Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Podziel się Supernaturalem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 411, 412, 413 ... 616, 617, 618  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:01, 24 Lip 2013    Temat postu:

Robi się ciekawie :) Zdjęcie ze skrzydłami jest po prostu piękne, a Misha wyszedł na nim tak, że pozostali dwaj przy nim bledną <3
Postanowiłam, że pierwszą wrzutę MM zrobię, gdy uporam się z rozdziałem 5 - wiecie, co się w nim dzieje, a jeśli nie, to przypomnę - scena z pejczem :) Co nie powinno już długo potrwać, jako że własnie wykańczam rozdział 3 :D

EDIT: Lin, kolejna sugestia co do filmiku - zrób filmik o DEANIE do tej piosenki. Ona mną wstrząsa za każdym odsłuchem.

http://www.youtube.com/watch?v=Sz4ipOHyMd8http://www.youtube.com/watch?v=Sz4ipOHyMd8


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Śro 20:14, 24 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:14, 24 Lip 2013    Temat postu:

Zdjęcia ze skrzydłami są łaaaaa~!! :3

Nie mogę doczekać się wrzuty, to będzie pamiętny dzień :D

Misha przemówił głosem narodu:



XD

Huff. Huff. Dobiłam właśnie do 16. strony ^^; Chociaż jak czytam takie fiki, jak ostatnio, to sobie myślę, że więcej zachodu niż to warte XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 6:28, 25 Lip 2013    Temat postu:

Antique, 16 strony czego?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 8:26, 25 Lip 2013    Temat postu:

Niestety nie pracy licencjackiej, której nie mogę skończyć XD 16 stron mojej pisaniny^^;

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:28, 25 Lip 2013    Temat postu:

patusinka napisał:
Postanowiłam, że pierwszą wrzutę MM zrobię, gdy uporam się z rozdziałem 5 - wiecie, co się w nim dzieje, a jeśli nie, to przypomnę - scena z pejczem :) Co nie powinno już długo potrwać, jako że własnie wykańczam rozdział 3 :D

Wrzuta tych rozmiarów... *nie skomentuję słowem więcej, nic a nic a nic CICHO LIN*

patusinka napisał:
Lin, kolejna sugestia co do filmiku - zrób filmik o DEANIE do tej piosenki. Ona mną wstrząsa za każdym odsłuchem.

http://www.youtube.com/watch?v=Sz4ipOHyMd8http://www.youtube.com/watch?v=Sz4ipOHyMd8

You keep these feelings, no one knows, what ever happened to the young man's heart, swallowed by pain, as he slowly fell apart O.O Zrobię. Jak tylko skończę to, co teraz robię. Ale teraz to taka kilkunastosekundowa głupota, pomysł mi wpadł.

antique napisał:
Misha przemówił głosem narodu:


Cicho siedź. CICHO. My to WIEMY, ty powinieneś nas... Pocieszać! Nie wiem no ;_: Chyba już wolałam, jak szczuł destielem xD Biedny Cas ._.

antique napisał:
Niestety nie pracy licencjackiej, której nie mogę skończyć XD 16 stron mojej pisaniny^^;

Chciałam napisać "...której jeszcze nie dostałam", ale tknęło i zajrzałam na maila ._. Dziewczęta moje, ja Wam później podeślę na priv inszego maila, ok? Bo musiałam ustawić jako domyślny bardziej... Reprezentacyjny mail, myślę, ze potencjalnego pracodawcę mógłby ten trupek troszeczkę, prawda... :D

patusinka napisał:
Tkwię z mamą na zakupach odzieżowych i po godzinie już mam ochotę mordować... Jak na kogoś bez kondycji potrafi mnie przeczołgać ;_;

Rozumiem cię. Znaczy ja zakupy nawet dość lubię. Ale wpadam do tych sklepów, które lubię, robię obchód i znikam, jak nic nie ma. Moja Rodzicielka potrafi spędzić w jednym godzinę. A że w sierpniu mam dwa wesela, i szukałyśmy sukienek, butów... ;______;

patusinka napisał:
Lin, czy ty znowu jesteś chora???

Nie, Słońce, wszystkie tabletki, które biorę, obniżają mi ciśnienie, więc muszę zmniejszyć dawkę tych stricte ciśnieniowych. A że nie można nagle odstawić części, trzeba zmniejszać stopniowo... To ostatnie parę dni mogłabym grać w Resident Evil bez charakteryzacji. Chociaż nie, bo właściwie to te parę dni w większości przespałam :D Huh.

antique napisał:
Wierz mi, w kowbojskim fiku jest dokładnie taki sam. Ale nie będę zdradzać szczegółów, przeczytasz sobie :3
Uwielbiam, absolutnie ubóstwiam to, jak almaasi pisze chłopaków. To absolutne mistrzostwo świata jest.

Hm. Głupie pytanie, bo to almaasi, i polecałyście, i nie wątpię, ze ma happy end, ale czy to taki słodki słodki happy end czy taki słodko gorzki happy end? Bo ficzek jest jakiś taki... Z takim głupim półuśmieszkiem go czytam. Tak się przykleiłam do tego, jacy oni dla siebie byli w tym głupim pokoju motelowym, Dean z gitarą itd, ze seksem wzięli mnie z zaskoczenia (znaczy, jestem dopiero na scenie, kiedy Dean pyta go, czy może przymierzyć jego majteczki. Swoją drogą, CAS, różowa satyna z koronką <3 więc interpretuję, ze dalej będzie seks). Takie to... Cholera, brakuje mi słów. Ale niepokoję się o dalsze losy tego ficzka. Mojej psychiki w starciu z tym ficiem. Będzie dobrze...? ._.

antique napisał:
Wiesz, żeby mu tylko dali dobry scenariusz, bo Misha z nim będzie pracować XD Och, och, Robbie by mógł napisać, do spóły z Adamem.

CHCĘ @.@ Jestem pewna, ze miałby wszystko. Znaczy i plot i humor i akcję i pewnie trochę destiela by nam kapnęli. Nawet tylko po to, zeby wkurzyć Jensena.

antique napisał:
So. Przestaję czytać cokolwiek na tumblrze, zaczynam tylko oglądać obrazki XD Czy ktoś w fandomie jeszcze zachował odrobinę optymizmu? ^^;

Kochanie moje. Spójrz na minione osiem sezonów i powiedz, jakie podstawy do optymizmu posiada nasz biedny fandom...? xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Czw 14:16, 25 Lip 2013, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:35, 25 Lip 2013    Temat postu:

Lin, happy end w kowbojskim ficzku jest. Tak słodki, że nawet ty nic temu nie Zarzucisz. A ten seks... *wachluje się*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:32, 25 Lip 2013    Temat postu:

Trzymaj się tam Linek i dochodź do siebie, ok? :3 Jak Pat w pracy, ja w pracy, a Ty śpisz, to smętnie się tu robi XD

Linmarin napisał:
Cicho siedź. CICHO. My to WIEMY, ty powinieneś nas... Pocieszać! Nie wiem no ;_: Chyba już wolałam, jak szczuł destielem xD Biedny Cas ._.

No nie wiem kochanie, póki co w tym stwierdzeniu więcej prawdy, niż w szczuciu Destielem XD

Lin napisał:
Bo musiałam ustawić jako domyślny bardziej... Reprezentacyjny mail, myślę, ze potencjalnego pracodawcę mógłby ten trupek troszeczkę, prawda... :D

Aww, a tak mi się truposzek podobał :D Ale rozumiem, też mam swojego oficjalnego z-imienia-i-nazwiska maila i wiecznie zapominam go sprawdzać XD

Lin, kochanie, czy pominęłaś wiadomość, w której napisałam, że końcówka wycisnęła mi łzy z oczu? Gdyby to były łzy ze smutku, to wyraziłabym dosadnie swoje niezadowolenie XD Końcówka jest wspaniała. Absolutnie <3

Lin napisał:
CHCĘ @.@ Jestem pewna, ze miałby wszystko. Znaczy i plot i humor i akcję i pewnie trochę destiela by nam kapnęli. Nawet tylko po to, zeby wkurzyć Jensena.

Dużo Destiela, Misha miałby radochę, a Jensen, well, deal with it XD
Fajnie by było, gdyby się mu trafił odcinek z Felicią, Charlie to w końcu fillerowa postać jakby na to nie patrzeć ^^;

Lin napisał:
Kochanie moje. Spójrz na minione osiem sezonów i powiedz, jakie podstawy do optymizmu posiada nasz biedny fandom...? xD

Tak, ale teraz pojawiają się głosy, że serial się cofa. W rozwoju, yep XD Że chłopaki nie potrafią zachować przyjaźni - ba! - że wszyscy, którzy się z nimi jakoś tam przyjaźnią i przestają być potrzebni kończą martwi (Adam kurwa, Adam. I Benny, chcę żeby Benny wrócił). Że o ile pokazane było, że trochę im przykro z tego powodu, to końcówka sezonu znowu dała do zrozumienia, że wracamy do niezdrowej zależności między. Że znowu będą całkiem sami, wracamy do korzeni i odrzucamy trwający osiem rozwój postaci. Przykład: według Sama Dean nie może mieć przyjaciół. Nie myślałam o tym w ten sposób, ale coś w tym siedzi. Wtedy, kiedy Sam zapytał do kogo Dean zwróci się następnym razem, kiedy będzie potrzebował pomocy: do kolejnego wampira, do kolejnego anioła? Od tego ma się przyjaciół, prawda? Żeby sobie pomagać i żeby się wspierać. Ale fakt posiadania przyjaciół nie oznacza, że odwraca się od własnej rodziny, prawda? Przecież Sam z Deanem i bez tego są z sobą niesamowicie blisko. I mogliby chociaż trochę żyć własnym życiem. Mam nadzieję, że twórcy jednak nie pójdą tą drogą ^^;
Ale tak czy inaczej. Trochę boję się nowego sezonu ^^;

//




LHFSJO:WIULSKDJJKSCHLUSDLSJDLSKD O_O XD

///Me gusta very much :3
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez antique dnia Czw 16:55, 25 Lip 2013, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:34, 25 Lip 2013    Temat postu:

Ej, chłopaki, co wy wyprawiacie... :)
Ficzek ciekawy, sugeruje, że to Lucek mógłby się zająć Metatronem... Interesująca koncepcja :)))
Obrabiam rozdział 4, właśnie zbliżam się do sceny spotkania po latach i aż mi ciężko...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:41, 25 Lip 2013    Temat postu:

patusinka napisał:
Lin, happy end w kowbojskim ficzku jest. Tak słodki, że nawet ty nic temu nie Zarzucisz. A ten seks... *wachluje się*

Wierzę na słowo @.@ Co do seksu... Nie chcę się wypowiadać. Ja i tak wychodzę na jakiegoś niewyżytego erotomana, a gdybym zaczęła rozpływać się nad TYM, nie skończyłabym do jutra. Cholerne różowe majteczki. Cholerne 'I love you'. Cholerne przygotowywanie Deana przez Casa. Cholerny kowbojski kapelusz. Cholerne 'make love to me'. I wiecie co? Na torturach ze mnie nie wyciągną, ze to z tyłka motyw jest z tą ich szybką bliskością. Pokrewne dusze, mada faka.

antique napisał:
Trzymaj się tam Linek i dochodź do siebie, ok? :3 Jak Pat w pracy, ja w pracy, a Ty śpisz, to smętnie się tu robi XD

O bogowie, płaknęłam xD Jak to ślicznie brzmi: Pat w pracy, antique w pracy, a Lin śpi. Bo co innego...? xD Ale dziękuję, Kochanie :3

antique napisał:
No nie wiem kochanie, póki co w tym stwierdzeniu więcej prawdy, niż w szczuciu Destielem XD

Et te, Brute? xD

antique napisał:
Aww, a tak mi się truposzek podobał :D Ale rozumiem, też mam swojego oficjalnego z-imienia-i-nazwiska maila i wiecznie zapominam go sprawdzać XD

Truposzek działa cały czas, ale ten mam ustawiony tak, ze się mnie w rogu przeglądarki wyświetla jak ktoś napisze, więc na truposzka rzadzej zaglądam :D

antique napisał:
Końcówka jest wspaniała. Absolutnie <3

... dzisiaj go skończę albo sczeznę.

antique napisał:
Tak, ale teraz pojawiają się głosy, że serial się cofa. W rozwoju, yep XD Że chłopaki nie potrafią zachować przyjaźni - ba! - że wszyscy, którzy się z nimi jakoś tam przyjaźnią i przestają być potrzebni kończą martwi (Adam kurwa, Adam. I Benny, chcę żeby Benny wrócił). Że o ile pokazane było, że trochę im przykro z tego powodu, to końcówka sezonu znowu dała do zrozumienia, że wracamy do niezdrowej zależności między. Że znowu będą całkiem sami, wracamy do korzeni i odrzucamy trwający osiem rozwój postaci. Przykład: według Sama Dean nie może mieć przyjaciół. Nie myślałam o tym w ten sposób, ale coś w tym siedzi. Wtedy, kiedy Sam zapytał do kogo Dean zwróci się następnym razem, kiedy będzie potrzebował pomocy: do kolejnego wampira, do kolejnego anioła? Od tego ma się przyjaciół, prawda? Żeby sobie pomagać i żeby się wspierać. Ale fakt posiadania przyjaciół nie oznacza, że odwraca się od własnej rodziny, prawda? Przecież Sam z Deanem i bez tego są z sobą niesamowicie blisko. I mogliby chociaż trochę żyć własnym życiem. Mam nadzieję, że twórcy jednak nie pójdą tą drogą ^^;
Ale tak czy inaczej. Trochę boję się nowego sezonu ^^;

Coś mi strzyka w karku od przytakiwania podczas czytania tego. Absolutna racja błyszczy w twoich słowach. To nie tak, że Dean wybrał Bennego zamiast Sama. W jakimkolwiek przypadku. Hell, dekapitował go żeby Sama ratować. Co do Casa w ogóle się nie wypowiadam... Ale ok, nie rozbijam sprawy na osobne przypadki, bo ogółem taka jest prawda- o ile na początku więź między braćmi była pewnego rodzaju motorem serialu, tak teraz postaci ewoluowały, fabuła ewoluowała, nie da się już tak.

patusinka napisał:
Ficzek ciekawy, sugeruje, że to Lucek mógłby się zająć Metatronem... Interesująca koncepcja :)))

Strasznie lubię te 'z drugiej strony barykady' pomysły. Ach, przykry koniec Metatrona, o ile będzie nam on dany, będzie jednym z najbardziej satysfakcjonujących momentów serii. Choć o Naomi też tak mówiłam :X Ale tego dupka nie pożałuję, choćby nie wiem co. Zero empatii dla Metatrona.

patusinka napisał:
Obrabiam rozdział 4, właśnie zbliżam się do sceny spotkania po latach i aż mi ciężko...

Niewiele, bardzo niewiele jest ficzków, w których drę się na Casa. Zazwyczaj- prawie zawsze to jest Dean, ze swoim niezdecydowaniem/ gay panic/ ślepotą/ samoudręczaniem. Cas zazwyczaj zbiera same westchnienia. Ale tutaj mieliśmy naprawdę poważną rozmowę...

antique napisał:



Cas nie mógłby być bardziej męskim odpowiednikiem Lois Lane nawet, gdyby ją zeżarł. Jakby jeszcze zamiast Jareda był Jensen... Nah, moje jajniki mogłyby spontanicznie przejść na wcześniejszą, przyspieszoną emeryturę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Czw 19:43, 25 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:14, 25 Lip 2013    Temat postu:

Linek, to dawaj maila :)
Zaczynam rozdział 5 :)

EDYTKA: Linek, kolejny pomysł na destielowy filmik, ale z punktu widzenia Deana
http://www.youtube.com/watch?v=Yxk2iRzn35E
Ten sam zespół, co wczoraj.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Czw 21:15, 25 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:20, 25 Lip 2013    Temat postu:

Lin napisał:
I wiecie co? Na torturach ze mnie nie wyciągną, ze to z tyłka motyw jest z tą ich szybką bliskością. Pokrewne dusze, mada faka.

To jest jeden z najpiękniejszych fików, jakie czytałam, zdecydowanie :D I zaczekaj na końcówkę XD Ja miałam lekkie zdziwko, ale aww :3

Lin napisał:
O bogowie, płaknęłam xD Jak to ślicznie brzmi: Pat w pracy, antique w pracy, a Lin śpi. Bo co innego...? xD Ale dziękuję, Kochanie :3

Chryste, kochanie, nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało XD Chętnie bym się z Tobą zamieniła, bo totalnie nie dosypiam ostatnio ^^;

Lin napisał:
Coś mi strzyka w karku od przytakiwania podczas czytania tego. Absolutna racja błyszczy w twoich słowach. To nie tak, że Dean wybrał Bennego zamiast Sama. W jakimkolwiek przypadku. Hell, dekapitował go żeby Sama ratować. Co do Casa w ogóle się nie wypowiadam... Ale ok, nie rozbijam sprawy na osobne przypadki, bo ogółem taka jest prawda- o ile na początku więź między braćmi była pewnego rodzaju motorem serialu, tak teraz postaci ewoluowały, fabuła ewoluowała, nie da się już tak.

I blame John Fuckin' Winchester.
Nie wspominając o tym, że Sam wolał bawić się z psem i zdobywać panienkę, zamiast ratować brata z Czyśćca. Huh. Może próbował się wyrwać z tej chorej zależności, kto go tam wie. Ale mógł wybrać na to moment, kiedy brat nie będzie ucinał łbów potworom w Monsterland. Nieważne. Naprawdę mam nadzieję, że tam jednak nie pójdą, a Sam chory był i bredził.
Trochę mi to nastrój poprawiło:
[link widoczny dla zalogowanych]
Wywiadu co prawda nie słuchałam, ale same komentarze wlały mi w serducho trochę otuchy ^^; Może jest jeszcze nadzieja? ^^;

Słyszałyście, skoro już jesteśmy przy Jeremim, że on i Jared powiedzieli, że może nie poprzestaną na 10. sezonach, a na 19? Mam nadzieję, że podpuszczali ludzi. Pomimo mojej nieskończonej miłości do SPN, wolę, żeby skończyli w glorii chwały (jak Merlin, nie miał czasu się stoczyć), niż ciągnęli serię, bo mogą ^^;

Lin napisał:
Strasznie lubię te 'z drugiej strony barykady' pomysły. Ach, przykry koniec Metatrona, o ile będzie nam on dany, będzie jednym z najbardziej satysfakcjonujących momentów serii. Choć o Naomi też tak mówiłam :X Ale tego dupka nie pożałuję, choćby nie wiem co. Zero empatii dla Metatrona.

Potrzebowałam tego kawałka tak bardzo, jak bardzo potrzebowałam rozmowy z Hands, From Which All Things Are Built. Cudownie, że ludzie piszą takie wręcz terapeutyczne fiki XD
Naomi poszczuła Deana Casem i była/jest manipulatorską zdzirą, ale to nie zmienia faktu, że kiedy trzeba było, postąpiła jak trzeba ^^;

Lin napisał:
Ale tutaj mieliśmy naprawdę poważną rozmowę...

