rozdział 9
Gdyby miał ślubować Bogu, wyglądałoby to tak:
DOBRY BOŻE, JEŚLI POZWOLISZ MI NA TO JEDNO NARUSZENIE TWOICH ZASAD Z MIŁOŚCI DO INNEGO MĘŻCZYZNY, PRZYSIĘGAM, ŻE NIE BĘDĘ DALEJ POGRĄŻAŁ SIĘ W TYM BŁĘDZIE. ZOBOWIĄŻĘ SIĘ CHRONIĆ ZARÓWNO SIEBIE, JAK I DEANA PRZED POKUSĄ, I WEZMĘ NA SIEBIE PEŁNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA CZYSTOŚĆ CHŁOPCA.
OJCZE, JEŚLI POZWOLISZ MI GO KOCHAĆ, JA…
Tutaj wszystko się rozpadało. Nie miał Bogu nic do zaoferowania poza miłością, którą już mu z własnej woli dał. Nic innego zdawało się nie być warte tego, o co prosił, czego pragnął. Żaden akt miłosierdzia czy skruchy nie mógł się równać ze swobodą kochania i bycia kochanym.
Nie złożył takiej przysięgi, ponieważ częścią siebie czuł, że nie miał prawa o to prosić. Nie mógł targować się z Bogiem. Zamiast tego modlił się: OJCZE, JEŚLI MIAŁBYM ZAWIEŚĆ SIEBIE, POZWÓL, BY WINA LEŻAŁA PO MOJEJ STRONIE, NIE JEGO. ON JEST NIEWINNY I ZAWSZE BYŁ.
Tylko tyle mógł zrobić, aby uspokoić sam siebie, to, że chronił Deana na tyle, ile mógł, uprzedzając własną słabość.
Zgodnie z obietnicą Dean odwiedzał go tak często, jak mógł, a Castiel zawsze otwierał drzwi i wpuszczał go do domu. Przez chwilę było niezręcznie, Dean przyniósł mu jedzenie, a potem usiedli, jedząc, po przeciwnych stronach kuchennego stołu. Cisza martwiła go przez pierwszą godzinę ich pierwszego spotkania, dopóki Dean jej nie przerwał.
- Nie mam pojęcia, o czym z tobą rozmawiać – chłopak przetarł sobie twarz dłonią. – Pewnie wszystko, co przychodzi mi do głowy, jest durne.
Castiel zastanawiał się, jak Dean go postrzegał, jako starszego, inteligentniejszego i z pewnością bardziej doświadczonego. Ale to Dean z nich obu był bardziej interesujący, i to mu powiedział.
- Dean, ja przez długi czas byłem w seminarium, a potem pełniłem posługę – uśmiechnął się nieznacznie. – Wszystko, co masz do powiedzenia, bardzo by mnie interesowało.
Dean patrzył na niego przez długą chwilę.
- Kiedy więc zacząłeś naukę do tego? – spytał, bawiąc się ciastkiem i nerwowo krusząc je w palcach.
- W późnym okresie nastoletnim… Chociaż zawsze miałem związek z kościołem, w chórze… potem jako ministrant… moi rodzice byli pobożni, miałem bardzo niewiele czasu na cokolwiek innego.
- To… ty nigdy nie bawiłeś się jako dziecko? A filmy, komiksy… muzyka? – wyglądał na osłupiałego, ale pełnego nadziei.
- Nie – Castiel pokręcił głową, a Dean rozpromienił się. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, od którego Castiel poczuł się dziwnie wdzięczny za swe ubogie dzieciństwo. Dean wstał od stołu i wypadł przez drzwi.
- Zaczekaj tu.
Castiel postąpił zgodnie z poleceniem.
Dean wrócił z kasetą ze swego walkmana. Jedyny sprzęt grający Castiela, staroć, który wiele lat temu został przyniesiony na sprzedaż w celach charytatywnych i za rządów jego poprzednika nigdy kupiony, stał w rogu jego sypialni. Dean poprowadził go na górę i z powątpiewaniem włożył kasetę do urządzenia, gestem nakazując Castielowi usiąść na łóżku.
Zagrał obie strony kasety, gadając w trakcie przerwy pomiędzy każdą piosenką, opowiadając mu o zespole, podając tytuły, wspominając o samych muzykach. Znał każdą piosenkę na pamięć oraz kolejność, w jakiej grały. Castiel słuchał jego gadania, zauważając to wszystko i widząc pasję, z jaką Dean mówił o swej muzyce, która kiedyś była muzyką jego ojca. Kaseta składała się z nagrań z odrzuconych albumów Johna Winchestera.
W połowie drugiej strony, kiedy to „Bad Moon Rising” nieoczekiwanie nisko i bełkotliwie płynęło z na pół zepsutych głośników, Dean porzucił swoje miejsce u stóp stereo, wspiął się na łóżko i położył Castiela tak, że głowa kapłana spoczywała mu na kolanach. Samemu półsiedząc, półleżąc, Dean leniwie głaskał go po włosach.
Castiel zamknął oczy. Ostatnio… cóż, kiedy był dzieckiem, ostatnio ktoś go tak głaskał. Chociaż częścią siebie czuł się zaniepokojony faktem, że na to pozwalał, to reszta cieszyła się z dotyku Deana.
- Więc co robiłeś, kiedy byłeś w moim wieku? – Dean położył się obok niego na brzuchu, nie dotykając Castiela, jeśli nie liczyć jego dłoni, splecionej z jego palcami. – Jaki byłeś jako… 17-letni Cas?
Castiel westchnął.
- Nudny, jak sądzę… Lubiłem czytać, grać w szachy… - westchnął i zamknął oczy, słuchając muzyki.
- Czytać co? – naciskał Dean.
- Och… cokolwiek – czuł palce chłopaka gładzące mu wnętrze dłoni. – Science fiction, gotyckie horrory, filozofię, tanie powieścidła…
- Czytałeś kiedyś „Christine”?
- Powieść Stephena Kinga? Oczywiście, lubisz ją? – Castiel otwarł oczy i nieznacznie przechylił głowę, by spojrzeć na chłopaka.
- Koleś, samochód morderca, czego tu nie lubić? – Dean poruszył się nieznacznie, obejmując księdza ramieniem w talii. – Oglądałeś film? Ponieważ go mam… Mógłbym ci go następnym razem przynieść.
- Chciałbym – Castiel uśmiechnął się do niego i tak po prostu leżeli, twarzą w twarz, z ramieniem Deana na nim, chłopak opierał głowę na wyciągniętym ramieniu księdza i słuchali, jak kaseta powoli się kończyła.
Dean zaczął się tak mocno wymawiać z domu, jak mógł, nie wzbudzając podejrzeń. Przez większość dni przychodził do domu Castiela na godzinę po szkole, twierdząc, że polubił długie spacery do domu. Po kolacji w niektóre wieczory wymawiał się bieganiem i w drodze powrotnej pędził do domu, aby potem wyglądać na zmęczonego.
Wieczory, które spędzał z księdzem, były wspaniałe. Zazwyczaj zaczynali od kolacji, to jest, od kolacji dla Castiela, którą Dean pomagał mu przygotowywać, a potem patrzył, jak tamten jadł, zazwyczaj przy współudziale jakiejś taśmy, którą stworzył ze swych nagrań.
Obejrzeli już „Christine”, „Carrie” oraz „Czarownice z Salem”, leżąc obok siebie na łóżku, ale uważając, by dotykać tylko swoich ramion, dłoni i twarzy; kapłan gładził Deana po plecach, podczas gdy chłopak opierał się na łokciach, obejmując Castiela podczas szczególnie przerażających części filmu na dany wieczór. Znali swoje ograniczenia i żaden nie chciał ich sprawdzać.
Castiel miał też całkiem sporą kolekcję powieści, co Dean odkrył dopiero podczas swej trzeciej wizyty.
- Poważnie? Przeczytałeś je wszystkie? – wyciągnął kopię „Pozwól mi wejść” i przekartkował ją.
- Mam dużo wolnego czasu.
Dean spojrzał na niego, po czym pociągnął go w dół na kanapę i usiadł przed nim.
- Poczytasz mi?
Castiel zmarszczył się.
- Czemu chciałbyś…
- Lubię twój głos… a ja… nigdy nie słyszałem, żebyś czytał tylko dla mnie, zawsze było to w kościele – wymamrotał Dean. Castiel przez chwilę na niego patrzył, po czym otwarł książkę.
- „JEDNYM SKOJARZY SIĘ PEWNIE Z PIANKĄ KOKOSOWĄ, OBLEWANĄ CZEKOLADĄ, INNYM Z PROCHAMI. >>GODZIWE ŻYCIE<<. MOŻE ZE STACJĄ METRA, Z PRZEDMIEŚCIEM. I TO CHYBA WSZYSTKO. MIESZKAJĄ TAM LUDZIE, JAK WSZĘDZIE. PO TO ZBUDOWANO TĘ DZIELNICĘ: ŻEBY LUDZIE MIELI GDDZIE MIESZKAĆ”.
Dean słuchał, zachwycony zarówno głosem kapłana, jak i powoli rozwijającym się horrorem, przechodzącym we właściwą opowieść o wampirach. Gdzieś w trakcie czytania Castiel poczuł, że Dean położył się na kanapie z głową na jego udach. Dotyk balansował na granicy tego, co kapłan mógł znieść, ale Castiel skupił się na wersach i wkrótce ciepły ciężar Deana zbladł do pocieszającej obecności, nie będąc już ostrym żarem, od którego jego lędźwie bolały z napięcia.
Uporali się z książką w ciągu tygodnia i wkrótce czytanie doszło do ich zwykłych zajęć. Po filmach, jakie przynosił mu Dean, Castiel wybierał książki do czytania i chłopak leżał mu na kolanach, słuchając i przerywając swymi komentarzami odnośnie bohaterów lub tego, dokąd według niego zmierzała historia. Czasami Dean brał księdzu książkę i kazał Castielowi leżeć, czytając rozdział lub dwa, aby tamten dał odpocząć gardłu.
Kłócili się o niektóre rzeczy; fakt, że Dean spędzał z nim za dużo czasu, a zatem ryzykował, iż rodzice zaczną coś podejrzewać, był jednym z głównych powodów oporu Castiela. Ale nie były to kłótnie na tyle poważne, aby nie dało się ich załagodzić przeciągającą się ciszą i przeprosinami. Dean dalej go odwiedzał, a uczucia Castiela dalej rosły, odpowiadając narastającym uczuciom chłopaka.
Czasami rozstawali się w korytarzu, z dala od wychodzących na werandę okien, i Castiel pozwalał sobie całować chłopaka przelotnie w czoło, po czym czuł usta Deana na swoich rękach lub na swoim policzku.
Było tak niewinnie, jak mogło być, w czasie ich spotkań, które zaspokajały ich potrzebę intymności, wzajemnego towarzystwa i rozmowy. Castiel wiedział, że między nimi było coś jeszcze, w co nie mógł się zagłębiać, ale dobrze było przez parę godzin udawać, że byli kochankami jak inni. Był za to wdzięczny.
Dean z kolei cieszył się tymi wizytami bardziej, niż początkowo uważał za możliwe. Ale Castiel był autentycznie interesującą osobą, a ich spędzane razem wieczory były czymś więcej, niż tylko rozmową, ponieważ chłopak czuł się nim oszołomiony, jego przemyśleniami i głosem i tym, jak kapłan intensywnie wszystko obserwował, jakby naprawdę próbował to zrozumieć. I to, jak praktycznie za każdym razem pokonywał Deana w grze w szachy, a potem wyjaśniał, czemu to zrobił, więc chłopak nigdy dwa razy nie popełniał tego samego błędu.
Dean uwielbiał z nim być i wiedział, że miał rację, pragnąc tego. Z tego powodu pierwszy raz od dawna poczuł się dobrze i pierwszy raz poczuł, że swoją obecnością nie krzywdził Castiela.
Rozdział 10
- „UNOSIŁ SIĘ NA PLECACH, KIEDY WALIZKA WYPEŁNIŁA SIĘ I UTONĘŁA; RZEKA PŁYNĘŁA SPOKOJNIE I LENIWIE, ODDALAJĄC SIĘ OD LUDZI, KTÓRZY NA ŚNIADANIE JEDLI CIENIE, NA LUNCH PARĘ, A NA KOLACJĘ WYZIEWY. RZEKA BYŁA BARDZO REALNA; NIOSŁA GO WYGODNIE I PRZYNAJMNIEJ ZAPEWNIAŁA MU WOLNY CZAS, BY MÓGŁ ZASTANOWIĆ SIĘ NAD MINIONYM MIESIĄCEM, ROKIEM I CAŁYM ŻYCIEM. NASŁUCHIWAŁ POWOLNEGO BICIA SERCA. JEGO MYŚLI PRZESTAŁY PĘDZIĆ WRAZ Z KRWIĄ…”
- Castiel?
Kapłan spojrzał na chłopaka, leżącego na jego kolanach i patrzącego na niego. Dłoń, która nie trzymała książki, grzebała Deanowi we włosach, mierzwiąc je i znowu przygładzając.
- Tak? – Castiel zamknął „451 stopni Fahrenheita” i odłożył książkę na bok.
- Czy mógłbym cię o coś poprosić, obiecaj, że nie powiesz po prostu NIE.
Castiel spojrzał na jego zdenerwowaną twarz.
- Oczywiście, Dean.
- Czy byłoby w porządku, gdybym chciał… chciał spędzić tu noc?
Dłonie Castiela znieruchomiały i Dean poczuł, jak nogi kapłana się spięły; już nie miał od lekko rozsuniętych pod jego głową, lecz ściśnięte razem w nieoczekiwanym zakłopotaniu.
- Dean… - ksiądz wysunął się spod Deana i niezręcznie usiadł na krześle naprzeciwko kanapy. Dean usiadł. – Wiesz, że nie możemy, że…
- Nie chodzi mi o seks – Dean wyciągnął rękę i swymi ciepłymi palcami objął palce Castiela. – Ja tylko chcę zostać z tobą… proszę?
- Nie możemy – Castiel ścisnął mu rękę i próbował w tym maleńkim geście zawrzeć wszystkie uczucia. – Nie jesteśmy… ja nie jestem dość silny, Dean, przepraszam.
Dean ściągnął brwi, zsunął się z kanapy i ukląkł przed nim, kładąc mu jedną rękę na kolanie, a drugą wciąż trzymał w uścisku Castiela. Kapłan obserwował go z wysiłkiem, a oddech mu się rwał, kiedy patrzył na klęczącego przed sobą chłopaka.
- Mówiłeś mi, że jestem silniejszy, niż mi się wydaje – Dean przywarł ustami do dłoni Castiela i kapłan poczuł wstyd, prawdziwy wstyd z powodu tego, co ten niewinny gest z nim robił. – Ufam ci. Kocham cię, a jednak każdego wieczoru wracam do domu, ty zaś zostajesz tu sam. – Palce Castiela drgnęły w jego dłoni. – Pozwól mi z tobą zostać.
- Dean…
- Zaufaj mi – poprosił zwyczajnie chłopak. A Castiel nie mógł odrzucić takiej szczerości.
- Ja bym… - kapłan uśmiechnął się nieznacznie – Bardzo bym chciał, żebyś został.
Wrócili do swych poprzednich pozycji, tylko że na odwrót. Dean podjął czytanie w miejscu, w którym Castiel je skończył, a głowa kapłana leżała mu na kolanach.
W ten sposób Dean skończył maszerując w stronę kościoła z torbą na ramieniu zawierającą nową piżamę oraz szczoteczkę do zębów; jego rodzice zadowolili się informacją, że on i jego przyjaciel, Rufus, wybierali się gdzieś na wypad.
Castiel zmienił pościel na łóżku, układając ją schludnie i płasko. Nerwowo szarpał brzeg koszulki; Dean poprosił o to, a on się zgodził, ponieważ pierwszy raz w życiu miał okazję leżeć przy kimś, spać w czyichś ramionach i nie budzić się samotnie. Już samo to warte było ryzyka, pokusy, wpuszczenia chłopaka do swojego łóżka.
Dean pomógł mu gotować, dziś był to pieczony kurczak i ziemniaki, a jego torba leżała w korytarzu, na razie zapomniana. Dean zmienił kasetę w odtwarzaczu, już dawno temu przeniesionym do kuchni, i cicho grał swoją muzykę, kiedy razem cięli zioła i obierali warzywa.
Castiel zjadł przed telewizorem, skrzyżowawszy nogi na łóżku, a Dean obok niego oparł się o zagłówek. Dziś wieczorem oglądali „Ostatnią Krucjatę”, a gdy skończyły się napisy, Dean przysunął się do Castiela, z zamyśleniem gładząc mu nadgarstek.
Zazwyczaj o tej porze robiliby sobie herbatę, przygotowując się do czytania reszty „Fahrenheita”, a potem Dean przyłapałby Castiela na patrzeniu na zegar ścienny i musiałby wyjść, wrócić biegiem do domu i spać w swoim niesprzątanym pokoju. Zamiast tego Dean pospiesznie pocałował Castiela w skroń, po czym podniósł się z łóżka i wyłączył telewizor.
- Co ty na to, żebyśmy dzisiaj poczytali tutaj? – spytał cicho.
Castiel patrzył na niego przez długą chwilę, a niezdecydowanie biło mu z twarzy, zanim nie skinął głową.
- Przyniosę książkę i herbatę na górę… - Dean przełknął ze zdenerwowaniem, w brzuchu ściskało go z niepokoju i oczekiwania. – Chcesz się… przebrać?
Castiel ponownie kiwnął głową i gdy tylko Dean zniknął, zbiegając po schodach, aby przynieść książkę i dwa kubki herbaty, znalazł parę niebieskich, pasiastych bawełnianych spodni i starą szarą koszulkę z długimi rękawami. Przebrał się szybko i porządnie powiesił ubrania na krześle w kącie pokoju. W cienkiej bawełnie czuł się wrażliwy, oczywisty. Rozważał wejście do łóżka, ale to by się wydawało aroganckie, i Castiel zadumał się nad wpływem, jaki chłopak miał na niego, jeśli uważał się za aroganckiego we własnym domu.
Kiedy Dean wrócił, Castiel wciąż siedział zakłopotany na brzegu łóżka. Chłopak spojrzał na niego, postawił oba kubki na bocznym stoliku i rzucił książkę na pościel, po czym sam się na nie wdrapał i pociągnął Castiela na środek materaca.
- Odpręż się, będzie dobrze – oparł go o spiętrzone poduszki i zeskoczył z łóżka, wracając do swej porzuconej torby. – Przebiorę się w łazience.
Wrócił w ciemnoniebieskiej piżamie, koszuli z długimi rękawami i guzikami na przedzie, przez co wydawał się młodszy, niż był. Wsunął się na materac obok księdza i położył się, kładąc mu lekko głowę na piersi. Castiel wymacał dłonią brzeg książki, wciągnął sobie na kolana i otwarł na odpowiedniej stronie.
- „ZAWAHAŁ SIĘ PRZED OPUSZCZENIEM KOJĄCEGO PRĄDU WODY. OBAWIAŁ SIĘ PSA. DRZEWA MOGĄ NAGLE UGIĄĆ SIĘ POD WIELKIM WIATREM PĘDZĄCYCH HELIKOPTERÓW. LECZ SŁYCHAĆ BYŁO JEDYNIE ZWYKŁY WIATR JESIENNY, WYSOKO W GÓRZE, PŁYNĄCY JAK DRUGA RZEKA…”
Dean słuchał słów, przekazywanych miękko głosem kapłana, a Castiel zatracił się w historii Montaga i w rytmie swego czytania. Zostało już bardzo niewiele książki i Castiel szybko się z nią uporał, będąc urodzonym mówcą i niewiele się potykając w trakcie. Dean przysunął się do niego bardziej, przewiesił mu ramię przez biodra i zamknął oczy. Westchnął przeciągle, gdy Castiel doczytał ostatnie zdania.
Kapłan spojrzał na zegar przy łóżku; była prawie północ, Dean został najdłużej w historii pozwalania mu na to. Zupełnie, jakby czytał mu w myślach, chłopak poruszył się nieco, otwierając oczy i znajdując jego spojrzenie w prawie ciemności, jaka utworzyła się poza kręgiem światła lampy do czytania.
- Powinniśmy spać – powiedział, a Castiel poczuł, jak ciężar tej chwili zastygł wokół niego niczym cement. Już i tak pozwolił na tak wiele, sobie i Deanowi. To było kolejne ustępstwo, a on tak bardzo się bał, że nie zdoła się opanować.
Wciąż jednak, kiedy chłopak odsunął się od niego i wślizgnął pod pościel, zajmując tę część łóżka, której Castiel zazwyczaj nie potrzebował, po czym oparł się na łokciu, by i jego wciągnąć pod kołdrę, postanowił spróbować.
- Dobranoc, Dean – położył się na boku, na tyle blisko, by czuć ciepło, jakie płynęło od niego do łóżka. Na tyle blisko, że Dean mógł czuć jego ciężar zaledwie cale od siebie.
- Dobranoc, Castiel.
A mimo to nie zasnęli, dopóki Dean znowu nie objął go w talii, dopóki Castiel nie wyciągnął swojego, by złożyć sobie głowę chłopaka w zagięciu łokcia.
- Dziękuję ci za to – wymruczał Dean ciepłymi ustami w pokrytą bawełną skórę jego ramienia.
- To nie jest poświęcenie – głos Castiela nieco ochrypł od przeciągającego się czytania, a oczy zamykały mu się ze zmęczenia. – Cieszę się tym, tobą, i to bardzo – ramię wokół talii przyciągnęło go nieznacznie silniej, a Castiel przysunął się odrobinę bliżej chłopaka; ich ciała nie dotykały się, jeśli nie liczyć tych dwóch miejsc, na które sobie pozwolili. – Kocham cię, wiesz o tym – poczuł, że nastolatek mocniej zagrzebał się w poduszkę, szukając więcej ciepłego ciała, w które mógł wtulić twarz.
- Też cię kocham, Cas.
Rozdział 11
Budził się etapami, najpierw świadom miękkiej bawełny na skórze i kokonu ciepła, jaki utworzyła. Potem zauważył miękkie światło wpadające przez żółte zasłony, a wreszcie poczuł gorący ciężar Deana, leżącego przy nim na plecach. Zdołał zwinąć się przy boku chłopaka, złożyć mu głowę na piersi, a Dean otaczał mu plecy ramieniem. Ich nogi pod kołdrą splotły się razem, a jednak litościwie (niemal pomyślał „cudownie”) nie był podniecony, lecz spokojnie i cicho leżał na boku.
Dean obudził się tak gwałtownie, jak na młodość przystało; w jednej chwili spał, w drugiej był całkiem przytomny. Ramię mu drgnęło i odwrócił się, wsuwając głowę w miękkie ciemne włosy przy brodzie księdza, zmierzwione od snu i sterczące pod dziwnymi kątami.
- Dobry – objął Castiela rękami i nogami, zanim kapłan zdołał się od niego odsunąć. – Mówiłem, że będzie dobrze.
Castiel mruknął miękko i wciągnął zapach skóry Deana, czując, jak obojczyk chłopaka wciskał mu się w policzek. Czuł się w tej chwili cudownie spokojny, choć miał wrażenie, że to długo nie potrwa. Ale teraz nie czuł w sobie ani śladu żądzy, tylko wrażenie, że rozkoszował się odpoczynkiem, ciepłem i efektem snu.
- Uwierzyłem ci – wymamrotał, gładząc pokryty materiałem brzuch Deana.
- Powinienem wracać do domu – Dean przeciągnął się nieznacznie. – Ale może miałbym czas, by przed odejściem zrobić ci śniadanie.
Żaden się nie ruszył.
- Możemy to zrobić znowu? – zapytał Castiel niepewnie. – Tylko to… może za parę tygodni…
- Tak – Dean ścisnął go lekko. – Myślałem, że mógłbyś nie chcieć.
Castiel ruszył się na tyle, by pocałować go w szczękę, swoim porannym zarostem drapiąc względnie gładką skórę Deana.
- Nigdy bym nie żałował niczego, co mi dałeś, tak długo, jak to nie krzywdziłoby nas… krzywdziłoby ciebie – Castiel poczuł, że jego poczucie winy i zakłopotanie znowu dawały o sobie znać.
- Nie jesteś aż tak groźny – Dean pocałował go, po prostu dotykając boku jego ust. Wzdychając wyplątał się z niego i wyślizgnął z łóżka. – Zatem naleśniki?
Ponowie ubrany w dżinsy i koszulkę, obserwując podobnie ubranego Deana, który przewracał naleśniki i nalewał ciasto w jego małej kuchni, Castiel poczuł, że bliskość z tamtej chwili w łóżku zagrzebała się pod normalnością i dystansem. Ale nie zniknęła, stworzyła nową więź, która nie chciała się rozproszyć, i kapłan zastanowił się, do jakiego stopnia byli teraz ze sobą związani i czy mógłby sobie odpuścić tę bliskość, ten związek. Świadomość, że to by go głęboko zraniło, nie zaskakiwała, ale faktycznie kłopotał go fakt, że jakimś cudem okrzepli w tym uczuciu, spotykając się tak często, jak do tej pory.
Zjedli naleśniki i Dean musiał się zbierać. Pocałował Castiela na szybko w policzek, kiedy stali w ciemnym korytarzu.
- Do zobaczenia wkrótce – chłopak podniósł torbę.
- Prawdę mówiąc to na mszy – wskazał Castiel.
Wciąż nie przywykł do tego, że widywał Deana pośród innych, czując, że jedno spojrzenie, jedno przejęzyczenie w trakcie czytania sprowadziłoby na nich katastrofę. Msza stała się teraz swego rodzaju próbą, skoro wiedział, że Dean patrzył na niego i słuchał go w tłumie.
Na szczęście jego żądza, teraz zakotwiczona w prawdziwym uczuciu, stała się nieco lżejsza do zniesienia. Świadomość, że miał pewien wpływ na Deana, że go znał i że jego uczucia były odwzajemniane, jakoś sprawiała, że mniej rozpaczliwie pragnął po prostu go poczuć, wziąć go. Jednak wzrok chłopaka błądzący po nim wstrząsał nim tak, jak zwykle, i Castiel stwierdził, że cierpiał pod nim, wdzięczny za osłonę pulpitu i przeklinając długość mszy.
Dean siedział w ławce przy matce i ojcu, a brat stał pośród innych członków chóru. Zerkał na Castiela i przy więcej niż jednej okazji czuł, jak oczy księdza spoczywały na nim. Pomimo domowego charakteru ich wspólnych chwil Dean nie mógł zdławić swej wiedzy o seksie ani przestać tego pragnąć. Kiedy Castiel zerknął na niego ponownie, Dean właśnie zwilżał sobie usta, automatycznie przeciągając po nich językiem, ale widząc, jak oczy księdza otwarły się szerzej, niezauważalnie dla kogokolwiek poza nim, zrobił to jeszcze raz, po zakończeniu przygryzając sobie dolną wargę.
Castiel przełknął i zerknął na leżącą przed nim książkę.
Dean poczuł, jak jego członek zaczął nabiegać krwią.
Przy spowiedzi, ponieważ wciąż musiał do niej chodzić, Castiel westchnął rozpaczliwie i odwrócił się twarzą do kraty.
- To było nie fair – przełknął. – I niebezpieczne.
- Nikt mnie nie widział – Dean skulił się w sobie słysząc niezadowolenie w głosie księdza.
- Nie chodzi o nich… chodzi o mnie i ciebie i… - westchnął Castiel. – Jak sądzisz, że się z tym czuję, widząc, jak robisz coś takiego? – praktycznie szepnął głosem ochrypłym od pożądania i frustracji.
Dean oddychał nierówno i czuł, jak serce waliło mu pod żebrami.
- Nie chciałem tego – mówił prawdę, faktycznie nie wiedział, czemu to zrobił. – Nie próbuję cię kusić, przysięgam.
- Nie musisz próbować – słowa księdza pełne były pogardy do siebie. – Ja już… już uważam cię za o wiele zbyt atrakcyjnego… i być może…
- Nie – Dean byłby krzyknął, gdyby nie wiedział, że w kościele byli jeszcze inni ludzie. – Nie… nie możesz mówić, że musimy przestać. Potrzebuję cię – miał to na myśli w najbardziej podstawowym znaczeniu, miał wrażenie, że bez choćby widywania kapłana po prostu by oszalał. Castiel siedział w bolesnej ciszy. – Pozwól mi to udowodnić – powiedział nagle chłopak. – Nie stanowisz zagrożenia ani dla mnie, ani dla mojej duszy.
Castiel poczuł nagłe ukłucie wyjątkowego dyskomfortu.
- Castiel, spałeś obok mnie… i nic ci nie było, nam nic nie jest.
- Dean, zdajesz sobie sprawę, co to dla mnie znaczy? Co znaczy dla nas nasza własna samokontrola? Jeśli zawiedziemy… - Castiel widział obrazy piekła i żaden z nich, ani jeden, nie oddawał okropności z jego kazań. Nie zamierzał być mężczyzną, który posłałby Deana do takiego miejsca.
- Jesteś najbardziej opanowaną osobą, jaką znam… a ja potrafię kontrolować siebie. Potrafię – upierał się, jakby Castiel wyraził swe wątpliwości na głos.
- Zastanowię się nad tym… powinieneś się zbierać – Castiel odsunął się od kraty, usłyszawszy wcześniej, że Dean urwał.
- Kocham cię, Cas.
- Ja też cię kocham… chciałbym, by to było łatwiejsze – Castiel usłyszał, jak chłopak wyszedł, i zaczekał na kolejnego pokutnika.
Zapragnął, by nadszedł kres tych prób, by w pewnej chwili mógł mieć dość Deana, dojść do punktu, w którym już by dłużej nie pragnął więcej, niż mu było wolno.
Zaczął sobie uświadamiać, że nigdy nie nadejdzie moment, w którym mógłby odpocząć, wiedząc, że nasycił się chłopakiem. Nie istniała dopuszczalna dla nich intymność, która zaspokoiłaby to, co przyciągało ich do siebie.
Wysłuchał spowiedzi, modląc się w środku o zbawienie.
Rozdział 12
Dean trzymał się ich zaplanowanych spotkań, przychodząc wieczorami i pomagając mu gotować. Przeszli razem przez zestaw płyt z serialem DR SEXY M.D. i Castiel był dość pewien, iż była to najgorsza rzecz, na jaką kiedykolwiek został wystawiony, o czym powiedział Deanowi bez mrugnięcia.
- Brak ci gustu – Dean rzucił w niego frytką i zaczął bronić serialu. Choć był on kiepski, to Castiel cieszył się widząc, że Dean znał wszystkie postacie oraz wątki, a mimo to gwałtownie protestował przeciwko nazywaniu go „fanem” oraz jakiejkolwiek sugestii, że mógłby lubić tę produkcję za coś innego, niż wielkie katastrofy lotnicze i morskie, które zdawały się tam przytrafiać co tydzień.
Nic nie zostało powiedziane o Deanowej obietnicy udowodnienia, że żaden z nich w najbliższym czasie by się nie poddał. Cieszył się z tego powodu; nie sądził, że mógłby znieść to napięcie.
Chociaż Dean jeszcze nie wpadł na kolejne nocowanie, to tak dostosowali swe zwyczaje, aby włączyć do nich leżenie w łóżku, przenieśli czytanie książek na górę lub po prostu rozmawiali, ubrani i leżąc wygodnie pod kocami.
Castiel tak wiele chciał wiedzieć o życiu Deana. To życie dopiero się zaczynało i chłopak miał tak wiele marzeń, czekało na niego tyle możliwości, a mimo to Castiel nie mógł nie myśleć, że może, gdy Dean dojdzie do jego wieku, zdąży się już ustatkować z żoną i mieć dzieci. Stawało się coraz oczywistsze, że, choć ich teraźniejszość była z grubsza wygodna, to nie mieli przed sobą przyszłości. Castiel nigdy by nie mógł mieszkać z młodszym mężczyzną, nawet, gdyby Dean osiągnął pełnoletniość, gdyż uważano by to za niewłaściwe. Publicznie nie mógłby być dla Deana nikim więcej, tylko jego księdzem.
- Nie myśl tak – powiedział mu Dean, kiedy Castiel wygłosił swe myśli w tej kwestii. – Zajmiemy się tym, gdy do tego dojdzie.
- Za mniej niż rok zaczynasz college – wskazał Castiel – a ja wciąż tu będę.
- Zaś ja mogę pisać, odwiedzać i… - Dean był sfrustrowany tą przeszkodą - …i poradzimy sobie z tym.
- A co z dziećmi? Lub choćby z możliwością budzenia się przy kimś rano, dzielenia z kimś domu… - Castiel westchnął. – Dean, my nawet nie możemy mieć zwierzęcia i nigdy nie będziemy mieszkać razem, gdyż byłoby to źle widziane. A nawet gdyby nie było… - w głosie zabrzmiała mu desperacja - …czy wyobrażasz sobie dzielić z kimś sypialnię… i przebierać się w osobnych pokojach? Nosić piżamę nawet w szczycie lata, bo… - potrząsnął z goryczą głową - …bo nie wolno mi zobaczyć cię nago? – niemal to wyszeptał, a wstyd wyzierał z całej jego postaci.
Dean przesunął się po łóżku i dotknął jego twarzy.
- Czemu nie?
Castiel spojrzał na niego natychmiast.
- Widziałem cię, pamiętasz? – Dean nieustępliwie patrzył mu w oczy. – Wyciągnąłem cię z wanny i nigdy nie przyszło mi do głowy, aby dotknąć cię w taki sposób. A jesteś w tym dużo lepszy ode mnie.
- Gdybyś był nieprzytomny i ranny, to tak, oczywiście, że byłbym zaaferowany – mruknął Castiel z irytacją. – Ale leżąc z tobą, nago, nie… to by było przeciąganie struny, a ja martwiłbym się o ciebie. O nas obu.
Dean przez chwilę siedział bardzo nieruchomo z kocami zwiniętymi na kolanach, potem złapał krawędź swojej koszulki, przeciągnął ją przez głowę i nerwowo ścisnął tkaninę, trzymając ją jedną ręką.
Jeśli Castiel uznał go za kuszącego, uznał widok ubranego chłopaka za niedwuznacznie piękny, to było to nic w porównaniu z jego gołą skórą. Pierś Deana była leciutko opalona jeszcze od zeszłego lata, skóra bladła, ale opaleniznę wciąż było widać, każda część ciała była wyrzeźbiona i wciąż nieznacznie zaokrąglona, jak to w młodym wieku, skórę miał miękką i równą. Castiel upijał się jego widokiem, pełen poczucia winy, nawet wtedy, gdy chłopak niepewnymi palcami sięgnął do gumki spodni od piżamy, jedynej sztuki ubrania, jaką wciąż na sobie miał.
- Dean, nie – powiedział Castiel, ale nie mógł zebrać sił, aby zabrzmieć złowrogo, ponieważ Dean w tym stanie był urzekający, półnagi i tak bardzo, bardzo blisko. Castiel nie wiedział, jak oprzeć się pokusie, by odsłaniać go dalej.
Kiedy więc Dean zsunął swe cienkie bawełniane spodnie przez uda i kolana, kiedy pochylił się, by przeciągnąć je przez łydki i stopy… Castiel nie był w stanie kazać mu przestać. Słowa zamarły mu w gardle.
Dean. Nago… stanowił widok, który doprowadziłby go do szaleństwa, gdyby już nie oszalał, czego dowodem była jego gotowość na to, na dopuszczenie do tego.
Dean był wszędzie tego samego, równego koloru, brąz przechodził w biel na tych częściach ciała, które zawsze były chronione przed słońcem. Włosy na jego piersi, ramionach i nogach były prawie niewidoczne, lśniąc palonym brązem, gdy kończyny chłopaka drgały tętnem. Te wiodące w dół jego brzucha i porastające mu genitalia były jednak ciemniejsze, zauważył nieobecnie, choć nie tak ciemne, jak jego własne, na jedynym innym męskim ciele, jakie kiedykolwiek widział z tak bliska.
Kostki i nadgarstki chłopaka były zdumiewająco delikatne, ramiona miał szerokie, wyrzeźbione mięśnie klatki piersiowej i lekko rozchylone usta, kiedy spojrzał Castielowi w oczy, zauważając, że był obserwowany. Wzrok Castiela wrócił do genitaliów Deana; mężczyzna przyglądał się im, a one zaczęły powoli nabrzmiewać, czerwieniejąc pod wzrokiem, który Dean tak często widywał skupiony na głowach uczestników mszy czy też na słowach psalmu, i który pragnął poczuć na sobie już od tak dawna. Doznanie było niemal nie do zniesienia w swej intensywności.
Dean pochylił się do przodu i złapał księdza za koszulkę, podciągając ją powoli w górę i przeciągając ją mężczyźnie przez głowę. Castiel uniósł ramiona, by materiał przeszedł przez niego, przełykając z wysiłkiem teraz, kiedy siedział odsłonięty wobec spojrzenia chłopaka, czując je błądzące po sobie niczym dotyk. Nie dotykali się, jeśli nie liczyć zdjęcia koszul, jeszcze się nawzajem nie dotknęli, a mimo to Dean twardniał dalej, zaś Castiel czuł odpowiadające temu ciepło gromadzące mu się w brzuchu. Oparł się o poduszki, po części dlatego, by nabrać trochę dystansu, a po części po to, by zrobić coś, cokolwiek, co nie oznaczałoby zmiażdżenia własnym nagim ciałem ciała Deana.
- Castiel… ja… - kapłan ujrzał przebłysk zakłopotania na twarzy chłopaka, zdenerwowanie i niepewność usztywniające jego postać, kiedy przyciągnął sobie kolana do piersi, zakrywając dowód swego podniecenia, które go nieoczekiwanie zawstydziło. – Przepraszam… jeśli chcesz… to mogę… mogę sobie iść.
W ten sposób Castiel sięgnął do nastolatka, odwrócił go i przytulił się do jego nagich pleców tak, że mógł trzymać jego skulone ciało przy sobie. Pogładził go po włosach, trzymając drugie ramię z dala od jego nagiej skóry.
- Nigdy bym cię nie zmusił do odejścia – wymruczał, czując napięcie i zdenerwowanie promieniujące od Deana, nagiego, wrażliwego i zapłonionego, obnażonego przed nim tak swobodnie, że aż go bolało. Nakrył chłopca kołdrą, patrząc, jak się na nim ułożyła, dając mu w pewnym stopniu ochronę, po czym odsunął się. Dean odwrócił się i znieruchomiał, kiedy ujrzał, jak Castiel powoli przeciągał sobie gumkę własnych spodni przez biodra. Kiedy chłopiec nie dał żadnym sposobem znać, że czuł się zakłopotany, Castiel ciągnął to dalej, odsłaniając się przed wzrokiem Deana.
Dean nigdy nie byłby w stanie dokładnie i elokwentnie opisać, co poczuł w tej konkretnej chwili. Ponieważ jedną rzeczą był Castiel patrzący na jego ciało i uznający je za piękne, ale drugą był chłopak patrzący na ciało starszego mężczyzny i czujący… pragnienie, krążące mu głęboko w ciele, a jednak tak blisko powierzchni. Widział ostre kości biodrowe, ciemne włosy, stałe pulsowanie bladej skóry na gardle, twardniejące ciało pomiędzy jego nogami, czerwieniejące na czubku, oraz długie, eleganckie nogi, tak często ukryte pod sutanną i komżą. Ujrzał go całego i zapragnął bardziej, niż mógł znieść, bardziej, niż miał nadzieję się oprzeć.
Zanim zdołał rozsądnie pomyśleć, kołdra rozgniotła się pod jego plecami, a on padł na Castiela w plątaninie gorącej skóry, na zmianę gładkich i sztywnych włosów oraz nieznacznej wilgoci potu na nich obu. Ciało Castiela drgnęło pod pierwszym dotykiem, kiedy ich piersi przyległy do siebie, a nogi się splątały, brązowe, białe, brązowe, białe, podczas gdy Dean poruszał się na nim. Kapłan jęknął, kiedy chłopak odnalazł ustami jego usta, wciskając się na ślepo w ten pierwszy pocałunek, jaki wymienili od czasu, gdy Dean poprosił go o odrobinę intymności. A teraz było to. Wszystko.
Dean nie mógł przestać dotykać Castiela, głaskać go, pocierać, ściskać i koić na zmianę, gdy drugi mężczyzna dotykał go z pełną zgrozy chciwością. Dyszeli za każdym razem, gdy ich usta się rozdzielały, po czym przywierali do siebie znowu, a Castiel pomyślał, że nigdy nie pozbędzie się smaku Deana z ust, tak głęboko się wrył.
To było za dużo, a zarazem nie dość i Castiel za szybko poczuł Deana między swymi nogami, poruszającego się z frustracją, a z gardła ulatywały mu cichutkie dźwięki pełne niezadowolenia i pożądania. Castiel objął Deana nogami i pragnął silniej, niż uważał za możliwe, pragnął tego.
- Możemy…? – wydyszał Dean, zarumieniony i szklisty od potu, z nabrzmiałymi ustami i oczami półprzymkniętymi z pragnienia. – Mogę?
Castiel mógł tylko pokiwać głową, całując go znowu i przygryzając mu wargi, czuł między nimi smak ich wspólnej śliny i pierwotny smak ust Deana.
- Muszę coś wziąć… coś, żeby… - kolejne kiwnięcie; Castiel pogładził chłopaka po plecach i objął go w talii. Dean zakwilił i instynktownie rzucił biodrami; obaj się rozpadali, a Castiel poczuł ukłucie strachu, że już dłużej tego nie kontrolował, że nie kontrolował siebie.
Nagi Dean zwlekł się z łóżka i szybko podreptał do łazienki. Zostawiony samotnie Castiel otulił się kołdrą, sfrustrowany i niespokojny, przerażony i twardy, i niepewny, dokąd zmierzali. Jednocześnie wiedział dokładnie, co się miało wydarzyć. I to go przerażało jeszcze bardziej.
Dean wrócił, powoli otwierając drzwi i stając niepewnie na progu z butelką balsamu w jednej ręce; a mocny zarys erekcji ocieniał mu brzuch. Castiel sam poczuł znaczące drgnięcie własnego członka i kiwnął, czując gulę w gardle, po czym uniósł ramię w stronę Deana, który zbliżył się do łóżka. Castiel objął chłopaka i przyciągnął go bliżej, całując go po czole, po ustach, po gardle. Dean był ciepły, był blisko i tak idealnie gładki, nawet włosy na jego brzuchu były miękkie. Castiel przywarł do niego i bohatersko usiłował walczyć z samym sobą.
Nie było przerwy, w której mogliby postanowić, jak się to potoczy. Castiel położył się, wodząc wzrokiem po ciele chłopaka, napiętym, gładkim i pięknym. Kiedy Dean pokrył swoje drżące palce balsamem, Castiel poczuł w odpowiedzi drżenie w kręgosłupie. Spotkali się wzrokiem i Dean powoli rozchylił mu nogi, słysząc sapanie kapłana ponad własnym chrapliwym oddechem. Przycisnął palec do niewinnej, różowej, pomarszczonej skóry, stać go było tylko na tę minimalną ilość nacisku. Ledwo mógł myśleć o słowie „penetrować”, ledwo miał śmiałość wsuwać się w niego.
- Castiel… - spojrzał w skupione na sobie niebieskie oczy - …nie znienawidź mnie – tylko tyle był w stanie powiedzieć. Nie chciał, by kapłan pogardzał nim za to, że on tego pragnął, że ich obu do tego doprowadził, wiedząc, że to by ich złamało, że to wciąż mogło ich złamać – i że pragnął tego mimo wszystko. Nie zniósłby odpowiedzi, więc kontynuował i upadał, upadał.
- Och… - jęknął cichutko Castiel, kiedy wdarł się w niego pierwszy opuszek palca chłopaka - …uch… - kiedy palec wsunął się całkiem. Dean zakwilił i przesunął się tak, że drugą ręką dotknął jego już cieknącego członka. Nie mógł odwrócić wzroku od napiętego, różowego ciała, które flirtowało z jego palcem, drgając nieznacznie wokół niego i na zmianę wciągając go i wypychając w miarę, jak kurczyły się mięśnie.
- Och, Castiel… - chłopak ponownie dotknął jego penisa, pocierając go niewprawnie i jednocześnie otwierając go, a Castiel poczuł, że USTĘPOWAŁ pod naciskiem, otwierał się, przygotowywał.
Kiedy się nad tym zastanawiał w swoich chwilach największej słabości, zawsze miał wrażenie, że przyglądał się zwierzęcym, cielesnym, nienaturalnym działaniom jednego mężczyzny poniżającego się przed innym, na czworaka, kurwiącego się niczym nieboskie stworzenie, nierozumnie, niemoralnie, wyłącznie z pożądania. I przerażało go, naprawdę przerażało aż do szpiku kości to, że mógłby taki być. Że w odpowiednich okolicznościach ta nieprawość w nim mogłaby się wyrwać na wolność, zmiatając wszystko inne na swej drodze i zostawić go błagającego na klęczkach o czyjąś siłę, czyjąkolwiek, albo że, co gorsza, wdarłby się w czyjeś chętne ciało, wykorzystując je do czegoś tak niskiego, że nawet nie zasługiwało na nazwę. W prawym świecie to coś w ogóle nie miałoby nazwy; gdyby wszyscy mężczyźni byli dobrzy i wierni, nie trzeba by było wynajdywać słowa „sodomia”.
Wcale nie było w taki sposób.
Bolało, pojawił się ból tak, jak Castiel tego oczekiwał; nawet w chwili, w której miał świadomość tego, co się działo, z całym tego anatomicznym okropieństwem, czuł w sobie KNYKIEĆ chłopaka, napierający na tył, czuł tępy opuszek palca z twardą krawędzią paznokcia. Czuł to wszystko, wiedział, jak go to najeżdżało, i dygotał ze wstydu i obrzydzenia.
Nie spodziewał się poczuć tak dobrze, kiedy Dean wreszcie się w nim znalazł, że był taki pełny, rozpalony i zredukowany do najprostszych pragnień, że miał Deana tak blisko siebie, że czuł go tak mocno. Gdy Dean wepchnął się do środka, Castiel usłyszał długi, niski jęk chłopaka, a teraz nastolatek mruczał mu coś w usta, pochyliwszy głowę, zaś plecy drżały mu z napięcia.
- Ja nie… och, kurwa, nie wiedziałem, że to by było coś takiego… - poruszył się i przytulił czołem do czoła Castiela, a kapłan usłyszał jego słowa, poczuł na twarzy jego ciepły oddech. – Jest tak… ciasno… Castiel… - urwał i stęknął nisko, poruszając się nieznacznie. – Tak ciasno… nie mogę… - chłopak wydał dźwięk, który mógł prawie być łkaniem, i zaczął się poruszać na serio.
Castiel pamiętał każdą obrzydliwą myśl, jaka mu kiedykolwiek przyszła do głowy w sprawie tej… praktyki. Ale za cenę własnego życia nie mógł nazwać tego, że Dean przylegał do niego, że organ chłopaka wypełniał go i poruszał się w nim gwałtownie, gruby i pełny – złym. Nie mógł też tego nazwać brzydkim czy niskim. Nie, kiedy poczuł, że jego ciało zaczęło się poruszać do spółki z ciałem Deana; kiedy jedyne dźwięki, jakie zdołał z siebie wydobyć, były jękami pasującymi do jęków tego młodego ciała na nim; kiedy on sam otwierał się coraz bardziej i czuł, że głębsza penetracja wydzierała z Deana jeszcze cudowniejsze dźwięki; kiedy kwilił i stękał po każdym śliskim ruchu w sobie.
Dean zaczął się poruszać krótkimi, urywanymi pchnięciami, stękając Castielowi ostro we wnętrze ramienia. Kapłan uniósł biodra, pchając w miękki brzuch chłopaka, kołyszący się przy jego erekcji, która bolała bardziej niż kiedykolwiek, rozprowadzając mokre, lepkie ślady na delikatnej, młodej skórze, jaka go dotykała.
- Tak – Dean drgnął w nim i stęknął mu w pierś – …t-tak – jęknął znowu, boleśnie. Podrygiwał i Castiel czuł, jak chłopak dygotał w nim, pocierając, szturchając to miejsce w jego ciele, które dawało wrażenie, jakby ktoś sięgnął w niego i pieścił mu każdy nerw. – Och, TAK – Dean pochylił się, przywierając do niego dłońmi; wplątał jedną we włosy kapłana i przyciągnął jego usta do swoich. Erekcja Castiela nieustannie szturchała go w brzuch, ocierając się i drgając we własnej wilgoci.
Castiel jęknął, bo nie mógł nic powiedzieć, nie w tej chwili. Wsunął rękę pomiędzy własny drżący brzuch i kurczące się mięśnie chłopaka, aby się pocierać. Przesunął palcami po skórze, a one zaczęły się kleić, pokryte wilgocią.
- Och… - sapnął ostro Dean i zmienił kąt, próbując wręcz niemożliwie zagrzebać się głębiej, nawet wtedy, kiedy Castiel wyprężył się pod tym nowym naciskiem, nowym doznaniem, kiedy jego najbardziej prywatne zakończenia nerwowe były druzgotane miękką niczym aksamit twardością, śliską od lubrykantu. Zacisnął dłoń na sobie i jęknął rozpaczliwie, sfrustrowany i na krawędzi.
- Tak… - Dean przyspieszył, tracąc ten ostrożny rytm, rozpadając się, stękając, chrząkając to bezmyślne słowo w jego szyję i zatracając się. – Tak… tak… och… tak… - doszedł, jęcząc głęboko, i pchnął ostatni raz, tak daleko, jak mógł sięgnąć, wbijając kolana w łóżko i unosząc biodra.
Castiel poczuł pierwszą gorącą strugę płynu w sobie i pociągnął mocno swego członka, wyczuwając, że jego ciało napięło się wokół mięknącej już erekcji Deana, gdy kolejny krótki rozbłysk ciepła skąpał mu wnętrze ciała. Doszedł na swoje drżące palce, odrzucając głowę na łóżko, a Dean zadygotał i zwisł na nim bezwładnie, zamykając pot i nasienie między ich dygoczącymi ciałami.
Castiel delikatnie objął Deana za głowę, czując, jak chłopak dyszał mu w pierś, leżąc na nim leniwie i próbując odzyskać oddech. Objął ramionami jego spocone plecy i tulił go, gdy obaj wracali do rzeczywistości, powtarzając łagodnie „Ciii…” w jego wilgotne włosy.
Mógł powiedzieć, że z nadejściem ranka tego pożałuje, albo, że gdy tylko odzyska kontrolę nad swym rozdygotanym ciałem, to odsunie się od Deana, ubierze i poszuka rozgrzeszenia. Nieważne, jak ciężka będzie pokuta, zrobi to.
Ale by zyskać rozgrzeszenie, trzeba najpierw poczuć skruchę.
Castiel nie żałował. Nie mógł się zmusić do przeklinania aktu, który zbliżył go tak bardzo do chłopaka, którego kochał. Nie mógł teraz uwierzyć, jak wierzył całe życie, że Bóg znienawidziłby go za ten akt i tylko i wyłącznie za to.
Gdyby anonimowo wziął jakiegoś mężczyznę w alejce lub we własnym łóżku, gdyby nie kochał i nie poczuł, że przekroczył rozkosz płynącą z samego aktu, gdyby nie poczuł się bliżej Deana niż kogokolwiek innego w całym stworzeniu, gdyby nie czuł czegoś więcej poza okresem trwania ich kopulacji, to wtedy nazwałby to grzechem, grzeszeniem przez postępowanie źle, jak to głosiły Boskie prawa.
Nie mógł, pomimo całego swego szkolenia, pomimo swych cierpień, pokut i modlitw, uznać bycia wziętym przez Deana za akt przeciwko Bogu.