Kto nie przeprowadził z nim poważnej rozmowy przy okazji tego fika XD Trza jednak przyznać, że to było dość odświeżające doświadczenie :3

Lin napisał:
Cas nie mógłby być bardziej męskim odpowiednikiem Lois Lane nawet, gdyby ją zeżarł. Jakby jeszcze zamiast Jareda był Jensen... Nah, moje jajniki mogłyby spontanicznie przejść na wcześniejszą, przyspieszoną emeryturę.

Gdyby zamiast Jaya był Jen, to chyba bym nie przeżyła XD Ale nie ma tego złego. Misha w okularach zrobił swoje. *wachluje się*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:30, 25 Lip 2013    Temat postu:

Jestem po scenie chłosty. Jak dobrze pójdzie, to wrzuta późno w nocy i poczytacie sobie jutro :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:43, 25 Lip 2013    Temat postu:

Okej, rozbijam na dwa posty.

MILTON MANOR


Rozdział 1

ROK 1815

Ojciec wezwał go późnym popołudniem i Castiel odgadł po sposobie, w jaki służąca wykręcała fartuszek, że rodzic nie był w dobrym nastroju. Zawsze wrzeszczał, kiedy miał zły humor, co stawiało służbę na baczność, ale przynajmniej Castiel dostał ostrzeżenie, zanim wszedł do jego gabinetu. Na początku próbował cicho, ale w końcu, gdy sobie zdał sprawę, że nie został usłyszany, Castiel przemówił niewzywany.
- Ojcze, nie chcę się uczyć konnej jazdy. Wolałbym zostać w środku, czytając i kończąc zajęcia z profesorem Robertem.
Ton miał uprzejmy, ale stanowczy, stał z dłońmi zwisającymi mu luźno po bokach, tak, jak nauczył go ojciec, patrząc mu prosto w oczy. „Zawsze utrzymuj kontakt wzrokowy”, to zdanie wbijano mu do głowy od czasu, kiedy mógł je zrozumieć.
- …Castielu?
Nastąpiła pauza i chłopiec znowu wziął się w garść, ponieważ surowość zimnego lekko nim wstrząsnęła. Mężczyzna złożył sobie dłonie przed twarzą, ściągnął usta i nieznacznie zmarszczył brwi, przez co Castielowi ze strachu opadł żołądek.
- Tak, ojcze? – próbował ułagodzić swą odpowiedź, starając się, by nie drżał mu głos, ale udało mu się to jedynie częściowo.
- Nauczysz się jeździć. Nie będzie dalszych dyskusji w tej kwestii. Teraz idź i przebierz się w odpowiedni strój jeździecki, a następnie spotkasz się z Johnem i jego synem przy stajniach. Nauczysz się jeździć konno i nauczysz się tego dzisiaj.
- …Tak, ojcze.
Zawsze to tak wyglądało. Castiel miał pomysł, a jego ojciec ten pomysł odrzucał. W wieku 7 lat znał już alfabet, umiał liczyć do stu i czytać oraz pisać wystarczająco dobrze, by poradzić sobie na świecie. Chciał się jednak nauczyć więcej, a jego osobisty nauczyciel był bardziej niż chętny, ciesząc się, że miał takiego ucznia, który z chęcią zdobywał wiedzę, zamiast być zmuszanym do siedzenia na miejscu i wchłaniania wiedzy, której zdobywaniu był przede wszystkim niechętny.
Castiel lubił siedzieć w domu. Nie był chaotycznym młodym człowiekiem, co najwyraźniej jego ojciec uważał za wyjątkowo niesmaczne, więc przy każdej sposobności wynajdywał nowe metody na wzmocnienie charakteru Castiela, ucząc go, jak być zarówno dżentelmenem, jak i biznesmenem – bezlitosnym i sprytnym.
Będąc synem jednego z najbogatszych ludzi w Stanach Północnych od dzieciństwa było się przygotowywanym do przejęcia imperium swego ojca. Będąc jednak najmłodszym pośród kilku braci Castiel nie odczuwał tego samego nacisku, co jego starsi bracia. Michael już wyjechał do szkoły z internatem, przebywał tam od czasu, gdy skończył 10 lat, a Gabriel został tam posłany w zeszłym roku, w wieku lat 11. Castiel wiedział, że jego czas nadejdzie aż nazbyt szybko, ale próbował się cieszyć tą niewielką ilością wolności, jaka mu została, kiedy jeszcze mógł.
A ta wolność zdawała się co dnia kurczyć wraz ze zwiększoną ilością lekcji oraz rzeczy, które musiał nauczyć się robić. Najpierw były to lekcje historii oraz etykieta posiłków. Teraz przyszedł czas na lekcje jazdy konnej, a wkrótce miały dojść polowania.
Pokiwał ojcu głową i wyszedł z jego gabinetu, udając się do swojej sypialni. Wiedział, że im szybciej się nauczy tej raczej „ważnej umiejętności”, jak to powiedział ojciec, tym szybciej wróci do książek.
Nie trzeba było dużo czasu, aby mały chłopiec z pomocą swej niańki, Ellen, przebrał się w odpowiedni strój. Buty raniły mu kostki, a spodnie nie do końca przylegały mu do pośladków, ale i tak poszedł, słysząc łagodne przynaglanie Ellen, po czym ruszył z dużego, białego, dwupiętrowego domu w stylu kolonialnym, jakim było Milton Manor, długą ścieżką do rozległych stajni, które znajdowały się tuż za kępą wielkich wiązów.
Po wejściu do stajni pierwsze, co uderzyło Castiela, to było przytłumione światło w środku, mimo tego, że słońce wciąż stało wysoko. Zamrugał kilka razy, chcąc coś zobaczyć, ale wtedy od zapachu zaczęły mu łzawić oczy. Konie śmierdziały, nieważne, co się robiło lub w jakim porządku utrzymywało stajnie, to był po prostu naturalny fakt – konie cuchnęły. Jednak pod zapachem świeżej końskiej mierzwy dawało się wyczuć ciężki, intensywny aromat drewna i ziemi, skóry i oleju do lamp; i gdy tylko kłujący koński zapach nieco zelżał, inne nie były już tak złe. Castiel przeczesał sobie ręką swoje grube, czarne włosy, które Ellen wciąż usiłowała przygładzić i rozdzielić, ale które zawsze zaczynały sterczeć pod wszystkimi możliwymi kątami, sprawiając, że wyglądał jak „przerażona kura”, przynajmniej według Ellen, która zdawała się myśleć o sobie jak o komediantce i niańce jednocześnie.
Castiel odchrząknął i odezwał się cichym głosem, który szybko poprawił, przypominając sobie kolejną z nauk ojca: „zawsze mów tak, jakby słuchał cię sam prezydent”.
- Halo? Przyszedłem na lekcje konnej jazdy.

Wiało, gdy Dean Winchester wyszedł tego ranka z kwater dla służby w Milton Manor i poszedł za swym ojcem do stajni położonych w dolinie tuż poniżej dworu. Podczas gdy John wyprowadził pierwszego konia z boksu i zaczął go czyścić, Dean udał się do środka, aby z pustego boksu uprzątnąć końskie łajno. Lubił pracować ze zwierzętami i bez słowa skargi pomagał ojcu, nawet, jeśli oznaczało to wstawanie przed świtem i pracę do późna w nocy. Skończywszy z pierwszym kontynuował, po kolei wyprowadzając konie na dziedziniec, gdzie przejmował je John, i wracał do środka, aby czyścić ich boksy i prowadzić je z powrotem do środka.
Nie rozmawiali wiele, gdyż John nie był naprawdę ani najbardziej rozgadaną osobą, ani kochającym rodzicem. Od czasu śmierci żony dwa lata wcześniej byli tylko on, Dean oraz jego młodszy brat Sam. John miał w zwyczaju przypominać Deanowi o tym, jakie mieli szczęście, że Charles Milton ich nie wyrzucił w chwili, gdy wszystko się skomplikowało, i jakoś zdołał zająć się jednocześnie pracą i dziećmi. Było mu jednak ciężko, Sam niemal na cały dzień zostawał pod opieką pięcioletniej córki Ellen, Joanny, podczas gdy John i Dean spędzali czas w stajniach, nawet, jeśli Miltonowie ledwo doceniali czy w ogóle wykorzystywali imponującą liczbę swych nagradzanych koni. Dean westchnął na myśl o takiej beztrosce. Zawsze kochał konie, szczególnie wielkie i delikatne ciała arabów, i marzył o posiadaniu jednego na własność, o tym, by pogalopować przez bramę posiadłości w stronę zachodzącego słońca, na wolność.
Stanowczy, a jednak w jakimś stopniu niepewny głos zakłócił wygodną ciszę w stajniach, więc Dean wyszedł na zewnątrz boksu, w którym znajdował się aż do teraz, opuszczając widły i patrząc. Na środku stajni stał mały chłopiec, gapiąc się prosto przed siebie. Wydawał się podekscytowany, wręcz spięty i Dean nie wiedział, czy czuł się jego widokiem bardziej rozbawiony, czy zaintrygowany. Jego ciemne włosy sterczały na wszystkie strony i stanowiły uderzający kontrast z jego jasnymi, niebieskimi oczami. Zanim Dean zdołał się ruszyć, usłyszał kroki ojca i z powrotem ukrył się w boksie, całkowicie niezauważony przez obcego chłopca. Nie słyszał wszystkiego, co mówiono, ale wkrótce sobie uświadomił, że nie był to nowy chłopiec stajenny. Gdy tylko John i chłopiec opuścili stajnie, Dean poszedł za nimi, pierwszy raz od miesięcy bez pozwolenia opuszczając swoje obowiązki.
Pomimo zimnych wiatrów wciąż szalejących w nisko położonej dolinie świeciło słońce i nie było tak chłodno, jak tego ranka, kiedy to Dean zauważył szron na trawie. Mały chłopiec stał obok kucyka, którego John osiodłał, a Dean dostrzegł, że trzęsły mu się kolana. Nie myśląc podszedł bliżej i oparł się o płot wokół padoku, teraz mogąc słyszeć, co mówił John.
- …trzeba się bać, paniczu. Donna jest najłagodniejsza, nigdy by cię nie zrzuciła. A teraz pójdę po bat i możemy zacząć lekcję. Zaraz wracam...
Dean zsunął się z powrotem w dół, ukrył za płotem i zaczekał, dopóki jego ojciec nie zniknął ponownie w stajniach, po czym wspiął się ponownie, zerkając ponad płotem. Chłopiec go zauważył i Dean uznał, że najlepiej by było przestać bawić się w chowanego.
- Witaj – powiedział, kładąc sobie głowę na skrzyżowanych ramionach, złożonych na płocie. Podchwycił zmieszane spojrzenie obcego chłopca. – Jestem Dean.

Castiel zerknął na chłopca stojącego na płocie, krzywiąc się, ponieważ słońce znajdowało się dokładnie za nim.
- …Witaj.
Chcąc faktycznie być w stanie zobaczyć, z kim rozmawiał, Castiel podszedł i stanął tuż przy drugim chłopcu, po drugiej stronie płotu. Z bliska widział, że chłopiec miał opaloną skórę, piegi na nosie i policzkach oraz najzieleńsze oczy, jakie Castiel kiedykolwiek widział. Niezdolny się powstrzymać, Castiel lekko otwarł usta, a potem nieśmiało uśmiechnął się do Deana.
- Nazywam się Castiel Milton. Twój ojciec ma mnie nauczyć jeździć… Czy ty jeździsz?
Castiel złapał się jednej ze sztachet w płocie i podciągnął się w górę, aż wreszcie znalazł się twarzą w twarz z Deanem. Był mniej więcej tego samego wzrostu, co drugi chłopiec, chociaż o rok starszy, ale wyglądali zupełnie inaczej. Tam, gdzie Dean miał skórę opaloną od pracy na powietrzu, skóra Castiela była prawie biała, jako że bardzo rzadko miała styczność ze słońcem. Jego oczy miały kolor nieba o zmierzchu, ciemnoniebieskie niczym szafiry, a włosy były prawie czarne, co kontrastowało z włosami Deana, brązowymi i rozjaśnionymi słońcem.
Castiel uśmiechnął się nieznacznie jeszcze raz, nieznacznie mrużąc oczy, a w obu różowych policzkach pojawiły mu się dołeczki. Nie miał żadnych przyjaciół poza tym, że od czasu do czasu widywał Jo i swoją siostrę Annę, ale z pewnością nie znał żadnego chłopca w swoim wieku.
Może ta jazda konna nie byłaby taka zła. Może mógłby przekonać ojca, aby pozwolił mu bawić się z Deanem, gdy tylko lekcja w danym dniu by się skończyła.

Dean się nie odsunął, gdy syn jego chlebodawcy podszedł bliżej, zamiast tego wykorzystał okazję, aby lepiej mu się przyjrzeć. Castiel Milton był całkiem ładnym chłopcem, musiał przyznać przed sobą Dean po trochę niezręcznej chwili ciszy, po czym znowu spojrzał Castielowi w oczy.
- Jeżdżę – powiedział wreszcie, czerwieniejąc z dumy. – Jeżdżę od czasu, gdy skończyłem trzy lata. – Wyszczerzył się na widok podziwu tak wyraźnie widocznego na bladej twarzy starszego chłopca i wzruszył ramionami. – Świetnie sobie poradzisz, nie martw się, mój ojciec jest dobrym nauczycielem. Ja też mogę ci pomóc.
Trochę to było zawstydzające, ale Dean naprawdę miał nadzieję, że Castiel potrzebowałby jego pomocy… albo żeby z grzeczności o nią poprosił. Chociaż bardzo lubił pracować z ojcem, to długie dni były wyczerpujące, a powrót do domu tylko po to, aby spędzić resztę czasu przed snem na zajmowaniu się płaczącym niemowlęciem i rozmawianiu ze znudzoną dziewczynką, nie był dokładnie tym, za czym Dean tęsknił. Wiedział, że syn ich pana nie był tym, co John nazwałby „odpowiednim towarzystwem”, ale ostatecznie był to wybór Castiela… Dean mógł mu tylko zaproponować swoją obecność i mieć nadzieję, że panicz nie poczułby się tym urażony.

Castiel natychmiast odwzajemnił uśmiech.
- Dobrze. Tak będzie najlepiej. Być może… - przerwał i nieznacznie przechylił głowę na bok, jakby przez chwilę oceniając Deana - …być może twój ojciec pozwoli ci się bawić, gdy tylko moja lekcja się skończy.
Castiel zakołysał się na płocie i zeskoczył z niego, gdy John wrócił ze stodoły z batem w dłoni.
Nie trzeba było dużo czasu, by nauczyć Castiela wszystkiego na temat siodła, wędzidła i uzdy, jak wszystko dwukrotnie sprawdzać, aby mieć pewność, że było porządnie zapięte i dociągnięte, ponieważ najgorsze, co można było zrobić, to „wsiąść na konia i zaraz z niego spaść, ponieważ siodło było za luźne”.
Po tych słowach Castiel zaśmiał się radośnie, a John zauważalnie odprężył, bo obawiał się, że panicz za bardzo przypominałby swego ojca. Zamiast tego okazał się być podobnym do matki, oby jej dusza spoczywała w spokoju.
- Proszę pana, kiedy wsiądę na konia? – Castiel spojrzał w górę na Johna, w jednej dłoni trzymając wodze, a drugą karmiąc konia garścią owsa, upewniając się, że trzymał ją płasko i że wszystkie palce przylegały ciasno do siebie, tak, jak John go poinstruował.
- Gdy tylko uznam, że jesteś gotowy, paniczu.
- Proszę… nie nazywaj mnie tak – Castiel zmarszczył nos i pokręcił głową, patrząc na ziemię. – Nie lubię tego.
John ukląkł przy Castielu i uśmiechnął się nieznacznie.
- Więc jak mam cię nazywać?
- Castiel wystarczy, proszę pana.
- Więc i ty powinieneś mi mówić John, zamiast proszę pana… młody Castielu.
Castiel zamrugał, po czym żywiołowo pokiwał głową, wodząc wzrokiem za Johnem, kiedy mężczyzna ponownie wstał, znowu górując nad chłopcem.
- Myślę, że jestem gotów spróbować.
- W porządku, na razie zamierzam cię podnieść i posadzić w siodle, jako że wciąż jesteś trochę za niski, aby usiąść tam samodzielnie. Następnym razem nauczę cię, jak wsiadać przy pomocy stołka, dobrze?
- To wystarczy.

Zanim Dean zdołał wyrazić, jak bardzo godził się na ten plan, jego ojciec wyszedł ze stajni i wrócił na padok. Następne pół godziny Dean spędził siedząc na płocie i patrząc, jak jego ojciec wyjaśniał podstawy obchodzenia się z końmi, siodłania i kiełznania młodemu panu – Castielowi. Kiedy wreszcie John ostrożnie posadził chłopca na Donnie, Dean zdołał ujrzeć, że większość jego obaw i lęków już minęła i że chłopiec stanowczo i z determinacją trzymał cugle. Castiel odwrócił się w jego stronę i Dean uśmiechnął się, entuzjastycznie unosząc kciuki w górę, od czego drugi chłopiec zarumienił się z dumy. John zajął się wyjaśnianiem, jak używać nóg, by skłonić Donnę do chodu i kłusu, od czego Castiel czuł się trochę niezręcznie, ponieważ wszystko się trzęsło i nie mógł się za bardzo zorientować, jak wciąż uciskać nogami boki Donny. Wobec czego przez jakiś czas John spacerował z Donną, pokazując mu, jak korzystać z bata i pouczając go, aby używał go tylko wtedy, jeśli to było konieczne, jeśli koń nie chciał się sam ruszyć.
- Nikt nie lubi być bity, prawda? – powiedział, uśmiechając się współczująco i klepiąc Donnę po szyi.
Półtorej godziny później John pomógł Castielowi zsiąść i Dean zauważył z rozbawieniem, jak bardzo tamtemu trzęsły się kolana. Podczas gdy John rozsiodłał Donnę i zaprowadził ją z powrotem do stajni, Dean zeskoczył z płotu i podszedł do Castiela.
- To normalne, przyzwyczaisz się – powiedział zachęcająco i poklepał go po ramieniu. – Jak na pierwszy raz wspaniale ci poszło.

- …Dziękuję – Castiel uśmiechnął się i wręczył Deanowi bat. – Czy… czy chciałbyś przyjść się pobawić? Jeśli ojciec ci pozwoli? – zamrugał i uśmiechnął się znowu, nieznacznie wzruszając ramionami, jakby chcąc powiedzieć „To znaczy, jeśli chcesz.” Castiel nie miał jeszcze żadnego prawdziwego przyjaciela, a Dean był jedynym chłopcem w jego wieku na przestrzeni mil. Niektórzy z biznesowych przyjaciół jego ojca mieli dzieci, ale były to małe snoby, pyszniące się tym, ile pieniędzy zarabiały ich rodziny i o ile więcej od innych. Było to współzawodnictwo, a Castiel tego nie lubił. Nie lubił też tego, że śmiali się z niego, gdy wyrażał uznanie dla swego nauczyciela, Roberta. Robert był miły, ale też surowy, kiedy musiał. Castiel nie rozumiał, czemu inne dzieci, które widywał w trakcie przyjęć u ojca, były tak niegrzeczne w stosunku do swoich nauczycieli i nianiek. On kochał ludzi, którzy go wychowywali… w każdym razie bardziej, niż swego ojca.
Castiel poruszył się lekko, skubnął luźną nić u mankietu koszuli, potem pociągnął i oderwał sobie guzik.
- Och… cholera – zaczerwienił się i złapał się za usta, szeroko otwierając oczy. Spojrzał na Deana. – Mój ojciec nie może się dowiedzieć, że tak mówiłem – powiedział cicho.

Dean przez chwilę mrugał, po czym zachichotał i na widok reakcji Castiela pokręcił głową.
- Hej, nie martw się, czy kiedykolwiek widziałeś mnie w domu? Widzisz? I czemu w ogóle miałbym powiedzieć twemu ojcu? – uśmiechnął się i mrugnął do starszego chłopca, wziął bat i nakrycie głowy i poszedł do stajni, upewniając się, że Castiel podążał za nim, po czym odłożył oba przedmioty na półkę w pomieszczeniu ze sprzętem. – Zaczekaj chwilę – powiedział, gestem nakazując mu, by został tam, gdzie był, i podszedł do boksu Donny, przed którym stał John. – Tato? Skończyłem ze stajniami… - John pokiwał głową, zadowolony, ale wyczekujący. Wiedział, że nie chodziło tu o pracę Deana. – Więc… skoro młody pan tak dobrze sobie dziś poradził i… ma trochę wolnego czasu… to znaczy… czy mógłbym…
- Jezu, Dean, po prostu idź, dobrze? – westchnął John i przewrócił oczami, klepiąc Deana po ramieniu. – Tylko upewnij się, że nie opuścisz terenu posiadłości. I nie pozwól, by młody pan się pobrudził. I zajmij się nim. I nie zostawaj zbyt długo…
Zanim John mógł kontynuować swą tyradę, Dean wyszczerzył się do niego, obrócił na pięcie i poszedł tam, gdzie zostawił Castiela. Klepnął go między łopatki i zaczął uciekać.
- Założę się, że mnie nie złapiesz!

Castiel podskoczył, zaskoczony, i zatoczył się do przodu. Jednak podniósł się szybko, zmarszczył patrząc za Deanem, po czym pobiegł za nim.
- Hej! To nie fair, oszukiwałeś! – krzyknął.
Biegł szybko, mimo, że ciążyły mu buty jeździeckie i cały strój, i wkrótce stało się jasne, że dziecięcy tłuszczyk wcale go nie spowalniał, ponieważ wyrównał się z Deanem, zanim drugi chłopiec znalazł się choćby w połowie zakurzonej ścieżki do lasu.
Castiel wyszczerzył się przez ramię, gdy mijał Deana, i biegł dalej, a wiatr gwizdał mu w uszach, gdy parł do przodu, jednocześnie z wdziękiem i potykając się, przez sięgające mu do pasa zielsko, w stronę lasu na tyłach posiadłości ojca.
Zatrzymał się niemal natychmiast, gdy drzewa nad głowami, ciężkie od liści nawet teraz, gdy już szło na jesień, rzuciły głęboki cień na cały obszar. Tu, pod baldachimem z wiązów, jesionów, dębów i ogromnych drzew iglastych, było zimno.
- Mój ojciec zabronił mi tu przychodzić… - wymamrotał Castiel, po czym spojrzał w górę, gdy Dean zatrzymał się przy nim, charcząc nieznacznie.
- No to dobrze, że go tu nie ma.
Castiel wyszczerzył się do Deana i ponownie ruszył przed siebie, głębiej w las, ale młodszy chłopiec poklepał go po ramieniu.
- Hej, przynajmniej weź jakąś broń… - Dean wręczył mu długi na trzy stopy kij, solidny i nieco zakrzywiony. Castiel wyszczerzył się i wziął go. Zaczekał, dopóki Dean nie znalazł drugiego dla siebie, po czym razem poszli dalej, głębiej w chłodny las.

Dean kochał las. Gdy tylko ojciec pozwalał mu zabierać konie na spacer – oczywiście nie jeździć nimi, był to bowiem przywilej zarezerwowany dla rodziny Miltonów – Dean zabierał je tutaj. Ziemia była tu gładka i miękka, a konie zdawały się lubić chodzenie po miękkich liściach równie mocno, co Dean. Poszedł za Castielem, zaskoczony, że chłopiec nigdy wcześniej tu nie był, i zastanawiając się, co jeszcze tamten przegapił.
- Czy ty… nie wiem… w ogóle wychodzisz z domu? Znaczy się, co robisz cały dzień? - przygryzł usta, niepewny, czy było to odpowiednie pytanie, czy Castiel nie poczułby się urażony jego naiwnością, ale chłopiec wydawał się być dość spokojny, kiedy odparł, że uczył się w domu, zdobywając wiedzę o zachowaniu przy stole i etykiecie. Dean nie mógł powstrzymać cichego westchnienia i przewrócił oczami, na co Castiel zerknął na niego z ciekawością. – Bez urazy, ale wolałbym cały dzień spędzić w stajniach, wąchać łajno i ciężko pracować, niż siedzieć w tamtym domu i nie widywać słońca – powiedział cichym i trochę ponurym głosem, kiedy wyobraził sobie, jak musiało być samotnie i frustrująco chłopcu w jego wieku, nie mieć możliwości, by czasami sobie odpuścić, by po prostu być dzieckiem. Podchwycił spojrzenie Castiela i osunął się w dół po pniu drzewa. Odłożył swoją „broń” na bok i objął ramionami kolana. – W każdym razie… cieszę się, że teraz możesz wychodzić.

- Czytam i piszę i uczę się od mojego profesora… Ma na imię Robert. Jest bardzo mądry. Ojciec mówi, że muszę się nauczyć jak najwięcej, zanim pójdę do szkoły… Nie chce, bym był gorszy od innych dzieci. To by go zakłopotało – Castiel machnął kijem, trącając pobliską paproć, z grymasem na twarzy, po czym upuścił go i usiadł obok Deana na ziemi, uśmiechając się nieznacznie. – Ojciec nie zabronił mi się bawić… on po prostu nie aprobuje tego, bym wykorzystywał czas w taki sposób… Twierdzi, że to bezproduktywne. - Castiel westchnął i pochylił się nieco, podciągnął kolana w górę i objął je swoimi chudymi ramionami, a następnie oparł na nich głowę. Spojrzał na Deana i znowu się uśmiechnął, wzruszając ramionami. – Co robisz cały dzień na dworze? W co się bawisz?
Nie był do tego przyzwyczajony, do takiej leniwej pogawędki. Szczególnie nie z kimś w swoim wieku, kto nie wyrzucał z siebie strumienia słów, gdzie co drugie brzmiało „mój ojciec”, „pieniądze” czy „bogaty”. Dean był… inny. Zachowywał się swobodnie w tym nowym dla siebie miejscu, jakby jego miejsce było pośród trawy, drzew i insektów.

Dean nie odpowiedział na pytanie Castiela, wciąż skupiony na tym, jak smutno i samotnie brzmiały jego słowa… sam od tego trochę posmutniał. Brzmiało to tak, jakby życie starszych chłopców w ogóle nie było zabawne, i było to coś, czego Dean po prostu nie był w stanie sobie nawet wyobrazić. Zmarszczył się, gdy Castiel spojrzał na niego, zauważając, że jego uśmiech nie docierał do oczu, błękit wciąż migotał czymś, co wyglądało na żal i troskę.
- Musisz być… bardzo samotny – powiedział wreszcie, przygryzając sobie dolną wargę i szukając spojrzenia Castiela, po czym ostrożnie szturchnął chłopca kolanami. Przez kilka chwil milczeli, patrząc na siebie, obaj niepewni, jak przełamać ponury nastój. Wtedy Dean odchrząknął i podniósł się szybko, strzepnął kurz z ubrania, po czym wyciągnął do Castiela rękę. – Nie martw się… dopilnuję, byś szybko to nadgonił, okej? I zaczniemy od zabawy w berka, wiesz, jak bawić się w berka?
Gdy już pomógł Castielowi wstać i również się otrzepać, Dean wyjaśnił mu zasady zabawy w berka i zademonstrował kilka razy w praktyce, jako że Castiel nie uświadomił sobie, iż na początku miał przed Deanem uciekać. Wkrótce załapał i, jak się okazało, Castiel biegał całkiem szybko, przez co dla Deana było prawie niemożliwością złapać go lub przed nim uciec, kiedy przychodziła jego kolej. Wkrótce Dean się poddał, oparł się o pień drzewa i po prostu oddychał. Kiedy zerknął na czerwoną twarz Castiela, jego oczy lśniły, a uśmiech na twarzy był tak jasny i radosny, że Dean nie miał serca mu powiedzieć, że chciał pobawić się w co innego, w coś, w czym dla odmiany zdołałby raz czy dwa razy wygrać.
- Jesteś… całkiem dobry – wyszczerzył się pomiędzy kolejnymi głębokimi oddechami i poczuł przypływ radości, gdy po jego słowach twarz Castiela pojaśniała jeszcze bardziej.

Castiel był tak podekscytowany, że prawie wibrował, nie był w stanie ustać spokojnie i podskakiwał wokół Deana.
- To jest całkiem zabawne, Dean… Rozumiem, czemu dzieci się w to bawią. - Sposób, w jaki Castiel mówił o sobie, prawie sugerował, że on sam nie był dzieckiem. Używał odpowiednich słów i wszystkie dokładnie wypowiadał, ponieważ bez przerwy mu powtarzano, że „mężczyźni nie mamroczą”. Klapnął jednak na ziemię obok Deana, zauważywszy, że drugi chłopiec miał kłopoty z oddychaniem. – Chciałbyś przez chwilę odpocząć? – Castiel przechylił głowę, a następnie odchylił się do tyłu, opierając się rękami o ziemię i gładząc palcami trawę pod sobą. Potem uniósł ramiona i położył się na ziemi, patrząc na baldachim z drzew. – Podoba mi się tutaj… Poproszę mego ojca, by pozwolił mi się częściej bawić… z tobą – odwrócił głowę i uśmiechnął się do Deana, a jego niebieskie oczy migotały łobuzersko i radośnie.

Złapawszy wreszcie oddech, Dean odwrócił się do Castiela i równie szeroko odwzajemnił uśmiech.
- Brzmi wspaniale – zgodził się, próbując ukryć ulgę po decyzji Castiela. Boki go bolały od zbyt szybkiego biegu i oddychania za mało, ale nie dbał o to tak długo, jak długo Castiel się uśmiechał i cieszył tym wszystkim.
Zostali tak chwilę dłużej, Dean również się odchylił, położył obok Castiela i spojrzał w górę, pozwalając, by słabe promienie słońca padały przez liście na jego zaczerwienione policzki.
Kiedy usiadł z powrotem, oddech już miał spokojny i chciał klepnąć Castiela w udo, sugerując kolejną rundę berka, ale wtedy zdał sobie sprawę, że drugi chłopiec miał zamknięte oczy.
- Castiel? – zapytał cicho i ostrożnie, niepewny, czy tamten zasnął, czy po prostu odpoczywał. – Cas? - ksywka wyślizgnęła mu się, choć tego naprawdę nie planował i nawet o tym nie myślał, i gdy tylko Castiel otwarł oczy, patrząc na Deana, młodszy chłopiec klepnął się w usta i zawstydzony odwrócił wzrok. – Przepraszam – wymamrotał, odwracając głowę i gapiąc się prosto przed siebie na kilka krzaków, wszędzie, byle nie na syna swego pana.

- To mi się podoba… Cas, czy tak? – Castiel usiadł i skrzyżował nogi, kołysząc się nieznacznie tak, że nogi odrywały mu się od podłoża, a ręce zacisnął na skrzyżowanych kostkach. Kiedy spojrzał na Deana, na twarzy miał szeroki uśmiech, a w sobie czuł miłe ciepło. – Zdrobnienie… Robert mówi, że zdrobnień używa się, kiedy się jest… z kimś zżytym… albo się kogoś lubi. – Uśmiechnął się miękko i spojrzał na ziemię, a następnie samymi tylko oczami na Deana. – Lubię cię, Dean… to imię jest… dobre. – Cas wzruszył ramionami, unosząc je sobie niemal do uszu, i zakołysał się ponownie. – Robi się późno…
Zerknął na baldachim z liści, przez który już praktycznie nie widać było światła, w krzakach zaczęły świecić świetliki, a świerszcze cykały jak co wieczór. Wkrótce miało zajść słońce i Castiel poczuł odrobinę paniki, kiedy sobie uświadomił, że w głównym domu podadzą kolację i że ją przegapi, jeśli nie pospieszy się z powrotem.

Dean początkowo nie odpowiedział, patrzył prosto w krzaki oddalone o kilka stóp i starał się opanować rumieniec na policzkach. Castiel się na niego nie złościł, ksywka mu się podobała. I lubił Deana. Dean odchrząknął i odkopał mały kamień na bok, wciąż nie patrząc na drugiego chłopca.
- Jateżcięlubię – powiedział, a ta deklaracja zabrzmiała bardziej jak jedno długie słowo, niż kilka.
Po tym przez chwilę nie rozmawiali, aż wreszcie głos Castiela ponownie przerwał ciszę. Dean kiwnął głową, zaczekał, by tamten wstał, po czym wreszcie się odwrócił i spojrzał na niego znowu.
- Powinniśmy wracać… nie chcę, by twój ojciec był na ciebie zły…
Cicho i szybko wrócili na szczyt wzgórza, goniąc ostatnie promienie słońca, a za nimi nadciągała noc. Dean zatrzymał się przy żelaznym płocie otaczającym Milton Manor i zakłopotany przestąpił z nogi na nogę.
- Więc… do zobaczenia jutro? – spytał niepewnie, ale z nadzieją, i spojrzał nieco mniejszemu chłopcu prosto w niebieskie oczy.

Castiel uśmiechnął się i kiwnął głową, wyciągając dłoń do formalnego uścisku.
- Tak, bardzo bym tego chciał. – Ku jego zaskoczeniu, drugi chłopiec zagapił się na rękę, po czym spojrzał na niego bez wyrazu. – To uścisk dłoni, Dean… nie robiłeś tego?
Dean pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Wiem, co to takiego… - rozejrzał się wokół i, pewny, że nikogo w pobliżu nie było, zrobił krok naprzód i zamiast tego uściskał Castiela, po czym chłopiec zarumienił się i zamrugał zaskoczony.
Cas wciąż tam stał i się gapił, gdy Dean pobiegł ścieżką w dół, od czasu do czasu patrząc przez ramię i uśmiechając się szeroko.
Castiel wreszcie zdołał się odwrócić i poszedł wąską ścieżką do domu, wpuszczony do środka przez Ellen kuchennymi drzwiami. Pomogła mu szybko przebrać się w czysty strój do obiadu i oddała jego strój jeździecki komuś ze służby do czyszczenia.
- Castiel, co, na miłość Boską, robiłeś, że zdołałeś się tak wybrudzić?
- Bawiłem się, Ellen. Bawiłem się z Deanem, synem Johna, głównego stajennego.
Uśmiechnął się tak radośnie, że Ellen na moment zaniemówiła. Była dla Casa jak matka, a mimo to nie widziała go tak szczęśliwym od czasu, gdy był dużo młodszy. Mając tylko 7 lat Castiel był już poważnym chłopcem i rzadko się uśmiechał, chyba że był sam z Robertem czy Ellen. Ale tutaj, w otoczeniu służby, szczerzył się. Ellen poczuła, że serce jej stanęło, taka była zadowolona, że Castiel zdobył przyjaciela.
- W porządku… a teraz idź na kolację. Później porozmawiamy o twoim czasie na zabawę.
Cas potaknął i popędził do jadalni z uśmiechem wciąż przyklejonym do twarzy.

Dean wciąż szedł, aż wreszcie doszedł do stajni i zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy doszedł do płotu okalającego padok. Odwrócił się i zdołał akurat zobaczyć, jak Castiel znikał w środku, zanim drzwi się zamknęły. Westchnął cicho, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że wstrzymywał oddech od czasu, gdy uściskał drugiego chłopca, aż do teraz. Usta mu zadrgały, gdy przypomniał sobie, jaki Cas był sztywny i nieruchomy, niemal obezwładniony takim przyjaznym gestem.
Dean odepchnął się od płotu i wszedł do stajni, gdzie zastał ojca zamykającego boks jednego z nagradzanych arabskich ogierów. Nie wydawał się być zbyt zachwycony tym, że Dean dopiero co wrócił, ale nic nie powiedział, za co Dean był mu wdzięczny. Około 22.00 wrócili do kwater służby i zastali tam znudzoną Joannę bawiącą się z małym Samem, który wciąż był bardziej przytomny od swej towarzyszki. Dean dołączył do nich na małym materacu, który służył jemu i Samowi za łóżko, i cicho jej podziękował, zanim dziewczynka zsunęła się z łóżka i poszurała do drzwi.
John padł na łóżko nie mówiąc nic więcej, a oddech mu się ustabilizował i wyciszył, bo mężczyzna zasnął dość szybko. Jednak Dean długo leżał przytomny. Wrócił myślami do spotkania z Castielem, do zabawy w berka, do tego, jak go rozbawiał, sprawiał, że się śmiał i rumienił. Zasnął trzymając Sammy`ego w ramionach, z ciepłym uśmiechem na ustach i powtarzanym w myślach „jutro znowu zobaczę Casa.”

Rozdział 2

Następny dzień potoczył się w dużej mierze tak samo, jak poprzedni; Castiel spędził ranek na lekcjach z Robertem, z których Ellen wyciągnęła go na lunch, i uśmiechał się na widok interakcji pomiędzy raczej bezpośrednią Ellen oraz jąkającym się i bełkoczącym Robertem.
Po lunchu przebrał się w strój jeździecki i pobiegł, zamiast wlec się powoli, jak to było poprzedniego dnia, w stronę stajni.
Castiel uczył się szybko i pod koniec lekcji już kłusował na koniu, a jego ciało kołysało się w rytm chodu konia z łatwością, która zadziwiła nawet Johna.
- Młody Castielu, jesteś naturalnym talentem.
- Dziękuję! – wyszczerzył się Castiel, zadowolony z pochwały, czego pragnął od ludzi, których podziwiał. Robert był miły, ale nie chwalił go często, a ojciec jeszcze nigdy mu nie powiedział, że go kochał. Tylko Ellen otwarcie okazywała uczucia małemu chłopcu i Castiel był jej za to wdzięczny.
Lekcja się skończyła i tym razem Castiel przebrał się w ubrania, które ze sobą przyniósł, znoszone spodnie i bawełnianą koszulę, które były jego ubraniami do zabawy, jakie przyniosła mu Ellen szczególnie w tym celu.
Castiel i Dean przez jakiś czas bawili się w berka, ale do czasu, gdy Dean postanowił to skończyć, Castiel i tak zdążył się już tym znudzić.
- Co jeszcze możemy robić?
Dean posłał mu uśmieszek i podparł się pięściami pod boki, wypinając pierś.
- Wspinać się na drzewa.