Za to, i tylko za to, mógłby znaleźć w sobie ochotę na przeprosiny.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
alleya
Dołączył: 22 Sie 2013
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 21:12, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
jakie dobra tu się kryją. nie bardzo orientuje się w Supernaturalu, ale ten fic jest taki wciągający. na poprzednich stronach też są takie rzeczy? kurde wieczność mi zajmie dokopanie się do nich. ale warto
patusinka dzięki za tłumaczenie. dobra w tym jesteś i WOW aż sześć rozdziałów naraz O_O chyba bardzo lubisz tłumaczyć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 21:26, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Owszem, lubię :) Jak zaczęłam w grudniu zeszłego roku, tak do dzisiaj mi nie przeszło :D Ale rozdziały w tym ficzku są bardzo krótkie, stąd taka ich ilość na raz.
I owszem, przekopuj się przez wątek od strony 33, ponieważ na tamtej stronie pierwszy raz coś wrzuciłam :) Przy okazji dowiesz się sporo o serialu. Choć z drugiej strony, ten wątek powstał głównie z myślą o dzieleniu się przemyśleniami na temat produkcji telewizyjnej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 22:29, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Patuś~! Wiesz, że Cię kocham za takie wspaniałości? @_@
Chciałabym tylko wspomnieć, że trzeba czymś zająć myśli w trakcie wakacyjnej przerwy XD i w trakcie długiego hiatusa. I dwutygodniowego też. I w tygodniowej przerwie między odcinkami. No. A i jesteśmy dzielne. Żadnych offtopów. Nail it :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 22:37, 23 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Tak, drugiego takiego wątku to na tym forum ze świecą szukać :) I dziękuję za wyrazy uczucia
Aha, skomentowano dziś mój blog, uznając go za, cytuję, "skarb narodowy". Poczułam się dumna i zszokowana jednocześnie. A liczba odsłon już przekroczyła 2 100.
EDYTKA: następna wrzuta po rozdziale 20, czyli najprawdopodobniej w niedzielę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Pią 23:38, 23 Sie 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Sob 17:09, 24 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Okej. Ja na szybko, bo za pięć minut wychodzę, geez, co za szalony dzień oO
Udało mi się w końcu przeczytać rozdzialiki i Pat, Patuś, kochanie @_@ Boska robota @_@ Ach, cały ten ból, całe to cierpienie, wszystkie te uczucia, wszystkie te wyrzuty sumienia... cały ten seks :D Ale, seks na bok, to są naprawdę piękne rozdziały. Uwielbiam to, jak im wspólnie płynie czas @_@ I szkoda, że od następnego rozdziału wszystko weźmie i pierdyknie w cholerę, ale odrobina dobrego, wyważonego angstu jeszcze nikogo nie zabiła :D Łah, nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, kochanie :D
No i skarb narodowy... nie jest to dalekie od prawdy :D patrząc na poziom polskich fanfików robisz ludziom naprawdę wspaniałą ucztę :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 9:39, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Dziękować :) A na dobry początek dnia - kolejna część ficzka :)
Rozdział 13
Castiel obudził się zaledwie godzinę po tym, jak zasnął, zrywając się ze świadomością, że Dean powinien był już pójść do domu.
Łóżko było puste.
Przez sekundę ta świadomość walnęła go w brzuch i zapragnął jedynie zwinąć się i zamknąć oczy przed widokiem pustej przestrzeni przed sobą.
Wtedy usłyszał dochodzący z korytarza głos Deana.
- …Tak, wiem, że powinienem był zadzwonić wcześniej, przepraszam, po prostu straciłem poczucie czasu… - westchnął. – Wrócę jutro rano przed szkołą, obiecuję… tak, powiem Rufusowi, że nie jesteś zadowolona… Dobranoc, mamo – usłyszał dźwięk zamykanej komórki i wtedy Dean pojawił się w drzwiach, nagi i zdecydowanie zdenerwowany. Zatrzymał się w miejscu, gdy ujrzał, że Castiel nie spał.
- Mama by się zastanawiała, gdzie jestem… - wskazał niepewnie na telefon. – Uznałem, że powiem jej, że jestem z Rufusem… jutro go namówię, żeby mnie krył… powiem mu, że byłem z jakąś laską – odetchnął z drżeniem. – Pasuje ci to?
Castiel oparł się na łokciu.
- Wracaj do łóżka – powiedział cicho. I chłopak wrócił, powoli wspiął się na nie i wsunął się pod koce, z wahaniem przysuwają swe wychłodzone kończyny do nagiego ciała Castiela. Złożył mu głowę pod brodą i załamany westchnął Castielowi w skórę.
- Tak mi przykro, Cas… ja nie chciałem.
Castiel poczuł na skórze kroplę ciepłego płynu i uświadomił sobie, że Dean płakał. Ta świadomość była dla niego niczym nóż w gardle.
Poruszył się tak, żeby widzieć twarz chłopaka, zasmuconą i zalaną łzami. Gładząc go z wahaniem po włosach zdał sobie z paskudną nagłością sprawę, że Dean miał siedemnaście lat, siedemnaście, i że, jak on, jeszcze parę godzin temu był prawiczkiem.
- Dean… ja… - objął dygoczącego chłopaka i usiłował walczyć z mdłościami, które wypełniły go na myśl o tym, co powiedzieliby ludzie, gdyby wiedzieli, co zrobił. Brzydkie rzeczy. Okropne rzeczy, z których wszystkie byłyby prawdziwe. Skradł niewinność niepełnoletniemu jeszcze chłopakowi. – Dean, przepraszam, że cię skrzywdziłem – poczuł, że po tych słowach serce mu się ścisnęło. – Ja… nie mogę tego naprawić… tak mi przykro… proszę…
Dean gwałtownie pokręcił głową.
- Ty nie… jak możesz tak myśleć? – zaskomlał miękko, przyciskając się, o ile to było możliwe, jeszcze bliżej do Castiela i obejmując go ciasno. – To ja… rozebrałem się przed tobą – wymamrotał z wyraźnym obrzydzeniem do siebie w głosie. – To ja cię pocałowałem… ja byłem… - zaczerwienił się wściekle i zamknął oczy - …ja byłem w tobie… ja zrobiłem to wszystko, a teraz… - ukrył twarz w szyi Castiela, nienawidząc się, ale ni chcąc pozbywać się pocieszenia płynącego z dotyku księdza - …teraz wszystko spieprzyłem i straciłem cię i… i zgrzeszyliśmy… ty zgrzeszyłeś przeze mnie.
- Powiedziałem, że nie mógłbym żałować niczego, co byś mi dał – wymruczał Castiel po dłuższej chwili, głaszcząc Deana po ramieniu. – Jeśli cię nie skrzywdziłem… nie sądzę, by mogło mi być przykro – zamknął oczy. – To okropne, co powiem… ale nie mogę czuć żalu, a jeśli nie żałuję… to nie mogę szukać pokuty.
- Nie mów tak – Dean usiadł i zagapił się na niego. – Nie możesz po prostu dać sobie spokoju ze… ze wszystkim! Ty… musisz zdobyć rozgrzeszenie albo… - wyglądał na całkowicie załamanego. – Zostaniesz za to przeklęty, prawda? Obaj będziemy.
- My… - Castiel objął jego twarz, drugą ręką głaszcząc chłopaka po biodrze i dumając nad tym, że teraz, kiedy wydarzyło się najgorsze, nie musiał już dłużej obawiać się tego, co miało nadejść - …najprawdopodobniej zostaniemy osądzeni przez Boga i ludzi za to, co tu zrobiliśmy.
Dean powoli pokręcił głową, zraniony i nie chcąc wierzyć, że to, ten akt, który wydawał się tak właściwy, tak dobry, miał być końcem dla nich obu.
- Przepraszam, ojcze… nie mogę… nie mogę zrobić nic, aby to naprawić, prawda?
Castiel patrzył na niego długo, po czym ściągnął go w dół i znowu go objął, tuląc go łagodnie do siebie.
- To, co zrobiliśmy, było… nieopisanie dobre. Ponieważ to byłeś ty… a ja nie byłbym tu z nikim innym… nie pozwoliłbym nigdy i nikomu dotknąć mnie tak, jak ty to zrobiłeś. Proszę, uwierz w to. – Dean kiwnął głową, drżąc lekko z powstrzymywanego smutku. – Kocham cię i przykro mi, że do tego doszło… ale muszę zastanowić się, co to oznacza dla mojej racy tutaj… nie mogę pełnić posługi, jeśli to nade mną wisi. To by nie było właściwe – westchnął, gdy Dean nagle znieruchomiał. – Będę musiał opuścić swoje stanowisko i spróbować… spróbować wynagrodzić Bogu to, co zrobiłem… nawet, jeśli nigdy za to nie odpokutuję, ponieważ nie mogę zostać rozgrzeszony z czegoś, czego nie żałuję.
- Zamierzasz mnie zostawić? – głos Deana był cichy i skrzywdzony.
- Nie mogę zostać – Castiel usłyszał, że głos mu się łamał, że wlewała się w niego rozpacz, choć próbował zachować spokój. Zapomniał, jak to było być samotnym mężczyzną, bez ciężaru kościoła nad sobą, a teraz, rozważając życie bez tego czuł się zagubiony, mały i bezbronny. W oczach mu się zamgliło i poczuł, że pierś ciężko mu się uniosła, jakby w z trudem powstrzymywanym szlochu. – Nie mogę zostać i… Dean, nie mogę być blisko ciebie i nie przeżyć tego znowu, a za każdym razem… za każdym razem byłby to grzech, po prostu kolejny grzech dla nas obu – ukrył twarz we włosach nastolatka. – Kocham cię za bardzo, by do tego dopuścić.
- Spieprzyłem to – Dean pokręcił głową z żalem i pogardą dla siebie. – Byłeś… byłeś dal mnie idealny, Cas, a ja… ja wszystko spieprzyłem.
- Jesteśmy ludźmi – Castiel pogładził go po plecach. – Jesteśmy ludźmi i jest czymś ludzkim pragnąć tego… ale to się nie może zdarzyć znowu.
Przez jakiś czas leżeli w ciszy, Castiel próbował nie załamać się pod ciężarem swego żalu, Dean próbował mu niczego nie utrudniać nalegając, by Castiel został. Wiedział, że to był grzech, wiedział i zdawał sobie również sprawę z tego, że Castiel miał słuszność ruszając dalej, zostawiając pokusę za sobą. Ale to nie znaczyło, że musiało mu się to podobać.
Nie był nawet świadom tego, że reagował na ciepłe ciało pod sobą, dopóki Castiel nie poruszył się z zakłopotaniem, niczym wystraszone zwierzę, a Dean poczuł własną erekcję na biodrze kapłana. Był nastolatkiem, a Castiel nie, w przeciwnym razie starszy mężczyzna bez wątpienia zareagowałby tak samo na nagie, rozgrzane ciało, ale Dean odsunął się od niego i skulił po drugiej stronie łóżka, ukrywając głowę w poduszkach.
- Dean… - Castiel położył mu dłoń na ramieniu, ale Dean ją strząsnął.
- Nie, dobra? Po prostu… nie dotykaj mnie – głos miał napięty i Castiel słyszał jego oddech, ciężki i chrapliwy. – Czemu po prostu nie mogę… - Castiel usłyszał coś jak zdławiony szloch. – Mówisz mi, że odchodzisz, a ja… ja nie mogę tu nawet leżeć bez… - poruszył się zakłopotany. – Jestem… chory, to jest po prostu… chore.
Castiel ponownie położył mu dłoń na ramieniu i tym razem Dean był zbyt wytrącony z równowagi, aby go odpędzić.
- Nie jesteś – powiedział cicho. – To tylko… - zarumienił się wbrew sobie - … to poza twoją kontrolą… nie znaczy to, że nie jest ci przykro, i nie znaczy, że zamierzasz… - nie mógł skończyć zdania, nie mógł walczyć z wciąż świeżym wspomnieniem Deana w sobie, mówiącego mu, jak się czuł, i stękającego mu „Tak” w gardło, jakby od tego umierał.
- Cas, ja wciąż pamiętam, jaki JESTEŚ – szepnął Dean, w głosie walczyły mu ze sobą pożądanie i obrzydzenie. – Tracę cię i mogę myśleć tylko o tym, że już nigdy nie poczuję tego znowu – przełknął z wysiłkiem. – Powinienem czuć coś więcej… powinienem myśleć o tych wszystkich razach, kiedy cię widywałem, i o wszystkim, co razem zrobiliśmy… nie o tym jednym przypadku, kiedy nie zdołałem… nie zdołałem przestać.
Zabrzmiało to bardziej jak przyznanie się do winy, niż jak koniec tyrady.
Castiel przysunął się do jego pleców, nie dotykając go, jeśli nie liczyć jednej dłoni na ramieniu chłopaka.
- Ja wciąż cię kocham. – Dean pokręcił głową, wciskając ją w poduszkę, by odciąć się od tych słów. – Mówię poważnie – powtórzył uparcie i cicho Castiel. – Zawsze mówiłem… i nigdy cię nie zapomnę, a co dopiero mówić o znienawidzeniu… więc proszę, nie krzywdź się zastanawianiem się nad tym, co o tobie myślę – ścisnął chłopakowi ramię. – Bo ja nigdy nie pokocham nikogo tak bardzo, jak kocham ciebie.
Dean nic nie powiedział, tylko wziął jego dłoń z ramienia i przytrzymał ją, zwijając ją mocno w swojej, przyciskając ją do wrażliwej miękkości swego brzucha. Odpowiedź, kiedy nadeszła, była niemal za cicha na to, by ją usłyszeć.
- Kocham cię, Castiel – wymruczał Dean. – Czy mógłbym zobaczyć cię znowu? Zanim odjedziesz?
- Oczywiście – uśmiech Castiela zniknął, zanim się na dobre pojawił. – Bardzo bym chciał.
Rozdział 14
Ledwo wytrzymał ten tydzień.
Miał wiele rzeczy do uzgodnienia ze swymi zwierzchnikami, musiał znieść rozmowy telefoniczne i spotkania, kiedy ogłosił swą decyzję o porzuceniu kapłaństwa. Każdy z nich mówił mu, że był zaskoczony i zasmucony jego decyzją, próbując słabo wybadać przyczynę takiego przewrotu.
Nic im nie powiedział, strząsnął ich pochwały bardziej ze wstydu, niż ze skromności, i zamówił paczkę kartonów, by schować w nich swoje rzeczy, kiedy wyprowadzi się z domu.
Pomiędzy swymi próbami pakowania się, co zazwyczaj kończyło się tym, że wędrował od pokoju do pokoju, patrząc na swe ruchomości i zastanawiając się, gdzie, u licha, je ustawi, czuł rosnące przyciąganie ołtarza. Klękał w swych roboczych dżinsach i koszulce, zamykał oczy i modlił się o pomoc, o przewodnictwo i o wybaczenie.
Nie umiał naprawdę stwierdzić, czy otrzymywał którąkolwiek z rzeczy, o jakie błagał.
Zapakował książki i podzielił je na dwie kategorie, te, które przeczytał Deanowi, i te, których nie przeczytał. Książki, które przeczyta, miały pozostać w pudle; zbyt ciężko mu było na nie patrzeć. Gorzej, niż rozważać ich całkowite wyrzucenie.
Telewizor i magnetowid poszły do kościelnego sklepu ze starzyzną, podobnie jak sprzęt stereo, który stamtąd wziął, kiedy się tu wprowadził. Przed Deanem nigdy zbyt często z żadnego z nich nie korzystał, a teraz nie chciał ich przy sobie. Te kilka kaset, które nagrał mu Dean, trafiło do pudła z książkami, aby ich unikać, ale nie całkiem stracić.
Przeglądał oferty mieszkań z sąsiedniego miasta i znalazł skromne, jednopokojowe mieszkanie nad apteką. Kupił sobie więcej dżinsów i koszulek, skoro teraz miał więcej czasu spędzać we własnych, zwykłych ubraniach. Nawet złożył podanie o pracę w miejscowej bibliotece.
W skrócie: robił wszystko, co mógł, aby zapomnieć o tym, że właśnie stracił jedynego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek pokocha.
Dean, ze swej strony, trzymał się z dala, tak, jak to obiecał tego ostatniego ranka, gdy ze sobą rozmawiali. Wiedział, że Castiel nie odjechałby bez pożegnania, i mając tę tylko jedną, niewielką pociechę, wrócił do swego życia z przygnębieniem i niewielkim zainteresowaniem. Stracił swoje dziewictwo, swego przyjaciela i swego… cóż, Castiel nigdy nie był jego kochankiem w prawdziwym znaczeniu tego słowa, ani chłopakiem czy partnerem. Był powiernikiem, dobrym człowiekiem i idealną osobą, z którą można było spędzać wieczory, do licha, nawet resztę życia.
A teraz on odchodził. Jak, na miłość Boską, Dean miał się z tym pogodzić? Jak mógł to wyjaśnić Samowi, zdenerwowanemu tym, że starszy brat już nie chciał grać z nim na konsoli lub zabierać go na basen na trening pływacki? Nie cierpiał doprowadzać Sama do takiego stanu, ale nie mógł już udawać dziecka, przeszedł zbyt wiele, aby uwierzyć, że rodzice mogli go uchronić przed wszystkim, lub że partyjka MARIO mogłaby go oderwać od wszystkich problemów.
Z innych powodów unikał rodziców, przerażony, że mogliby odgadnąć, co go dręczyło. Nie mógł zrobić nic, by wymazać ból, jakiego przysporzył Castielowi, co kosztowało go dom, pracę i powołanie, ale przynajmniej mógł pozwolić mu opuścić miasto bez pościgu za sobą i bez tłumu u drzwi.
Miał zadania w szkole, które powinien był wykonywać, ale naprawdę nie był w nastroju na skupianie się. Byli Rufus, Jo i Pamela, z których każdy chciał wiedzieć, co, kurwa, ostatnio w niego wstąpiło i dlaczego znienacka był taki nieszczęśliwy. Ich też unikał.
Zarówno Castiel, jak i Dean usiłowali się czymś zajmować, jednocześnie unikając kontaktu z ludźmi. Walczyli o normalność, o cienką niczym papier fasadę pozorów, że wszystko było w porządku, i że to coś między nimi, cokolwiek to było, już się skończyło.
Jak Castiel sobie uświadomił, udawanie mogło cię zaprowadzić tylko tak daleko.
Castiel nie mógł zapomnieć Deana i obawiał się, że jeśli pozwoli sobie myśleć o nim dłużej, niż przez sekundę na raz, to odwoła wszystkie swoje plany i wróci do złych nawyków – rozmawiania z chłopakiem, widywania go i pragnienia go. Nie mógł do tego dopuścić. I nie zamierzał.
W nocy Dean wciąż wyobrażał sobie twarz Castiela, wtulał się w skotłowaną kołdrę i niemal czuł kontury jego ciała. Słyszał jego czytający głos, więc odkopał swój egzemplarz „451 stopni Fahrenheita”, aby przeczytać go znowu, wypędzając z głowy ten widmowy głos nowymi słowami. Czytał na głos o 2 rano, dopóki Sam nie przyszedł do jego pokoju, ponieważ słyszał go przez ścianę.
- Dean? Co ty wyprawiasz, jest już… prawie trzecia rano – Sam przysiadł na krańcu jego łóżka w morskiej koszulce i ciemnozielonych szortach. – I co ty masz na sobie?
Dean uświadomił sobie, że nosił swoją piżamę, którą musiał kupić w K-mart, aby zabrać ją do Castiela, bo zazwyczaj spał w bieliźnie, jeśli w ogóle w czymś. Wiedziony impulsem wrócił do strony, na której miał otwartą książkę.
- Chcesz posłuchać? – szepnął. Sam zdawał się oceniać dziwność tej sytuacji wobec możliwości spędzenia czasu z Deanem, wreszcie skinął głową.
Dean zaczął czytać ponownie, przy okazji odpowiadając na pytania Sama odnośnie dotychczasowego przebiegu historii. Było miło móc dzielić się tym z kimś, i miał nadzieję, że to wspomnienie nadpisze się na jego wspomnieniach o czasie spędzonym z Castielem, dzięki czemu będzie mu później łatwiej je powściągnąć. Wiedział jednak, że się oszukiwał, te wspomnienia za bardzo się od siebie różniły, a spędzanie miło czasu z bratem nigdy nie będzie przypominało tego, jak Castiel całymi godzinami zaskarbiał sobie jego niepodzielną uwagę, snując historie ze swych powieści.
Chociaż czuł się winny, tak bardzo pragnąc ciała mężczyzny, tęskniąc za możliwością, by znowu z nim leżeć, nagim i otwartym, to jego życzenie, aby tęsknić i łaknąć jego towarzystwa równie mocno, jak jego fizyczności, spełniło się w możliwie najokrutniejszy sposób. Tęsknił za Castielem z ostrą samotnością, która tylko przybierała na sile, gdy był z innymi. Tęsknił za ich dziwnymi rozmowami, tym, jak na filmach Castiel przechylał głowę i dumał nad postaciami, jakby były żywymi ludźmi, tym, jak czytał i rozwodził się nad ich wspólnym gotowaniem.
Gdy tylko Sam poczuł się zbyt zmęczony, aby dalej zwracać uwagę, Dean odesłał go do łóżka i zwinął się na swoim pod swoją pojedynczą kołdrą. Opuszczał go cały nowy wymiar życia, a on nie mógł tego powstrzymać. Nie miał jeszcze nawet 18 lat, a już czuł się chory na myśl o college`u, o randkach, o zdobyciu pracy i domu… a wszystko to bez Castiela, wszystko to samotnie, lub, co gorsza – z kimś innym. Z dziewczyną, z którą będzie się umawiał tylko po to, by zachować twarz, by trzymać pożądanie w ryzach.
Tak miał odtąd żyć.
Zastanowił się nad przyszłością Castiela. Jednopokojowe mieszkanie i nudna praca, nikogo, do kogo mógłby wracać, komu mógłby gotować lub czytać. Nic i nikt, dla kogo mógłby żyć, bo nie miał już swego kościoła i Boga.
Dean zacisnął powieki i starał się nie rozkleić, rozpaczliwie próbował trzymać się w ryzach, ponieważ gdyby rozpłakał się nad tym, jak zniszczył Castielowi życie, to płakałby sam.
Rozdział 15
Dean poszedł zobaczyć Castiela na dzień przed jego wyprowadzką. Była to ostatnia rzecz, jaką uzgodnili przed rozstaniem, i w miarę, jak ten dzień się zbliżał, obaj czuli napięcie. W obu żyło pragnienie, aby to wszystko się skończyło, nie licząc rozpaczliwej chęci, by trzymać się tego, co ich łączyło. Do czasu, aż stanęli twarzą w twarz, teraz już ostatni raz, obaj czuli się wyczerpani, napięci od czekania. Nie miało być dla nich odroczenia w ostatniej chwili, ale jak niby mogło być, skoro nikt tego na nich nie wymuszał? I nic, poza ich własną świadomością, że nie mogli być razem bez wzbudzania podejrzeń i potępienia wiszącego nad ich głowami. Z nikim nie musieli walczyć i nic nie musieli przezwyciężać, ponieważ prawda ich sytuacji oznaczała, że musieli się rozstać.
Beznadziejność tego wszystkiego ciążyła Castielowi, kiedy zamykał ostatnie ze swoich pudeł. Dean siedział z tyłu na kuchennym krześle, obserwując, jak ostatnie rzeczy księdza, EX-księdza, znikały pod zakładkami kartonu i taśmą klejącą.
- To się naprawdę dzieje, co?
Castiel ochronnie objął się ramionami.
-Tak… Dean, chciałbym powiedzieć…
- Nie mów – odparł ostro chłopak.
- Dean…
- To nie wystarczy – Dean podniósł się z drewnianego krzesła i powoli podszedł do niego. – Nigdy nie wystarczało, a… a teraz już nigdy cię więcej nie zobaczę, więc… więc nie zostawiaj mnie z niczym.
- Nie mogę… nie mogę dać ci nic więcej – Castiel spojrzał mu w oczy, czując się sfrustrowanym i poirytowanym. Jedna ostatnia walka ze sobą, a potem będzie wolny, wolny, by nic nie czuć.
Wiedział, co nadchodziło, zawsze wiedział, że żaden z nich nie mógł zostawić drugiego w spokoju na dobre. Dlatego właśnie tkwił tu w otoczeniu swego życia zapakowanego w pudła, dlatego musiał odejść. Ale… miał okazję odejść z ostatnim wspomnieniem, choć miał mu towarzyszyć żal.
Dean zmiażdżył mu usta swoimi, a pamięć komórkowa wciągnęła Castiela we wspomnienie Deana, w pełni nagiego i przytulonego do niego, w nim, przywierającego na wszystkie najdoskonalsze sposoby. Otwarł dla chłopaka usta i Dean westchnął, napierając na niego dalej, dopóki Castiel nie znalazł się pod ścianą z ramionami pełnymi nastolatka, ciepłego i zapraszającego.
Zaskoczył sam siebie, kiedy ich obrócił, wykręcając się i przyciskając Deana do ściany. Własnym ciałem wylądował chłopakowi między nogami, a Dean wciągnął powietrze, zaledwie rozdzielając ich usta, i zakołysał biodrami. Dłonie chłopaka błądziły mu po plecach, znajdując gołą skórę pod koszulką, a Castiel jęknął gardłowo, cicho i z głodem. To było wszystko, co miał mieć, wszystko, co mógł dać czy wziąć.
Odsunął się tylko na tyle, by obaj mogli się uspokoić, stać razem, zamiast na ślepo się o siebie ocierać, nie całowali się już, ale dzielili oddechem, podczas gdy łopatki Deana wbijały się w zimny gips ściany.
Castiel czuł się jak miedziany przewód pod napięciem, tu, w pobliżu Deana, z wargami tak blisko jego skóry i ustami pełnymi wilgoci; przeszywał go żar, gdy ich ciała dotykały się przy oddychaniu.