Dean rozmyślał o tym przez cały dzień, kiedy czyścił boksy i wyrzucał łajno, zanim nakarmił konie i wyczyścił je. Wyraźnie był kiepski w berka, przynajmniej przeciwko Castielowi, który ruszał się jak błyskawica, a oprócz tego, że nienawidził przegrywać, Dean nie chciał, aby Castiel się znudził. Wobec tego zastanawiał się nad tym, co jeszcze robić, łażenie po drzewach było jednym z oczywistszych pomysłów, skoro resztę dnia i tak spędzali w lesie. Zabawa w chowanego była kolejnym, ale to zachował na później, dopóki nie zrobi się ciemniej i trudniej im będzie się zobaczyć.
Dean poczuł się całkiem zadowolony, kiedy zauważył, że Castiel nie był tak uzdolniony we wspinaczce, jak w bieganiu i łapaniu Deana. Cieszył się mogąc być tym, który wyjaśniał, jak to robić, gdzie stawiać stopy i których gałęzi się łapać, chcąc się wspinać po pniu. Castiel również tego uczył się szybko, ale wciąż nie miał tak szybkiego refleksu i wyrobionego instynktu, jak Dean, poza tym zdawał się mieć opory przed wystarczająco mocnym łapaniem gałęzi, ponieważ jego delikatna skóra nie przywykła do styczności z szorstkimi powierzchniami. Kiedy Dean dotarł do czubka raczej niskiego drzewa, wyciągnął rękę, aby pomóc starszemu chłopcu wspiąć się te kilka ostatnich stop wyżej, po czym uśmiechnął się szeroko i odsunął ścianę liści, odsłaniając wspaniały widok na okolicę.
- Warto było? – zapytał, wycierając sobie pot z czoła.

Castiel sapnął słyszalnie i dla równowagi złapał Deana za ramię, rozglądając się ponad czubkami drzew.
- To jest… bardzo, bardzo piękne, Dean… dziękuję.
Ostatnie słowa wręcz tchnął, miękko i łagodnie, patrząc na Deana. Przez jakiś czas siedzieli na czubku, przyglądając się rozmaitym owadom, ptasim gniazdom i zrywając dzikie jabłka z drzewa, które oferowało małe, zielone owoce.
Wyraz twarzy Casa, kiedy wgryzł się w jabłko, sprawił, że Dean przewrócił się ze śmiechu i zaczął się zwijać na ziemi, nieświadom Castielowego „przestań się ze mnie śmiać!”
Gdy tylko słońce zaczęło zachodzić, Dean zasugerował zabawę w chowanego, co okazało się być okropnym pomysłem, jako że Castiel chował się lepiej, niż Dean przypuszczał.
Godzinę po zachodzie słońca i niemal dwie godziny po tym, gdy nadeszła kolej Castiela na ukrywanie się, Dean wreszcie znalazł ciemnowłosego chłopca, drżącego na wieczornym chłodzie, ze stoicką twarzą. Jednak w chwili, w której Cas ujrzał Deana, rzucił się na drugiego chłopca, objął go za szyję i zakwilił.
- Nie podoba mi się ta zabawa…

Dean musiał przyznać, że zabawa w chowanego w ciemnym, trochę przerażającym lesie nie była jego najmądrzejszym pomysłem. Kiedy jednak Castiel rzucił mu się w ramiona, przylegając do niego swym drżącym ciałem, Dean uznał, że ostatecznie jednak wszystko poszło lepiej, niż się spodziewał…
Nie puścił Castiela, gdy szybko opuścili las i udali się wąską, ubitą dróżką do posiadłości Miltonów.
- Przepraszam, Cas – powiedział cicho Dean, kiedy doszli do żelaznej bramy, chłopiec wciąż obejmował ramiona drugiego. – Nie będziemy się więcej bawić w chowanego, obiecuję. – Castiel spojrzał na niego z nadzieją i Dean uśmiechnął się do niego, łagodnie szturchając go w bok. – Wiesz co, jutro przyniosę kredę i będziemy mogli rysować po drzewach i kamieniach, dobra?

Castiel kiwnął głową, po czym uściskał Deana ponownie, jeszcze raz obejmując go za szyję.
- Dobranoc, Dean.
Tym razem to Castiel odbiegł ścieżką prowadzącą do werandy okalającej dom. Zatrzymał się, gdy tylko przeskoczył trzy stopnie w górę, odwrócił się i pomachał do Deana z uśmiechem przylepionym do twarzy.
Castiel zniknął w środku i zaraz wpadł na silne nogi odziane w zwykłe, grafitowe spodnie, czarne, wypolerowane do połysku buty, a kiedy spojrzał w górę, na bardzo surowy grymas.
- O-ojcze!... Przepraszam, ja nie…
- Nie patrzyłeś, dokąd idziesz, prawda, Castielu?
- Nie…
- Idź do gabinetu.
- Ojcze?! Przepraszam, że nie… - Castiel podniósł głos, pobrzmiewał w nim strach.
- Castielu - ton ojca nie dopuszczał głupot, był zasadniczy i nieustępliwy i Castiel wiedział, że lepiej było nie przeciągać struny. Zwiesił głowę i udał się do gabinetu, a jego ojciec szedł za nim w odległości kilku kroków, przy okazji rozpinając pas.
Przez następne pięć minut domostwo Miltonów trwało w ciszy, wszyscy służący krążyli po korytarzach zakrywając usta, aby stłumić sapnięcia, gdy dźwięki płynące z gabinetu przesączały się przez dziurkę od klucza i pod drzwiami.
Nikt jednak nie ośmielił się niczego powiedzieć i wkrótce było po wszystkim, minęły ostre odgłosy skóry uderzającej o ciało i zduszone krzyki siedmiolatka, który usiłował zdławić wszelkie dźwięki, ponieważ „mężczyźni nie płaczą”, jak mu to wciąż powtarzał ojciec.
Tego wieczoru Castiel poszedł spać bez kolacji, a gdy Ellen doglądała jego opuchniętego i czerwonego tyłka, leżał cicho na swoim łóżku, myśląc tylko jedno: Dean był tego wart. Nie dbał o to, czy każdego dnia byłby chłostany za spóźnianie się… tak długo, jak długo byłby w stanie widywać swego nowego przyjaciela.

Joanna spała, kiedy tego wieczoru Dean i John wrócili z pracy, głowę opierała na ramionach, Sammy spał pod kocem i cicho mamrotał do siebie. Dean uśmiechnął się miękko, nakrył Jo większym kocem i wsunął się do łóżka obok niej. Tej nocy spał dobrze, myśląc o tym, że Castiel objął go ponownie, jak wyraźnie mu ulżyło, kiedy Dean go znalazł, kiedy już dłużej nie byli rozdzieleni. Obudził się wcześnie, wstał i przygotował skąpe śniadanie dla swego ojca i Joanny, nakarmił też Sammy`ego, zanim John i Jo w ogóle się obudzili. Zająwszy się bratem Dean wyszedł z niewielkiej chatki i pospieszył w dół, do doliny. Praca była teraz dla niego łatwiejsza, bo miał w perspektywie spotkanie z Casem późnym popołudniem. W stajniach nie było zegara i Dean nie wiedział, która była dokładnie godzina, ale wkrótce zdał sobie sprawę, że Castiel się tego dnia spóźniał. Jego ojciec już prawie od godziny czekał na padoku, powoli, ale z pewnością zaczynając się denerwować, oczekując na pojawienie się panicza.

Ellen zeszła do stajni jakieś 1,5 godziny po tym, jak Cas powinien był się pojawić, wyglądając poważnie. Twarz pojaśniała jej nieco, gdy ujrzała Johna, i przywitali się jak starzy przyjaciele, którymi byli.
Odbyli krótką dyskusję, ale wyraźnie widać było po tym, jak John mocniej zacisnął dłonie na cuglach, że coś było nie tak.
Ellen odeszła krótko później, wracając na wzgórze, do domu, a John zwrócił się do syna i z westchnieniem wręczył mu wodze.
- Dean, panicz dziś do nas nie dołączy… jest… chory.
John zostawił Deana i wrócił do pracy w stajniach; miał w planach ponowne podkuwanie konia i miał mu w tym pomóc ktoś inny z obsługi stajni.

Przez minutę Dean mógł tam tylko stać, trzymając cugle i gapiąc się za ojcem. Powoli opuścił głowę, wreszcie spojrzał w górę, gdzie Ellen zniknęła we mgle pokrywającej teren. Castiel… był chory? Dean zaczął powoli rozsiodływać Donnę, łagodnie gładząc koński bok. Ale wczoraj nie wydawał się być chory… trochę przerażony, drżący trochę z zimna… ale żeby wymówić się chorobą? Po prostu… to nie pasowało do Castiela. Z drugiej strony – Dean nie znał go zbyt długo. Czy było możliwe, że Castiel znudził się zabawą z nim? Wydawał się taki szczęśliwy mogąc spędzać z nim czas, czemu miałby tak szybko zmienić zdanie? Ale znowu… bogaci ludzie zdawali się zmieniać zdanie tak często, jak zmieniali bieliznę, zwyczajnie dlatego, że mogli, ponieważ wszyscy musieli być posłuszni, musieli spełniać ich życzenia. Więc… choć było to przerażające i rozczarowujące, to taka możliwość istniała. Dean tak mocno przygryzł usta, że zaczęły mu krwawić, i skrzywił się cicho. Złapał mocno cugle i pociągnął Donnę naprzód, prowadząc ją z powrotem do jej boksu. Spędził resztę dnia pomagając ojcu tak dobrze, jak potrafił, rzucił się w pracę, próbując zapomnieć o Castielu. Nie miał okazji dowiedzieć się o prawdziwym powodzie nieobecności Castiela aż do później tego dnia, kiedy praktycznie wbiegł do kwater służby. Jo jeszcze nie spała, a Ellen siedziała przy niej, trzymała Sammy`ego i karmiła go. Dean zamknął za sobą drzwi i wszedł do środka. Przez chwilę stał cicho, wreszcie podniósł głos.
- Co z nim jest? – zapytał, mocno zaciskając ręce na spodniach. – Ca… nasz panicz… jak on się ma?

Ellen zamarła, a dłoń, w której trzymała łyżkę do karmienia Sammy`ego, zadrżała nieznacznie. Odchrząknęła i wróciła do karmienia trzymanego w ramionach dziecka, a kiedy przemówiła, jej głos był wyraźnie napięty.
- Dean, Castiel jest dziś chory… Za kilka dni powinien czuć się lepiej, zajmuję się nim.
Nikomu się nie mówiło o tym, co się działo w głównym domu, nieważne, jak ponure to było, i Ellen była posłuszna tej zasadzie, za wyjątkiem najbliższych przyjaciół, a John był jednym z nich. Jednak jego syn nie musiał znać szczegółów tego, czemu Castiel nie był w stanie opuszczać domu. Można mu było je darować.
Ellen odgoniła Deana i chłopiec zmarszczył brwi, ale jej posłuchał, idąc po swoją kolację.
Tej nocy Dean leżał i nie spał, patrząc przez okno na księżyc wysoko na niebie, pełny i lśniący. Tak dobrze rozświetlał noc, że było jasno niemal, jak w dzień, i Dean nie zdołał powstrzymać ciekawości i zmartwienia.
Łatwo było wyślizgnąć się z kwatery, bo Sammy spał jak kamień, a John rzadko się budził, gdy już zasnął, taki był zmęczony. Dean ruszył w górę wzgórza, niczym Indianin skradając się od drzewa do drzewa i ukrywając w cieniu. Pod jedną z kolumn na przedzie domu stała krata pokryta pnącymi różami, co dla lekkiego, małego chłopca było idealną drabiną, po której mógł się wspiąć i z łatwością zawisnąć na poręczy balkonu na drugim piętrze. Podobnie jak weranda poniżej, balkon otaczał cały dom, sprawiając, że Dean z łatwością przemykał od okna do okna, ostrożnie zaglądając do środka, jeden pusty pokój po drugim, aż wreszcie znalazł pokój, którego szukał.
Castiela.
Mały chłopiec zdawał się spać, zwinięty w łóżku na boku, plecami do otwartego okna, a siatka na komary unosiła się w nocnym powietrzu.

Szczupła postać nieco mniejszego chłopca oddychała równo, gdy Dean rozsunął przezroczystą siatkę i na paluszkach wszedł do pokoju. Podszedł do łóżka, po czym zatrzymał się, nagle niepewny tego, co robić dalej. Nie chciał wystraszyć Casa bardziej, niż musiał, więc obszedł wokół wielkie łóżko, wystarczające dla przynajmniej dwóch dorosłych, i klęknął tuż przed twarzą Castiela.
- Castiel – szepnął, ciepłym oddechem omiatając bladą skórę starszego chłopca, ale ten się nie ruszył. – Cas – powtórzył nieco głośniej, głosem pełnym zmartwienia.
Wreszcie panicz się ruszył, powoli unosząc powieki, i zamrugał kilka razy. Potem szeroko otwarł oczy i rzucił się do tyłu, zszokowany i całkowicie zaskoczony tą niespodziewaną nocną wizytą.
- Ciii, to ja, Dean… już dobrze, to tylko ja… - Dean uniósł obronnie dłonie i spojrzał na Casa smutnym, ale pełnym uczucia wzrokiem. Wreszcie oddech Casa się uspokoił, ale zamiast gadać, zamiast jakoś przyznać, że Dean włamał mu się do sypialni, wciąż tam siedział, gapiąc się na niego. – Powiedzieli, że jesteś chory… Martwiłem się.

- Dean, nie powinieneś tu być… - Castiel spojrzał w stronę drzwi, ale w korytarzu nie zapaliło się żadne światło, sygnalizując, że ktoś usłyszał go szurającego po łóżku, oraz sapnięcie, jakie z siebie wydał, kiedy zdał sobie sprawę, że Dean jakiś sposobem przyszedł do jego sypialni.
Castiel przygryzł sobie dolną wargę, po czym przepełzł po łóżku i ostrożnie usiadł przy Deanie; na twarzy mignął mu przelotny grymas, kiedy usiadł tak, by oprzeć ciężar ciała bardziej na biodrze, niż na pośladkach.
- Nic mi nie jest… Po prostu nie mogę… nie mogę przez kilka dni wychodzić z domu – spojrzał na łóżko i zmarszczył brwi, szarpiąc za pościel, która oplątywała mu nogi. Popatrzył ponownie na Deana i uśmiechnął się nieznacznie, po czym złapał jedną z jego rąk i pociągnął lekko, wciągając go głębiej na łóżko. – Zostaniesz ze mną trochę? Nie sądzę, bym przez jakiś czas był w stanie zasnąć…

- Ale… - zaczął Dean, jednak jedno spojrzenie na twarz Castiela przerwało mu w pół zdania. Widniał na niej strach, czyste i absolutne przerażenie. Dean czuł się już wystarczająco winny tego, że go przestraszył i naszedł w taki sposób, więc postanowił nie zadawać więcej pytań. Z lekkim wahaniem podążył za Castielem, gdy ten gestem nakazał mu wejść na łóżko, po czym razem wsunęli się pod koc. Dean ułożył się na boku, tak, że on i Castiel leżeli twarzami do siebie. Dean przysunął bladą, zimną dłoń bliżej do siebie, przycisnął ją do swojej piersi i objął ją obiema dłońmi, ogrzewając ją. – Zostanę tak długo, jak długo będziesz chciał – powiedział i zmusił się do lekkiego uśmiechu na ustach. Ponieważ w tej chwili ponowne uszczęśliwienie Casa i odpędzenie smutku i rozpaczy z jego pięknej twarzy było jedyną troską Deana.

Cas cicho kiwnął głową i zostali w tej pozycji, milcząc i leżąc nieruchomo. Żaden nic naprawdę nie mówił, dopóki Cas nie poprosił Deana, by ten mu coś opowiedział. Dean zastanawiał się przez chwilę, po czym wyszeptał mu baśń, jaką ojciec opowiedział mu dawno temu, historię o dwóch braciach, niedźwiedziu i kruczowłosej księżniczce, którą musieli uratować. Zanim nadszedł koniec opowieści, Cas przysunął się bliżej, tak, że jego głowa wylądowała Deanowi pod brodą, zaś oba ramiona zwinął razem przy jego piersi.
Castiel spał w tej pozycji godzinami i kiedy Ellen do niego weszła o wschodzie słońca, aby mu się przyjrzeć, zastała śpiących Deana i Casa; Dean obejmował starszego chłopca, a Castiel ukrywał twarz w jego piersi.
Nie miała serca budzić żadnego z nich, więc poinstruowała swój personel, że nikomu nie było wolno budzić panicza ani też pod żadnym pozorem wchodzić do jego pokoju. Uśmiechnęła się do siebie, czując ulgę, że Cas i Dean tak szybko się polubili, choć dla dobra Deana trochę się martwiła. Ojciec Castiela ciężko by się rozgniewał na rodzinę Deana, gdyby się dowiedział o ich przyjaźni; służący nie byli idealnymi towarzyszami zabaw dla chłopca o pochodzeniu Castiela.
Ellen posłała o do Johna, by dać mu znać, gdzie był Dean, a liścik do ojca chłopca zapewnił go, że Dean był bezpieczny i że Ellen się nim zajmie.
Potem poszła zobaczyć się z Robertem, aby dać mu znać, że Castiel nie pojawi się na lekcjach, i znalazła profesora w jego biurze, które było również salą szkolną Castiela.
Spędzili godzinę na rozmowie i pod koniec wizyty Ellen nie pamiętała, czemu w ogóle przyszła, ale wyszła z uśmiechem na twarzy i sprężystym krokiem.

Kiedy Dean obudził się następnego ranka, słońce już się przeciskało przez ciężkie zasłony, malując twarz śpiącego Castiela swymi złotymi promieniami. Dean uśmiechnął się sennie, oblizał się i mocniej objął ramiona drugiego chłopca. Nie potrwało to zbyt długo i również Castiel się obudził, ziewając i mlaskając cicho, zanim nie dostrzegł Deana i nie spurpurowiał na twarzy. Dziesięć minut później Dean wysunął się z łóżka, niechętnie puszczając Castiela, który wydawał się dużo bardziej odprężony po jego wizycie – oraz intensywnej sesji łaskotek – i poszedł na balkon. W jasnym świetle dnia opuszczenie domu było znacznie bardziej skomplikowane, niż wejście poprzedniej nocy. Dean ponownie odwrócił się do Castiela, uśmiechnął się do niego i objął go mocno.
- Zdrowiej szybko, dobra? – poprosił cicho, szturchając go nosem w szyję.
Potem złapał górę kraty, szybko i zręcznie zszedł po niej na dół i bezgłośnie zeskoczył. Spojrzał w górę i pomachał do Castiela, po czym odwrócił się i pobiegł w stronę bramy, uważając, by nikt go nie zobaczył. Coś w wyjaśnieniu Castiela było nie tak, uznał Dean trochę później, kiedy w roztargnieniu szczotkował końską sierść. Miał kłopoty, ale skoro Castiel nie powiedział mu, co było nie tak, Dean nie miał pojęcia, jak mu pomóc, poza tym… że po prostu był…

Rozdział 3

Castiel potrzebował całego tygodnia, by dojść do siebie po tym, cokolwiek się wydarzyło, i kiedy wrócił do swoich lekcji jazdy konnej z Johnem, wydawał się trochę bardziej powściągliwy i zdyscyplinowany. Jednak gdy tylko zrzucił jeździecki strój i przebrał się w coś bardziej normalnego, wydawało się, że pozbył się również ponurej części siebie i był równie radosny i entuzjastyczny, co zwykle. Mijały miesiące i od czasu do czasu Cas znikał, całymi dniami nie opuszczał domu, a skoro nie mówił o tym, co się działo, Dean zaakceptował fakt, że nie powinien też o to pytać.
Wyszło to szczególnie źle, kiedy Castiel pierwszy raz złamał nogę. John zgodził się, by Dean zabrał panicza na przejażdżkę do lasu i w podnieceniu wywołanym tą pierwszą cudowną wycieczką żaden za bardzo nie dbał o bezpieczeństwo. Castiel był wspaniałym jeźdźcem, ale jego zamiar współzawodniczenia z Deanem, który jeździł od czasu, gdy nauczył się chodzić, doprowadził do nieudanego skoku przez pień drzewa i tego, że Castiel z płaczem wylądował na ziemi. Dean pospieszył do jego boku, niezdolny powstrzymać Castiela czy siebie od płaczu, i mocno objął drugiego chłopca, przepraszając go wciąż od nowa. Po tym zajściu Castiel przez dwa tygodnie nie wychodził z domu, a gdy Ellen pomówiła z Johnem, to Dean musiał się solidnie ukrywać. Czuł się okropnie odpowiedzialny za obrażenia Castiela i nawet nie drgnął, gdy John prał go po tyłku. Przez kolejne dni ojciec dostarczał mu zajęcia i ostatecznie Dean nie miał w ogóle czasu, aby przez te dwa tygodnie w ogóle ujrzeć Castiela.
Dni robiły się coraz krótsze i ciemniejsze, noce coraz dłuższe i zimniejsze i wkrótce pierwszy śnieg pokrył nagą ziemię wokół Milton Manor. Dean w ciągu dnia pracował dwukrotnie ciężej, wykorzystując każdą możliwość, by się rozgrzać, a w nocy kulił się w łóżku z Sammym i Joanną. W czasie zimowych miesięcy służba pracowała niemal całodobowo i jak zwykle Ellen zajmowała się Castielem i jego braćmi, którzy przyjechali ze szkoły na święta. W Wigilię Dean postanowił odwiedzić Castiela. Nie widział go od trzech dni i robił się nerwowy, nie wiedząc, w jakim chłopiec był stanie. Jak zwykle wspiął się po kracie i delikatnie zapukał w okno. Raz. Potem drugi. Potem trzeci i czwarty raz, co było sygnałem, jaki między sobą ustalili tydzień po pierwszej nocnej wizycie Deana. Castiel potrzebował kilku minut, by wyjść z łóżka i podejść do okna, i kiedy otwarł drzwi balkonowe, oczy mu łzawiły. Dean, nie panując nad sobą, rzucił się do przodu, objął go i przytulił mocno.
- Tęskniłem za tobą – wymamrotał starszemu chłopcu w policzek, ostrożnie głaszcząc go po karku.

Castiel mocno objął Deana za plecy i zamknął oczy, ukrywając twarz w jego szyi. Stali tak przez chwilę, dopóki Castielowi nie zrobiło się zimno, po czym chłopiec wciągnął Deana do środka i ponownie zamknął drzwi.
Castiel szybko zasunął ciężkie kotary wiszące zimą przy drzwiach i oknach, aby chronić się przed zimnem, po czym podreptał prędko do łóżka, w którym Dean dołączył do iego, gdy już zrzucił buty.
Wpełzli pod stertę koców i tulili się razem w poszukiwaniu ciepła, a gdy już znowu mogli poczuć ręce i nogi, Castiel sięgnął pod poduszkę i wyjął spod niej małą, owiniętą w brązowy papier paczkę, przewiązaną zieloną, jedwabną wstążką.
- Wesołych świąt, Dean… - uśmiechnął się i zaczekał, aby Dean otwarł prezent, po czym wyszczerzył się na widok oszołomienia na twarzy drugiego chłopca.
- Cas… to twoja ulubiona książka…
- Tak… chcę, żebyś ją miał.
- Ale… FRANKENSTEIN… Michael przywiózł ci ją z Anglii…
Castiel kiwnął głową i uśmiechnął się.
- Wiem… Chcę, byś ją miał.

Dean czuł się aż nadto zaskoczony i zaszczycony. Na zmianę gapił się to na książkę, to na uśmiechniętą twarz Castiela, po czym przysunął się bliżej, obejmując Castiela jednym ramieniem. Czuł się winny i zawstydzony przyjmując tak cenny dar, coś, co Castiel uważał za drogie, co kochał przez lata. Wiele nocy spędzili razem skuleni pod kocem Castiela, starszy chłopiec cicho czytał Deanowi, uczył go abecadła i wymowy trudnych słów. Myśl o posiadaniu czegoś tak ważnego, jak to, sprawiła, że poczuł się niegodny. Serce mu ciążyło, gdy pomyślał o małym przedmiocie w swojej kieszeni, owiniętym w kawałek starej gazety, czymś, co, zdaniem Deana, ucieszyłoby Castiela, ale nie był już tego taki pewny…
Poruszył się zakłopotany, nie za bardzo patrząc Castielowi w oczy, po czym wsunął dłoń w kieszeń i wręczył mu niewielki dar, mamrocząc „Wesołych świąt, Cas”. Cas nie zareagował natychmiast po otwarciu paczuszki i patrzył na prezent przez, zdawałoby się, nieskończoną ilość czasu, w którym to Dean poczuł, że pot perlił mu się na czole.
- Tata dał mi to lata temu… należał do mojej mamy… mówi, że zawiera w sobie Boże światło i… chroni cię od złego… - niechętnie odwrócił głowę i spojrzał na Castiela, który trzymał mały, złoty amulet w dłoni z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Castiel gładził swymi małymi palcami trzymany w drugiej dłoni wisiorek i po długiej chwili spojrzał wreszcie na Deana ze łzami w oczach.
- Dziękuję, Dean… - Castiel przysunął się bliżej i objął Deana, ponownie ukrywając twarz w jego szyi. – Dziękuję… Zatrzymam go przy sobie na zawsze.
Castiel wiedział, jaki ważny był ten amulet, widział, jak Dean wyjmował go ze specjalnego miejsca w szufladzie i dotykał, gdy tylko czuł się zdenerwowany czy smutny… albo gdy tęsknił za matką.
Cas nigdy nie poznał swojej matki, ponieważ umarła rodząc go, ostatniego w długiej linii chłopców i jednej dziewczynki. Jego starsi bracia Michael i Gabriel mieli teraz odpowiednio 17 i 12 lat i Cas wiedział, że okropnie tęsknili za matką. Przypisywał temu stoicką naturę Michaela oraz wybryki Gabriela, podobnie jak ciężką rękę ojca wobec wszystkich swoich dzieci. Anna i Cas byli sobie najbliżsi wiekiem, było między nimi tylko kilka lat różnicy, ale Anna była dużo posłuszniejsza od Castiela. Nigdy nie opuszczała domu, chyba że dla dopełnienia obowiązków, jak tego wymagał od niej ojciec, czy też od czasu do czasu spacerowała po ogrodzie z Joanną. Anna raz czy dwa przywitała się z Deanem, ale nigdy jej nie interesowało bieganie z chłopcami, nawet, jeśli Cas ją raz zaprosił.
Castiel ścisnął amulet w dłoni i spojrzał na Deana.
- Zostaniesz jeszcze trochę? – spytał przyciszonym głosem.

Deanowi ścisnęło się serce, gdy zdał sobie sprawę z tego, że Castielowi podobał się prezent, że ten gest go poruszył. Zarumienił się lekko i z całego serca odwzajemnił uścisk, zaciskając palce na miękkim materiale ubrań Castiela. Kiedy się trochę wycofał, uśmiechnął się łagodnie i kiwnął głową na znak zgody.
- Ale… nie chcę, byś znowu miał kłopoty – powiedział głosem ledwie głośniejszym od szeptu, swoim oddechem dmuchając w białą skórę Castiela. Jednak starszy chłopiec potrząsnął głową i uśmiechnął się, a Dean odkrył, że nie mógł zbyt długo opierać się perswazji Castiela. – Możesz… możemy poczytać? – zasugerował po chwili ciszy, unosząc lekko książkę, którą dał mu Castiel, i trzymając ją ostrożnie jedną ręką.
Chciał być w stanie czytać tak jak Castiel, chciał być tym, który dla odmiany czytałby historie na dobranoc, podczas gdy Castiel położyłby mu głowę na kolanach i słuchał opowieści o odważnych rycerzach, pięknych damach, okrutnych władcach i szczęśliwych zakończeniach.

Castiel uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Tylko wezmę lampę…
Zszedł z łóżka i podszedł do drzwi, po czym podłożył kawałek materiału pod szparę pod drzwiami, aby zablokować światło. Cicho pobiegł z powrotem do posłania, zapalił lampę olejną, która stała na jego nocnym stoliku, i podkręcił ją na tyle, by móc czytać.
Cas przytulił się do Deana i razem otwarli książkę. Pomagał Deanowi wymawiać słowa, ale po wszystkich tych wspólnych czytankach Dean z łatwością radził sobie z lekturą.
Wstało słońce i Ellen obudziła ich obu na śniadanie, a potem na przejażdżkę saniami przez sady jabłoniowe z Michaelem, Gabrielem, Anną, Johnem, Ellen, Joanną i Robertem oraz, oczywiście, Castielem i Deanem (mały Sammy został w domu pod opieką jednej z pokojówek). Dzielono się gorącym cydrem jabłkowym z wielkiego kubka i nawet Michael zdawał się być w dobrym nastroju.
Ojciec Castiela wymówił się, twierdząc, że musiał dopilnować innych „spraw”… ale nikt w saniach nie zdawał się zauważać jego nieobecności.

Dean nigdy nie był fanem wąskich przestrzeni i wielkich tłumów, ale wydawało się, że przy boku Castiela nawet skurczona przestrzeń na tyłach sań nie mogła popsuć mu humoru. Tego ranka Cas zawiesił sobie otrzymany od Deana amulet na szyi i kiedy Dean zauważył złoty wisiorek na szczupłej szyi, zadrżał i odwrócił wzrok, uśmiechając się do siebie. Trzymali się za ręce, gdy białe konie ciągnęły sanie przez pokryte śniegiem tereny, i Dean czuł się tak szczęśliwy, jak już od dawna mu się nie zdarzyło.
Dean nie miał wcześniej okazji spotkać braci Castiela, tylko raz czy dwa widział Annę w pobliżu domu, i stwierdził, że nawet lubił Gabriela, chociaż on ciągle sobie z niego żartował, w taki czy inny sposób. Michael był trochę dystansowany, ale uprzejmy i stanowił całkiem miłe towarzystwo. Kiedy wrócili, nadszedł czas na rodzinne zgromadzenie Miltonów i Dean niechętnie puścił rękę Castiela, odwracając się, by pójść za Johnem. Zanim dotarło do niego, co się działo, poczuł, jak coś złapało go za rękaw płaszcza i pociągnęło do tyłu, a sekundę później usta Castiela znalazły się na jego policzku.
- Wesołych świąt, Dean – dobiegły szeptane słowa i wtedy Cas zniknął, odwrócił się na piętach i popędził przez śnieg, wskoczył Gabrielowi na plecy i zaśmiał się z zaskoczenia brata.
Dean uznał wtedy, że były to zdecydowanie najlepsze święta w jego życiu.

Święta przyszły i minęły, tak samo Nowy Rok, przynosząc ze sobą zamieć, która przez tydzień nie pozwalała nikomu wychodzić z domu. Jednak na koniec czekało na wszystkich sporo odśnieżania i innej pracy do zrobienia, i Castiel naprawdę dostał pozwolenie od ojca, aby iść i pomóc, ale najpierw musiał uporać się z lekcjami.
Pod koniec stycznia Dean skończył 7 lat, zaś potem, w połowie lutego, w śnieżne czwartkowe popołudnie, Castiel skończył 8. Jednak świętowali urodziny razem, walcząc na śnieżki i lepiąc bałwany i robiąc anioły w zaspach. Dean nauczył Castiela, że jedynym sposobem na zrobienie idealnego anioła było skorzystanie z pomocy przyjaciela, aby się podnieść ze śniegu, inaczej zostawiało się za sobą odciski dłoni.
W marcu Castiel się przeziębił, a Dean zachorował zaraz po nim, jako że zostawał z Castielem przez większość nocy, gdy tamtemu się poprawiało. Kiedy Dean chorował, Castiel wreszcie samodzielnie wypuścił się na zewnątrz, zlazł po kracie i poszedł do ich kwater. Wkradł się do środka i został przy Deanie, choć sam jeszcze dochodził do siebie. John obudził się tylko raz w trakcie nocnych wizyt Castiela na przestrzeni tych dwóch tygodni, kiedy Dean wracał do zdrowia... ale nic nie powiedział i zwyczajnie się uśmiechnął, ciesząc się, że jego syn miał w paniczu tak oddanego przyjaciela.
Wiosna przyszła wcześnie i późnym kwietniem sady jabłoniowe stały w pełnym rozkwicie; zapewniły doskonałe otoczenie dla ślubu Roberta i jego od dawna uwielbianej Ellen. Zostali sobie poślubieni wiążąc dłonie i wymieniając proste, złote obrączki, i pocałowali się w deszczu padających na ziemię płatków kwiatów jabłoni, dzięki Castielowi i Deanowi potrząsającym gałęziami i chichoczącym histerycznie. Ellen wyglądała pięknie w białym koronkowym welonie, zdobionym wiankiem ze stokrotek uplecionym przez Annę i Jo. Robert wyglądał równie szorstko, co zwykle, ze swoją popielatą brodą i w szarych spodniach, ale tego dnia bez przerwy się uśmiechał. Świętowali z ciastem i dżemem brzoskwiniowym, ręcznie wykonywanymi prezentami i tańczyli do dźwięków skrzypiec, na których grała Anna.
Lato przyniosło ze sobą sypianie na osłoniętej werandzie na płaskich materacach, łowienie ryb i pływanie w dołkach. Dean nauczył Casa pływać, a w zamian Cas nauczył Deana, czym były pijawki, po tym, jak Dean znalazł ich ponad tuzin w trakcie badania pewnej części pobliskiego strumienia.
Wkrótce nadeszła jesień i liście znowu zaczęły zmieniać kolor na czerwony, żółty i złoty, a Castiel i Dean robili wielkie sterty z liści i skakali w nie. Zrobili sobie huśtawkę z porzuconej liny dla koni oraz kawałka deski z jednego stopnia na tyłach czworaków, w których mieszkał Dean. Dean rósł dużo szybciej od Casa i późnym wrześniem był już od niego o cal wyższy, pomimo iż był o rok młodszy. Bezlitośnie sobie z tego powodu żartował z Casa, ale Castiel wiedział, że Dean tak naprawdę o to nie dbał, jeśli delikatne pocałunki w czoło po tym, jak to powiedział, mogły znaczyć cokolwiek.

Miesiące uciekały, ale żaden tego tak naprawdę nie zauważał. Im więcej czasu spędzali razem, tym bardziej mieli wrażenie, że nigdy nie było inaczej, że znali się całe życie. Żaden z nich nie przyjaźnił się wcześniej z chłopcami w tym samym wieku, więc nie mogli być pewni, co było normalne, a co nie, ale Dean, podobnie jak Castiel, uświadomił sobie wkrótce, że ich związek był zdecydowanie szczególny.
Wracając myślą do tego okresu Dean był całkiem pewien, że zaczęło się w roku, w którym skończył 9 lat. Kiedy Castiel zaczekał na niego po długim dniu pracy i kiedy Dean wyszedł ze stajni, tylko po to, by zostać rzuconym na ziemię przez nadmiernie entuzjastycznego przyjaciela. Właśnie wtedy, patrząc w uśmiechniętą twarz Castiela, nadeszła dla Deana ta chwila, w której nie miał innego wyboru, jak przyznać, że jego uczucia do Castiela były czymś więcej niż uczuciami braterskimi czy przyjacielskimi. Castiel, oczywiście, był nieświadom wewnętrznych potyczek Deana, tulił się do niego przy każdej okazji, ściskał mu ręce i całował go w skronie, policzki czy wierzch dłoni. A Dean się tym cieszył, jak zawsze… ale było mu dzięki temu jeszcze trudniej radzić sobie ze swoimi uczuciami. Nie wiedział zbyt dużo o miłości poza tym, co widywał w życiu innych ludzi. Robert i Ellen wydawali się autentycznie szczęśliwi ze sobą, spędzali razem tyle czasu, ile mogli, i robili dokładnie to samo, co Dean i Castiel. Dean wiedział, że w byciu z kimś musiało być coś więcej, ale nie miał za bardzo chęci kogokolwiek pytać, obawiając się pytań, jakie by się po tym pojawiły. Wobec tego milczał, tłumił swoje emocje i rosnącą niepewność, a on i Castiel dalej dorastali razem.