Wszystko to, co było z nimi nie tak, każde zagrożenie, które przedstawiali dla siebie nawzajem, obrazował ten jeden akt. A mimo to wydawało się to czymś zbyt dobrym, by to sobie kiedykolwiek odpuścić.
Castiel oparł czoło o ramię Deana, wdychając zapach jego bawełnianej koszulki, i próbował zamknąć to wspomnienie tak, aby nigdy go nie stracić. To było wszystko, co mógł mieć aż do śmierci, i chciał się tym delektować w całej zmysłowej szczegółowości.
Dean wsunął mu palce we włosy i objął go mocno w talii. Przez chwilę milczał, po czym wypowiedział słowa, których Castiel się obawiał, będące ostatnim testem na to, czy kiedykolwiek miał w sobie jakąś prawość.
- Nie odchodź.
Castiel pokręcił głową przy ramieniu Deana.
- Proszę, nie odchodź – głos miał cichy i napięty. – Cas… nie mogę tego zrobić.
- Musimy – Castiel odsunął się nieco. – Proszę, nie utrudniaj tego.
- Nigdy więcej się nie zobaczymy… jak możesz po prostu stać tam i mówić mi, żebym nie utrudniał? Tak powinno być, to powinna być najtrudniejsza rzecz w twoim życiu, a nie tylko… tylko jakaś pieprzona niedogodność – odsunął się od Castiela i przeczesał włosy rękami, trzęsąc się z gniewu.
- Dean, nie to miałem na myśli – Castiel patrzył, jak Dean z wysiłkiem okrążał stertę jego pudeł.
- Naprawdę? Bo tak to brzmi – Dean skrzyżował ramiona. – Znalazłeś swoje wyjście z sytuacji i nie możesz się doczekać, by odejść, kurwa, Cas, potrzebowałeś tylko tygodnia, aby wszystko zaplanować, a teraz chcesz, żebym po prostu dał ci odejść?
- Tak – głos Castiela był niski i napięty.
- A ja nie mogę ci powiedzieć, jak bardzo… jak bardzo cię tu potrzebuję? Czemu nie, do licha? – Dean podszedł do niego i spojrzał na niego ostro, ale w jego wzroku było tak wiele bólu.
- Ponieważ nie masz pojęcia, jak bardzo chcę zostać – Castiel osłabł pod ciężarem gniewu Deana. – Jak bardzo chciałbym, żeby to mogło być łatwiejsze, ale NIE jest – złapał Deana za ramiona i objął palcami miękką skórę i mięśnie pod nią – a jeśli poprosisz, bym został? Mógłbym… i dla nas obu byłoby to okropne.
- Czemu? – Dean głęboko zmarszczył brwi, postawę miał sztywną, ale w głosie brzmiała mu młodzieńcza beznadzieja.
- Ponieważ to by cię uszkodziło… jesteś młody i nie powinieneś być… - usiłował znaleźć słowo - …wystawiany na to, na mnie. To jest grzech i źle zrobiłem, dotykając cię… i nie ma nikogo, kto by uwierzył, że zależy mi na tobie… pomyśleliby, że jestem potworem.
- To nieprawda – Dean pokręcił głową. – Nie mieliby racji, oni… - zrzucił dłonie Castiela z ramion i z powrotem przyparł go do ściany. – To ja to zrobiłem, pamiętasz? To ja… - pocałował go i Castiel poczuł, że coś pękło mu w piersi, gdy wyczuł rozpacz chłopaka. Dean oderwał się i oparł się o niego czołem. – Nie zostawiaj mnie.
- Przykro mi – nie umiał powiedzieć nic innego, ale to było bez znaczenia. Dean rozumiał wszystko, co te dwa słowa ze sobą niosły. Ukrył twarz w ramieniu Castiela, a on poczuł, jak łzy powoli wsiąkały mu w koszulkę.
Później tego samego dnia Castiel załadował swoje kartony do samochodu. Objął Deana w cieniu korytarza, uciszając go łagodnie i bezskutecznie próbując zapamiętać, jaki był w dotyku, jak brzmiał i pachniał. Jak gdyby wspomnienie mogło kiedykolwiek być tak cudowne i doskonałe, jak rzeczywistość.
Odjechał od domu, od Deana, z bagażnikiem pełnym pudeł, nie mając naprawdę pojęcia, co ze sobą zrobi, i z koszulą poznakowaną śladami wilgoci. Nie spuszczał wzroku z drogi, ponieważ wiedział, że gdyby w tylnim lusterku wychwycił postać Deana, to zawróciłby i przeklął ich obu.
Rozdział 16
Dean zamknął za sobą drzwi i opadł na podłogę.
Bezpieczny w domu.
Naprawdę się nie spodziewał, że to tak zaboli, ale powinien był wiedzieć. Utrata związku, utrata partnera nigdy nie miała być łatwa, nawet on to wiedział. Ale jakoś się nie spodziewał, że tak bardzo to na niego wpłynie. W końcu nigdy nie był specjalnie zaangażowany, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Była to tylko ciekawość, samotność, może odrobina współczucia.
A teraz się skończyło.
Wstał i sprawdził, czy jeszcze kogoś nie było w domu, ale mieszkanie było puste, jego współlokator przypuszczalnie chociaż raz poszedł na zajęcia. Padając na łóżko zmusił się, by nie myśleć o Castielu.
To było żałosne, nie wspominając, że obraźliwe, iż mniej niż godzinę po zerwaniu z Michaelem wrócił do myślenia o mężczyźnie, którego nie widział od lat.
Zwinął się na boku i powiedział sobie, że to naprawdę nie była jego wina, iż nie był w stanie tego zrobić, ale z drugiej strony, w pewnym sensie była. Lub przynajmniej było jego winą zwodzenie Michaela przez całe pięć miesięcy ich randkowania.
Poznał go w barze, a Michael był miły, wysoki, chłopięcy i miał piaskowe włosy. Zaoferował Deanowi piwo, a on, skoro to była impreza uczelniana, już wypił aż nadto, ale zgodził się. Michael lubił szkolne mecze piłkarskie i razem z Deanem mieli słabość do filmów katastroficznych. Ale Dean nie był w nim zakochany, co, jak zaczął sobie uświadamiać, robiło wielką różnicę.
Spędził lato po odejściu Castiela w depresji, a potem poszedł do college`u, ciągnąc za sobą swą osobistą czarną chmurę. Dziwnie było przestawać z ludźmi, którzy nie tylko pili i palili coś, co dopiero po jakimś czasie zidentyfikował jako zioło, ale też uprawiali dużo więcej seksu niż inni uczniowie w jego szkole średniej, po części dzięki dużo mniej religijnej atmosferze.
Widywał nawet pary gejowskie, mężczyzn i kobiety ze swymi partnerami lub też jednonocne podrywki i to go złościło. Na początku nie rozumiał za bardzo, czemu, ale powoli go olśniło, że gdyby on i Castiel mieli podobne wychowanie, podobną wolność, jak ci ludzie, to wtedy mogliby być szczęśliwi; że te pary nie miały pojęcia i nie dbały o piekło, jakiemu miały stawić czoła po śmierci, i dlatego były takie szczęśliwe.
Dusił to w sobie przez dwa lata, pracując nad swymi zadaniami i nad rosnącą rozpaczą wobec tego, jak ułożyło mu się życie. Urodził się gejem, urodził się z potrzebą grzeszenia i wzrósł w pełnej świadomości tego, ile ten grzech kosztował. Uznał, że nigdy nie będzie szczęśliwy, ale że mógłby odnieść sukces, czuć zadowolenie ze swej przyszłej kariery i pułapek takiego życia. Związek, miłość, miały być poza jego zasięgiem. Ale wciąż mógł czegoś dokonać, aby uczynić życie znośniejszym. I wtedy poznał Michaela.
Ich związek zaczął się od luźnego towarzystwa, ale kiedy powoli przeszedł w randkowanie, Dean próbował tego nie zauważać. Nienawidził być sam, a Michael zapewniał mu łatwą rozrywkę. Nie było to coś grzesznego, przynajmniej nie na początku.
Michael był uczuciowy, ale nie naciskał, więc zaczęło się od obściskiwania i całowania, od czego, po prawie całym dorastaniu spędzonym na oszukiwaniu się i ograniczaniu, Dean się szybko uzależnił, czując, że jego pożądanie rosło po każdej sesji półnagich macanek.
Czuł się winny, ale to nie wystarczyło, by go powstrzymać. Już i tak wiele stracił z powodu swej wiedzy o piekle i potępieniu, a otoczony przez ignorancję i szukające rozkoszy pary niechętnie pozwalał sobie na myślenie o tym dłużej.
W miarę, jak się poznawali, dochodziło między nimi do coraz mniej niepewnych obciąganek, chociaż Dean załamał się po pierwszym razie, gdy to się zdarzyło, i próbował pozbierać się wmawiając sobie, że to nie był seks.
Jego słabe wymówki zaczęły się wokół niego rozpadać i wreszcie padły, kiedy Michael pierwszy raz podrażnił śliskim palcem jego wejście, prosząc o pozwolenie na kontynuację. Dean się zerwał.
Spędził ponad godzinę pod prysznicem, nie będąc w stanie przestać wyczuwać zapachu, który nie pasował do tego miejsca – wosku do drewna oraz kadzidła, a który nie ustępował. Przewalały mu się nad głową obrazy Castiela i stracił resztę swych wygodnych wymówek – kochał Castiela i to czyniło ten grzech, choć może nie wartym potępienia, to przynajmniej częściowo wartym jego wewnętrznego konfliktu. Kochał go tak bardzo, że aż bolało, i poświęcił dla niego wiele – robić to było obelgą i dla niego, i dla zdruzgotanego życia Castiela.
Nie dbał o Michaela i to czyniło wszystko, co robił, jeszcze gorszym; grzeszył bez powodu, mając w głowie jedynie pragnienie ulgi.
Nie mógł sobie pozwolić na to, by to ciągnąć. Dlatego z nim zerwał.
A rezultat? Wyjaśniwszy wszystko Michaelowi zauważył zdegustowany wzrok drugiego chłopaka, po czym rozpętała się burza.
- Dean… to jest chore. – Dean wzdrygnął się trochę wewnętrznie, przypominając sobie, kiedy sam użył tych słów. – Poważnie, jak możesz wierzyć w to gówno w obecnych czasach? – Michael położył mu dłoń na ramieniu. – Nie ma nic złego w takich uczuciach.
- Według kogo? Ciebie? Innych facetów takich, jak my, a może tych ludzi, którzy chcą uczynić wszystko dopuszczalnym, zrównać wszystkich ze sobą? – Dean pokręcił głową. – Tylko dlatego, że już nikogo nie pakują za to do pudła… tylko dlatego, że ludzie zaczęli to akceptować, nie znaczy, że to jest właściwe.
- Dean, weź się w garść, dobra? To nie jest zdrowe – Michael naprawdę wyglądał na zmartwionego. – Znaczy się, wiem, że miałeś jakieś problemy, ale myślałem, że to tylko twoi rodzice i jakiś szajs ze szkółki niedzielnej… ale czy ty na serio wierzysz, że pójdziesz do piekła? Że ja pójdę do piekła?
- Ponieważ to prawda – ciągnął Dean uparcie. – Chciałbym, żeby nie była, ale jest.
- Dean, ktokolwiek to w ciebie wbił, sam przekroczył linię i prawdopodobnie był nieźle zwichrowany przez własnych rodziców… żaden Bóg, szczególnie zaś ten, który ma wszystkich kochać, nie stworzyłby cię takim, a potem cię za to torturował.
Dean słyszał to wcześniej, próbował to sobie perswadować. Ale to nie pomagało, a teraz, bo czy zamierzenie, czy nie, Michael obraził Castiela, był zbyt wkurzony, aby się o to zbytnio troszczyć.
- Nie wiesz, o czym mówisz – powiedział gwałtownie. – Myślisz, że ktoś by mi powiedział, że będę za to przeklęty, jeśliby mu na mnie nie zależało?
- Mówię, że ten ktoś sam musiał być nieźle skrzywiony, aby ci to wmówić, tak.
- Może on po prostu próbował zająć się mną! – Dean stwierdził, że już krzyczał.
Michael przez chwilę patrzył na niego w ciszy.
- On? – zapytał z wahaniem.
- Zostaw to – Dean podniósł swoją torbę i wstał. – To był głupi pomysł, jasne? To koniec.
- Dean, ty wyraźnie nie przebolałeś tego… cokolwiek to było, a co uczyniło wszystko takim… cokolwiek się tobie przydarzyło – powiedział Michael łagodnie. – Nie musisz mi tego mówić, ale powinieneś z kimś porozmawiać, bo takie rzeczy nie znikają same z siebie.
- Jakie rzeczy? – zripostował Dean obronnym tonem.
Michael spojrzał na niego ze smutkiem.
- Cóż… moja mama była wykorzystywana jako dziecko i…
- Tu nie o to chodzi – Dean zazgrzytał zębami. – Przykro mi, że to ją spotkało, ale ze mną nie stało się nic, czego bym nie chciał… nie zrobiłem niczego, czego nie chciałem zrobić… i dlatego jest to wyłącznie moja wina, okej? Więc zostaw to, kurwa, w spokoju.
Wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami, zanim Michael zdołał odpowiedzieć.
Teraz leżał na łóżku, próbując nie myśleć o Castielu tak, jak to robił przez ponad trzy lata, i żałośnie mu to nie wychodziło, tak jak zawsze zresztą.
KONFESJONAŁ BYŁ DLA NIEGO ZNAJOMYM MIEJSCEM I CHOĆ NIE CZUŁ SIĘ JUŻ OBCO, ROBIĄC TO NA ODWRÓT, TO WCIĄŻ SPRAWIAŁO MU TO DYSKOMFORT. PRZYPOMINAŁO MU O DEANIE, ALE W KOŃCU TO DLATEGO BYŁ TUTAJ.
- WYBACZ MI OJCZE, BO ZGRZESZYŁEM. OSTATNI RAZ SPOWIADAŁEM SIĘ MIESIĄC TEMU.
- NIECH CIĘ BÓG BŁOGOSŁAWI I ZBAWI CIĘ OD ZŁEGO – PRZEZ KRATĘ DOSZEDŁ DO NIEGO GŁOS KSIĘDZA. – CZY MASZ COŚ DO WYZNANIA?
- TAK.
- SĄDZĘ, ŻE NIEWIELE SIĘ POPRAWIŁO OD CZASU, GDY OSTANIO ROZMAWIALIŚMY?
POKUTNIK WESTCHNĄŁ.
- MÓGŁBYŚ MI OSZCZĘDZIĆ ŚWIADOMOŚCI, ŻE MNIE ROZPOZNAJESZ – CASTIEL PRZETARŁ SOBIE OCZY.
– PRZEPRASZAM, KONTYNUUJ.
CASTIEL WESTCHNĄŁ.
- CHCIAŁBYM O NIM NIE MYŚLEĆ – OPARŁ SIĘ CIĘŻKO O SIEDZENIE W KONFESJONALE, KŁADĄC PIĘŚCI NA KOLANACH SWYCH NIEDZIELNYCH SPODNI. – ZA KAŻDYM RAZEM… JEST TAK, JAKBY SIĘ TO DOPIERO CO WYDARZYŁO, JAKBYM WCIĄŻ GRZESZYŁ.
OJCIEC GABRIEL MILTON WESTCHNĄŁ.
- MÓJ PRZYJACIELU… WIEDZIESZ DOBRE ŻYCIE, OD CZASU, GDY DOŁĄCZYŁEŚ DO MOJEGO ZGROMADZENIA, OKAZAŁEŚ SIĘ CENNYM NABYTKIEM, CZY NIE NADSZEDŁ CZAS, ABY TO ZAKOŃCZYĆ? ABY POGODZIĆ SIĘ Z TYM I WRÓCIĆ DO BOGA?
- NIE MOGĘ – CASTIEL WYCZUWAŁ WSPÓŁCZUCIE I FRUSTRACJĘ GABRIELA. – NIE MOGĘ ZMUSIĆ SIĘ DO UWIERZENIA, ŻE KAŻDY ASPEKT NASZEGO ZWIĄZKU BYŁ GRZESZNY… NIE MOGĘ ODDZIELIĆ TEGO, CO BYŁO ZŁE, OD TEGO, CO DOBRZE ZROBILIŚMY.
- NIE MOGĘ CI POWIEDZIEĆ, ŻE TAK BYŁO, WIESZ O TYM – POWIEDZIAŁ ŁAGODNIE GABRIEL. – ALE ZGRZESZYŁEŚ Z MIŁOŚCI, NIE Z ŻĄDZY… BYĆ MOŻE TO NA KOŃCU ZROBI RÓŻNICĘ.
- NIE WIERZĘ, ŻE TAK BĘDZIE – CASTIEL WESTCHNĄŁ. – JEŚLI SOBIE ODPUSZCZĘ, JEŚLI SIĘ Z TYM POGODZĘ… ZAPRAGNĘ GO ZNOWU, ZAPOMNĘ, CZEMU TO BYŁ BŁĄD.
- WYBACZ, ŻE TO MÓWIĘ… ALE, CASTIEL, TY JUŻ GO PRAGNIESZ… DLATEGO TU JESTEŚ – KAPŁAN PORUSZYŁ SIĘ, ZASZELEŚCIŁA SUTANNA. – BYĆ MOŻE LEPIEJ BY BYŁO PRZEDYSKUTOWAĆ TO W MOIM BIURZE? CHOCIAŻ, SZCZERZE MÓWIĄC, NIE WIERZĘ, ŻE MOGĘ CI ZAOFEROWAĆ COKOLWIEK, CZEGO BYŚ JUŻ NIE WIEDZIAŁ… ALE MÓGŁBYM POMÓC, TY MÓGŁBYŚ POROZMAWIAĆ O TYM SWOBODNIE? MOŻE OPOWIEDZIEĆ MI CAŁĄ HISTORIĘ. – CASTIEL MILCZAŁ. – SPOWIADASZ SIĘ PRZEDE MNĄ, OD KIEDY SIĘ TU SPROWADZIŁEŚ… I JESZCZE NIE POWIEDZIAŁEŚ MI NIC O SWOIM WCZEŚNIEJSZYM ŻYCIU, POZA FAKTEM, ŻE KIEDYŚ BYŁEŚ KSIĘDZEM I ŻE OPUŚCIŁEŚ KOŚCIÓŁ Z POWODU ROMANSU Z MĘŻCZYZNĄ.
- I TO WSZYSTKO – CASTIEL MOCNIEJ ZACISNĄŁ DŁONIE. NIE POWIEDZIAŁ GABRIELOWI, ŻE DEAN BYŁ NIEPEŁNOLETNI, ŻE ICH ZWIĄZEK CIĄGNĄŁ SIĘ MIESIĄCAMI I ŻE NA KOŃCU BYŁA TO JUŻ MOCNA WIĘŹ. NIE CHCIAŁ, BY TEN CZŁOWIEK MYŚLAŁ O NIM GORZEJ, NIE CHCIAŁ STRACIĆ JEDYNEGO PRZYJACIELA, JAKIEGO MIAŁ.
- WĄTPIĘ W TO, ŻADEN KSIĄDZ NIE POŚWIĘCA SWEJ PRACY DLA ZWYKŁEGO MĘŻCZYZNY… I MUSI BYĆ POWÓD, DLA KTÓREGO NIE CHCESZ O NIM MÓWIĆ SZCZEGÓŁOWO.
- NIE MOGĘ…
- WIEM, ALE POMYŚL O TYM – GABRIEL WESTCHNĄŁ. – MAM DZIŚ JESZCZE INNYCH POKUTNIKÓW DO WYSŁUCHANIA.
- PRZEPRASZAM.
- NIE MA ZA CO, ALE BŁAGAM CIĘ, UWOLNIJ SIĘ OD TEGO LUB BĘDZIESZ NIEPOTRZEBNIE CIERPIAŁ.
- NA NIC INNEGO NIE ZASŁUGUJĘ.
GABRIEL ZACZĄŁ ODPOWIADAĆ, ALE USŁYSZAŁ, JAK CASTIEL WYSZEDŁ Z KONFESJONAŁU. MODLIŁ SIĘ W CISZY ZA SWEGO PRZYJACIELA, WĘDRUJĄCEGO PUSTKOWIEM POGARDY DLA SIEBIE I STRACHU.
MINĘŁY TRZY LATA, A ON WCIĄŻ ŻYŁ W CIENIU SWEGO GRZECHU.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 9:40, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
I następna - musiałam rozbić, bo nie weszłoby na raz.
Rozdział 17
Michaela, jak się okazało, nie dało się tak łatwo zniechęcić.
Odczekał cały weekend, po czym osaczył Deana w drodze na zajęcia z literatury angielskiej i próbował dotrzeć do niego ponownie. Gdyby próbował po prostu go odzyskać, to wtedy przynajmniej Dean mógłby go nazwać stalkerem i dupkiem – ale on po prostu próbował dotrzeć do sedna problemu Deana z wytrwałością zarówno magistra psychologii, jak i katolika, który jakimś sposobem „pogodził się” ze swoją seksualnością.
Dean uznał to po kolei za wkurzające i przerażające.
Nie chciał mówić o tym, czemu się tak czuł, że to go skłaniało do mówienia o Castielu, do pragnienia go. Grzech tak ciężki nie był czymś, z czym mógł sobie poradzić, popełnił go raz i obiecał sobie (w czasie długich, samotnych dni pełnych nienawiści do siebie), że już nigdy nie popełni tak wielkiego błędu.
Próbował uwierzyć, że mógłby być w fizycznym związku z Michaelem, ponieważ Dean już i tak był naznaczony grzechem, więc jakie to miało znaczenie? Ale nie kochał go wystarczająco, być może wcale, aby warto było z tego powodu tracić siebie. A po rozważeniu wszystkiego z przerażeniem odkrył, jak bardzo wciąż wierzył w to, że mógł zyskać odkupienie, że odpuszczenie sobie Castiela było najwyższą pokutą.
Więc nie, Dean nie chciał mieszać z niczym, co mogłoby to zniszczyć.
Michael po prostu nie był przygotowany, aby to sobie odpuścić.
- Dean! – zawołał, łapiąc go za ramię i ciągnąc go do niszy.
- Puść mnie – Dean zrzucił jego dłoń i próbował iść na wykłady, ale Michael stał mu na drodze.
- Nie, po prostu słuchaj… przepraszam za wtedy – poruszył się, szurając butami o płytki na podłodze. – Rozumiem, wystraszyłem cię… ale proszę, pomyśl o tym, o tym, co sobie robisz.
- Nic nie robię – warknął Dean. – Daj mi iść na zajęcia.
- Weź to – Michael wcisnął mu do ręki zwykłą papierową ulotkę, zadrukowaną rozmazaną czernią. Dean zerknął na nią.
- Co ty, kurwa, próbujesz zrobić? – zgniótł ulotkę jedną dłonią. – Michael, odpuść sobie. To nie ma nic wspólnego z tobą.
- Po prostu spróbuj, Dean – powiedział smutno Michael. – Do zobaczenia.
Zniknął, zostawiając Deana z pogniecionym papierem w garści i ołowiem w żołądku.
CASTIEL LENIWIE ODSTAWIAŁ KSIĄŻKI NA PÓŁKI, W GORĄCU PŁYNĄCYM Z KLIMATYZACJI CZUŁ SIĘ ODERWANY OD SWYCH RAMION. W BIBLIOTECE BYŁO CIEPŁO, CIEPLEJ, NIŻ W JEGO MIESZKANIU, A ON Z POCZUCIEM WINY SIĘ TYM NAPAWAŁ, NIE MAJĄC CHĘCI PRZESUNĄĆ SIĘ Z SEKCJI „M” I WRÓCIĆ DO CHŁODNIEJSZYCH KĄTÓW.
SZTURCHNĄŁ WÓZEK BOKIEM, PRZYKUCAJĄC, BY UPORZĄDKOWAĆ BAŁAGAN NA PÓŁCE, IDENTYFIKATOR KOŁYSAŁ MU SIĘ NAD UDAMI. WBREW SOBIE NAWET CAŁKIEM LUBIŁ TĘ PRACĘ, CHOĆ NIE MOGŁA SIĘ NAPRAWDĘ RÓWNAĆ Z ZADOWOLENIEM PŁYNĄCYM Z BYCIA KAPŁANEM, Z PROWADZENIA DUSZ DO ŚWIATŁA BOŻEGO… A JEDNAK TU, GDZIE NIKT NIC OD NIEGO NIE OCZEKIWAŁ, MÓGŁ SIĘ ODPRĘŻYĆ I CZUĆ, ŻE ODNOSIŁ CAŁKOWITY SUKCES. JAKO KAPŁAN ZAWSZE MIAŁ BYĆ CZĘŚCIOWYM NIEPOWODZENIEM, ALE TU MÓGŁ BYĆ IDEALNY.
JEGO DNI BYŁY TERAZ DOŚĆ RUTYNOWE. PRACOWAŁ W BIBLIOTECE PIĘĆ DNI W TYGODNIU, WRACAŁ DO SWEGO MIESZKANIA I UDAWAŁO MU SIĘ UGOTOWAĆ NA KOLACJĘ NAWET COŚ PRAWIE JADALNEGO. W WEEKENDY CZYTAŁ, LEŻĄC NA KANAPIE W SALONIE, ALBO CHODZIŁ NA PCHLI TARG, BY KUPOWAĆ NOWE GARNKI (PONIEWAŻ PRZYPALIŁ DNA WE WSZYSTKICH W BIEŻĄCYM ZESTAWIE), NOWE KSIĄŻKI, NOWE AUDIOBOOKI LUB NOWE UBRANIA. „NOWE” W TYCH PRZYPADKACH BYŁO TERMINEM BARDZO WZGLĘDNYM. NIE MIAŁ ZBYT WIELE PIENIĘDZY, ALE Z DRUGIEJ STRONY NIGDY NIE MIAŁ WIELE, JEŚLI CHODZIŁO O FINANSE CZY RUCHOMOŚCI.
PRZYNAJMNIEJ TO NIEWIELE SIĘ ZMIENIŁO.
ZDOŁAŁ TEŻ PRZYNAJMNIEJ ZAJĄĆ SIĘ DZIAŁALNOŚCIĄ CHARYTATYWNĄ, DZIĘKI OJCU MILTONOWI I JEGO REKOMENDACJOM. W PIĄTKOWE WIECZORY CASTIEL PRACOWAŁ W GARKUCHNI, POMAGAJĄC ZBIERAĆ PIENIĄDZE ZARÓWNO DLA KOŚCIOŁA, JAK I JEGO PROGRAMÓW ZEWNĘTRZNYCH. PRZEKAZYWAŁ PRAWDOPODOBNIE WIĘCEJ WŁASNYCH PIENIĘDZY, NIŻ MÓGŁ SOBIE NA TO POZWOLIĆ, I UDZIELAŁ SIĘ W KAŻDYM MOŻLIWYM PROJEKCIE SPOŁECZNYM, CZY CHODZIŁO O BUDOWĘ NOWEGO ANEKSU DLA CENTRUM GMINY, CZY O OPIEKĘ NAD PUBLICZNYMI OGRODAMI.
CZUŁ SIĘ LEPIEJ, ROBIĄC TO WSZYSTKO, ALE, O IRONIO, POCHWAŁA, JAKĄ SOBIE ZYSKIWAŁ, NIE POPRAWIAŁA MU HUMORU. PRAWDĘ MÓWIĄC UZNANIE ZA PRACĘ SPRAWIAŁO, ŻE SKRĘCAŁ SIĘ Z POCZUCIA WINY, PONIEWAŻ NIE ZACHOWYWAŁ SIĘ CAŁKIEM NIESAMOLUBNIE – WIĘC UNIKAŁ LUDZI TAK MOCNO, JAK MÓGŁ, I W CIĄGU MINIONYCH TRZECH LAT ZYSKAŁ SOBIE OPINIĘ ODLUDKA, ORAZ, W DOBRYM SENSIE, DZIWAKA.
CO MU DOBRZE PASOWAŁO.
NIE BYŁ SAMOTNY, PONIEWAŻ REGULARNIE WIDYWAŁ LUDZI W PRACY, W TRAKCIE WOLONTARIATU I W KOŚCIELE, DO KTÓREGO WCIĄŻ WIERNIE CHODZIŁ. WCIĄŻ JEDNAK, ZAWIESZONY W TEJ KONKRETNEJ CHWILI, POMIĘDZY „MASTERS” A „MACINTOSH”, NIE BYŁ W STANIE PRZYPOMNIEĆ SOBIE, KIEDY OSTATNIO NAPRAWDĘ DOTKNĄŁ INNEJ OSOBY CZY ZOSTAŁ DOTKNIĘTY.
POMIMO UPORCZYWEGO GORĄCA WOKÓŁ POCZUŁ SIĘ LEKKO ZMROŻONY, ZDAWSZY SOBIE SPRAWĘ, ŻE Z ŁATWOŚCIĄ MÓGŁ PRZEŻYĆ ŻYCIE I NIGDY NIE ZAZNAĆ DOTYKU, NIE LICZĄC OKAZJONALNEGO DOTYKU PALCÓW PRZY WRĘCZANIU PIENIĘDZY LUB BŁOGOSŁAWIEŃSTWA OJCA MILTONA.
WYPEŁNIANIE DNI PRACĄ BARDZO MU POMAGAŁO ODERWAĆ SIĘ OD FAKTU, ŻE JEGO ŻYCIE OSOBISTE BYŁO PUSTE I MIAŁO TAKIE POZOSTAĆ. ALE CZASAMI TO NIE WYSTARCZAŁO.
SYTUACJI NIE POPRAWIAŁA TEŻ JEDNA Z JEGO KOLEŻANEK, CIEMNOWŁOSA KOBIETA IMIENIEM RUBY, KTÓRA CZĘSTO ROBIŁA SOBIE PRZERWY RAZEM Z NIM I SIADYWAŁA NAPRZECIW NIEGO Z RAMIONAMI NA STOLE, A MOCNO WYCIĘTE BLUZKI Z TRUDEM UTRZYMYWAŁY JEJ BIUST. CZUŁ SIĘ ZARÓWNO POCHLEBIONY, JAK I GŁĘBOKO ZAKŁOPOTANY OKAZYWANĄ UWAGĄ, BO NIE CHCIAŁ SIĘ Z NIĄ UMAWIAĆ I NIE CHIAŁ JEJ URAZIĆ ANI MUSIEĆ WYJAŚNIAĆ, CZEMU TAK BYŁO.
TEGO WIECZORU, KIEDY SKOŃCZYŁ PRACĘ, WRÓCIŁ DO MIESZKANIA I POCZUŁ, JAK MONTAG, GRUBY RUDY KOCUR, KTÓREGO PRZYGARNĄŁ PRZYPADKIEM KILKA TYGODNI PO PRZEPROWADZCE, OTARŁ MU SIĘ O NOGI, MIAUCZENIEM DOMAGAJĄC SIĘ JEDZENIA I UWAGI.
NIEWIELKIE POTRZEBY, KTÓRE ŁATWO BYŁO ZASPOKOIĆ.
CZY BYŁO COŚ BARDZIEJ KOJĄCEGO?
Rozdział 18
Dean tydzień później znalazł ulotkę w swojej torbie, zmiażdżoną pod ciężarem materiałów na literaturę angielską. Zawahał się nad nią, rzucając wzrokiem na śmietnik w kącie pokoju. Głupio było się tego trzymać, w końcu i tak nie miał zamiaru iść. Jak mogło mu niby pomóc to, że wysłuchałby innych ludzi podobnych do siebie, próbujących znaleźć sposób na to, jak być gejem i wciąż iść do nieba?
Wiedział już, że to było nie do zrobienia.
Jednak trzy SMS-y i dziewięć maili od Michaela zdawały się sugerować, że tak naprawdę nie miał wyboru. Jeśli pójście na spotkanie grupy wsparcia miało mu zagwarantować, że Michael się odczepi, to dobra, pójdzie.
Miał też utrzymującą się nadzieję, że być może pomogłoby mu to powstrzymać dezorientujące stwierdzenia, które wciąż w nim tkwiły, myśli o Castielu i o ich wspólnie spędzonym czasie. Musiał wiedzieć, że to był koniec, że w rzeczywistości już dawno wszystko się skończyło, i być może spotkanie podobnych sobie, choć wciąż żyjących w błędzie, mogłoby mu pomóc dostrzec, jak daleko zaszedł i ile jeszcze miał do stracenia.
Poprzedniego dnia otwarł podręcznik, by napisać pracę, i odkrył, że otwarł go na fragmencie „451 stopni Fahrenheita”. Przeczytał kawałek tekstu, coś o związku Montaga z jego żoną, czego nie zarejestrował do końca, potem zamknął książkę i zdenerwowany włożył ją z powrotem do torby, nie rozumiejąc do końca powodów zdenerwowania.
Castiel był dawno temu – stało się to jego mantrą, którą powtarzał wciąż od nowa bez paciorków, na których mógł ją odliczać. Castiel był dawno temu. Nie myśl o nim. Castiel był dawno temu. Teraz jest mi lepiej. Castiel był dawno temu…
Zastanawiam się, gdzie on jest.
To pytanie wracało wciąż od nowa, razem z „Czy on wciąż o mnie myśli?”, i zawsze kończyło się tą samą, płaską modlitwą.
Mam nadzieję, że u niego w porządku.
CASTIEL OBUDZIŁ SIĘ W SWYM LODOWATO ZIMNYM MIESZKANIU CZUJĄC SZALEJĄCE W SOBIE GORĄCO, ZDEZORIENTOWANY I NIEOCZEKIWANIE DRŻĄCY, GDY JEGO SPOCONA PIERŚ ZETKNĘŁA SIĘ Z ZIMNYM POWIETRZEM. LEŻAŁ BARDZO NIERUCHOMO I ZASTANAWIAŁ SIĘ, ILE JESZCZE LAT MINIE, ZANIM BĘDZIE FIZYCZNIE NIEZDOLNY REAGOWAĆ NA TE SNY. CZUJĄC, JAK MOKRA BAWEŁNA BOKSEREK PRZYWIERAŁA MU GORĄCO DO SKÓRY, MIAŁ NADZIEJĘ, ŻE NASTĄPI TO RACZEJ PRĘDZEJ, NIŻ PÓŹNIEJ.
NIE MYŚLAŁ O STAROŚCI, ZDECYDOWANIE ODWRACAŁ OD NIEJ WZROK I NIE ZAMIERZAŁ POPEŁNIAĆ TEGO BŁĘDU I WRACAĆ. SODOMA I GOMORA. A W TYM PRZYPADKU ON BYŁBY SŁUPEM SOLI. JESZCZE NIE ZAPOMNIAŁ CAŁKIEM SWOICH NAUK.
ALE DEAN WKRADAŁ SIĘ. CZY RACZEJ, DEAN NIGDY NAPRAWDĘ NIE ODSZEDŁ I OD CZASU DO CZASU ZAŁAZIŁ MU ZA SKÓRĘ, WYWOŁUJĄC SEN LUB PRZYWOŁUJĄC NAGŁE WSPOMNIENIE. PRZEZ WIĘKSZOŚĆ CZASU ODSUWAŁ SIĘ OD TYCH WSPOMNIEŃ TAK, JAKBY SIĘ ODSUWAŁ OD GORĄCEGO PRZEDMIOTU WCIŚNIĘTEGO SOBIE NIEZDARNIE W DŁOŃ. JEDNAK SNY BYŁY NIEZAPRZECZALNE, TAK, JAK ZAWSZE.
WSTAŁ, WYRZUCIŁ PRZEMOCZONĄ BIELIZNĘ DO KOSZA I RUSZYŁ DO MALUTKIEJ ŁAZIENKI, BY SIĘ UMYĆ. W DRODZE POWROTNEJ DO ŁÓŻKA, UMYTY I W CZYSTYCH BOKSERKACH, ZATRZYMAŁ SIĘ PRZY LODÓWCE, BY NALAĆ SOBIE SZKLANKĘ WODY. LODÓWKA BYŁA W WIĘKSZOŚCI PUSTA, JEŚLI NIE LICZYĆ DZBANKA WODY, BUTELKI MLEKA I OWINIĘTEGO FOLIĄ SPOŻYWCZĄ TALERZA Z MAKARONEM Z DODATKIEM PARMEZANU I BAZYLII. TRZYMAJĄC ZIMNĄ SZKLANKĘ W DŁONI GAPIŁ SIĘ W LODÓWKĘ O 1 W NOCY; W POMIESZCZENIU BYŁO CIEMNO, JEŚLI NIE LICZYĆ BIAŁEGO ŚWIATŁA W OTWARTYCH DRZWIACH.
UGOTOWAŁ TO Z DEANEM. TEN SAM PRZEPIS, Z JEDNEJ ZE SWOICH KSIĄŻEK, WCIĄŻ LEŻĄCEJ NA BLACIE.
NIE MÓGŁ UWIERZYĆ, ŻE O TYM ZAPOMNIAŁ.
Z WYSIŁKIEM I MAJĄC WRAŻENIE, ŻE ZACHOWYWAŁ SIĘ ŚMIESZNIE I ŻAŁOŚNIE, WZIĄŁ TALERZ, POWOLI PODSZEDŁ DO ŚMIETNIKA I WYRZUCIŁ CAŁY MAKARON, ŁĄCZNIE Z TALERZEM. PO CHWILI WAHANIA WZIĄŁ KSIĄŻKĘ KUCHARSKĄ I ZROBIŁ TO SAMO. ODSTAWIWSZY SWOJĄ SZKLANKĘ ZAWIĄZAŁ WOREK NA ŚMIECI I WYNIÓSŁ NA ZEWNĄTRZ, DO ZSYPU, POTEM WRÓCIŁ I WŁOŻYŁ DO KOSZA CZYSTY WOREK, TAK, ŻE ISTNIAŁA SZANSA, IŻ RANO NIE BĘDZIE O TYM PAMIĘTAŁ.
ZWINĄŁ SIĘ PONOWNIE W ŁÓŻKU, WCIĄŻ PACHNĄC MIAŻDŻONĄ BAZYLIĄ I PRÓBUJĄC ZASNĄĆ.
MONTAG WSKOCZYŁ MU NA PODUSZKĘ.
- MONTAG, SIO – ODEPCHNĄŁ JEGO CIEPŁE CIAŁO, ALE KOT, MRUCZĄC, TYLKO SKULIŁ SIĘ I PRZYSUNĄŁ BLIŻEJ.
UDERZYŁA GO PEWNA MYŚL I ZAŚMIAŁ SIĘ PO NIEJ, NIE WIEDZĄC, CZEMU.
MONTAG.
NAZWAŁ KOTA NA PAMIĄTKĘ GUYA MONTAGA, TRZY LATA TEMU… I DOPIERO TERAZ ZDAŁ SOBIE Z TEGO SPRAWĘ.
Rozdział 19
RUBY OSACZYŁA GO NASTĘPNEGO DNIA. NIE BYŁ TO IDEALNY MOMENT, PONIEWAŻ DZIĘKI SWEJ PODŚWIADOMOŚCI STRACIŁ MASĘ SNU NA MYŚLI O DEANIE, PRAWDĘ MÓWIĄC ZBYT WIELE SNU, BY BYŁ Z NIEGO DUŻY POŻYTEK W PRACY.
NIE MÓGŁ NIC NA TO PORADZIĆ, NAJPIERW SEN, POTEM POSIŁEK, WRESZCIE ŚWIADOMOŚĆ, ŻE NAZWAŁ KOTA NAZWISKIEM POSTACI Z OSTATNIEJ KSIĄŻKI, JAKĄ WSPÓLNIE PRZECZYTALI… TO BARDZO NA NIEGO WPŁYNĘŁO. TAK BARDZO, ŻE, LEŻĄC W ŁÓŻKU, PRZEBIEGŁ MYŚLAMI PRZEZ SWOJE RZECZY, ZASTANAWIAJĄC SIĘ, ILE JESZCZE Z DEANA PRZYWARŁO DO NIEGO I WPROWADZIŁO SIĘ DO JEGO ŻYCIA?
WCIĄŻ SIĘ NAD TYM ZASTANAWIAŁ, PRÓBUJĄC ROBIĆ W KANTYNIE KAWĘ ROZPUSZCZALNĄ. JAK DOTĄD JEGO LISTA SKŁADAŁA SIĘ Z: STACJI Z KLASYCZNYM ROCKIEM, NA KTÓRĄ NASTAWIŁ RADIO, ODCINKÓW OSTREGO DYŻURU, KTÓRE SENNIE OGLĄDAŁ WIECZORAMI (PRZYPOMINAŁY MU O OKROPNEJ SŁABOŚCI DEANA DO SERIALI MEDYCZNYCH), STERTY KSIĄŻEK STEPHENA KINGA, KTÓRE, JAK SOBIE UŚWIADOMIŁ, KUPIŁ, PONIEWAŻ MYŚLAŁ, ŻE ZAINTERESOWAŁYBY DEANA, ORAZ PUDEŁKA CIASTEK FRANCUSKICH W SZAFIE, KTÓRE PRZYPOMINAŁY MU O PIERWSZYM POSIŁKU, JAKI DEAN DLA NIEGO ZROBIŁ.
CHOCIAŻ LUBIŁ ROCKA, SERIALE TELEWIZYJNE I KSIĄŻKI, TO TERAZ WIDZIAŁ, ŻE TO WSZYSTKO MIAŁO KORZENIE W DEANIE. ZATEM MUSIAŁ SIĘ TEGO POZBYĆ, DLA DOBRA WŁASNEGO ZDROWIA PSYCHICZNEGO.
- TAKI ZAMYŚLONY, CAS, TO TYLKO KAWA – ODEZWAŁA SIĘ RUBY Z DRZWI, CIEMNA WELWETOWA TUNIKA LEDWO OKRYWAŁA JEJ PEŁNE PIERSI. CASTIEL POCHYLIŁ GŁOWĘ NAD KUBKIEM, DODAJĄC ZABIELACZA I MIESZAJĄC INTENSYWNIE W NADZIEI, ŻE KOLEŻANKA SZYBKO SOBIE PÓJDZIE. – GDYBYM NIE WIEDZIAŁA, POMYŚLAŁABYM, ŻE CAŁY TYDZIEŃ MNIE UNIKAŁEŚ – WYMRUCZAŁA ZAMIAST TEGO, PODCHODZĄC BLIŻEJ I KŁADĄC MU DŁOŃ NA RAMIENIU. – TĘSKNIŁEŚ ZA MNĄ, CASSIE? SAMOTNY ZA STERTĄ KSIĄŻEK? – MIAŁA ZDYSZANY GŁOS I PACHNIAŁA PAPIEROSAMI ORAZ GUMĄ TRUSKAWKOWĄ.
- ZAJĄŁEM SIĘ CZASOPISMAMI – POWIEDZIAŁ CASTIEL NA POCZEKANIU, PRÓBUJĄC IGNOROWAĆ TO, JAK BLISKO PODESZŁA. – JAK BYŁO?
- OCH, NUDNO, BAAARDZO NUDNO BEZ CIEBIE. CHUCK PO PROSTU NIE NADAJE SIĘ DO… ROZMOWY – UŚMIECHNĘŁA SIĘ, ZZEROKO ROZCHYLAJĄC RÓŻOWE, WILGOTNE USTA I UKAZUJĄC BIAŁE ZĘBY. – POWINNIŚMY SIĘ SPOTKAĆ.
- BYŁOBY MIŁO – MRUKNĄŁ CASTIEL BEZ PRZEKONANIA I SIĘGNĄŁ PO CUKIER. – ALE NAPRAWDĘ MUSZĘ WRACAĆ…
- MYŚLAŁAM O… KOLACJI? – WTRĄCIŁA SIĘ GŁADKO RUBY. – MOŻE U MNIE? ROBIĘ ŚWIETNEGO BAKŁAŻANA Z PARMEZANEM…
- BYŁOBY MIŁO – UŚMIECHNĄŁ SIĘ CASTIEL, ZASTANAWIAJĄC SIĘ, CO POWIEDZIEĆ, BY ZMNIEJSZYĆ NIECHCIANE NAPIĘCIE. – NIE MAM TU WIELU PRZYJACIÓŁ.
- CÓŻ… PLANOWAŁAM BYĆ BARDZIEJ, NIŻ PRZYJAZNA – POTARŁA JEGO RAMIĘ PALCAMI.
- RUBY… JA NAPRAWDĘ… CZUJĘ SIĘ POCHLEBIONY, ALE… - URWAŁ.
- CZY CHODZI O TO KAPŁAŃSKIE COŚ? PONIEWAŻ CHUCK POWIEDZIAŁ MI O TYM I… CÓŻ, UMIEM BYĆ… DELIKATNA – ZAMRUCZAŁA.
- TAK NAPRAWDĘ WCIĄŻ ŻYJĘ W CELIBACIE – CASTIEL ODSUNĄŁ SIĘ, SKŁADAJĄC PRZEPRASZAJĄCO RĘCE. – TERAZ JEST TO BARDZIEJ… WYBÓR, ALE ZAMIERZAM TO UTRZYMAĆ.
- I NIE MOGĘ CI TEGO WYPERSWADOWAĆ… OJCZE? – PRZYSUNĘŁA SIĘ BLIŻEJ, A JEGO DAWNY TYTUŁ, UŻYTY W TAKI SPOSÓB, PACHNĄCY POŻĄDANIEM, SILNIE PRZYPOMNIAŁ MU O DEANIE.
- NIE. JA… - WESTCHNĄŁ. – RUBY, JESTEM PEWIEN, ŻE MOŻESZ MIEĆ KAŻDEGO MĘŻCZYZNĘ, JAKIEGO ZAPRAGNIESZ, I ŻE BYLIBY SZCZĘŚLIWI MOGĄC BYĆ Z TOBĄ… ALE NIE UMAWIAM SIĘ Z KOBIETAMI I NIGDY NIE POCIĄGAŁA MNIE TA MYŚL, NAWET PO OPUSZCZENIU STANU KAPŁAŃSKIEGO.
JEJ CIEMNE NICZYM TARNINA OCZY UWAŻNIE OMIOTŁY MU TWARZ, GDY ONA PRZETRAWIAŁA JEGO SŁOWA.
- CZY TY… POWIEDZIAŁEŚ „KOBIETY”… - RZEKŁA POWOLI.
CASTIEL NAJEŻYŁ SIĘ ODROBINĘ.
- RUBY.
- KOBIETY, JAK… CZY TY NIGDY NIE BYŁEŚ ZAINTERESOWANY? NIGDY?...
NIE MÓGŁ MÓWIĆ, NIE MÓGŁ TEMU ZAPRZECZYĆ.
- CASTIEL, CZY JESTEŚ GEJEM?
ZAMARŁ.
- JESTEŚ GEJEM? – POWIEDZIAŁA RUBY GŁOŚNO I NIEDOWIERZAJĄCO, W OBRZYDZENIU KRZYWIĄC TWARZ. – ALE TY BYŁEŚ… O MÓJ BOŻE, CZY TO DLATEGO TU JESTEŚ? WYKOPALI CIĘ?
- ODSZEDŁEM Z WŁASNEJ WOLI – ODPARŁ SZTYWNO.
- DOBRZE… DOBRZE, BO… TACY JAK TY? NIE POWINNI ZAJMOWAĆ TAKICH STANOWISK… NIE, KIEDY LUDZIE LICZĄ, ŻE BĘDZIESZ MORALNY I… NORMALNY – COFNĘŁA SIĘ NIEPEWNIE I OTWARŁA DRZWI KANTYNY. – NIE JESTEŚ TYM, ZA KOGO CIĘ UWAŻAŁAM – WYSZŁA I CASTIEL ZOSTAŁ ZE STYGNĄCĄ KAWĄ ORAZ CHORYM WRAŻENIEM, ŻE ZOSTAŁ ODKRYTY, CHOĆ JEGO NAJGORSZE DEFEKTY NADAL POZOSTAWAŁY W UKRYCIU.
CO BY RUBY POMYŚLAŁA, GDYBY WIEDZIAŁA O DEANIE? SIEDEMNASTOLETNIM, ZDEZORIENTOWANYM DEANIE?
CASTIEL JEDNĄ RĘKĄ TRZYMAŁ KAWĘ, DRUGĄ SZUKAJĄC DROBNYCH W KIESZENI. MIAŁ CZAS, BY ZADZWONIĆ DO GABRIELA Z AUTOMATU W BIURZE I ZAPLANOWAĆ PRYWATNE SPOTKANIE NA TEN WIECZÓR. TRZY LATA TO BYŁO DUŻO CZASU NA UKRYWANIE GRZECHU W SPOWIEDZI. ALE NIE DŁUŻEJ.
Dean spotkał Michaela na ulicy poza swoim mieszkaniem, mieli wolny weekend i zamierzał go wykorzystać, by pójść z Michaelem do domu na jakąś terapię religijną. Odbywała się w kościele, w którym wcześniej nie był, ale było to rodzinne miasto Michaela i najwyraźniej znał on tamtejszego księdza całkiem nieźle.
- Polubisz go, on, cóż, naprawdę mi pomógł, kiedy próbowałem to wszystko ogarnąć, i jest dużo bardziej otwarty na alternatywy, niż inni księża – zachęcał Michael, kiedy Dean wiózł ich przez nieznane miasto. Słuchał tylko jednym uchem, ponieważ nie wyobrażał sobie takiego księdza, który popierałby sodomię u dzieciaka ledwo po szkole średniej. Nie, kiedy Castiel sprawiał wrażenie, że popierał, a mimo to wciąż utrzymywał, że to było złe.
- Zajęło mi dużo czasu, aby pogodzić się ze sobą, a co dopiero powiedzieć rodzicom – ciągnął Michael. – Ale ojciec Milton był ze mną cały czas, on naprawdę rozumie.
- Jestem tego pewien – wymamrotał Dean, ściskając kierownicę, jakby chciał ją zadusić. Michael zauważył jego sztywną postawę.
- Za dużo gadam, co? – westchnął. – Przepraszam.
- Nie, to tylko… po prostu od jakiegoś czasu nie chodzę do kościoła… Tak jakby trochę się opuściłem.
- Wiem – powiedział miękko Michael. – Po prostu nie łapię, czemu… jesteś najbardziej religijnym facetem, jakiego znam, jesteś, wiesz, przerażająco pobożny, a ja widzę, co ci to robi – potrząsnął głową. – Dean, byłeś taki… odseparowany, a potem nagle rzuciłeś mnie, jakbyś nie mógł znieść myśli o tym, zniknąłeś na całe dnie po tym, jak pierwszy raz cię… tam dotknąłem – zakończył zakłopotany. – A potem, kiedy zamierzaliśmy pójść na całość… czy chodziło o coś, co zrobiłem? A może robiłem to źle cały czas?
- Nie – odparł Dean krótko. – Nie, Mike, nie chodzi o ciebie.
- Więc… co ci się przytrafiło? – naciskał Michael. – Rozumiem, że jesteś katolikiem, hej, ja też. Ale ty jesteś… nie chcę mówić „niestabilny”, ale nigdy nie wiedziałem, jak zareagujesz, w jednej chwili byłeś zaangażowany, w drugiej… zniszczony.
- Chcesz rozmawiać o tym teraz?
- Już od jakiegoś czasu chcę… po prostu zawsze się wydawało, że czas był niewłaściwy – wymamrotał Michael. – I nie musisz mi tego mówić, ale mógłbyś chcieć pogadać o tym z Gabrielem.
- Mówisz księdzu po imieniu? – uśmiechnął się Dean, ledwo zmniejszając napięcie.
- Mówię ci, jest świetny – Michael wskazał przez okno. – To jest tylna brama na parking, kościół jest tuż za rogiem.
- Okej – Dean wjechał przez bramę. – Zróbmy to.