W ten sposób mijały lata, Dean i Castiel stawali się sobie coraz bliżsi, aż wreszcie Dean poczuł, że Cas był dla niego równie ważny, jak ojciec i brat, ale te uczucia były dla niego zupełnie inne, nawet w tak młodym wieku. Nie mógł ich wyrazić na głos, więc robił co mógł, aby przekazać je poprzez swoje działania w kierunku Casa.
Czasami o poranku na parapecie Casa pojawiały się ręcznie robione drobiazgi, takie jak rzeźbione ptaszki, a w zamian Cas pisał dla Deana wiersze. Cas wiedział, że Dean cenił słowo pisane i swoją umiejętność czytania i pisania, którą Cas obdarzył go, ucząc go takim samym sposobem, w jaki on nauczył się tego od Roberta.
Zanim się zorientowali, minęły 12 urodziny Deana, obchodzone tortem i lodem w różnych smakach zrobionym ze świeżo spadłego śniegu leżącego na zewnątrz. Cas wręczył Deanowi prezent tej nocy, kiedy usiedli razem skuleni pod przykryciem. Był to jego dziennik, który prowadził od piątego roku życia. Z tyłu wciąż było miejsce, oprawny w skórę dziennik miał wystarczająco dużo miejsca, aby w razie potrzeby dołożyć do niego więcej stron.
Dean zagapił się na Casa, ale nastolatek tylko się uśmiechnął i potrząsnął głową. W oczach pojawiło mu się coś smutnego i przycisnął dziennik do piersi Deana.
- Proszę, Dean, chcę, byś to miał.
- …Okej, Cas.
Do tego czasu Dean wiedział już, że lepiej było nie kłócić się z Casem, gdy tylko się przy czymś uparł. Jednak nie powstrzymało go to od próbowania, kiedy miesiąc później Cas wkroczył do kwater służby, usiadł na łóżku obok Deana i powiedział mu, że następnego ranka wyjeżdża do szkoły z internatem. Było to zaledwie tydzień po jego 13 urodzinach.
- Cas, ja nie rozumiem! – powiedział Dean głosem zduszonym i pełnym troski. – Czy Robert nie może nauczyć cię tutaj wszystkiego, co musisz wiedzieć?!
- Dean, ja nie chcę jechać!... Ojciec mnie do tego zmusza. To w ogóle nie podlega dyskusji.
Po słowach Castiela nastąpiła cisza. Dean odwrócił oczy i spojrzał na swoje zwinięte w pięści dłonie, a w gardle poczuł suchość.
- Dobrze… - powiedział i brzmiał śmiertelnie poważnie – wobec tego uciekniemy! Pójdziemy… gdzieś, gdzie nas nie znajdą.
Castiel zaśmiał się słabo, ale bez radości, i spojrzał na Deana, kręcąc głową.
- Jak byśmy żyli? I gdzie byśmy żyli, Dean?
- Nie wiem. Ja… zdobyłbym pracę w stajni, a ty mógłbyś uczyć ludzi czytania i pisania… i… - Dean umilkł, a po jego rozgorączkowanej twarzy spłynęła jedna łza, kapiąc mu na ręce – jakoś… jakoś byśmy sobie poradzili.
Cas zagapił się na najlepszego przyjaciela, patrzył, jak łzy pojawiły się w jego oczach, i jego wzrok też się zaszklił. Uściskał Deana mocno, ciasno obejmując go chudymi ramionami.
- Kocham cię, Dean – szepnął mu do ucha głosem pełnym łez.
Kiedy zaś Dean odsunął się z wyrazem szoku na twarzy, jako że nigdy sobie tego nie powiedzieli, Cas wykorzystał tę chwilę i obiema dłońmi objął jego twarz, po czym, również pierwszy raz, pocałował go w usta. Pocałunek był słodki i niewinny, zaledwie łagodny nacisk warg, po czym Cas odwrócił się i pobiegł z powrotem do Milton Manor, a drzwi się za nim zatrzasnęły.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Czw 23:44, 25 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:45, 25 Lip 2013    Temat postu:

I druga część.

Skończyło się równie szybko, jak się zaczęło. Usta mu mrowiły, łaskotały tam, gdzie zaledwie sekundy wcześniej dotykały ich usta Casa. A teraz go nie było. Dean nie miał sił, aby za nim biec, próbować się sprzeczać, zatrzymać go, bo wiedział, że wszystko, co by powiedział, mogłoby tylko wszystko pogorszyć, mogłoby tylko sprawić, że Castielowi jeszcze ciężej byłoby odjeżdżać. A musiał odjechać. Dean spędził z Castielem zbyt dużo czasu, aby nie nie zauważyć, jak surowy był jego ojciec, jaki okrutny mógł być, gdy tylko Castiel był nieposłuszny lub próbował dyskutować. Nie mógłby znieść, że Castiel wpędził się w kłopoty, nie mógłby żyć ze świadomością, że to on był powodem jego cierpienia, jego ciemnoczerwonych ran zdobiących mu blade plecy. Więc dał mu odejść. Nie pokazał się następnego ranka, aby się pożegnać, patrząc z dala, jak Ellen, Robert, Anna, Joanna i nawet John i 8-letni Sam przyszli pożegnać panicza. Widział ból na twarzy Castiela, a żołądek mu się skręcał od poczucia winy i gniewu na samego siebie. Gdy już nie mógł tego dłużej znieść, odwrócił się i pobiegł, aż nie był w stanie oddychać, opadł na kolana gdzieś głęboko w lesie i pozwolił, by ciemność otuliła go, dopóki nie zasnął z gorącymi łzami płynącymi mu po policzkach.

Rozdział 4

SIEDEM LAT PÓŹNIEJ

Dziś nie był dobry dzień, Dean wiedział to od chwili, gdy tylko rano otwarł oczy. Było zimno, dużo zimniej niż zazwyczaj o tej porze roku. Kiedy wędrował drogą do doliny, pola pokrywał szron i on sam nie raz się poślizgnął. Kiedy wszedł do stajni, wiedział, że instynkt go nie mylił. Donna nie żyła. Stary kucyk leżał na boku, czarnymi oczami gapiąc się w nicość. Deana bolało serce, gdy wołał stajennych, aby pomogli mu ją wynieść z boksu. Nie miał jednak czasu na to, by zająć się tym, co się z nią stało. Od czasu, gdy trzy lata temu jego ojciec zmarł na serce, Dean przejął jego stanowisko głównego stajennego i zajmował się stajniami, końmi i innymi farmerskimi sprawami. Mimo to śmierć Donny dotknęła go bardziej, niż sądził. Opuścił stajnie i ruszył do gaju, gdzie oparł się o pień drzewa i ukrył twarz w dłoniach. Westchnął głęboko i za chwilę sapnął zszokowany, kiedy poczuł, że ktoś się o niego oparł. Odwrócił głowę i w odpowiedzi na swój zaskoczony wzrok napotkał spojrzenie równie zielonych oczu.
- Anno – powiedział po części niespokojny, a po części pełen ulgi, kiedy ona przysunęła się bliżej, biorąc go za rękę i całując w ramię.
Zawsze tak było. Cóż… przynajmniej od czasu, gdy Castiel wyjechał do szkoły z internatem, zostawiając Deana rozstrojonego i dając Annie szansę na pokonanie wreszcie swojej nieśmiałości i wyznanie swoich uczuć do niego. Nie to, żeby miał jakiś wybór… Anna była córką jego pana i choć zapewniała go solennie o swoich uczuciach, to jednocześnie bardzo wyraźnie dała znać, że nie przyjmie odmowy do wiadomości. Całowanie Anny było łatwe, ku zaskoczeniu Deana, ale gdy tylko zamykał oczy, wciąż widział jedynie Castiela. Co było dziwne, jako że Dean nie wiedział nawet, jak tamten wyglądał w wieku 20 lat, ostatni raz widząc go jako 13-latka. Castiel był teraz dorosły, tak, jak Dean. Dean często się zastanawiał, czy tamten zmienił się równie mocno, jak on sam… zawsze miał w sobie pewne kobiece cechy, jak długie rzęsy, delikatną skórę i pełne usta. Ale z biegiem lat ramiona mu się rozrosły, jego tors był teraz znacznie bardziej umięśniony i jędrny, niż to było lata temu. Na skutek lat jazdy konnej dorobił się krzywych nóg i Anna zawsze sobie z tego żartowała, sprawiając, że czuł się z tego powodu gorszy i zakłopotany. Tak, Dean naprawdę nie lubił swego życia w roli 19-letniej głowy rodziny.

Długą, zakurzoną drogą do Milton Manor jechał wielki, czarny powóz, ciągnięty przez dwa piękne, czarne konie. Anna wstała z rozjaśnionym wzrokiem, klasnęła w dłonie i cicho pisnęła z radości.
Dean również wstał i spojrzał na Annę, marszcząc brwi.
- Nie wiesz? Och, oczywiście, że nie… Dean, dziś Castiel wraca do domu. Skończył szkołę.
Pobiegła przez pola, unosząc spódnice, aby nie zamiatać nimi ziemi, i lekko ślizgając się na zmarzniętym gruncie.
Powóz zatrzymał się przed Milton Manor, konie zatupały i zaparskały w zimnych porannym powietrzu. Woźnica zsiadł, ale nie dość szybko dla pasażera powozu, który chwilę później otwarł drzwi i wysiadł samodzielnie, na co woźnica stanął i spojrzał zszokowany.
Mężczyzna, który wysiadł z powozu, miał bladą skórę, rozczochrane czarne włosy i szokująco niebieskie oczy w kolorze lapis-lazuli. Wyprostował swój surdut i podciągnął rękawy, po czym poszedł na tył powozu i z pomocą woźnicy zaczął zdejmować bagaż. Przerwał jednak w chwili, w której podbiegła do niego ruda, i na twarzy pojawił mu się powściągliwy uśmiech, gdy natychmiast rozpoznał siostrę.
- Anna.

Dean był oszołomiony. Trwał w tej samej pozycji, nawet, gdy Anna zerwała się i pobiegła w stronę dworu, a jej włosy i suknia powiewały na wietrze. Było o wiele za daleko, aby wyraźnie przyjrzeć się mężczyźnie, który wysiadł z powozu, ale nawet bez słów Anny Dean natychmiast by zgadł, że był to Castiel. Było zupełnie jak wtedy, kiedy się pierwszy raz spotkali, spędzili razem pierwsze dni – coś się zmieniło w otaczającym ich powietrzu, zamieniło w coś słodkiego, niewinnego, a zarazem ekscytującego. Wtedy wreszcie się podniósł i podążył za Anną na szczyt wzgórza, przyspieszając kroku, aż wreszcie prawie biegł, zatrzymując się dopiero wtedy, kiedy zderzył się z Anną ramionami. Dziewczyna stała o kilka stóp od brata, co przede wszystkim powinno było dać Deanowi do myślenia – ale on patrzył tylko na Castiela. Jego podobieństwo do młodszego siebie było bezsprzeczne, niemal szokujące. Urósł trochę, ale Dean nadal był od niego o kilka cali wyższy. Jego ciemne włosy były równie rozczochrane, co zwykle, i choć mężczyzna przed nim miał piękne rysy twarzy, to Dean nie mógł myśleć o nim inaczej, jak o słodkim. Zrobił krok naprzód, całkowicie ignorując Annę i woźnicę, objął Castiela i przycisnął go mocno do siebie.
- Boże… Cas – tylko tyle z siebie wydusił, omiatając mu gorącym oddechem szyję, i jeszcze raz poczuł napływające mu do oczu łzy, tym razem z radości i ulgi.

Ciało w ramionach Deana natychmiast zesztywniało i chwilę później Dean został od Casa gwałtownie odsunięty. Blada twarz marszczyła się, a oczy błyskały zimną furią.
- Panie Winchester… nie pozwoliłem panu mnie dotykać.
Castiel spojrzał w dół na swój surdut i otrzepał go dłonią, jakby dotyk Deana zabrudził go. Górna warga drgnęła mu nieznacznie, jak gdyby szyderczo, po czym odwrócił się i ponownie skupił na bagażu, całkowicie odcinając się od Deana.
Anna w tej chwili wyglądała na równie zszokowaną, jak Dean się czuł, i odwróciła głowę, by spojrzeć na byłego najlepszego przyjaciela swego brata.
Czas spędzony w szkole z internatem nie zmienił Michaela za bardzo, Gabriela też nie. Gabriel był zbyt uparcie dziecinny, aby się bardzo zmienić, zaś Michael został już wcześniej ukształtowany w miażdżącym ucisku ojcowskiej ręki. Poza tym obaj zawsze odwiedzali rodzinę w czasie wakacji i świąt, spędzając przynajmniej trochę czasu z dala od swych surowych nauczycieli. Ale lata z dala od domu zmieniły Castiela, i to bardzo. Mężczyzna był szczupły, ale umięśniony, stał sztywno i prosto, niosąc walizkę po schodach na werandę, w tej chwili całkiem ignorując siostrę i przyjaciela z dzieciństwa.

Dean gapił się na Castiela z wyrazem niezrozumienia na twarzy, patrzył, jak mężczyzna wyładowywał walizkę za walizką, a myśli mu szalały. Przez chwilę myślał, że Cas sobie żartował. Nie byłoby to w jego zwykłym stylu, ale z tym Dean mógłby żyć. Jednak wtedy młody pan wyładował ostatnią sztukę bagażu, zaniósł ją do góry, całkowicie ignorując wyraźnie zakłopotanego woźnicę, po czym zamknął za sobą drzwi. Stali tak przez chwilę, aż wreszcie Anna się ruszyła, wręczyła woźnicy kilka banknotów i odwróciła się do Deana, kiedy powóz powoli odjechał. Łagodną dłonią objęła twarz Deana, a on spojrzał na nią, widząc w jej oczach podobny lęk.
- Może jest po prostu zmęczony – powiedziała i brzmiała tak szczerze i z taką nadzieją, że Dean nie mógł się nie uśmiechnąć.
Bardzo chciał jej uwierzyć. I tak, może to był powód niedostępności Castiela. Może później tego dnia lub jutro rano Castiel przyjdzie go odwiedzić, tak, jak siedem lat temu zwykł robić niemal codziennie. Odciął się od innych myśli, wziął dłoń Anny i podniósł sobie do ust.
- Tak… to prawdopodobnie to… - zgodził się, choć gdzieś w środku jakiś głos wrzeszczał na niego, by przestał śnić na jawie.
Resztę dnia spędził pracując ciężej niż zwykle, zajmując się zadaniami, które nawet nie należały do niego, czyścił boksy, aż wreszcie całe ciało miał pokryte potem. Wieczorem późno wrócił do kwater służby i zastał Joannę i Sama siedzących przy stole, każde z nich z miską zupy. Usiadł cicho obok nich, przeczesał sobie palcami włosy i stęknął. Wtedy Sam odchrząknął, odłożył łyżkę i spojrzał na Deana z poważną miną.
- Cas wrócił – powiedział, a na dźwięk imienia swego przyjaciela padającego z ust jego młodszego brata Dean poczuł, że drgnęły mu ręce.
- Tak – powiedział, swoim cichym głosem zdradzając szalejącą w nim burzę.
- I? Już się z nim widziałeś? Musicie mieć masę rzeczy do obgadania…
- Sammy, naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać.
Przez chwilę panowała cisza, w której zarówno Joanna, jak i Sam gapili się na najstarszego Winchestera, niepewni, co robić. Wtedy Sam złapał za łyżkę i dalej zaczął jeść zupę, nie mówiąc ani słowa. Wiedział, kiedy Dean był w nastroju, a Dean był mu wdzięczny za zrozumienie, choć brat nie miał pojęcia, co było prawdziwym powodem jego dziwnego nastroju.
Cas nie pokazał się tego wieczoru ani następnego ranka, ani następnego wieczoru. Prawdę mówiąc, Dean nie zobaczył go przez prawie cały tydzień, w trakcie którego młody pan w ogóle nie wyszedł z domu. Kilka nocy wcześniej Dean próbował wspiąć się po kracie, ale był na to o wiele za ciężki, a szczeble były za małe i za cienkie, by go udźwignąć. Poza tym drzwi balkonowe w poprzednim pokoju Castiela były zamknięte, a ciężkie zasłony zasunięte dzień i noc, nie wpuszczając w ogóle światła do środka. Gdyby nie Anna, Sam i Jo, Dean nie byłby nawet pewien, czy powrót Castiela mu się nie przyśnił. Takie zachowanie było do niego bardzo niepodobne i Dean naprawdę zaczął się o niego martwić. Co się stało w ciągu tych siedmiu lat? Co, na miłość Boską, zmusiło Castiela, by zmienił się tak drastycznie, jak na to wyraźnie wyglądało, i zapomniał o wszystkim, co między nimi było?
Dean długo rozmyślał o ostatnich słowach Castiela po tym, jak chłopak opuścił Milton Manor, gdy leżał przytomny niemal każdej nocy i wciąż od nowa powtarzał je w głowie.
„Kocham cię, Dean”
A Dean z całego serca to odwzajemniał, wiedział, że tak było…
Ale gdyby o tym pomyśleć, zdawał sobie sprawę z tego, że siedem lat to był szmat czasu. Wiele rzeczy zmieniło się w ciągu tych lat, Dean stracił swego ojca, nauczył się zajmować Sammym i obowiązkami Johna, stał się żywicielem rodziny, ojcem i bratem jednocześnie. Poczuł rozpacz i strach, poczuł uległość i wstyd, kiedy Anna pierwszy raz go zmusiła, by z nią spał. I tak, to go zmieniło. Ale kiedy po tym całym czasie pierwszy raz ujrzał Castiela, kiedy spojrzał w niebieskie oczy chłopca… mężczyzny, którego kochał, wiedział od razu, że jego uczucia nie zmieniły się ani trochę. Serce wciąż mu waliło na samą myśl o ciemnowłosym mężczyźnie, jakim był teraz Castiel, i kiedy czwarty dzień po jego powrocie Dean wsunął się do łóżka, odkrył, że nie był w stanie dotykać się i myśleć o swym przyjacielu z dzieciństwa…