Rozdział 20
UNIKAŁ RUBY CAŁY DZIEŃ, NICZYM KRYMINALISTA PRZEMYKAJĄC SIĘ TYLNYMI ALEJKAMI BIBLIOTEKI W NADZIEI UNIKNIĘCIA KAŻDEGO, KOMU MOGŁA JUŻ O NIM OPOWIEDZIEĆ, A CO W CHWILI OBECNEJ OZNACZAŁO JUŻ WIĘKSZOŚĆ PERSONELU, A NAWET ZWYKŁYCH ODWIEDZAJĄCYCH BIBLIOTEKĘ. BYŁO TO MAŁE MIASTO I W CIĄGU OSTATNICH TRZECH LAT ON BYŁ JEDNYM Z ZALEDWIE DWÓCH PRZYBYWAJĄCYCH TUTAJ. PLOTKI ROZCHODZIŁY SIĘ SZYBKO, A TA BYŁA WSTRZĄSAJĄCA – ZBOCZENIE I MORALNOŚĆ WALCZĄCE ZE SOBĄ W JEDNYM Z NAJSMAKOWITSZYCH SKANDALI, O JAKICH TO MIASTO KIEDYKOLWIEK SŁYSZAŁO.
CASTIEL Z KAŻDĄ GODZINĄ ROBIŁ SIĘ CORAZ BARDZIEJ NERWOWY I POPADAŁ W PARANOJĘ, WRESZCIE STAŁ SIĘ KŁĘBKIEM NIECHĘCI I UPOKORZENIA WIĘKSZEGO NAWET NIŻ W CIĄGU TYGODNIA POPRZEDZAJĄCEGO JEGO UCIECZKĘ Z POPRZEDNIEGO DOMU I OD DEANA.
NA SZCZĘŚCIE OJCIEC MILTON BYŁ JUŻ W KOŚCIELE, KIEDY ON DOTARŁ TAM PO PRACY. CASTIEL PRZESZEDŁ POWOLI WZDŁUŻ ŁAWEK I POWITAŁ GO SPOKOJNIE, ALE SERCE MU WALIŁO.
- CASTIEL, PRZEZ TELEFON BRZMIAŁEŚ STRASZNIE… CO SIĘ STAŁO? – GABRIEL ZŁAPAŁ GO ZA RAMIONA I SPOJRZAŁ MU W OCZY.
- MUSZĘ SIĘ WYSPOWIADAĆ – NIE MÓGŁ SIĘ POZBYĆ TEGO MARTWEGO TONU Z GŁOSU.
GABRIEL WESTCHNĄŁ.
- CASTIEL, ROBIMY TO OD TRZECH LAT, JEŚLI NIE MOŻESZ SIĘ ZMUSIĆ, ABY POWIEDZIEĆ MI W PEŁNI…
- MOGĘ – CASTIEL NABRAŁ POWIETRZA. – JA… NIE POWIEDZIAŁEM CI, ŻE, ZANIM TU PRZYBYŁEM, ZGRZESZYŁEM. PODDAŁEM SIĘ SWOJEJ… CHOROBIE, DO TEGO Z CHŁOPCEM ZE SWOJEJ PARAFII – WYRZUCIŁ Z SIEBIE TE SŁOWA CZUJĄC, JAK W POŚPIECHU POTYKAŁY SIĘ O SIEBIE; NIE MÓGŁ CZEKAĆ NA KONFESJONAŁ, KTÓRY TAK BARDZO PRZYPOMINAŁ MU O WSZYSTKIM, CO ZDRADZIŁ. NIE MÓGŁ POWSTRZYMAĆ SŁÓW TERAZ, KIEDY WRESZCIE MIAŁY SZANSĘ PAŚĆ. – WALCZYŁ Z TYM, Z CZUCIEM W TAKI SPOSÓB, A JA… TAK BARDZO GO PRAGNĄŁEM, A ON PRAGNĄŁ MNIE, BARDZIEJ NIŻ JAKIEGOŚ INNEGO CHŁOPCA CZY… PO PROSTU PRAGNĄŁ MNIE, WIĘC… - POKRĘCIŁ GŁOWĄ, KIEDY STRUMIEŃ SŁÓW WYSECHŁ.
- ILE ON MIAŁ LAT? – SPYTAŁ GABRIEL RÓWNYM GŁOSEM, ALE OCZY ZDRADZAŁY JEGO NIEPOKÓJ. – CASTIEL, PODAJ MI WIEK TEGO CHŁOPCA.
- MIAŁ SIEDEMNAŚCIE LAT.
GABRIEL WYRAŹNIE SIĘ ODPRĘŻYŁ.
- A TY ODBYŁEŚ Z NIM STOSUNEK?
CASTIEL Z ZAWSTYDZONĄ TWARZĄ KIWNĄŁ GŁOWĄ.
- POZWOLIŁEM MU… JA… - SŁOWA GO DŁAWIŁY I NIE WIEDZIAŁ, JAK WYRAZIĆ FAKT, ŻE TO DEAN GO WZIĄŁ, ALE ŻE TO ON W TYM WSZYSTKIM PONOSIŁ WINĘ. NIGDY DEAN.
GABRIEL OBJĄŁ GO I TRZYMAŁ, PODCZAS GDY CASTIEL TRZĄSŁ SIĘ I WALCZYŁ ZE SOBĄ.
- OJ, CASTIEL…
ŁZY SPŁYNĘŁY MU PO TWARZY I STWIERDZIŁ, ŻE ZMARTWIENIE KSIĘDZA I JEGO BRAK SŁÓW RANIŁY GO BARDZIEJ, NIŻ POTĘPIENIE I OBRZYDZENIE. NIE MÓGŁ ZNIEŚĆ TEGO, BY BYĆ CZYMŚ TAKIM, NA RÓWNI ŻAŁOWANYM I POTĘPIANYM, NIE MÓGŁ ZNIEŚĆ TEGO, ŻE WOLNO MU BYŁO DOZNAĆ NAWET TEJ NIEWIELKIEJ ULGI. BYŁ POTWOREM, A TRZY LATA UKRYWANIA I ZAPRZECZANIA TEMU CHRONIŁY GO JEDYNIE PRZED OCZAMI ŚWIATA.
- CASTIEL – GABRIEL ODSUNĄŁ SIĘ OD NIEGO I ZAPROWADZIŁ DO TWARDEJ DREWNIANEJ ŁAWKI, PO CZYM USIADŁ OBOK NIEGO. – POWIEDZ MI, JAK TO SIĘ ZACZĘŁO – POWIEDZIAŁ ŁAGODNIE.
CASTIEL ODETCHNĄŁ OSTROŻNIE, OPANOWUJĄC SIĘ, AŻ WRESZCIE BYŁ PEWIEN, ŻE BĘDZIE MÓWIŁ NIE ŁKAJĄC, ŻE SŁOWA W OGÓLE PADNĄ.
- WYSPOWIADAŁ SIĘ PRZEDE MNĄ – ZŁOŻYŁ DŁONIE NA KOLANACH. – ZAOFIAROWAŁEM MU POMOC, ALE ON POWIEDZIAŁ MI, ŻE… WYSPOWIADAŁ SIĘ Z POŻĄDANIA DO MNIE, A JA POWINIENEM BYŁ ODRZUCIĆ GO, ZWRÓCIĆ DO KOGO INNEGO… ALE NIE ZROBIŁEM TEGO – ODETCHNĄŁ DRŻĄCO. – POWIEDZIAŁ, ŻE TO MUSIAŁEM BYĆ JA, ŻE MNIE POTRZEBOWAŁ… TAK BARDZO CHCIAŁEM BYĆ POTRZEBNY I POMYŚLAŁEM, ŻE BYŁEM WYSTARCZAJĄCO SILNY, BY NIE MYŚLEĆ O NIM W TAKI SPOSÓB.
GABRIEL CZEKAŁ CIERPLIWIE.
- ZACZĘLIŚMY SIĘ SPOTYKAĆ PO NABOŻEŃSTWACH, W MOIM BIURZE. OPOWIEDZIAŁEM MU O MOICH METODACH PANOWANIA NAD SOBĄ, I WYDAWAŁO SIĘ, ŻE W JEGO PRZYPADKU TO DZIAŁAŁO…
- CO SIĘ WTEDY WYDARZYŁO? – ZAPYTAŁ MIĘKKO GABRIEL.
- MIAŁEM WYPADEK – WYMRUCZAŁ CASTIEL BEZNAMIĘTNIE. – MIAŁEM W ZWYCZAJU BRAĆ KĄPIELE Z LODEM, BY POWSTRZYMAĆ SIĘ PRZED… CÓŻ, BY ZDŁAWIĆ POŻĄDANIE, A ON MIAŁ NA MNIE TAKI WPŁYW, ŻE PRZESTAŁEM JEŚĆ… PRÓBOWAŁEM SIĘ WZMOCNIĆ DUCHOWO. ALE STRACIŁEM PRZYTOMNOŚĆ WE WANNIE… MYŚLĘ, ŻE MÓGŁBYM UTONĄĆ, GDYBY MNIE NIE ZNALAZŁ… URATOWAŁ MNIE – CASTIEL UŚMIECHNĄŁ SIĘ SŁABO, ALE TEN UŚMIECH NATYCHMIAST ZGINĄŁ. – PRÓBOWAŁ SIĘ MNĄ ZAJĄĆ – WYMRUCZAŁ Z ZAMYŚLENIEM.
- NAPRAWDĘ?
CASTIEL KIWNĄŁ GŁOWĄ.
- PRZYNIÓSŁ MI JEDZENIE I UPEWNIŁ SIĘ, ŻE SIĘ SOBĄ ZAJĄŁEM. PO JAKIMŚ CZASIE ZACZĄŁ MI POKAZYWAĆ SWOJĄ MUZYKĘ, FILMY, JAKIE PRZEGAPIŁEM, DORASTAJĄC TAK, JAK DORASTAŁEM… JA MU CZYTAŁEM.
- I JAK DŁUGO TO SIĘ CIĄGNĘŁO? – ZAPYTAŁ GABRIEL, ZASTANAWIAJĄC SIĘ, JAK I DLACZEGO CASTIEL ZDOŁAŁ UTRZYMAĆ TAKI ZWIĄZEK.
- MIESIĄCAMI… STWIERDZIŁEM, ŻE BYŁ DOBRYM TOWARZYSTWEM… CIESZYŁEM SIĘ JEGO OBECNOŚCIĄ BARDZIEJ, NIŻ POWINIENEM… A KIEDY POPROSIŁ MNIE, BY MÓC ZE MNĄ ZOSTAĆ… SPAĆ ZE MNĄ W ŁÓŻKU TAMTEJ NOCY, ZGODZIŁEM SIĘ – JEGO GŁOS BARDZO ŚCICHŁ. – SPAŁ OBOK MNIE I NIC SIĘ NIE ZDARZYŁO, BYLIŚMY BARDZO OSTROŻNI.
- CASTIELU, KIEDY ZBLIŻYŁEŚ SIĘ DO NIEGO FIZYCZNIE? – ZAPYTAŁ MIĘKKO GABRIEL.
- POWIEDZIAŁ, ŻE MI UFAŁ… ŻE MOGLIBYŚMY PRZEBYWAĆ RAZEM NIE MARTWIĄC SIĘ, IŻ KTÓRYŚ Z NAS BY SIĘ POTKNĄŁ – CASTIEL ZMARSZCZYŁ BRWI. – ROZEBRAŁ SIĘ PRZEDE MNĄ.
GABRIEL PATRZYŁ, JAK DRUGI MĘŻCZYZNA BORYKAŁ SIĘ ZE WSPOMNIENIEM, KTÓRE WYRAŹNIE DAWAŁO MU NIEWIARYGODNE SZCZĘŚCIE ORAZ WIEDZĘ, ŻE TO ZRUJNOWAŁO GO PÓŹNIEJ.
- BYŁ WOBEC MNIE TAKI OSTROŻNY – PRAKTYCZNIE WYSZEPTAŁ CASTIEL, WYRAŹNIE NIEŚWIADOM OBECNOŚCI GABRIELA LUB NIE PRZEJMUJĄCY SIĘ NIM, JEGO BIUREM CZY STANOWISKIEM; NIGDY WCZEŚNIEJ NIE MÓWIŁ O TYM GŁOŚNO, A W PIERSI ŚCISKAŁO GO BOLEŚNIE, JAKBY NIGDY NIE MIAŁ BYĆ W STANIE WYRZUCIĆ Z SIEBIE TEGO WSZYSTKIEGO, TEGO UCZUCIA, TYCH WSPOMNIEŃ, JAKBY NIE BYŁO DOŚĆ SŁÓW NA OPISANIE ICH RADOŚCI I CIERPIENIA. – BYŁ TAKI ŁAGODNY, A… A JA POZWOLIŁEM MU BYĆ ZE MNĄ… NIGDY Z NIKIM NIE BYŁEM – ZACISNĄŁ PALCE I POKRĘCIŁ GŁOWĄ. – PRAGNĄŁEM GO TAK BARDZO… TO BYŁA MOJA WINA, MOJA WINA, ŻE POZWOLIŁEM MU WEJŚĆ, ŻE POZWOLIŁEM MU MNIE WZIĄĆ, I WTEDY… WTEDY ON STAŁ SIĘ GRZESZNIKIEM, TAK, JAK JA.
NASTĘPNĄ RZECZĄ, JAKIEJ STAŁ SIĘ ŚWIADOM POŚRÓD ZIMNYCH MDŁOŚCI WYPEŁNIAJĄCYCH GO PO SPOWIEDZI, BYŁ CIĘŻAR RAMIENIA GABRIELA NA JEGO BARKACH.
- ON CI WYBACZA, WIESZ O TYM. – CASTIEL ZAMKNĄŁ OCZY. – BÓG CI WYBACZA, JEŚLI TEGO POTRZEBUJESZ. JEŚLI NA TO ZASŁUGUJESZ… A TY NIGDY NIE CHCIAŁEŚ GO SKRZYWDZIĆ. – CASTIEL POKRĘCIŁ GŁOWĄ. – JESTEŚ ROZGRZESZONY. A TERAZ BĄDŹ WOLNY – NALEGAŁ LEKKO GABRIEL. – TERAZ MOŻESZ.
Michael zaprowadził Deana do kruchty kościoła, zatrzymali się przy kropielnicy, a Dean zanurzył palce w wodzie i przeżegnał się, jak gdyby nigdy nie odszedł. Budynek był tak nieruchomy i cichy, jakby w tym miejscu świat zewnętrzny zatrzymał się i uspokoił.
Wieki minęły, od kiedy znalazł się w takim miejscu, a jednak nie mógł się tu uspokoić, w miejscu tak pachnącym kadzidłem, przydymioną tkaniną i Castielem. Przypominało mu o niedzielnych mszach, spędzanych na obserwowaniu, jak tamten prowadził modły, z jakim nieznośnym napięciem i tęsknotą patrzył, jak usta Castiela poruszały się od słów, jak blade palce stukały w krawędź pulpitu.
- W porządku z tobą? – Michael klepnął go w ramię i Dean uświadomił sobie, że zamarł, patrząc na obrazek nad niewielkim naczyniem ze święconą wodą.
- Tak, w porządku… to gdzie jest ten twój ksiądz?
- Gdzieś w pobliżu… sprawdzę jego biuro – Michael uśmiechnął się nieznacznie. – Wrócę za chwilę.
- Nigdzie się nie wybieram – wymruczał Dean bardziej do siebie, niż do pleców Michaela. Westchnął i spojrzał w górę, na rzeźbione sklepienie, błądząc wzrokiem po krawędziach drewna w dół, do kamiennych wsporników, wyrzeźbionych w kształcie spoglądających na dół twarzy. Zamknął oczy, próbując się pomodlić.
- Proszę, Boże… niech to się skończy. Niech będzie po wszystkim – tylko tyle zdołał wymyślić. Musiał zapomnieć, uwolnić się i być w stanie zrobić to, czego chciał Castiel – ożenić się z kobietą i przeżyć swoje życie tak, jak od niego oczekiwano.
GABRIEL USŁYSZAŁ OTWIERAJĄCE SIĘ DRZWI KRUCHTY I KROKI, GDY DWAJ MĘŻCZYŹNI POJAWILI SIĘ W CIENIU GŁÓWNYCH DRZWI. ZAPOMNIAŁ O SWOIM SPOTKANIU Z MICHAELEM I JEGO ZDECYDOWANIE POTRZEBUJĄCYM POMOCY PRZYJACIELEM. ŚCISNĄŁ RAMIĘ MĘŻCZYZNY SIEDZĄCEGO OBOK, WCIĄŻ DRŻĄCEGO Z NADMIARU EMOCJI.
- CASTIEL… MAM GOŚCIA, Z KTÓRYM MUSZĘ POMÓWIĆ.
- PRZEPRASZAM, ŻE ZOSTAŁEM TAK DŁUGO… PÓJDĘ JUŻ – CASTIEL WYPROSTOWAŁ SIĘ SŁABO. – DZIĘKUJĘ, OJCZE…
- PRAWDĘ MÓWIĄC, DOBRZE BY BYŁO, GDYBYŚ ZOSTAŁ, WY DWAJ WYDAJECIE SIĘ CIERPIEĆ W BARDZO PODOBNY SPOSÓB, BYĆ MOŻE TO SPOTKANIE POMOŻE CI ZROBIĆ POSTĘP… - KAPŁAN WESTCHNĄŁ. – POZA TYM… NAUCZAŁEŚ TEGO CHŁOPAKA, TEGO ZE SWEJ POPRZEDNIEJ PARAFII, BARDZO SUROWEJ DOKTRYNY, TEJ, KTÓRA DRĘCZYŁA CIEBIE, I PRAWDOPODOBNIE JEGO, PRZEZ DOŚĆ DŁUGI CZAS. POMYŚL O TYM JAK O SPOSOBIE NA NAPRAWIENIE TEGO, MOŻESZ MI POMÓC ZAKOŃCZYĆ CZYJEŚ CIERPIENIE.
CASTIEL ZDAWAŁ SIĘ ZASTANAWIAĆ NAD TYM, UMYSŁ WYPEŁNIAŁY MU WSZELKIE SPOSOBY, W JAKIE TEN POGLĄD KŁÓCIŁ SIĘ Z TYM, CO ZAWSZE UWAŻAŁ ZA PRAWDĘ. ALE BYĆ MOŻE, BYĆ MOŻE MÓGŁBY SIĘ NAUCZYĆ AKCEPTOWAĆ TĘ CZĘŚĆ SIEBIE, ZDAĆ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE TO NIE BYŁO ZBOCZENIE, I MOŻE TO POMOGŁOBY MU KONTROLOWAĆ TĘ SKŁONNOŚĆ, TRZYMAĆ JĄ Z DALA OD POWIERZCHNI POPRZEZ AKCEPTACJĘ, NIE ZAŚ ZWALCZANIE JEJ.
KIWNĄŁ GŁOWĄ.
- SĄDZĘ, ŻE BYŁABY TO DOBRA RZECZ.
GABRIEL WSTAŁ, POKAZUJĄC GESTEM NA FRONT KOŚCIOŁA.
- WSPANIALE, ZATEM ZNAJDĘ MICHAELA I JEGO GOŚCIA I WTEDY POROZMAWIAMY.
CASTIEL WSTAŁ I POKORNIE PRZESZEDŁ PRZEZ KOŚCIÓŁ U BOKU KSIĘDZA. W PÓŁ DROGI SPOTKAŁ ICH BLOND CHŁOPAK, IDĄCY NA SKRÓTY OD ZAKRYSTII.
- OJCZE! – POTRZĄSNĄŁ DŁONIĄ GABRIELA I WYSZCZERZYŁ SIĘ DO NIEGO, PO CZYM NIEPEWNIE ZWRÓCIŁ SIĘ DO CASTIELA. – PRZEPRASZAM, CZY JA…?
- TO JEST CASTIEL, DOŁĄCZY DO NAS DZIŚ WIECZÓR – POWIEDZIAŁ GABRIEL STANOWCZO, ALE CIEPŁO. WTEDY MICHAEL UŚMIECHNĄŁ SIĘ DO CASTIELA, RADOŚNIE I BEZ ZAKŁOPOTANIA.
- ŚWIETNIE, MOŻE BĘDZIE ŁATWIEJ, JEŚLI TO NIE TYLKO JA, DEAN CZUJE SIĘ TERAZ PRZY MNIE… TROCHĘ NIEKOMFORTOWO.
CASTIEL USŁYSZAŁ TO IMIĘ I ŚWIAT ZNIERUCHOMIAŁ. TO SIĘ Z PEWNOŚCIĄ NIE MOGŁO DZIAĆ W TAKI SPOSÓB, NIE TERAZ, NIE tutaj, ZE WSZYSTKICH MIEJSC.
GABRIEL ZORIENTOWAŁ SIĘ, ŻE CASTIEL JUŻ MU NIE TOWARZYSZYŁ, I ODWRÓCIŁ SIĘ DO NIEGO.
- CASTIEL? CO SIĘ DZIEJE?
CASTIEL TĘPO POKRĘCIŁ GŁOWĄ, PRZYROŚNIĘTY DO PODŁOGI.
GABRIEL UNIÓSŁ DŁOŃ, BY DOTKNĄĆ JEGO RAMIENIA, ALE CASTIEL COFNĄŁ SIĘ NICZYM SPŁOSZONY JELEŃ.
GŁOS BYŁ CICHY, ALE GABRIEL I TAK ODWRÓCIŁ SIĘ W JEGO STRONĘ, PIERWSZY RAZ WYRAŹNIE WIDZĄC STOJĄCEGO PRZY DRZWIACH CHŁOPAKA.
- CAS…?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Nie 22:18, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Moje jestestwo się wzdryga z obrzydzenia, że ktoś myśli tak, jak myślą Cas i Dean w tym fiku. Że ludzie ich osądzą i potępią. No po prostu... uch -_-
Łah, no i to takie cholernie smutne, że obaj są tak nieszczęśliwi i przez poczucie cholernej moralności nic z tym nie mogą zrobić. Serio. Ten fik powinien mieć na początku ostrzeżenie, że jego czytanie grozi atakiem kurwicy z powodu religijnych. Toż to sam papież rzekł, że jeśli ktoś jest gejem i szuka Boga, to kim on jest, by go osądzać. I naprawdę, naprawdę przykro się czyta to, jak Cas o sobie mówi. I że obaj się tarzają w tym poczuciu grzechu i beznadziejności. UCH.
Radzę nie czytać słuchając przy tym soundtracka z "Walca z Baszirem", bo chociaż soundtrack piękny, to idzie się zaryczek. Zwłaszcza, jak się ma zaczątki zespołu napięcia XD
Przy okazji... Ruby i Cas? Nope. Nie, proszę, to koszmarne połączenie. Chociaż tradycyjnie menda z niej nieprzeciętna. Pff!
Doczytałam do "A teraz bądź wolny. - nalegał lekko Gabriel. - Teraz możesz." i rozryczałam się na amen. Nawet po angielsku tak to na mnie nie podziałało, ale jezukurwachrystejapierdolę, dziewczyny... @_@
Po tym całym samobiczowaniu się czekam jak na zbawienie na moment, w którym w końcu się spotkają @_@
...i się skończyło! Skończyło się! Łah, w takim momencie; cruel, cruel world! TT_TT
Ale Patuś, kochanie, trudno mi opisać w słowach, jak mi dobrze robi ten fik. Jak jest boski, idealny i wprost płynie z ekranu. Wspaniałości słońce, wspaniałości @_@
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 22:22, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Spoko, antique, na upartego jeszcze z 10 minut i kolejne 4 rozdziały wrzucę :)
Ciekawe, jak tam Lin po weselu.
I bardzo sie cieszę, że moje tłumaczenie się podoba :)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Nie 22:39, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Okej, kolejne 4 rozdziały, 2/3 ficzka za mną :)
Rozdział 21
DEAN DORÓSŁ.
POMIMO PARALIŻUJĄCEGO GO STRACHU I OKROPNOŚCI TEJ CHWILI, TO BYŁA PIERWSZA RZECZ, JAKĄ ZAUWAŻYŁ. DEAN, WEDŁUG JEGO OSĄDU TERAZ PRAWIE DWUDZIESTOJEDNOLATEK, WYPEŁNIŁ SIĘ OD CZASU, GDY BYŁ NASTOLATKIEM, OSTATNIEGO RAZU, KIEDY CASTIEL GO WIDZIAŁ. TERAZ BYŁ O PONAD STOPĘ WYŻSZY, SZERSZY W RAMIONACH I MIAŁ SOLIDNIEJSZE KOŃCZYNY. BYŁ SILNIEJSZY, WYŻSZY, A JEDNAK TAK PODOBNY DO SMUTNEGO NASTOLATKA O POSĘPNYCH OCZACH, KTÓRY PRZYSZEDŁ DO NIEGO OSTATNIEGO DNIA JEGO POBYTU W DOMU.
- DEAN – BYŁO TO UZNANIE OBECNOŚCI, POZDROWIENIE I PRZEPROSINY ZA OBECNOŚĆ TUTAJ. MÓGŁ PRZYSIĄC, ŻE W ROZBRZMIEWAJĄCEJ CISZY SŁYSZAŁ, JAK ODDECH MU SIĘ RWAŁ.
WSZYSCY STANĘLI W MIEJSCU, GABRIEL I JEGO PARAFIANIN STALI POMIĘDZY NIM A MĘŻCZYZNĄ, JAKIM STAŁ SIĘ DEAN. WIDZIAŁ, ŻE GABRIEL POSKŁADAŁ WSZYSTKO RAZEM. NIEZNAJOMY, CHŁOPAK, KTÓRY MUSIAŁ BYĆ… PRZYJACIELEM? KOCHANKIEM? DEANA, SPOGLĄDAŁ NA NICH PO KOLEI, WOLNIEJ NIŻ GABRIEL, NIE ZNAJĄC UDZIAŁU CASTIELA W TYM WSZYSTKIM, ALE JEDNAK TEŻ ZGADUJĄC.
- DEAN? – RUSZYŁ SIĘ JAKO PIERWSZY, ZWRACAJĄC SIĘ DO PRZYJACIELA. CZEKAŁ NA WYJAŚNIENIE, NA ZAPRZECZENIE CZEMUŚ, CZEGO JESZCZE DO KOŃCA NIE ROZUMIAŁ.
DEAN POKRĘCIŁ GŁOWĄ, WCIĄŻ GAPIĄC SIĘ WPROST NA NIEGO, PATRZĄC MU W OCZY I NIE ODPUSZCZAJĄC. CASTIEL NIE MÓGŁ OKREŚLIĆ SWOICH PRAGNIEŃ, CHCIAŁ UCIEKAĆ PRZED DEANEM I BIEC DO NIEGO, CHCIAŁ GO DOTKNĄĆ, OBJĄĆ, UDERZYĆ GO, ODEJŚĆ OD NIEGO I NIGDY WIĘCEJ O NIM NIE MYŚLEĆ, ZABRAĆ GO DO SWEGO MALEŃKIEGO MIESZKANIA, OTULIĆ SWOJĄ KOŁDRĄ I NIGDY GO JUŻ NIE OPUŚCIĆ.
PRAGNĄŁ DEANA. SŁOWA, KTÓRE PRZYCHODZIŁY POMIĘDZY TYMI DWOMA NAJPROSTSZYMI, ZMIENIAŁY SIĘ Z MINUTY NA MINUTĘ, Z SEKUNDY NA SEKUNDĘ. ALE PRAGNĄŁ, ZAWSZE.
- CASTIEL… CO CHCIAŁBYŚ ZROBIĆ? – ZAPYTAŁ CICHO GABRIEL.
CASTIEL SPOJRZAŁ NA NIEGO NIE MAJĄC POJĘCIA, CZEGO BY CHCIAŁ, A GABRIEL WYCZYTAŁ TO W JEGO OCZACH.
- MÓWIŁEM POWAŻNIE, KIEDY POWIEDZIAŁEM, ŻE MOŻESZ TO NAPRAWIĆ – GABRIEL ŁAGODNIE DOTKNĄŁ JEGO RAMIENIA. – JEŚLI CHCIAŁBYŚ, ŻEBYM ZAPEWNIŁ WAM OBU TROCHĘ PRYWATNOŚCI…
- CHWILA – BLOND CHŁOPAK UNIÓSŁ DŁOŃ, ZAGRADZAJĄC IM DROGĘ, A DEAN WCIĄŻ STAŁ NIERUCHOMO W ALEJCE KILKA KROKÓW DALEJ, NICZYM PAN MŁODY NA ŚLUBIE DLA OBŁĄKANYCH. – CO SIĘ DZIEJE? – ZWRÓCIŁ SIĘ DO GABRIELA. – OJCZE?
- MICHAEL… MYŚLĘ, ŻE CI DWAJ MUSZĄ TO PRZEDYSKUTOWAĆ NA OSOBNOŚCI – POWIEDZIAŁ MIĘKKO GABRIEL. – BYĆ MOŻE TY I JA POWINNIŚMY DAĆ IM POMÓWIĆ.
MICHAEL ODWRÓCIŁ SIĘ DO DEANA.
- DEAN? KTO TO JEST? – ZAPYTAŁ, A DEAN WYGLĄDAŁ NA TAK ZBOLAŁEGO, PRZYŁAPANEGO I ZSZOKOWANEGO SAMYM SOBĄ, ŻE CASTIEL LEDWO MÓGŁ ZNIEŚĆ NARASTAJĄCĄ W NIM POTRZEBĘ OBRONY. – DEAN – ZAŻĄDAŁ MICHAEL.
Nie mógł odpowiedzieć, wszystkie słowa zamierały mu w gardle. Rozpoznał Castiela, gdy tamten podszedł bliżej, ale teraz, gdy widział go wyraźnie, czuł się, jakby imadło ściskało mu pierś, nie mógł się ruszyć, nie mógł mówić. Ponieważ to był Castiel. Castiel, którego skrzywdził, stracił i za którym tęsknił. Castiel, którego już nigdy nie miał zobaczyć, stojący tuż przed nim.
Nie wiedział, co robić, czego Castiel po nim oczekiwał. Czy chciał, aby on odszedł? A ni ze został albo uciekł albo kłamał? Znowu był siedemnastolatkiem, młodym, głupim i potrzebującym przewodnictwa starszego mężczyzny, wskazówek odnośnie tego, jak mieli postępować.
I był Michael, żądający odpowiedzi, których on nie mógł udzielić nie wystawiając Castiela na niebezpieczeństwo, nie obsmarowując swojego własnego imienia.
I w tym całym zamieszaniu znalazł jedyne słowo, jakiego potrzebował.
- Castiel? – zabrzmiało to jak pytanie, jak błaganie o pomoc, o znak, co powinni zrobić, by wydostać się z tego chaosu.
Starszy mężczyzna odwrócił się w stronę nieznajomego księdza.
- Weź go do mojego biura – powiedział spokojnie Gabriel i pchnął Castiela lekko w stronę czekającego Deana. Castiel poszedł w tamtą stronę i każdy krok aż bolał od napięcia. Co miał zrobić, kiedy do niego dojdzie? Kiedy dojdą do biura i będą sami?
Dean szedł sztywno u boku Castiela przez kościół w stronę biura księdza, utkwiwszy oczy w posadzce z płyt, obcasy głośno stukały w nabrzmiałej ciszy. Castiel był tak blisko, że on mógł go wziąć za rękę, jeśli chciał, mógł dotknąć ramienia mężczyzny, jego twarzy i szyi. Nie zrobił tego, a to pragnienie niemal złamało go na miejscu. Trzy lata bycia za daleko od siebie, by się dotknąć, a teraz widział, co przegapił, i zapragnął to odzyskać bardziej, niż kiedykolwiek.
Castiel przytrzymał Deanowi drzwi, a potem zamknął je za nimi, odcinając się od przestronnego kościoła i otaczając ich ciszą, prywatnością. Stali zakłopotani, zwróceni twarzami do siebie, a Dean zauważył niewielkie zmarszczki w kącikach oczu Castiela i przy ustach. Mężczyzna miał ledwo 33 lata, ale te kilka lat, które spędzili osobno, wycisnęło na nim piętno.
Dean przełknął falę żalu, jaka w nim narastała.
- Nie wiem, co powiedzieć – rzekł Castiel miękko. Głos łamał mu się trochę i zdradzał go.
- Ja też nie – Dean bawił się mankietami, gładząc palcami materiał. – Nie sądziłem, że zobaczę cię ponownie.
- Cóż, ja tego nie planowałem – wymamrotał smutno Castiel. – Nie wiedziałem, że… że cokolwiek z tego się wydarzy – pokręcił głową. – Nigdy nie planowałem CIEBIE.
Dean spojrzał na niego i wyczytał napięcie w jego postawie. Nienawidził tego, że teraz byli nieznajomymi, którzy sprowadzili się nawzajem na manowce i opuścili jeden drugiego, przez przypadek znowu na siłę połączonymi. Że nie mógł pomóc.
- Czy mogę… - urwał, nerwowo zaciskając i rozkładając palce.
- Co? – wymamrotał starszy mężczyzna.
Z Castiela uszło powietrze, gdy Dean objął go ciasno, tak samo, jak wiele razy przedtem, odnajdując miejsca, w których jego ramiona spoczywały z taką łatwością tak wiele razy wcześniej, teraz dobrze umięśnione i silne, mogące dać mniejszemu mężczyźnie schronienie. Castiel zesztywniał, całym ciałem drgając wobec nieoczekiwanej napaści, potem odwzajemnił uścisk i wyszlochał mu ciche westchnienie w gardło, w którym ukrył twarz. Dean wciągnął zapach jego skóry, niezmieniony od czasu ich ostatniego wspólnego dnia.
- Tęskniłem za tobą – zdołał wykrztusić, bo nastoletnia udręka i ściskająca w dołku zmiana w planach na wieczór wreszcie go dopadły. Castiel tylko gorączkowo pokiwał głową w jego obojczyk, niezdolny odpowiedzieć w inny sposób. Dean wplótł palce we włosy Castiela i pogładził je, na zmianę je ciągnąc i kojąc, jak to robił kiedyś, z książką w jednej dłoni i głową drugiego mężczyzny na kolanach. – Ja nawet nie… - Dean przestał próbować mówić, odciął się od świadomości, że będzie musiał puścić Castiela i patrzeć, jak drugi raz odchodzi, od świadomości, że od czasu pierwszego dnia ich rozstania zmieniło się wszystko, a zarazem nic. Obejmował go i pozwalał, by łzy Castiela wsiąkały w kołnierzyk jego koszuli, przywierał do niższego mężczyzny i żałował, że nie był dość młody, aby wierzyć, że Castiel mógłby go ochronić przed bólem, który, jak wiedział, nadchodził.
Rozdział 22
Castiel odsunął się na tyle, by ostrożnie objąć Deanowi twarz, a w jego uśmiechu czaił się smutek.
- Urosłeś.
- Niewiele – Dean otarł się o ciepłą dłoń na swoim policzku.
- Teraz jesteś wyższy ode mnie – wymruczał Castiel, a Dean poczuł jego oddech na swojej twarzy, poczuł, że ściskało go w brzuchu, co oznaczało nerwy, nieszczęście i pragnienie.
Castiel wyczuł lekki ruch, kiedy Dean pochylił się naprzód, i odepchnął go trochę, trzymając go na dystans.
- Nie mów mi, że nie mogę – wymamrotał ostro Dean.
- Nie powinniśmy… - każdy ruch Castiela był pełen żalu i mężczyzna zaczął się odsuwać, ochronnie spuszczając wzrok.
Dean przywarł ustami do jego ust, najpierw z wahaniem; dolna warga spoczęła pod wargą Castiela, kiedy ostrożnie wciągnął ją sobie do ust. Ale gdy Castiel nie odrzucił tego nagłego pocałunku, chłopak pogłębił go, odsuwając się odrobinę, by ich usta otarły się o siebie, i niepewnie wsunął język między wargi Castiela, czując napięcie w brzuchu. Castiel smakował tak, jak Dean zapamiętał, tylko bardziej, więc Dean zamknął oczy w tej dręczącej chwili na pół zapamiętanego doznania, czując je teraz. Castiel z cichym dźwiękiem, błagalnym i zagubionym, rozchylił usta, czując, jak Dean gładził go po twarzy, i trzymał go mocno w talii.
Przez długą chwilę Dean czuł tylko narastanie w brzuchu, miękki dotyk warg Castiela na swoich i niepewne spotkania ich języków, nigdy nie dłuższe niż sekunda. Obaj delektowali się na wpół zapomnianymi szczegółami tego, jak smakował, pachniał i jaki był ten drugi.
Castiel szturchnął Deana nosem, rozchylając usta.
- Michael… - wymruczał.
- On jest nikim… nikim, przysięgam… - Dean pocałował go z powrotem w rozpaczliwym pragnieniu, by stało się to prawdą, by wymazać Michaela ze swej historii i mieć tylko to, tu i teraz. Castiel mu pozwolił.
Rozdzieliło ich delikatne pokasływanie. Castiel spojrzał w dół, prędko zabierając ręce z talii chłopaka i wykręcając je przed sobą. Dean nerwowo się oblizał, zerkając w górę, gdy ojciec Gabriel zamknął drzwi.
- Zgaduję, że chcielibyście trochę czasu na osobności… ale myślę, że to trwało wystarczająco długo – powiedział Gabriel ostrożnie, siadając za biurkiem i gestem nakazując im usiąść.
Castiel usiadł powoli.
- Ojcze, przepraszam… nie powinienem był do tego dopuszczać… i to akurat tutaj – spojrzał na Deana, zauważając jego pochyloną głowę, kiedy drugi mężczyzna starał się swoją masywną postacią nie wzbudzać podejrzeń. Ostrożnie położył palce na poręczy krzesła Deana. – Trzy lata to po prostu bardzo długo – szepnął, a kiedy Dean spojrzał na niego z wyraźną nadzieją i szczęściem na twarzy, Castiel poczuł, że serce załomotało mu leniwie na wspomnienie tych wszystkich nocy, kiedy byli blisko siebie, pragnąc, aby znowu mogło tak być, choć to było niemożliwe.
- Castielu, nie mam zamiaru cię karać, już jesteś w tym całkiem biegły – powiedział miękko Gabriel. – Ale odnoszę wrażenie, że wyrządziłeś Deanowi bardzo złą przysługę… skrzywdziłeś go, choć niezamierzenie. Wierzę, że naprawdę chciałeś go ocalić… ale zdaje się, że ci się nie udało.
Castiel poczuł, jak lęk przed piekłem, nigdy nie opuszczający go na długo, wezbrał mu w piersi. Dean z niedowierzaniem potrząsnął głową.
- Ocalił. On mnie naprawdę ocalił – upierał się. – Castiel, powiedz mu… ty… ty odszedłeś! – głos mu się załamał. – Powiedziałeś, że to się nie może więcej przydarzyć, że… że nie możemy być razem z powodu tego, co to dla nas oznacza… Ocalił mnie – spojrzał na Gabriela płonącym wzrokiem. – Niech się ksiądz nie waży mówić, że nie.
- Dean – mitygował łagodnie Castiel – nie byłem z tobą bez winy…
- Nie mów – odciął się Dean. – Po prostu… nie byłem dzieciakiem, wiedziałem dokładnie, czego pragnąłem, i nie byłem wystarczająco silny, by powstrzymać się od wzięcia tego… - z rozpaczą odwrócił się do Gabriela. – To nie była jego wina, ojcze, proszę, nie…
- Uspokój się – poradził Gabriel. – Chodzi mi o to, że… - westchnął. – Nie wszyscy księża uważają tak, jak Castiel, że homoseksualizm stanowi przepustkę do potępienia. Myślę, że wychowanie Castiela, jedno z najsurowszych, o jakich słyszałem, mogło… wykrzywić jego postrzeganie naszej wiary… rozumiem, że to musiało uczynić to wszystko bardzo dla ciebie trudnym – wyciągnął dłoń do ręki Castiela leżącej na biurku, ale drugi mężczyzna z niedowierzaniem odsunął ją odrobinę.
Nie mów mi, że to wszystko to moja inwencja – wymruczał Castiel kamiennym tonem. – To Słowo Boże, ojcze, jak możesz…
- To Słowo Boże, filtrowane przez proroków oraz tłumaczenia, dodatki i wycinanie fragmentów przez członków kleru w stu różnych czasach i miejscach, a żaden z nich nie był nieomylny – powiedział Gabriel. – Tak, istnieją księgi zdające się zakazywać tego… związku, jaki rozwinął się między wami dwoma, ale wiele z tego, co jest głoszone, bierze się z miłości i oddania Bogu, do czego wszyscy dążymy… żywić tak ślepą obsesję na punkcie tego jednego błędu jest grzechem samym w sobie.
Dean nieznacznie potrząsnął głową, a Gabriel zwrócił się do niego.
- Castiel zwiódł cię tylko w tym, że próbował ocalić cię tą… doktryną, tak silnie w niego wpojoną. Nie wątpię, że miał dobre zamiary, ale żeby potępiać każdą twoją myśl, tak, jak on robił ze swoimi, od okresu dojrzewania? To nie jest zdrowe i nie tego Bóg by chciał, przynajmniej nie ten Bóg, w którego wierzę.
- Niech ksiądz nie mów mi, że to jest właściwe – wycedził Dean. – Co ksiądz o tym wie? Jak to jest pragnąć… potrzebować tak bardzo i wiedzieć, że to jest… złe? – ostro wciągnął powietrze. – Ksiądz nie wie! Nie wie ksiądz, czego Bóg od nas chce, a chce ksiądz, byśmy skazali się na potępienie w imię… teorii o Bożej miłości?
Gabriel patrzył na niego długo i twardo, aż wreszcie nagły niepokój Deana wypalił się we wstydzie i milczeniu.
- Dean, czy wiesz, czym jest grzech? – zapytał wreszcie.
- Aktem przeciw Bogu – odparł Dean natychmiast. – Świadomym nieposłuszeństwem.
- A ty, Castiel, zgadzasz się z tym?
Castiel ponuro pokiwał głową.
- Idea siedmiu grzechów głównych… stanowi, że są one ekstremami ludzkiego zachowania, które odciągają cię od Boga – powiedział Gabriel powoli. – Lenistwo to zaniedbywanie swych obowiązków, chciwość to cenienie rzeczy nad Bożą miłość… a żądza to poszukiwanie zaspokojenia zamiast tej miłości, to oderwanie się od właściwego celu, szaleństwo… i nie jest to czymś, co popełniliście – złożył ręce przed sobą na biurku i opanował swe myśli, bo oto walczył o szczęście i zdrowie psychiczne dwóch okaleczonych mężczyzn i wiedział, jak ważne będzie to, co powie. – Pozostaliście oddani Bogu, nawet wtedy, gdy odnaleźliście się i pokochaliście nawzajem… a z tego, co widzę, Dean, poddając się Castielowi zacząłeś wątpić w Boga… odwróciłeś się od niego – Dean objął się ramionami i nie chciał spojrzeć Castielowi w oczy, kiedy mężczyzna odwrócił się do niego. – A ty, Castielu… - ciągnął Gabriel – wierzysz, że Bóg cię porzucił, że już cię dłużej nie kocha z powodu tego, co zrobiłeś.
- Ty byś mógł? – zapytał Castiel. – Mógłbyś uwierzyć, że Bóg cię kocha, po tym, jakie grzechy popełniłem z własnej woli?
Gabriel patrzył, jak twarz przyjaciela skrzywiła się z bólu.
- On cię kocha, podobnie, jak kocha całe stworzenie – powiedział łagodnie. – Nie wierzę, i wielu ludzi nie wierzy w to, że Boga obchodzi, kogo czy jak kochamy… tak długo, jak kochamy Jego, i tak długo, jak kochamy się czystą miłością, nie kierując się pożądaniem… wtedy nie może On uznać naszych uczuć za kwestionowane… czy też naszych wyborów za bluźniercze.
Kiedy Gabriel umilkł, przez długie sekundy panowała wyłącznie cisza.
- To nieprawda – powiedział Dean po jakimś czasie. – Nie może być…
- Czemu? – zapytał zwyczajnie Gabriel.
- Ponieważ… - Dean pokręcił głową, a barki drżały mu od powstrzymywanych dreszczy żalu - …jeśli jest… to zmarnowałem tyle czasu… zmarnowałem nas… - na ślepo dotknął dłoni Castiela - …na nic… na kłamstwo.
Castiel odwzajemnił dotyk i zamknął oczy, czując zbierające się łzy. Całe życie podążał, jak w to wierzył, właściwą ścieżką, Choć była trudna, choć stała się bolesna, niemal nieznośna… to była czymś właściwym. A teraz wybaczono mu grzechy, które istniały tylko dla niego… teraz wiedział, że nigdy nie był zły, chory… ale że opuścił Deana na próżno, skazując się na trzy lata samotności i udręk nad nieprawością, którą mu wyrządził… nad szaleństwem, za które się znienawidził, podczas gdy powinien był przekląć swą dumę za to, że kazał mu wierzyć, iż on sam całe życie podążał właściwą drogą, i że jego droga, i tylko jego, mogła ocalić Deana od grzechu.
Zawiódł Deana nie w tym, że go pragnął i czerpał niego rozkosz, ale czyniąc z niego kopię siebie i wmuszając w niego doktryny i wartości niczym kawałki szkła, aby obracały się, cięły i torturowały go przy najlżejszym ruchu, tak, jak dręczyły jego.
- Myślę, że obaj musicie się nad tym zastanowić… nie mam najmniejszego pojęcia o waszym związku, ale stojące za nim uczucie? O ile mogę stwierdzić, to nie jest choroba… jeśli jednak nawet po tym dojdziecie do wniosku, że powinniście rozstać się ponownie… cóż, wtedy to będzie wasza decyzja, ale nie możecie jej podejmować wyłącznie z obawy przed piekłem i z powodu konfliktu pragnień. Więc pomyślcie o tym – westchnął Gabriel. – Możliwe, że będziecie musieli pogadać w tej sprawie z Michaelem… wiem, że wy dwaj jesteście przyjaciółmi, i wierzę, że martwi się o ciebie z uwagi na obecność Castiela tutaj, której, jak sądzę, nie powinienem był mu wyjaśniać… poza tym… - Gabriel zdawał się być zakłopotany - …biorąc pod uwagę wiek Castiela… znacząco wyższy od twojego, Dean… może będziecie musieli poważnie się zastanowić, czy kontynuować ten związek… a jeśli tak… to jak przedstawicie go szerszemu światu.
Dean pokiwał głową, wciąż zagubiony w rewelacjach ogłoszonych przez księdza, wciąż ściskając dłoń Castiela niczym linę ratunkową i czując dotyk jego ust na swoich sprzed mniej niż godziny.
- Dziękuję, ojcze – wykrztusił.
- Dziękuję, Gabriel – powtórzył Castiel, a palce rozgrzewały mu się w uścisku Deana.
Rozdział 23
Opuścili biuro Gabriela wspólnie, ale oddzielnie, nie dotykając się już, gdy znaleźli się z powrotem w głównej części kościoła. Michael siedział w pobliskiej ławce, z zamkniętymi oczami i głową pochyloną niczym w modlitwie. Castiel, widząc go, zatrzymał się zdenerwowany, a Dean delikatnie trącił go dłonią, czując, że nawet ten lekki dotyk łapał go za serce i sprawiał, że bolało.
Castiel niepewnie złapał go za rękę, patrząc na nie obie z dość ostrym skupieniem, pochodzącym z konfliktu wewnętrznego i chęci, by przed tym uciec.
- Nie zostawiaj mnie – wymamrotał Dean w ciszy kościoła, chwytając go za rękę i w połowie rozkazując, w połowie błagając, by został. Castiel skłonił głowę i powoli przysunął się do niego bliżej, opierając się czołem o ramię chłopaka. Dean pogładził go po plecach.
- Nigdy – obiecał Castiel, a ból w piersi Deana narósł do ryku opiekuńczej potrzeby i zaborczej wdzięczności za to jedno słowo.
Choć krusi i wrażliwi, to byli tu. Razem. Nieważne, czego by było trzeba, aby to zachować, aby to się udało, on zrobiłby to bez wahania.
Michael otwarł oczy i nawet w mroku kościoła, kiedy ciemne, miękkie włosy Castiela częściowo zasłaniały mu wzrok, Dean widział na twarzy przyjaciela zmieszanie i ból. Michael, prawie kochanek, a teraz tylko przyjaciel, który pragnął jego szczęścia, wyglądał na w jakiś sposób zaciekawionego i pełnego niechęci, niezdolny zrozumieć tych dwóch mężczyzn przed sobą, tego, jak Dean przywierał do Castiela niczym do skały w czasie burzy.
- Dean… - Michael wstał i zrobił krok naprzód, po czym, gdy Castiel odsunął się od Deana, zatrzymał się, by spojrzeć na źródło dźwięku. – Dean… powiedz mi, co się tu dzieje – poprosił cicho.
- Michael… to jest Castiel – dotknął delikatnie ramienia mężczyzny. – On… on jest powodem tego wszystkiego… - pokazał gestem wokół nich. – On jest… moją pierwszą… znaczy się jedyną… jedyną osobą, z jaką byłem… - skrzywił się, ponieważ również z Michaelem był na wiele sposobów, ale to było coś innego i nie mógł udawać, że było inaczej. – Jestem w nim zakochany od czasu, gdy miałem 17 lat – przełknął. – Przepraszam… nie mogłem ci powiedzieć, to miała być tajemnica i nie mogłem… - spojrzał na Castiela, bo zabrakło mu słów.
- Dean wyrządził mi wielką przysługę dotrzymując tej tajemnicy – powiedział cicho Castiel. – Nie wiem, co by się ze mną w przeciwnym razie stało.
- Byłbyś w więzieniu – powiedział Michael bez współczucia w głosie. – Powinieneś być – dodał.
- Michael… - Dean zrobił krok w jego stronę. Michael odpędził go gestem.
- Siedemnaście? Miałeś siedemnaście lat, a ty! – zwrócił się do Castiela. – Ty ile miałeś? Trzydzieści? Trzydzieści pięć? – z obrzydzeniem pokręcił głową. – Jak mogłeś? On był dzieciakiem… - spojrzał na Deana. – W porównaniu z nim wciąż jesteś dzieciakiem, a on… - zacisnął pięści. – Dotknął cię? Wy dwaj… - znowu odwrócił się do Castiela - …Sama też przeleciałeś? Zrobiłeś z tego wielką rodzinną tajemnicę?
Dean uderzył go i Michael poleciał plecami na ławkę, kapiąc krwią z nosa na koszulę. Castiel złapał go za ramię.
- Dean! – odciągnął go od Michaela i objął w talii, oddechem łaskocząc go w ucho. – Daj sobie spokój – szepnął nagląco. Dean dalej był spięty, wszystko w nim wołało, by rzucić się na Michaela i pobić go. – Dean, proszę.
Dean odprężył się w uścisku Castiela, czując, że mężczyzna odciągnął go trochę do tyłu, po czym Castiel zanurkował nad Michaelem i wyciągnął do niego rękę. Michael wstał z wysiłkiem, z obrzydzeniem odtrącając jego dłoń.
- Nie – praktycznie zawarczał. – Nie dotykaj mnie… cokolwiek zrobiłeś Deanowi… to było popierdolone, jesteś… - pokręcił głową, unosząc rękę do zakrwawionego nosa i wycofując się w stronę drzwi - …jesteś pojebany. Nieważne, jak nakłoniłeś Deana, by uwierzył w tę… tę fantazję, jesteś za to przeklęty. Za. Dotykanie. Cholernego. Dzieciaka. – wysyczał.
- Nie. Przeklinaj. W. Moim. Kościele. Michael – odgryzł się Gabriel zza ich pleców, a Dean odwrócił się częściowo i spojrzał na niskiego mężczyznę, sztywnego z gniewu. – I nie waż się osądzać tych, których przyprowadziłeś do mnie po pomoc.