Castiel odpoczywał przez cały tydzień po powrocie. Podróż była wyczerpująca, ponieważ rejsy z Anglii wciąż nie były najlepsze i zostawiały cię słabym zarówno z powodu choroby morskiej, jak i braku odpowiedniego pożywienia.
Jednak na siódmy dzień Castiel poczuł się dużo lepiej. Wyszedł z łóżka i ubrał się, po czym zszedł na dół zobaczyć się z ojcem i zdać mu relację ze wszystkiego, czego nauczył się w szkole, a przynajmniej tego, o czym nie poinformował go w ich regularnej korespondencji, co się zdarzało dwa razy do roku.
Castiel miał zostać prawnikiem, tak jak ojciec, i basta. Kiedy przebywał w szkole, odkrył, że jego talent do rysowania węglem i kredą, jakie dał mu Dean, nie przydawał się w prawdziwym świecie, nieważne, jak bardzo to kochał. Powiedziano mu, żeby odrzucił dziecinne sprawy i skupił się na tym, co mogło podnieść jakość jego życia; tym, co mogło go uczynić odnoszącym sukcesy biznesmenem i prawnikiem. Uczył się etyki biznesowej i praktyk, etykiety, do pewnego stopnia zgłębiał nauki wyższe, takie jak matematyka i nauki przyrodnicze, oraz, oczywiście, wprowadzenia do prawa i dlaczego było ono takie ważne. Ich ojciec wybrał kariery wszystkim swoim synom. Michael miał być lekarzem mimo swego słabego żołądka, Gabriel politykiem, co w pewien sposób naprawdę mu pasowało, ale w inny było naprawdę okropne. Castiel został obarczony obowiązkiem zostania prawnikiem i biznesmenem. Po śmierci ojca Michael miał przejąć rodzinny interes, a Castiel i Gabriel mieli mu pomagać. Ich ojciec wszystko zaplanował i jego dzieci, zupełnie jak trybiki w maszynie, miały razem idealnie współpracować, albo czekało je piekło.
Pierwszego tygodnia w szkole Castiel dowiedział się, że będzie mógł wysyłać listy wyłącznie do swego ojca i do swej niani Ellen. Przez pierwsze dwa lata wysyłał ojcu listy razem z jednym do Ellen, w którym zawsze ukrywał list do Deana. Pisał w nich, jak bardzo za nim tęsknił i jak samotny czuł się w Anglii. Zdawał w nich też relację z tego, czego się uczył, opisywał piękne lampy gazowe w Londynie oraz urodę kobiet.
Potem, w trzecim roku, jego ojciec przestał dawać Ellen listy do niej po tym, jak dla kaprysu otwarł jeden z nich i znalazł list Casa do Deana.
Od tamtego czasu ojciec okłamywał Casa w listach zwrotnych, oświadczając, że Ellen przeszła do opieki nad innymi dziećmi i nie chciała już mieć z nim nic wspólnego, i że już nikt w Milton Manor o Castielu nie myślał, za wyjątkiem jego ojca i rodzeństwa.
Castiel nie chciał w to uwierzyć… Ale pod koniec czwartego roku, gdy nie dostał żadnego listu od Deana czy Ellen, nie miał innego wyboru. Był sam, jeśli nie liczyć ojca i kilku przyjaciół w szkole, których zdobył.
Dorastał w dormitorium i do 17 roku życia osiągnął pełny wzrost 6 stóp; ciało miał szczupłe, ale umięśnione, grube czarne włosy i krystalicznie niebieskie oczy. Był, mówiąc krótko, wspaniały. Gdy się uśmiechał, w policzkach pokazywały mu się dołeczki, i nie minęło dużo czasu, gdy kilku szkolnych kolegów zaczęło się nim interesować – ale Castiel nigdy nie odwzajemnił tych uczuć, gdzieś w środku wciąż mając nadzieję na powrót do domu do swego przyjaciela z dzieciństwa.
Jednak, gdy skończył 18 lat, jeden z jego przyjaciół osaczył go i pocałował, a przypływ rozkoszy z powodu kontaktu z drugim człowiekiem szybko sprawił, że Castiel zrzucił płaszcz, a potem koszulę, gorliwie dotykając drugiego chłopaka.
Znalazła ich jednak szkolna siostra przełożona i zostali skazani na reedukację, chłostę oraz samotne uwięzienie, w trakcie którego mieli rozmyślać o swoich bluźnierstwach, grzechach i obrzydliwie niemoralnym zachowaniu.
Od tamtej chwili w Castielu zakorzeniło się przekonanie, że homoseksualizm był grzechem i że jego uczucia do przedstawiciela tej samej płci, nieważne, jak silne, były złe, niewłaściwe i niedopuszczalne.
Jego ojciec się z tym zgadzał i pouczał go przez całą godzinę, gdy tylko Castiel skończył zdawać raport o tym, czego nauczył się w szkole. Pierwsze słowa, jakie padły z jego ust, kiedy Castiel skończył mu opowiadać, że ukończył szkołę z najwyższym szkolnym wyróżnieniem, brzmiały „Jestem tobą rozczarowany”. Castielowi ścisnęło się serce i powoli opadł na krzesło, jakie trzęsącym palcem wskazał mu ojciec. Określenia typu obrzydliwość, wstrętny, nieczysty, zły padały na niego z zapienionych warg ojca, a Castiel jeszcze nigdy w życiu nie widział go tak wściekłego. Nawet, jeśli mógł z łatwością stawić czoła starszemu mężczyźnie, ponieważ ojciec chodził teraz o lasce… Cas wciąż przeraźliwie się go bał i nawet jego podniesiony głos wystarczył, by w żołądku czuł nerwowe drżenie, a jego ciało dygotało w oczekiwaniu na cios.
Kiedy Castiel mógł wreszcie wyjść na zewnątrz, ubrał się ciepło do jazdy. Nie siedział na koniu od czasu, gdy wsiadł na statek do Ameryki, i tęsknił za tym. Poszedł w dół do stajni i w połowie drogi zwolnił, bo uświadomił sobie, że zastałby tam Deana. Nie, być może John tam będzie. Z tą myślą wszedł do stajni nieco szybciej i rozejrzał się wokół w przyćmionym popołudniowym świetle.
- Halo?

Dean był nieszczęśliwy. Cały tydzień nie spał za dobrze, a sny o jego Casie, młodym i słodkim, powoli zamieniały się w koszmary o nowym, zimnym Castielu, młodym panu, który nie myślał już o Deanie jak o przyjacielu, który uważał go za brudnego i niegodnego. Prawie nie mógł utrzymać otwartych oczu, ciemne cienie pod oczami wyraźnie zdradzały jego smutek. Próbował z całych sił nie zasnąć, kiedy ostrożnie czyścił kosztowne siodła, i usłyszał szorstki, nieznajomy głos. Odłożył oliwę i szmatkę, wytarł ręce w spodnie i wyszedł na alejkę, po czym zamarł w miejscu, kiedy sobie uświadomił, kto właśnie wszedł do stajni.
- Ca… Pan Castiel – powiedział, biorąc się w garść, zanim aż nazbyt znajoma ksywka padłaby mu z ust. – Co… co mogę dla pana zrobić?
Było mu ciężko, bardzo ciężko zachowywać spokój, ukrywać, jakie to było bolesne zachowywać dystans, zachowywać się zimno i z szacunkiem w stosunku do tej jednej osoby, do której tęsknił całym sobą.

Cas zesztywniał, widząc Deana stojącego w taki sposób. Było czymś… potwornie bolesnym widzieć, jak przyjaciel z dzieciństwa podszedł do niego, mając policzki zaróżowione z zimna i podekscytowania, obserwować w szoku, jak ten wspaniały mężczyzna, jakim stał się jego najlepszy przyjaciel, podbiegł, by go uściskać.
W chwili, w której to się stało, Castielowi stanęło serce i mógł jedynie myśleć „Mój Dean…”, ale potem niezwłocznie się zorientował, że musiał to przerwać, ponieważ to było złe, było haniebne i nieprzyzwoite i prawdziwi mężczyźni nie żywili takich uczuć do innych mężczyzn. Po prostu nie. Wobec tego odepchnął Deana i zamknął się w swoim pokoju, mając nadzieję, że Deanowi wystarczyłoby to za wskazówkę, aby się wycofać i że Castiel nie musiałby go ranić jeszcze bardziej. Cały ten tydzień spał zrywami i modlił się do Boga za każdym razem, gdy jego sny zawędrowały do zielonych jak trawa oczu, piegów i pełnych ust.
A teraz on stał tutaj, taki wysoki i barczysty, z solidnym torsem i długimi, łukowato wygiętymi nogami. I byli sami. To nie było dobre. Castiel cofnął się o krok i nerwowo odwrócił wzrok od Deana.
- Gdzie… gdzie jest pański ojciec?... Chciałbym się przejechać… Chciałbym go poprosić, by osiodłał mi Donnę.

Serce go rozbolało, gdy Castiel odwrócił wzrok, odsuwając się od niego fizycznie i emocjonalnie, jeszcze raz zostawiając Deana rozczarowanego i zmartwionego. Przygryzł sobie usta i również opuścił głowę, nie będąc w stanie patrzeć na drugiego mężczyznę dłużej, niż to było konieczne.
- Mój… on… on zmarł – powiedział wreszcie cichym, zdławionym głosem, wracając myślą do tego, jakie to było straszne, być tam i nie móc mu pomóc, musieć patrzeć, jak życie uciekało z dumnego, silnego Johna Winchestera. Szybko potrząsnął głową, przypominając sobie o obecnej sytuacji, o pytaniach wciąż czekających na odpowiedź. – I przykro mi, ale… Donna zmarła kilka dni temu… - dodał cicho. Jeszcze raz stajnie wypełniły się ogłuszającą ciszą, która teraz zdawała się być normalnym stanem ich związku. – Ale mógłbym panu przygotować innego konia… - zasugerował ostrożnie.

Castiel szeroko otwarł oczy i poderwał głowę, by spojrzeć na Deana. Na twarzy malował mu się szok i przez ułamek sekundy wyglądał na swojego starego siebie, z emocjami malującymi mu się na twarzy. Jednak szybko wziął się w garść i przywdział maskę, jaką teraz codziennie nosił, po czym twierdząco kiwnął głową.
- Tak… proszę przygotować innego konia… i, panie Winchester? – Castiel urwał, po czym przeniósł spojrzenie z pustego boksu, w którym Donna, kucyk, na którym uczył się jeździć całe te lata temu, kiedy był tylko dzieckiem, mieszkała i najprawdopodobniej zmarła, z powrotem na twarz Deana. Minę miał nieodgadnioną, ale głos mu zadrżał, ten szorstki dźwięk się załamał, kiedy przemówił. – Przykro mi z powodu pańskiego ojca.
John był Castielowi ojcem bardziej od jego własnego, tak, jak Robert i Ellen byli zastępczymi rodzicami, zapewniając młodemu Castielowi namiastkę prawdziwej rodziny; i było to najlepsze, co mógł kiedykolwiek dostać.

Po słowach Castiela Dean przełknął, stojąc nieruchomo i jeszcze mniej niż wcześniej zdolny spojrzeć mu w oczy. Wobec tego kiwnął tylko głową, wymamrotał „Dziękuję, proszę pana”, po czym odwrócił się i pospieszył z powrotem do sąsiedniego pomieszczenia. Był całkiem pewien, że Castiel wciąż był dobrym jeźdźcem, prawdopodobnie brał nawet lekcje jazdy w szkole z internatem, więc wybrał młodego i dobrze ułożonego konia fryzyjskiego, którego smoliście czarna sierść lśniła w słabym popołudniowym słońcu. Wyprowadził konia na zewnątrz, drgając nieznacznie, kiedy jego dłoń dotknęła na sekundę dłoni Castiela, gdy wręczył mu cugle. Odwrócił się potem, życząc swemu panu „przyjemnej przejażdżki” i zniknął ponownie w środku. Zaczekał, dopóki nie słyszał już odgłosu kopyt na żwirze, po czym osunął się po ścianie boksu Donny i zapłakał.

Rozdział 5

Castiel opuścił stajnię i pojechał na Diamencie, nazwanym tak z powodu białego rombu zdobiącego mu czoło, w kierunku lasu. Spędził kilka godzin, po prostu spacerując na nim i przypominając sobie każdą jedną rzecz, jaką on i Dean tu zrobili. Nieudane zabawy w chowanego, wycinanie swoich imion w drzewach, pisanie po płaskich kamieniach rzecznych węglem, który znaleźli w resztkach po drzewie trafionym piorunem. Wszystko do niego wróciło i pod koniec przejażdżki Castiel chciał tylko wbiec do stajni i uściskać mężczyznę, jakim stał się jego przyjaciel z dzieciństwa.
Jednak, gdy wrócił do stajni, czekał tam na niego jego ojciec, więc Castiel wręczył wodze chłopcu stajennemu, nie patrząc w ogóle, czy Dean tam był.
Tego wieczoru w milczeniu zjedli obiad, Anna, Castiel i ich ojciec, jako że Gabriel i Michael byli już w college`u. Napięcie było namacalne i Anna wciąż rzucała Castielowi nerwowe spojrzenia, ale on zdawał się tego nieświadom, ledwie tknął jedzenie i w połowie posiłku wymówił się bólem żołądka.
Anna skończyła jeść i poszła szukać Deana. Osaczyła go w jego kwaterze i zamknęła drzwi jego sypialni, po czym odwróciła się do niego i gorączkowo pocałowała w usta.
- Tęskniłam za tobą… od czasu powrotu Castiela nie przychodziłeś się ze mną spotykać – oskarżyła go z dąsem na twarzy.

Reszta dnia była równie okropna, co poranek, jeśli nie gorsza. Dean przestał wreszcie płakać, otarł łzy i nakazał sobie uspokoić się. Bolało go jak diabli widywanie Castiela i świadomość, że nie mógł z nim rozmawiać, w każdym razie nie tak, jak kiedyś, i że Castiel uważał go wyłącznie za sługę, za stajennego, nadającego się tylko do tego, by pracować dla niego i jego rodziny, ale do niczego innego. Kiedy tego wieczoru wracał do czworaków, nie mógł się doczekać, by być samemu, pozwolić runąć swej szorstkiej fasadzie i zasnąć z płaczem. Więc nie był specjalnie zachwycony, kiedy Anna wkradła się do jego pokoju, całując go tak, jakby był jej własnością. Dean poczuł mdłości i przez chwilę prawie nie mógł się powstrzymać, by jej nie odsunąć. Poddał się jednak po kilku zdyszanych sekundach, niechętnie odwzajemniając pocałunek, dopóki dziewczyna sama się nie odsunęła. Nie odpowiedział na jej prawie-pytanie, ale wkrótce stało się jasne, że odpowiedź i tak jej nie obchodziła. Zdejmowanie ubrań poszło całkiem szybko, bo w tej chwili Anna była już w tym nieźle wyszkolona, i nie potrwało długo, a opadła na niego, ocierając się o jego ciało swoim. Dean zamknął oczy, a po policzku spłynęła mu jedna łza, podczas gdy w swej wyobraźni zastąpił rude włosy czarnymi, a miękkie zielone oczy przeszywająco niebieskimi…

Tej nocy Anna zostawiła Deana w spokoju i wróciła do głównego domu owinięta ciężkim płaszczem, nieświadoma pary oczu, która obserwowała ją z drugiego piętra.
Castielowi szybko zabiło serce, a dech zamarł w gardle, kiedy sobie uświadomił, że w niewielkiej kwaterze, z której właśnie wyszła Anna, mieszkała tylko jedna osoba będąca w zbliżonym do niej wieku.
Dean.
Dean Castiela.
Cas zacisnął powieki i oparł się czołem o zimne szkło, po czym wrócił do łóżka, mając nadzieję, że sny pozwolą mu zapomnieć o tym, co właśnie zobaczył.
Nie pozwoliły. Zamiast tego śnił o Deanie, o tym wspaniałym nowym mężczyźnie, jakim stał się Dean, śmiejącym mu się w twarz, kiedy on wyznał mu, że go kochał. Dean nazwał go chorym, powiedział mu, że potrzebował lekarza czy księdza, ponieważ to, co myślał o Deanie, było złe. A Anna stała przy nim z uśmieszkiem, patrząc, jak jej młodszy brat był zwymyślany przez swego byłego najlepszego przyjaciela.
Castiel obudził się spocony przed wschodem słońca i pół godziny później znalazł się za drzwiami, ciepło opatulony na spacer po nagich sadach jabłoniowych.
Potrzebował przestrzeni, żeby porozmyślać.

Dean był wdzięczny, kiedy Anna zeszła z niego i opuściła jego pokój tuż przed północą. To nie tak, że ogólnie czuł niechęć do seksu, lubił to i był w tym dobry – ale od czasu swego pierwszego razu czuł się jak oszust, jakby zdradzał jedyną osobę, do której naprawdę należały jego serce i ciało. Tej nocy czuł się brudny, wykorzystany jak lalka, którą Anna wyciągała wtedy, kiedy zachciało się jej rozrywki i oderwania od codziennych obowiązków. Anna nie była złą osobą, naprawdę nie. Była miła i słodka, nie wspominając tym, że piękna – ale nie była Casem. I wiedziała, że Dean nie czuł do niej tego samego, co ona do niego, więc Dean mógł zrozumieć, że zmuszanie go do związku uznawała za ostateczne wyjście. Nie był na nią wściekły i jej nie nienawidził. Zamiast tego było mu przykro… bardzo przykro z powodu tego, co musiała znosić, tego, jak traktował ją ojciec, jak sprawił, że stała się taką manipulatorską. Oparł się o zagłówek, gapiąc się na sufit, i rozpaczliwie próbował nie myśleć o Castielu, o tym, jak wspaniale wyglądał, jak zimno go traktował. Zasnął słuchając własnego ciężkiego oddechu.

Tygodnie mijały bez incydentów. Dean pracował ciężej, niż przedtem, rzucając się w pracę, czyszcząc boksy, pomagając w karmieniu, podkuwaniu i znakowaniu. Pod koniec czwartego tygodnia od powrotu Castiela był bliski załamania, padał na łóżko nie będąc w stanie utrzymać oczu otwartych choćby o sekundę dłużej. Przez te ostatnie cztery tygodnie widywał Castiela prawie każdego dnia, ponieważ przygotowywał młodemu panu Diamenta na popołudniową przejażdżkę. Bolało go, że był tak blisko niego, ale nie był w stanie z nim rozmawiać, dotykać go. Jednak w piątym tygodniu Dean był już tak niewiarygodnie zmęczony i wyczerpany, że kiedy w tamto poniedziałkowe popołudnie wręczył Castielowi wodze, zapomniał na chwilę o manierach, uśmiechnął się do nieco starszego mężczyzny i powiedział „Baw się dobrze, Cas”. Po tym zrobiło się niezręcznie, Dean przepraszał wciąż i wciąż od nowa, a Castiel opuścił wreszcie stajnie nie odwracając się za siebie. Anna nocami przychodziła jeszcze częściej, aby się z nim widywać, ale szybko zdała sobie sprawę, że tak zmęczony nie przydawał się za bardzo. Wobec tego postanowiła odwiedzać go w pracy, każąc mu robić przerwy od pracy i całując go w pokoju przy stajni albo wsuwając mu rękę do spodni w jednym z boksów. Jednego z tych dni, w deszczowe czwartkowe popołudnie, zignorowała jego protesty i zaciągnęła go za stajnie, szybko rozpięła pas, i zsunęła mu spodnie na tyle, aby zrobić to, co sobie zaplanowała. Dean oparł się o kruchą drewnianą ścianę i spojrzał w zachmurzone niebo; krople deszczu padały mu na twarz i mieszały się z potem i brudem.