- Nie przyprowadzałem jego – sarknął Michael. – Ojcze, jak możesz tego bronić? Tego toksycznego… on był dzieckiem, jak możesz wybaczyć jego postępowanie?
- Nie wybaczam tego, o czym mówisz… ale rozpoznaję to, gdy widzę, a ty najwyraźniej nie – Gabriel ze smutkiem spuścił wzrok. – Michael, sądzę, że powinieneś wyjść i opanować się… dać sobie czas, by poradzić sobie z szokiem.
Michael spojrzał na nich ze ściągniętą, poirytowaną twarzą, po czym wypadł z kościoła.
Dean zwrócił się do Castiela.
- To nieprawda… wiesz o tym, proszę, nie…
Castiel dotknął jego twarzy, gładząc mu palcami policzki.
- Wiem – wyglądał na zaskoczonego własnymi słowami. – Wiem, że to nieprawda.
Pocałował go, a Dean wplótł dłoń w jego włosy, tuląc go do siebie. Gabriel zamrugał, tak nagle się to zdarzyło, i wrócił do swojego biura, czując potrzebę zapewnienia im prywatności.
Dean oderwał się od ust Castiela i pogładził go po gardle.
- Pozwól mi zostać z tobą dziś wieczorem. - Castiel niemal niedostrzegalnie szerzej otwarł oczy. Dean uniósł ręce. – Nic w tym stylu… - westchnął. – Miałem po prostu zostać z Michaelem, a… okej, do tego nie dojdzie… i chciałbym zostać z tobą – złapał Castiela za biodra i poczuł znajome kości pod kciukami. – Zawsze chciałem zostać z tobą.
Castiel ponownie wciągnął go w ramiona, a Dean uznał jego ciche objęcia za „tak”.
Rozdział 24
W milczeniu jechał Impalą do mieszkania Castiela, który siedział na miejscu pasażera, tam, gdzie zaledwie kilka godzin temu siedział Michael. Dean czuł się trochę oszołomiony tym, że to był Castiel, Castiel na przednim fotelu jego samochodu, jego jedynej cennej rzeczy.
Kiedy ostatnio widział Casa, nie wolno mu było prowadzić, a co dopiero mieć samochód.
Na czerwonym świetle Castiel odwrócił się do niego, złożywszy dłonie na kolanach.
- To jest dziwne, nie sądzisz? – powiedział.
- Tak jakby – przyznał Dean. – Wydaje się, że 20 minut temu byłem dzieciakiem, a teraz nie jestem… ty jesteś normalnym człowiekiem z mieszkaniem i pracą… a ja mam samochód i zadanie do wykonania na jutro…
- Prawie jakbyśmy byli normalni? – Castiel uśmiechnął się nieznacznie.
- Tak… co w tym dziwnego? – Dean posłał mu uśmieszek, czując, że część skrępowania wyparowała.
- To rzeczywiście wydaje się trochę… nieswoje – Castiel wyjrzał przez przednią szybę, marszcząc brwi. – Móc to zrobić, móc spędzać czas… kilka godzin temu uznawałbym to za niemożliwe… nie ośmieliłbym się mieć na to nadziei.
Dean ruszył znowu, gdy zmieniły się światła, i pojechali główną ulicą w stronę mieszkania Castiela.
- Wiem, o co ci chodzi – z zamyśleniem postukał w kierownicę. – Kiedy Michael namówił mnie na przyjście tutaj… sądziłem, że to będzie jakieś kółko wzajemnej adoracji, masa ludzi mówiąca „to spoko być gejem”… to jest… więcej niż lepsze – pokręcił głową. – Nie wierzę, że naprawdę tu jesteś.
- Ja też nie – Castiel uśmiechnął się nieśmiało, spuszczając głowę, a Dean przypomniał sobie ten uśmiech, to, jak Castiel pół-roześmiał się z powodu czegoś, co on kiedyś powiedział na temat zdjęcia pewnej pisarki na tylnej okładce jednej z jej książek.
Dean zatrzymał się na kolejnych światłach.
- Poważnie, o co tu chodzi z tą kontrolą ruchu? Jestem sam na ulicy – burknął.
- To bezpieczna okolica – powiedział Castiel z kolejnym lekkim uśmiechem. – Po prostu…
Dean złapał go za policzek, obrócił w swoją stronę i pocałował. To już było więcej niż przelotne muśnięcie na nowo spotykających się warg, pocałunek pogłębił się po ruchu języka Deana i cichym stęknięciu płynącym od mężczyzny siedzącego obok niego. Castiel mocno pociągnął Deana za włosy, zsunął dłoń na jego szyję i przyciągnął go bliżej. Ich usta rozdzieliły się, lepkie od wilgoci, i Dean poczuł ciche „Och” Castiela jak wydech na wargach.
- Światła się zmieniły – Castiel powoli oderwał wzrok od ust Deana.
Dean wykręcił się na siedzeniu i wcisnął pedał gazu, znalazł właściwy parking dla budynku Castiela i zaczął krążyć po alejkach w poszukiwaniu miejsca. Zabłąkał się dłonią na kolano Castiela i ścisnął jędrne ciało pod czarną tkaniną, leniwie gładząc staw. Castielowi lekko rwał się oddech, powiódł palcami od dłoni Deana do jego ramienia, a wskazującym potarł mu policzek.
- Co my tu… robimy? – zapytał cicho.
- Mieszkasz tu – Dean próbował być dowcipny, ale mu nie wyszło.
- Dean… - Castiel przechylił głowę, a twarz pokrywała mu niepewność. – Ja… nie wiem, co robimy.
Dean ostro podjechał na miejsce i wyciągnął kluczyk ze stacyjki. Niechętnie zdjął rękę z kolana Castiela, sięgnął do dłoni drugiego mężczyzny i przytrzymał ją, rozważając coś.
- Mogę poczekać… to znaczy… trzy lata i inne takie… - potrząsnął głową. – Wciąż jestem kiepski w te gadki… ale nie musimy robić nic… na co nie jesteśmy gotowi… tylko z powodu tego, co powiedział Gabriel.
Castiel wyjął dłoń z uścisku Deana i pociągnął go w dół, do pocałunku. Dean stęknął gardłowo, zdziwiony, niepewnie obejmując Castiela w talii, podczas gdy starszy mężczyzna przechylił głowę i uniósł się wyżej, przyciągając Deana do siebie.
Całowali się przez pełną napięcia chwilę, usta Castiela otwierały się pod jego ustami, Dean złapał wargę Casa zębami i zaczął ją lekko przygryzać. Castiel odsunął się nieco, pociągając Deana za sobą, i ciężar jego już-dorosłej postaci przycisnął go do siedzenia, aż prawie na nim leżeli. Zaczął gładzić Deana po krzyżu, zataczając na nim kółeczka, na początku ciepłe, które jednak zaczęły parzyć na długo przedtem, zanim wsunął mu dłoń pod koszulę.
W niewielkiej przestrzeni skrzypiąca tapicerka, szelest ubrań i łapczywie chwytane oddechy rozbrzmiewały głośniej. Kiedy Castiel odrzucił głowę do tyłu, czując dłoń Deana na biodrze i oddychając spazmatycznie, Dean spojrzał na niego, gładząc kciukiem skórzany pasek w spodniach starszego mężczyzny.
Leżeli tak, Dean na nim, ocierając się o siebie nieśmiało i delikatnie, dotykając się ustami. Castiel zakwilił, każdym nerwem czując pożądanie, odzierające go do jądra i sprawiające, że czuł się jak przewód podpięty do burzy.
To było cudowne.
Ta prosta prawda, to tutaj, pod Deanem na tyle jego samochodu, kiedy wzdychał mu w usta pod jego napinającym się i rozluźniającym ciałem, była czymś, czego nigdy nie zaznał. Mając trzydzieści trzy lata tylko raz doświadczył fizycznej intymności, w pośpiechu, i było to dla niego doświadczenie na miarę kataklizmu. To tutaj było czymś cudownie pomiędzy całowaniem się i leżeniem z Deanem, całkiem nago. To był dla nich półmetek, to, że wolno im było dotykać i czuć, jakby świat nie istniał, a mimo to wciąż pragnąć, wciąż potrzebować.
Usłyszeć, że mógł to zrobić, dowiedzieć się, że to nie był grzech, było czymś innym, niż w to uwierzyć. Jednak trzy lata bez Deana, nagłe osłabienie jego własnego żelaznego postanowienia (nieważne, jak zardzewiałego) znalazły swój punkt kulminacyjny w tym, w pełnej napięcia sesji obściskiwania się, dotykania i czucia nawzajem; to połączenie kiełkowało ze starej więzi między nimi, przerwanej dopiero wtedy, kiedy Dean usiadł, rozczochrany i z zaczerwienionymi ustami, przełykając konwulsyjnie i odzyskując panowanie nad sobą.
Zwolnili, Dean podciągnął Castiela w górę, dotykając go lekko i wciągając w swe ramiona.
- Idziemy do środka? – wymruczał mu we włosy i wyłapał niepewny wzrok mężczyzny. – Na kolację, Cas… i może się przespać…
Castiel kiwnął głową. Dean otwarł drzwi i wyślizgnął się, Castiel podążył za nim i obaj stanęli niepewnie przy pojeździe; skóra piekła ich w nocnym powietrzu na skutek utrzymującego się w niej gorąca. Castiel wziął Deana za rękę i poprowadził w stronę swojego mieszkania.
W środku natychmiast odnieśli wrażenie, jakby żaden czas nie upłynął, a mimo to Castiel poczuł, że świadomość, iż w rzeczywistości były to trzy lata, cięła go od czasu do czasu, gdy patrzył, jak Dean odwijał i przygotowywał mrożoną pizzę. Usiedli na kanapie i podzielili jedzenie, Montag kręcił się przy nogach Deana w poszukiwaniu kąsków.
- Masz kota? – Dean podrapał Montaga pod brodą, pogłaskał po grzbiecie i uszach, aż wreszcie zwierzak porzucił wszelkie pozory przyzwoitości i wskoczył mu na kolana.
- To Montag – powiedział Castiel po części w ramach wyjaśnienia, po części w ramach wymówki. – Wprowadził się ze mną.
Dean podrapał kota pod brodą.
- Więc… w tym momencie musi się przydarzyć rozmowa – westchnął, głaszcząc kocie futerko.
Castiel skulił się w sobie na swojej części kanapy, był to jego nowy zwyczaj, jeden z tych, które Dean uznawał za dziwne u tak dojrzałego mężczyzny.
- Jeśli sobie życzysz – objął kostki swymi długimi palcami i zamyślił się na chwilę. – Ty i Michael byliście kochankami – powiedział smutno, a serce mu trochę pękało. Dean kiwnął głową. – Dlaczego, po tym wszystkim, co my… czemu miałbyś dotykać kogoś innego? – spytał Castiel cicho.
- Ponieważ… to się nie liczyło… myślałem, że może Bóg naprawdę nie patrzył, że Mu nie zależało… - Dean osunął się niżej na swoim miejscu, Montag zeskoczył mu z kolan i szturchnął dłoń Castiela. – Nigdy nie pragnąłem go tak bardzo, jak ciebie… nie było warto… nie było nawet w przybliżeniu tym, co nas łączyło, a ja nigdy bym nie mógł… nigdy z nim nie byłem, nie tak, jak my – Dean potrząsnął głową. – Żałuję, że pozwoliłem ci odejść – wymruczał. – Żałuję, że poszedłem do college`u. Żałuję, że spotkałem Michaela i że… że nie spędziłem tych trzech lat z tobą.
- Nie wiem, czego mógłbym żałować – powiedział miękko Castiel – albo jakie by to miało znaczenie.
Deanowi przyszło coś okropnego do głowy, coś, o czym zapomniał pomiędzy interwencją Gabriela a dotykiem ust Castiela na swoich.
- Cas… ty nie… znaczy się, po dzisiejszym wieczorze, wciąż będziemy się widywać, tak? Możemy… teraz możemy być razem, ty i ja.
- I jak miałoby się to udać? – zapytał Castiel ze smutkiem i uparcie. – Przepraszam, że… że cię przedtem pocałowałem i dotknąłem… źle było pozwolić na to po tak długim czasie, a potem na… Dean, nie możemy być razem, ani wtedy, ani teraz.
Po tych słowach coś nowego i spiętego w piersi Deana nieoczekiwanie zmarło.
- Cas… proszę…
- Nie, ja… chciałem cię zobaczyć, chcę, byś został, ale… na dłużej niż dzisiaj… - potrząsnął głową. – Możesz sobie wyobrazić ból, jaki by ci to sprawiło? Michael, Sam, twoi rodzice… oni wszyscy uznaliby cię za skrzywdzonego i zagubionego… a mnie za godnego pogardy i odstręczającego… w ten sposób nigdy nie bylibyśmy szczęśliwi. – Dotknął lekko dłoni Deana. – Może i nie miałem racji uznając to za zbrodnię, męcząc tym nas obu… ale nie stracę teraz całego rozsądku. Nie wiem, jakim cudem zaznalibyśmy czegoś poza wstydem i poczuciem krzywdy.
Dean gapił się na niego i rosła w nim taka rozpacz, jakiej nie czuł od czasu, kiedy był siedemnastolatkiem patrzącym, jak Castiel odjeżdżał na dobre. Dla ich własnego dobra. Na dobre.
- Mamy… mamy dzisiaj – wyciągnął to z udręczonych słów Castiela niczym linę ratunkową.
- Dean…? – padło częściowo pytanie, częściowo ostrzeżenie, kiedy Castiel spojrzał mu w twarz, odbijającą jego ból.
Dean rzucił się przez małą przestrzeń między nimi, przygarnął Castiela do siebie i mocno pocałował. Castiel pchnął go w ramiona, wiedząc, że to był zły pomysł, że mogliby w tym utonąć, gdyby jeszcze raz to rozdmuchali. Ale te szturchnięcia dłońmi w szerokie barki Deana osłabły, gdy młodszy mężczyzna wsunął mu język do ust i przycisnął jego biodra swoimi. Ostatecznie Castiel przyciągnął go bliżej, słabo otwierając usta pod wpływem wysiłków Deana i wyłapując jęki, a potem głębsze stęknięcia, które tamten z siebie wydawał, kiedy obejmowali się nawzajem.
Nie przypominało to w niczym zajścia z samochodu, nie było to uczenie się siebie od nowa i próbowanie się nawzajem, które zdawało się trwać w nieskończoność, a mimo to nic nie pchało ich do przodu. Pragnęli, ale nie brali.
Nie było to obojętne naruszanie ich pierwszej i jedynej miłosnej nocy, kiedy to obaj byli zagubieni i pozwolili, aby ściany się zawaliły, z powodu wysiłku wywołanego ich podtrzymywaniem.
Teraz siła leżała po obu stronach, towarzyszyły temu zdeterminowane dotyki i dźwięki, których nie blokowały wstydliwie zaciśnięte zęby.
Kiedy Dean pociągnął Castiela na nogi i zaprowadził ich obu do sypialni, to po drodze zrzucili ubrania, odsłaniając nawzajem swoją skórę i dotykając jej, smakując ze świadomością, że teraz mieli czas, i tylko teraz, by to zrobić.
Kiedy padli na łóżko, Dean obrócił ich tak, że dłonie spoczęły mu na plecach Castiela, a starszy mężczyzna wsunął mu kolano między nagie uda. Castiel zdawał się być zdziwiony ich pozycją i spojrzał krzywo na Deana, gładząc jego pierś i czując, jak pod jego palcami okrywała się wilgocią.
- Czekałem… od kiedy miałem szesnaście lat – wymruczał Dean grubym głosem. – Pragnę cię – pogładził Castiela po płaskim brzuchu i sięgnął mu między nogi, aby powoli potrzeć ciepłe, nabiegłe krwią ciało. Castiel zająknął się ochryple i przywarł do jego dłoni, pochylając się, gdy Dean przyciągał go do siebie, ocierając się kroczem o ciało młodszego mężczyzny między jego rozłożonymi udami.
- Cas… - Deanowi zaczął rwać się oddech. Rozwarł nogi szerzej, podciągając je wyżej i przesuwając Castiela nieco niżej na sobie. – Pragnę tego… pragnę…
Castiel pocałował go, ocierając się o napięty, sztywny organ i czując delikatniejsze części ciała Deana pod swoim ciałem, gorące i zaczynające wilgotnieć w różnych miejscach. Nie było w nich nic nieruchomego, obaj poruszali się bezustannie, próbując się połączyć, ich ciała działały na ślepo, gdy „Cas” i „Dean” zniknęli w pocie i wilgotnych oddechach.
Dean złapał tubkę Savlonu z nocnego stolika i wycisnął trochę na dłoń. Sięgnął między nich i Castielem wstrząsnęło to, że ta czynność, Dean pocierający się powoli i otwierający się, mogła wywołać w nim tak namiętną reakcję. To powinno być coś nieprzyzwoitego, nieskromnego i niskiego, a jednak to złamane skupienie na twarzy Deana, jego zamknięte oczy i usta, mruczące coś z zadowoleniem i frustracją, rozjaśniły go rozkoszą.
Nic nie przygotowało go na powolne wsuwanie się w ciało Deana. Wcześniej doznał tego z drugiej strony, jednak ten wciągający, ciasny żar, powoli mięknący rozgrzany krem rozsmarowujący się pomiędzy ich połączonymi ciałami, gdy Dean, stękając lekko, napierał w górę, lekkimi drżącymi ściskami mięśni wciągając go głębiej, sprawił, że wyrzucił z siebie pulsujące strugi płynu, pokrywające drogę dalej i głębiej, gdzie Dean wciąż był gorący i suchy.
To było szalone i wszechogarniające i zatracił się na kilka sekund. Ochłonął tylko po to, by odkryć, że jego erekcja tkwiła w ciele Deana aż do końca, że opierał się dłonią o pierś młodszego mężczyzny i drżał całym ciałem, i że Dean gładził go szorstko po mokrych od potu włosach.
- Cas… Cas, RUSZ SIĘ… UCH… Boże, RUSZ SIĘ… - błagał Dean łamiącym się głosem.
Bluźnierstwo go nie zatrzymało. W imię Boga już i tak zbyt wiele odsunął na bok, z pewnością mógł wybaczyć to jedno naruszenie w zamian za górę cierpienia.
Ruszył się, wysuwając się poza boleśnie opierające się mięśnie, i poczuł, jak chłodne powietrze owinęło mu fiuta. Zakwilił i wepchnął się z powrotem do środka, słysząc, jak Deanowi zaczął się rwać oddech.
Poruszył się, starając się, by uda mu się nie trzęsły, by plecy mu nie drżały. Zamknął oczy i poczuł, że Dean poruszał się razem z nim. Niemal przypadkiem znaleźli wspólny rytm, kiedy Dean uniósł biodra na spotkanie nieoczekiwanie łatwego ruchu Castiela. Z ust starszego mężczyzny wydarł się jęk, a Dean uniósł się w górę, łapiąc go za plecy i przyciągając bliżej, a jedną spoconą dłonią ściskał swoją erekcję, kołyszącą mu się przy brzuchu.
W czasie tego wszystkiego, każdego gorącego ruchu w młodszym mężczyźnie i rozbłysków rozkoszy w ich kręgosłupach, Dean gapił się Castielowi w oczy, a on odwzajemniał to spojrzenie. Dłońmi trzymali się z grubsza w pozycji wyprostowanej, ich ciała poruszały się razem, a usta oddychały przy sobie, niemal się dotykając.
Castiel doszedł, jęcząc nisko, pchnął w górę w chwili, w której nogi Deana się poddały i kiedy tamten poleciał w dół, nadziewając się na Castiela jak na pal i czując, jak mężczyzna pulsował w środku, zamykając oczy i cicho sapiąc. Swymi bladymi palcami objął fiuta Deana, szkarłatnego i potrzebującego. Ten dotyk doprowadził go na krawędź z przeszywającą niczym stal intensywnością.
Przestali się razem kołysać, przestali się całkiem ruszać, a Dean po sekundzie uniósł się trochę, by uwolnić Castiela.
Położyli się na łóżku, Castiel spoczywał wtulony w ciało Deana.
Eks-ksiądz poczuł, jak ciepło uciekło z niego, wypędzone poczuciem opuszczenia, i zamknął oczy. Dostał wszystko, co mógł mieć, i dziękował za to Bogu. Przeklinał siebie za to, że zostawiał to tak późno.
Dean objął go mocno w talii.
- Nigdy więcej się nie zobaczymy… czy tak? – zapytał po chwili, a Castiel potrząsnął głową najlepiej, jak umiał. Dean pocałował go w kark i poczuł, jak ciało napięło mu się z pożądania i żalu z powodu tego uczucia; postkoitalna przyjemność znikała i zostawiała w nim uczucie pustki. – Nie – Dean przekręcił go na plecy i spojrzał na niego, lśniąc z gniewu i zarumieniony po seksie. – Kurwa… Cas, mam dwadzieścia jeden lat… nie będziesz mi mówił, co mam robić.
- Dean… - wymamrotał niepewnie Castiel.
- Nie – powtórzył Dean. – Nie jestem już dzieciakiem, więc jeśli o to chodzi? Decydujemy razem. A ja wiem, że chcesz, bym został… nie możesz mnie tak dotykać i nie chcieć, bym został, czułem to – zaborczo dotknął boku Castiela. – Więc zostanę… a wszyscy inni? Niech będą tak źli, jak chcą… mam dość zastanawiania się nad wszystkim, nami, Bogiem, sobą… nie możesz mnie do tego zmusić.
Castiel przez chwilę leżał nieruchomo.
- Zostań – znalazł cudowne słowo i użył go. – Zostań ze mną.
Dean pocałował go w czoło, jak to wcześniej robił w ciemnym korytarzu kościoła.
- Nawet ty nie mógłbyś mnie zmusić do odejścia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Nie 22:41, 25 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
LKJHSDLkjLWEFIUWELKFJCsdhflkISUJFO;IAJKSDFGHAROLKGFJADSVJLKASD
...chyba nabiłam sobie siniaka spadając z łóżka. Um. Ałć.
Miałam też iść już powoli spać. Chyba nie pójdę XD
Pewnie, że się podoba, zawsze się podoba :3
Lin widocznie zabalowała na weselu :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pon 12:39, 26 Sie 2013 Temat postu: |
|
|
Zień dobry. Krótko o, i znikam czytać @.@ Bo generalnie to JESSUJESSUJESSU ekhm. Znaczy, od początku.
Moja głowa. Moja noga. Moja biedna godność @.@
Wesele było tragiczne. Poprzednie było boskie, mimo, że nie lubię wesel, to było... Huff. Snobizm lał się po stołach i moczył mi buciki. (może za wyjątkiem chwili, kiedy pan prezes z Kanady okazał się stuprocentowym dzieckiem- kwiatem, hippisem pokolenia, kiedy hippisi żyli i śpiewał ze mną Joy Division i kawałki Joplin i pozwalał mi splatać swoje długie siwe sploty i przytulał mnie bo "moje człowieczeństwo jest takie pozytywne i piękne' xD). Masakra. Było ok dopóki siedziałam sobie z boku i czytałam drugą patową wrzutę (ciekawa jestem, ile osób myślało, że tam się ktoś rżnie pod schodami, a co jeszcze bardziej prawdopodobne rżnie gumową zabawkę- piszczałkę), bo po scenie seksu nie mogłam usiedzieć cicho. Była tak zatrważająco smutna i intymna i piękna, ta niewłaściwość i ta konieczność, będąc równocześnie naprawdę gorącą, ze serduszko pękało na kawałki. Zresztą, przelałam Pat caluteńkie uwielbienie w smsa, nie doczekałabym do dzisiaj z tym WSZYSTKIM (każdy kawałek tego fica, kiedy się widywali, i kiedy, no, wszystko, sprawia, ze mam ochotę przepłakać go od pierwszego do ostatniego zdania, w najlepszy możliwy sposób) w człowieku xD No. A potem wywlekli mnie stamtąd, bo to WESELE, więc żeby przeżyć do rana zaopiekowałam się samotną pólitrówką, popchnąwszy ją winem i nie czując ani cienia cholernego upojenia, które pozwoliłoby mi przeżyć ten wieczór. Trzeźwiuteńka jak szpadelek. Poszłam nawet na spacer, prostym, równym krokiem. A na spacerze zrobiłam kręciołka, bo miałam śliczną sukienkę z pierdyliarda warstw tiulu i się tak ładnie unosiła i tak jakby, um... Ale obyło się bez szwów, parę bandaży styknęło. Dzięki niebiosom, z zakrzaczonego rowu wygrzebałam się sama (na myśl o pająkach), bo inaczej oblekłabym się w worek po ziemniakach i wiodła pustelnicze życie, dopóki wszystkie stare ciotki z wesela nie pobieżyłyby na spotkanie Stwórcy. Z drugiej strony, czarno granatowa muffinka turlająca się po wszystkich wystających korzeniach i zbłąkanych kamykach to widok wart podzielenia się z kimś.
Ok, wyrzuciłam z siebie smutek ból i żal i wbijam zęby w tłumaczenie, którego nie sklasyfikuję jako ulubionego czy jednego z ulubionych bo ma dla mnie całą, nową, osobną kategorię. Jest wyjątkowe, jest cudowne, kocham je i aż boję się myśleć, ile razy będę do niego wracała. Aż trudno nazwać je FICIEM, z drugiej strony ma wszystko, co winien mieć dobry fic. I jest... Cholera, nie, kocham i kropka. A kiedy widzę ILOŚĆ, która pojawiła się w czasie mojej nieobecności... @.@
//Trzeci raz zabieram się za skomentowanie tłumaczenia, i jak tylko zaczynam pisać, to zaczynam też ryczeć, wyłączam i idę w Diabły. Pat, tłumaczenie jest PERFEKCYJNE. Cholernie perfekcyjne. Treść? Jessuchryste. Nienienie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Pon 18:31, 26 Sie 2013, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|