Scena, na którą natknął się Castiel po wcześniejszym powrocie z przejażdżki z powodu ulewnego deszczu, była co najmniej kłopotliwa, a w najgorszym razie łamiąca serce. Jego starsza siostra obejmowała dłonią sztywniejącego fiuta Deana, przywierając mu ustami do szyi, a sam Dean odrzucił głowę w tył i zamknął oczy, najwyraźniej będąc w ekstazie.
Na widok tego coś w Castielu pękło i zamiast to zignorować tak, jak to robił wszystkie te noce, kiedy widywał Annę opuszczającą małe kwatery Deana po tym, co wyraźnie się działo, zadziałał. Nie zamierzał dłużej siedzieć i próbować udawać, że nic się nie działo pomiędzy jego byłym najlepszym przyjacielem, pierwszą i jedyną miłością jego życia, a jego siostrą.
Castiel podbiegł do pary, rozchlapując butami małe kałuże już tworzące się na ziemi, i odrzucił Annę od Deana, jednocześnie łapiąc go za gardło i przyszpilając do ściany stodoły. Castiel warknął na Annę, a oczy błysnęły mu niebezpiecznie, po czym przemówił najmroczniejszym głosem, jaki w życiu słyszała, groźniejszym nawet od głosu ojca.
- NIGDY więcej go nie tkniesz… ZROZUMIANO?!
Anna otwarła oczy tak szeroko, że widać było całe białka, pokiwała głową, po czym podniosła się i pobiegła do domu.
Castiel rzucił wzrokiem na Deana, wciąż warcząc, gdy patrzył w zielone oczy drugiego mężczyzny; jego własne zwęziły się i pociemniały z wściekłości.
- Ty… Dotykający mojej siostry… spółkujący z nią, jakby to było nic… - odsłonił zęby i warknął dziko; dźwięk pochodził z czasów łowców i zbieraczy, kiedy ludzie musieli walczyć zębami i pazurami o to, czego pragnęli.
Castiel nie czekał chwili dłużej, nie trudził się pytaniem Deana o wyjaśnienie, tylko złapał wyższego mężczyznę za kurtkę, wciągnął go do stodoły i zamknął dalsze drzwi. Szczeknął na jednego ze stajennych chłopców i kazał wezwać z domu pewnego szczególnego służącego, który zarabiał na życie rąbaniem drewna oraz przewróconych drzew i naprawami. Mężczyzna był silny i miał zimne serce, a Castiel wiedział, że nie miałby on problemu z wykonaniem kary, jaką miał na myśli.
Mężczyzna znalazł się w kilka minut i przyszedł zgodnie z rozkazem Castiela. Zamknął za sobą drugie drzwi do stodoły, zostawiając trzech mężczyzn samych w stodole, jeśli nie liczyć koni oraz deszczu bębniącego w dach.
Castiel wciąż trzymał Deana za koszulę i dłoń mu przy tym drżała; twarz zastygła mu w mrocznym grymasie, który był niemal nie do odczytania. Mógł to być gniew lub szał, a może był to ból i smutek… nie dało się powiedzieć.
Castiel bezceremonialnie pchnął Deana na kolana, po czym wskazał na służącego.
- Bicz. Wychłostać go. 15 uderzeń – powiedział spokojnym, zimnym tonem. Nie patrzył na Deana. – Poniesiesz karę za to, co zrobiłeś…

Wszystko wydarzyło się tak szybko, że Dean ledwo miał czas zdać sobie sprawę z tego, co się działo. W jednej chwili gapił się na szare niebo, próbując udawać podniecenie, w następnej klęczał na zimnej podłodze, pokrytej słomą, która drapała go w skórę, i słuchał, jak jego dziecięca miłość skazywała go na karę. Przełknął z trudem, pełen przerażenia, gdy usłyszał, jak Castiel i służący poruszyli się za nim. Pierwszy cios przyszedł bez ostrzeżenia i pomimo zamiaru zniesienia wszystkiego z taką godnością, jaką mógł, Dean krzyknął i padł na ręce. Drugi cios był równie okropny, co pierwszy, a uczucie palenia w plecach pogarszało się. Kiedy po raz szósty został uderzony, poczuł, jak pękła mu skóra i pociekły pierwsze krople krwi. Do tego czasu płakał już cicho, nie wydając żadnego dźwięku, kiedy poczuł kolejne uderzenie. Stracił poczucie czasu, ale wtedy usłyszał za sobą cichą rozmowę, bat spadł na niego jeszcze raz i jeszcze i Dean uświadomił sobie, że Castiel nie przejmował się już początkowymi 15 razami, jakie nakazał wymierzyć. Chciał ujrzeć cierpienie Deana, a mężczyzna nie poddawał się bólowi, nie dawał Castielowi tego, co ten chciał zobaczyć, więc Castiel dalej go torturował.
- …to nie… - szepnął Dean; po następnym razie na chwilę stracił oddech, po czym mówił dalej, cichym, rwącym się głosem, bo próbował nie płakać - …to nie jesteś ty, Cas… Cas…

Cas zesztywniał słysząc swe dziecięce przezwisko i łamiący się na nim głos Deana, i ponownie poczuł gniew.
- Dość!
Wstał i wyrwał służącemu bicz, po czym warknął na niego „Zostaw nas”. Kiedy mężczyzna dalej stał, po prostu gapiąc się na Castiela, ten sarknął „Ja to skończę, a teraz IDŹ”. Służący kiwnął głową i odszedł tą samą drogą, którą przyszedł, upewniając się, by ponownie zamknąć za sobą drzwi do stodoły.
Castiel sprawdził ciężar bicza w dłoniach; pisk skóry, kiedy mocno owinął nią palce, poniósł się głośno w nagle cichej stodole.
Castiel ponownie odwrócił się do pleców Deana i powoli ruszył biczem, po czym uderzył, wkładając w cios całą swoją siłę.
Dźwięk skóry uderzającej o ciało wręcz ogłuszał, odbijając się echem od krokwi stodoły, i Castielowi zrobiło się niedobrze, kiedy go usłyszał. Żołądek mu się przewrócił, a kolana zmiękły.

Było gorzej. O wiele gorzej. Dean widział służącego, któremu Castiel rozkazał go ukarać, i był on o wiele większy i silniejszy od ich pana. Ale w chwili, kiedy Castiel uderzył go pierwszy raz, Dean poczuł, że coś w nim umarło. Przygryzał sobie język tak mocno, że pociekła z niego krew, ale to i tak było bez znaczenia. Nie było już nadziei i wiary, tylko ból, żal i nieszczęście. Dean oddychał ciężko przez zaciśnięte zęby, ściskał słomę na podłodze i tarł knykciami o szorstką powierzchnię, brudząc je i zakrwawiając.
- Cas… - szepnął jeszcze raz głosem w niczym nie przypominającym jego własnego. – Cas… Cas…
Bicz świsnął ponownie, ale Dean nie przestał, nie mógł przestać. Czuł się dziwnie spokojny. Jeśli to było umieranie, to w jakiś sposób… jakoś to było w porządku. Ponieważ to był Cas, choć tak inny i okrutny, jak mógł być. Cas kończył jego życie, wysączał je z niego kropla po kropli krwi wyciekającej z jego bezwładnego ciała, swoją brutalną sprawiedliwością naznaczając go jako swą własność.

Bicz uderzył drugi raz i wszystko, co Dean powiedział, to było jego imię, wciąż i wciąż od nowa. Nie było płaczu ani gniewnych wrzasków, ani usprawiedliwionego gniewu na siebie, który powinien się pojawić u kogoś, kto pod jego nosem rżnął jego niezamężną siostrę od czasu, gdy on wrócił do posiadłości… a kto wie, jak długo wcześniej przedtem.
Castiel słyszał w głosie Deana jedynie ból. Ten sam ból, którego on doświadczał, trzymając bicz, na końcu pokryty teraz krwią Deana, cieknącą z otwartych ran. Cas poczuł, że coś w nim, to samo, co zerwało się wcześniej na widok siostry dotykającej w taki sposób jego przyjaciela z dzieciństwa… jego Deana… w taki sposób… to samo pękło ponownie, ale zupełnie inaczej.
Gniew go opuścił i Castiel puścił bicz, po czym powoli podszedł do Deana, ukląkł za nim i drżącą dłonią dotknął jego pleców. W powietrzu unosił się gęsty zapach krwi i Castielowi robiło się niedobrze na myśl, że to on był tego powodem, że cały ból, jakiego doświadczał Dean, był jego winą.
- Dean? – odezwał się cichym, łamiącym się głosem.

Był martwy… Musiał być… ponieważ głos Castiela rozbrzmiewał mu tak blisko ucha, wymawiając jego imię, ciepły oddech omiatał mu spoconą skórę i Dean już dłużej nie czuł bólu. Czuł tylko lekkość i ulgę, Castiel tu był i to było wszystko, czego potrzebował. Nie mógł mówić, bo przeszkadzało mu coś w gardle, ale to było bez znaczenia. Cas tu był. Jego Cas…
Czuł, jak ciało mu drżało, ramiona ugięły się pod ciężarem jego bezwładnego ciała i Dean padł głową na ziemię, uderzając policzkiem o szorstką powierzchnię i dysząc. Oczy wciąż miał otwarte, ale nic nie widziały, wszystko wokół niego było wirem kolorów i kształtów, światła i ciemności, takiej wielkiej ciemności.
- C-…s… - jego głos był ledwo słyszalny, kiedy próbował wypowiedzieć to aż nazbyt znajome imię.

Cas zdusił szloch obrzydzenia do siebie i smutku z powodu tego, co zrobił Deanowi, i wciągnął sobie drugiego mężczyznę na kolana, bardzo uważając, by nie dotknąć otwartych ran na jego plecach.
- Tak mi przykro, Dean… proszę, wybacz mi… przepraszam… - szeptał mu łagodnie do ucha, jednocześnie ostrożnie głaszcząc go po głowie i przeczesując mu włosy. Poczuł coś ciepłego i mokrego na dłoni spoczywającej Deanowi na krzyżu i spojrzał w dół; w świetle lamp połyskiwała na niej miedzianoczerwona krew. Cas ponownie załkał i objął Deana mocniej, kołysząc go. – Przepraszam, Dean, tak bardzo przepraszam… - całował Deana po ramieniu, muskając spierzchniętymi ustami koniec jednej z ran, a metaliczny smak krwi zalał mu wnętrze ust, kiedy się oblizał. Cas zadygotał i zamknął oczy, obejmując Deana jeszcze ciaśniej. – Ja nie… jeśli ją kochasz, to w porządku… w porządku… Tylko ją poślub. Postąp właściwie… Dean, jeśli ją kochasz, musisz ją poślubić…

Dean nie rozumiał większości słów, jakie mamrotał Cas. Ale samo brzmienie jego głosu brzmiało dla niego niebiańsko, było w nim wybaczenie, żal i… miłość… słyszał to słowo pośród innych, „przepraszam” i „kochasz”, powtarzane wciąż od nowa. Podniesienie jednej ręki wymagało całych sił Deana i kiedy musnął palcami ramię Castiela, poczuł się tak zmęczony, jakby wspiął się na najwyższą górę.
- …kocham… - powiedział i jego głos wciąż nie był silny ani dumny, ale wiedział, że Cas go słyszał, że rozumiał, ponieważ drgnął i objął go trochę mocniej. – Zawsze… kochałem c-ciebie, Cas… - Castiel się nie poruszył, nie zareagował w żaden sposób, więc Dean wykorzystał chwilę i zebrał wszystkie siły, po czym zdołał na tyle unieść głowę, aby spojrzeć swemu panu w ciemnoniebieskie oczy. – Nigdy… nie przestałem cię kochać… Cas… Cas…
Łzy spływały mu po policzkach, ale Dean tego nie zauważył, a nawet gdyby, to by się tym nie przejął. Cas tu był. Byli razem. A Cas, którego znał, nie umarł. Był tu, uwięziony w ciele, które doświadczyło siedmiu lat surowej edukacji i wyrosło na zimne i nieczułe. Ale był tu teraz i było mu przykro, a Dean miał wrażenie, że z tą świadomością mógł umrzeć szczęśliwy.

Castiel zamarł, a całe ciało mu znieruchomiało w chwili, w której Dean spojrzał na niego pełnymi łez oczami i wyznał mu miłość. Dean... go kochał. Naprawdę kochał. Zawsze go kochał. Castiel poczuł, jak do oczu napłynęły mu piekące, palące łzy. Zamknął powieki i pochylił się, opierając się czołem o czoło Deana, a jego szczupłą postacią wstrząsały szlochy. Castiel przyciągnął Deana bliżej i trzymał go w górze, tak, że cała jego waga spoczywała mu na torsie i Dean mógł się odprężyć.
Szybko zdał sobie sprawę, że Dean będzie potrzebował opieki lekarskiej, a w szkole nauczył się wystarczająco dużo, aby sobie tymczasowo poradzić, poza tym Michael też mu co nieco pokazał w czasie wizyt w domu. Sam mógł opatrzyć rany Deana. Wstał i ostrożnie objął drugiego mężczyznę, bezskutecznie próbując nie dotykać otwartych rozcięć na jego plecach. Po każdym kroku Dean krzyczał lekko, ale wkrótce Castiel posadził go na jego własnym łóżku i zdjął mu resztki koszuli. Sapnął cicho i szepnął „och, Dean… co ja narobiłem…”, przyglądając się okaleczeniom na plecach Deana, krzyżującym się i krwawiącym ciągle. Ogólnie było 10 ran, może nawet więcej, które po prostu nakładały się na siebie.
Castiel szybko zagotował wodę nad kominkiem w małym domku i znalazł kilka czystych koszul, które podarł na długie pasy, aby obwiązać nimi rany. Potrzebował też alkoholu do dezynfekcji i znalazł w małej kuchni butelkę, która się do tego nadawała.
Kiedy już skończył oczyszczać rany i bandażować je, one zaczęły powoli zasychać. Wiedział, że kilka z nich wymagać będzie szycia, ale musiałby w tym celu pożyczyć od Ellen tak igłę, jak i nitkę. Skrzywił się, kiedy zdał sobie sprawę, że wkrótce po całej posiadłości się rozniesie, iż ta okrutna kara, jaką poniósł Dean, była jego pomysłem…
Cas zamknął oczy i usiadł na krawędzi łóżka, po czym oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach, płacząc cicho.
Zniszczył jedyną dobrą rzecz w życiu, jaka mu się kiedykolwiek przytrafiła, wszystko dlatego, że stracił panowanie nad sobą z powodu czegoś, czego jeszcze w ogóle nie rozumiał. Może to wszystko było pomysłem Anny. Może Dean nawet tego nie chciał… czy nie lubił. Jedyne, czego Castiel był pewien, to to, że żadne przeprosiny nie wynagrodzą tego, jak bardzo skrzywdził tego pięknego, piegowatego mężczyznę, który kiedyś był jego przyjacielem.

Kiedy tego wieczoru Sam opuścił kwaterę Ellen, Roberta i Jo z brzuchem pełnym wyjątkowo treściwego jedzenia, nie spodziewał się, że zastanie pokój swój i Deana słabo oświetlony i że usłyszy cichy głos, którym zdecydowanie nie mówił jego brat. Zwolnił, krok po kroku idąc tak cicho, jak mógł, i stanął w drzwiach, otwierając je tylko na tyle, aby zajrzeć do środka. Młody pan… Castiel siedział na boku łóżka Deana z twarzą ukrytą w dłoniach i wciąż mamrotał coś niespójnie. Sam rozumiał tylko „przepraszam”, „moja wina” i „Dean”. Wtedy jego wzrok spoczął na ciele na łóżku. Sapnął zszokowany, kiedy sobie uświadomił, do kogo należały te okaleczone, zakrwawione plecy. Otwarł drzwi kopniakiem i ujrzał, jak Castiel odwrócił głowę, a na jego widok szerzej otwarł oczy.
- Sam… - zaczął, ale młodszy Winchester nie pozwolił mu nawet na to.
- ZABIERAJ SIĘ OD NIEGO! – krzyknął, na chwilę zapominając o ich różnych pozycjach społecznych, zapominając o tym, że Castiel był jego zwierzchnikiem, jego panem i że jego słowo było tu prawem.
Rzucił się naprzód, padł obok Deana na kolana i odepchnął Castiela. Młody pan jeszcze raz próbował coś powiedzieć, ale gdy Sam odwrócił głowę i spojrzał na niego z nieustępliwą pogardą, Castiel drgnął i zrezygnował. Wstał, wytarł ręce w spodnie jeździeckie i powoli ruszył do drzwi.
- Niektóre z tych ran wymagają szwów… Przyślę… kogoś, by się tym zajął. Proszę… upewnij się, że będzie ostrożnie opatrywany…
Sam przygryzł usta, słuchając słów Castiela, próbując z całych sił nie wrzeszczeć na niego ponownie czy nie rzucić mu się do gardła. Kiedy podniósł głowę, by spojrzeć dawnemu przyjacielowi swego brata w oczy, ujrzał w nich poczucie winy i wstyd, ale młody chłopiec nie miał w sobie ani odrobiny współczucia.
- Nigdy więcej go nie dotykaj – powiedział i przez chwilę Sam widział starego Castiela: radosnego, szczęśliwego, trochę dziwnego, ale okropnie miłego Casa. Potem mężczyzna odwrócił się i zostawił Sama z jego nieprzytomnym bratem.

Dean słyszał głosy. Nie mógł być jednak pewien, czy były prawdziwe, czy może je sobie wyobrażał. Więc się nie poruszył. Zresztą i tak nie mógł się ruszać. Całe ciało go bolało, każdy por skóry, każdy mięsień krzyczał bólem i Dean wciąż mdlał z powodu jego intensywności. Kiedy otwarł oczy, mógł przysiąc, że spał tylko pięć minut. Ale na zewnątrz panowała najgłębsza, najciemniejsza noc, a obok niego na łóżku, delikatnie opatrując mu rany na plecach, siedział nie Castiel, a Sam.
- S…mmy – powiedział, ale jego głos wciąż przypominał głębokie stęknięcie, więc brat szybko go uciszył. przykładając mu palec do ust.
Dean znowu zamknął oczy, zbyt zmęczony i wyczerpany, by próbować cokolwiek z tego zrozumieć. Kiedy odpływał w nieświadomość, z ust padło mu imię, wypowiedziane łagodnie i z taką miłością i łagodnością, że Samowi złamało się serce.
- Cas…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lin
Gość





PostWysłany: Czw 23:47, 25 Lip 2013    Temat postu:

Ok, Dziewczeta moje, poczytam Was jutro, bo pisze z mojego kulawego telefonu, ale po prostu musialam- MUSIALAM. Zaczelam ryczec kiedy Sam powiedzial, ze ten kapelusz dala Deanowi matka i nie skonczylam do samego konca. In fact dalej rycze. To bylo piekne poza jakimikolwiek schematami. Niby wiedzialam, ze konczy sie dobrze, ale jak tylko Cas wsiadl do samochodu- Jessu, rozbije sie, zginie i nigdy mu nie powie, ze tez go kocha Dx A potem sms...! A potem w ogole cala ich wymiana wiadomosci, Jessu slodki. Jak ja niby teraz mam zasnac?! Juz mi sie nie chce spac! A pocalunek na koncu...? @.@ I wiecie, niektorzy ludzie sa po prostu stworzeni dla siebie nawzajem, Jessu Jessu JESSU. Balam sie, ze fic skonczy sie tym, ze Cas do Deana jedzie. Albo postanawia jechac, wiecie. Albo Dean widzi nadjezdzajaca Impale czy cos. To tez happy end. Ale jak sie nieludzko ciesze, ze almaasi dala jednak taka Wszystko Jest Cholernie Dobrze scene >.< Um, fakt, ze Gabe to aniol, troche mnie zaskoczyl :D Ale, w sumie... w slodki sposob.
Also. Pink. Satin. Panties. Bogowie...
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 411, 412, 413 ... 616, 617, 618  Następny
Strona 412 z 618

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin