Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Podziel się Supernaturalem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 403, 404, 405 ... 616, 617, 618  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:34, 16 Lip 2013    Temat postu:

437 stron xD Gdzie są seksiaste, małe fluffy do 100 stron kiedy ich potrzebuję, ja się pytam gdzie?! Coś na uspokojenie skołatanych nerwów, co się zaczyna, rozwija i kończy czytać w jeden wieczór :D

//the0voice0from0above zamiast wrzucić resztę sequela do short fuse skasowała wszystkie swoje prace. Ściągnęła może któraś z Was te dwa rozdziały, które wyszły...? Chciałam zaczekać, aż będzie wszystko, cholera.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Wto 20:37, 16 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:57, 16 Lip 2013    Temat postu:

Mam, zaraz ci podeślę. Choć nie jestem pewna tego drugiego rozdziału...
Drugiego rozdziału nie mam, ale resztę owszem, w pliku Destiel 16. Ściągnij go sobie z mojego chomika :)

Jestem ciekawa, co ją do tego skłoniło...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Wto 21:23, 16 Lip 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:23, 16 Lip 2013    Temat postu:

Wszystkie znaczy... WSZYSTKIE? Wszystkie-wszystkie? Jak... każdy jeden? oO Dlaczego? Dlaczego? D: Nie ściągnęłam z tych samych powodów co Ty Lin i teraz żałuję :/ Bo całą resztę mam, a WIPów z zasady nie ściągam. Buu!

Prawie skończyłam i jestem szczęśliwa jak cholera @_@ ...chociaż przesiedziałam cały dzień, cały bożutki dzień ^^; Chyba się oderwę i porobię coś innego. Hm. Końcówkę zostawię sobię na dobry sen :3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:26, 16 Lip 2013    Temat postu:

Dzięki Pat, zaraz sobie zassę! Cholernie mi szkoda drugiego rozdziału, bo pierwszy urywał się w dość znaczącym momencie, a drugi od biedy bardziej zamykał historię. Czemu ja tego, idiotka, nie ściągnęłam...? >.>
Chyba do niej napiszę i zapytam, czemu i czy na zawsze. Bp cholera... Cholera.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:31, 16 Lip 2013    Temat postu:

Mogę Ci powiedzieć, co było w drugim, przejrzałam go ^^;

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:34, 16 Lip 2013    Temat postu:

W ogóle mi opowiedz ;_; Chyba, ze byli nieszczęśliwi. To mnie okłam i zbyj.
Endversed skasowała swojego SPNowego Tumblra. Radzę pościągać ficzki z AO3, bo nigdy nic nie wiadomo ._.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:39, 16 Lip 2013    Temat postu:

antique napisał:
Mogę Ci powiedzieć, co było w drugim, przejrzałam go ^^;


też przejrzałam, ale pamiętam bardzo mgliście. Zdaje się, że napastnicy nie przeżyli...
Ficzki od endversed mam pościągane wszystkie, łącznie z WIPami :)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:53, 16 Lip 2013    Temat postu:

Co się z laseczkami dzieje, ja się pytam? oO
Endversed na szczęście mam bezpieczne na swoim dysku ^^;
...o cholera. WIPów nie mam. Dobrze, że Pat ma :3

Um. W skrócie. Bo nie czytałam dokładnie, chciałam tylko wiedzieć co sie stanie. Cas chciał gdzieś pójść, a Dean nie chciał go puścić, bo to w końcu Dean samiec Alfa i w dodatku cholernie opiekuńczy. Znasz typa :3 Cas sie uparł i postanowił pokazać Deanowi, ze potrafi sam się sobą zająć. Poszedł tam, dokąd nie chciał go puścić Dean i wracając zaatakowało go dwóch facetów. Jeden próbował się do Casa dość natarczywie dorwać, drugi miał go trzymać, ale się skapnął, że o kurwa, toż to chłopak Winchestera, brachu, spierdalajmy, bo żywo z tego nie wyjdziemy. Drugi półgłówek najwyraźniej nie znał Winchestera, bo weź się kurewa w troki i trzymaj dziwkę. Um. Czy jakoś tak. Nieładnie sie wyrażał. Ten mądrzejszy nie chciał, a ten głupszy wybuchnął, że nie zna żadnego Winchestera i leje na typa. Bach! Pojawia sie Dean samiec Alfa Winchester, wyłamując sobie palce i szykując sie do walki. Koniec rozdziału.
W drugim pojawili się do razu w domu, Cas roztrzęsiony, Dean wściekły. Uspokajał Jo, że nikogo nie zabił i nie będzie żadnej krwawej vendetty, ale próbowali się dobrać do Casa, więc tylko im wpierdolił. Był z Jo w kuchni, tak w ogóle, i wyszedł z niej, a Jo za nim, bo się wystrachała o Casa. I ja też, prawdę mówiąc. Spodziewałam sie, że Dean go opierdoli i rzuci gadkę w stylu "a nie mówiłem?", a ten go pogłaskał po policzku, poszeptał do niego czule, przytulił i zaprowadził na górę.
Potem Cas brał prysznic, przy otwartych drzwiach, żeby mieć oko na Deana. Wciąż był potężnie wystrachany, ale trochę się martwił, że Dean - jak to samiec Alfa - nie próbował wziąć co jego i oznakować Casa na nowo, żeby zmyć z niego zapach innego samca. Cas wślizgnął się Deanowi na kolana i spytał dlaczego, a Dean powiedział, że nie chce go wystraszyć, ale owszem, instynkt mocno go kopie i ma ochotę na seks. Ale wciąż - komfort psychiczny Casa jest ważniejszy niż popęd Deana. Cas powiedział, że do niczego nie doszło, a Dean przepraszał, bo to przez niego. Bo za mocno naciskał Casa i za bardzo próbował go ochronić. I prawie skończyło się gwałtem. Seksu nie było. Zapamiętałabym :3 Skończyło się na tym, że Dean obiecał Casowi więcej przestrzeni, obiecał, że nie będzie zamykał go w domu i Cas może sobie hasać gdzie chce. Oczywiście nie po zmroku :3 Koniec rozdziału.
Szkoda, że skasowała -_-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:59, 16 Lip 2013    Temat postu:

Huff. Z podziękowaniem, Słońce. Podoba się mnie. Gdybym nie wiedziała, co było, albo byłoby coś złego, nigdy więcej nie zabrałabym się za pierwszą część, z Casowym mpregiem, a lubię. I dobrze, że nie było seksu. Nie, żebym nie doceniała plotu, budowy charakterów, opisów sytuacji, ale żal jakby mimo wszystko mniejszy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:52, 16 Lip 2013    Temat postu:

Okej, coś na ukojenie tęsknoty po Angelhawke, czyli HEAT OF THE MOMENT po polsku. Nie podoba mi się to tłumaczenie, uważam, że klimat opowieści mi wziął i jebnął, więc dajcie znać, co myślicie :(

POD WPŁYWEM CHWILI


Powrotna podróż do domu z pracy była jedną z ulubionych rzeczy Deana. Uwielbiał siedzieć za kierownicą Impali z pogłośnioną muzyką i przy oknach otwartych na wiaterek. Uwielbiał opierać się o skórę i wdychać jej zapach mieszający się z zapachem zieleni na zewnątrz, którą widział w drodze powrotnej do swego miejskiego mieszkania z pracy na lokalnym posterunku policji.
Szczególnie delektował się tym w piątkowe wieczory, ponieważ oznaczało to, że miał przed sobą cały weekend dla siebie. Mógł zadzwonić do Sammy`ego i Jess w Kalifornii, mógł wyskoczyć z Victorem do jakiegoś kiepskiego baru. Do cholery, mógł też kogoś przelecieć, jeśli chciał, znaleźć jakąś śliczną małą omegę, by zaspokoić swoje potrzeby alfy; możliwości były nieskończone.
W tę piątkową noc była już prawie północ i Dean przejeżdżał obok wielkiego, otwartego terenu. Widywał go przy każdym przejeździe z domu do pracy i już się z nim zaznajomił. W płocie widać było dziurę, gdzieś na środku, tam, gdzie drewno połamało się i zapadło. W niższym prawym kącie widniała rynienka, pełna jakichś resztek. I do tego ten zapach, zapach ozonu, trawy, omegi w rui i…
Chwila. To ostatnie nie było tu czymś normalnym.
OMEGA W RUI?
Dean zwolnił tempo do prawie pełzającego, węsząc powietrze wokół siebie. Był to zdecydowanie zapach omegi, słodki i sycący, wpełzający mu pod skórę i sprawiający, że aż do białości zacisnął dłonie na kierownicy. Każda omega pachniała inaczej, każda przyciągała inne alfy i bety, ale ta była dla Deana niczym kurewski bożonarodzeniowy poranek, i nie miał tego zapachu dość.
Ale nie zamierzał za nim podążać. Nie był jedną z tych alf-dupków, tych, co przypuszczały, że każda omega w rui była gotowa, by ją brać. Omegi były ludźmi, nawet, jeśli jakieś chuje w społeczeństwie całkowicie tego nie pojmowały, a Dean nie zamierzał działać jak jaskiniowiec i zaszarżować, roszcząc sobie prawa do czegoś, co takich roszczeń prawdopodobnie nie chciało. Przynajmniej nie od niego.
Wobec tego jechał dalej. Położył stopę na gazie i ruszył, myśląc, by węszyć dalej, by użyć tego zapachu później, kiedy sobie obciągnie i stworzy fantazję, w której znajdzie tę omegę i będzie ją rżnął przez całą ruję. Ale fantazja była fantazją, a rzeczywistość kazała mu zachowywać przytomność umysłu i jechać dalej.
Ujechał z 40, może 50 jardów w dół ulicy, kiedy został zmuszony, by gwałtownie zahamować.
To nie była po prostu omega w rui. To była omega w kurewskich KŁOPOTACH. Dean był w stanie to stwierdzić na podstawie zmian w zapachu, czającej się głębiej paniki, od czego zaczął zgrzytać zębami i zaciskać pięści. Omega była w potrzebie i instynkty alfy natychmiast się w Deanie odezwały, każąc mu znaleźć zagrożenie i zniszczyć je, znaleźć ofiarę i ocalić ją. Czuł się bezradny wobec naporu swego instynktu, dlatego wyjął kluczyki ze stacyjki, wyszedł z samochodu i przez płot przeskoczył na pole, POBIEGŁ, kurwa, tak szybko, jak mógł, w stronę zapachu.
Noc była ciemna i jedynymi dźwiękami były wianie wiatru oraz tupot stóp Deana o miękkie podłoże. Pragnienie, by ZNALEŹĆ, OCHRONIĆ i OCALIĆ, wystarczyło, by biegł dwa razy szybciej, niż normalnie, już odsłaniając zęby przed walką. Szybkie tempo, jakie sobie narzucił, pozwoliło poruszać mu się szybciej i bardziej efektywnie, więc w jakieś pięć minut dotarł do niewielkiej przerwy wśród drzew.
Zatrzymał się tam, gdzie zapach był najsilniejszy, i rozejrzał dokoła.
Na ziemi snuły się cienie i nieznaczna ilość księżycowego światła; Dean, szukając niebezpieczeństwa, poczuł, że warczy nisko. Rzucał wzrokiem na lewo i prawo i nic nie widział, dopóki nie usłyszał za sobą zduszonego krzyku. Poruszył się i odwrócił, zauważył w pobliżu dwie postaci i ruszył w tamtą stronę.
Na ziemi znajdowała się mniejsza postać. Mężczyzna. Omega. Nogi miał podkurczone przy piersi i ukrywał twarz w kolanach, rozpaczliwie próbując skulić się w sobie, mniej wydawać się celem.
Celem dla tego pierdolonego dupka, który nad nim stał. Mężczyzny. Alfy. Tamten stał na szeroko rozstawionych nogach, jedną rękę trzymał przy sobie, a drugą gładził omegę po włosach. Byłby to kojący i uspokajający gest, gdyby nie słowa wylewające się z ust alfy.
- No dalej, złotko – zagruchał alfa, a na dźwięk tego określenia Dean aż się skręcił, obnażając zęby i odchylając się na piętach, gotów do zadania ciosu – przestań się zachowywać, jakbyś tego nie chciał. Jesteś małą, pieprzoną dziwkarską omegą, nie udawaj, że nie chcesz żadnego fiuta, który ci proponują. Jesteś tylko małą zdzirą, a ja jestem gotów pominąć to, jaki jesteś obrzydliwy, i dać ci to, czego potrzebujesz.
Nie było tajemnicą, że wielu ludzi, szczególnie alf, wciąż pogardzało omegami. Uznawali je za niższą grupę, słabą i anemiczną, pomimo faktu, że wiele omeg było w stanie doskonale się sobą zająć. Dean nigdy nie był jednym z tych dupków, jako że wychowywała go matka-beta, która urodziła dwóch synów-alfy i nauczyła ich na tyle ludzkiej przyzwoitości, aby wiedzieli, że wszyscy zasługiwali na równe traktowanie, i nie zamierzał stać bezczynnie, kiedy widział omegę w niebezpieczeństwie.
- Proszę, nie rób tego – poprosił omega, i, Chryste, to był jeszcze dzieciak, prawdopodobnie w pierwszej rui, nie mógł mieć więcej, niż 17 lat. – Proszę, zostaw mnie w spokoju, ja po prostu chcę mieć spokój. Nie rób mi krzywdy, proszę.
Alfa prychnął.
- Pieprzony kłamca – wymamrotał i zacisnął pięść na włosach omegi, podrywając dzieciakowi głowę z kolan. Chłopiec płakał, łzy ciekły mu po policzkach, a Dean nie mógł nie zauważyć lśniącego błękitu jego oczu oraz ślicznego różu jego ust. – Jesteś tylko kolejną dziwką, co? Jeszcze jedną błagającą zdzirą. Cóż, błagaj dalej, złotko, to ci się na nic nie przyda.
Dean warknął na tyle głośno, że zarówno alfa, jak i omega odwrócili się, by spojrzeć na niego. Omega szeroko otwarł oczy, w których widniały strach i panika i, kiedy przyjrzał się Deanowi, może odrobina nadziei.
Jednak alfa wyglądał na zaledwie rozzłoszczonego.
- Zostaw go – ostrzegł go Dean niskim głosem i zrobił trzy kroki do przodu, już szykując się do ewentualnej walki. – Natychmiast.
Alfa uśmiechnął się szyderczo, odwracając się do omegi, zanim się w ogóle odezwał.
- Koleś, ten już jest wzięty – powiedział normalnie, jakby nie trzymał w łapach jakiejś biednej omegi, jakby nie zamierzał, kurwa, ZGWAŁCIĆ kogoś tylko dlatego, że hierarchia społeczna do pewnego stopnia uważała to za słuszne. – Odpuść sobie i znajdź swoją własną dziwkę.
Dean, skupiony na omedze, postąpił jeszcze krok do przodu. Alfa dotykał twarzy chłopaka, kciukiem brutalnie odsuwając mu dolną wargę i wbijając paznokcie w policzki. W tym miejscu zapach omegi wręcz przytłaczał i Dean mógłby stracić kontrolę, gdyby sobie na to pozwolił. Ale, oczywiście, tak się nie stało; omega potrzebował POMOCY.
- Powiedziałem, żebyś go NATYCHMIAST zostawił – wrzasnął Dean, na co omega szeroko otwarł oczy i usta. Przestał się zapierać dłońmi o pierś alfy i kopać również, a Dean poczuł dumę, iż dzieciak zdawał się naprawdę mu ufać. – Nie każ mi mówić tego jeszcze raz, bo tego nie zrobię.
Alfa znieruchomiał, puścił twarz omegi i powoli się odwrócił. Podniósł się z klęczek i podszedł do Deana, stając z nim twarzą w twarz. Zwyczajnie obrzucił Deana wzrokiem, przechylając głowę z góry na dół, a cały ten czas omega po prostu tam siedział i patrzył. Dean chciał mu powiedzieć, by uciekał, dopóki może, ale słowa utkwiły mu w gardle.
Smakowały samolubstwem.
- Nie masz większych praw do tej małej suki, niż ja – zaprotestował alfa.
- Nie masz żadnego, kurwa, prawa, go brać, jeśli on tego nie chce, dupku.
Alfa zachichotał i spojrzał za siebie.
- No wiesz, ta mała dziwka o to błaga. Nie wyszedłby w trakcie rui, gdyby nie chciał być zerżniętym przez kogokolwiek chętnego dotknąć czegoś tak obrzydliwego jak on.
Dean poczuł, jak warkot narasta mu w piersi, zanim jeszcze wyrwał mu się z ust. Nieświadomie zacisnął dłonie w pięści i odsłonił zęby i, zanim się zorientował, co robi, rzucił się na tamtą alfę i pchnął go na ziemię, waląc go w szczękę i pozwalając swojej wewnętrznej alfie przejąć kontrolę.
Gdzieś pomiędzy piątym ciosem pazurów w policzek a siódmym uderzeniem kolana w lędźwie Dean zdołał wygrać. Alfa był posiniaczony i potłuczony i wciąż wyglądał na złego, ale ramię miał wyraźnie zwichnięte, a sądząc po tym, jak kulał, mógł mieć złamaną kostkę. Powlókł się do lasu, podczas gdy Dean wstał, obolały, ale w większości w porządku. Przez chwilę cieszył się swoim zwycięstwem, po czym usłyszał zbolałe kwilenie.
Omega osuwał się po pniu drzewa, trzymając się jedną ręką za nadgarstek. Spoglądał na Deana zarumieniony, szeroko otwartymi oczami, a teraz, gdy zagrożenie minęło, zapach w powietrzu stracił nutę paniki. Był już tylko słodki i silny i, kurwa, odurzający.
- Nic ci nie jest? – zapytał Dean odchrząkując i klękając przy omedze. Nie chciał go dotykać, nie chciał go przestraszyć, a dzieciak po prostu milcząco kiwnął głową i przytulił sobie nadgarstek do piersi. Dean odetchnął przez usta, by przypadkiem nie zrobić czegoś głupiego. – Och, jasne. Uch, jak ci na imię?
Nastąpiła pauza. Długa. Omega pozwolił sobie przyjrzeć się twarzy Deana, jakby czegoś szukał. Nie było czymś dziwnym, że omegi nie ufały alfom – i miały po temu powód, jeśli sądzić po tym ostatnim zajściu – zaś Dean wiedział, ze zdecydowanie wyglądał na alfę, więc dzieciak i przed nim mógł się mieć na baczności.
- Castiel – wymamrotał wreszcie cicho dzieciak. – Mam… mam na imię Castiel. Cas.
Dean pokiwał głową.
- Dobra. Cas. Ja jestem Dean. – Niezręczna pauza. – Miło cię poznać.
Dzieciak uśmiechnął się. Lekko, nieznacznie, ale Dean pomyślał, że był to, kurwa, absolutnie piękny uśmiech.
- Dziękuję, że mi pomogłeś – powiedział Cas, przenosząc wzrok z twarzy Deana na otaczający ich ciemny las. – Nie… nie wiem, co bym zrobił, gdybyś…
Urwał, zanim skończył zdanie, a Dean nie mógł go winić. Mógł sobie wyobrazić, co by się wydarzyło, gdyby nie przejeżdżał w pobliżu, gdyby nie był alfą, której pierwszym odruchem było chronić i ratować. Ten drugi alfa skrzywdziłby Casa, zostawiłby go posiniaczonego i pobitego na ziemi i by się wcale, kurwa, nie przejął.
Na samą myśl o tym Dean poczuł mdłości.
- W porządku – zapewnił go Dean. – Nie ma za co.
Obaj ponownie umilkli, Cas trzymał się za nadgarstek, Dean nerwowo przygryzał sobie usta. Nie miał pojęcia, co dalej robić, wiedział jedynie, że nie mógł po prostu zostawić Casa. Ale częścią siebie, tą impulsywną, wiedział, że towarzystwo tego dzieciaka nie na długo będzie bezpieczne, ponieważ pachniał on tak cholernie WSPANIALE, a Dean nigdy nie grzeszył siłą woli.
- Nie musisz tu tkwić, wiesz o tym – wymamrotał Cas, poruszając się nerwowo i patrząc na pień drzewa na lewo od Deana. – Pomogłeś mi i już mi nic nie będzie. Dziękuję.
Dean ściągnął brwi.
- Ile masz lat?
- Szesnaście – przyznał po krótkim wahaniu Cas. – Właściwie to skończyłem w zeszłym tygodniu.
Dean zmarszczył się silniej.
- To twoja pierwsza ruja?
Cas sapnął niemal niesłyszalnie, jak gdyby sądził, że Dean nie wiedział. Ale oczywiście, że Dean wiedział, KURWA, tylko o tym mógł myśleć. To dlatego czuł niewygodną i absolutnie niemoralną stójkę napierającą mu na zamek dżinsów.
- Ja… - zaczął Cas, a głos mu się załamał, jakby zamierzał skłamać. Dean jedynie uniósł brew i ściągnął usta, a chłopak, pokonany, zwiesił ramiona. – Tak, pierwsza. Ale poradzę sobie z tym, jest dobrze. To zajście wcześniej było tylko… tylko chwilowym zanikiem moich zdolności. Zazwyczaj umiem biegać dużo szybciej.
Dean zatrzymał się. Domyślił się, że Cas nie miał domu, na podstawie brudu pokrywającego mu ubrania i nadmiernie wypchanej torby leżącej przy nim na ziemi. Zastanawiał się, czemu i jak, ale wiedział, że były pilniejsze sprawy do załatwienia, niż jego własne wścibstwo. Spojrzał na twarz Casa, ujrzał oburzone wydęcie ust, zaciśniętą w uporze szczękę. Dean nie miał wątpliwości, że Cas CHCIAŁ, aby go w tym okresie zostawić samego, ale za cholerę nie było mowy o tym, aby był w stanie zająć się sobą odpowiednio.
Za młody. Zbyt bezbronny. I, cholera, za ładny.
- Masz gdzie zostać na noc? – zapytał Dean, i dopiero po pełnych dwudziestu sekundach Cas niechętnym potrząsaniem głową przyznał to, co Dean zdążył już odgadnąć. Mężczyzna przygryzł sobie policzek i wstał. – No to chodź. Pójdziesz ze mną do domu.
Cas otwarł szeroko oczy, co wyglądało niemal komicznie; te wielkie niebieskie oczy zrobiły się jeszcze większe, różowe usta rozchyliły się w zaskoczonym sapnięciu. Dean poczuł drgnienie uśmiechu na twarzy i drgnienie fiuta w spodniach.
Dla dwudziestoośmioletniego oficera policji była to niewygodna kombinacja.
- Myślałem… - szepnął Cas, wpatrując się w swoje buty. Znieruchomiał i ucichł, przygryzł sobie usta i nie chciał patrzeć na Deana. Jego następne słowa były ledwo słyszalne. – Pomogłeś mi…
Dean skrzywił się zmieszany.
- Co? – wyrzucił z siebie. Cas spojrzał na niego spanikowanym wzrokiem i och, OCH. – Kurwa, nie! Nie, nie musisz… cholera, Cas, nie zamierzam cię zmuszać, byś ze mną spał! Do cholery, jestem oficerem policji, jasne? Nie czułbym się dobrze zostawiając omegę w rui bez dachu nad głową. Musisz znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu.
- Och – sapnął Cas. – Och, okej. – Wstał i Dean mógł dojrzeć na podstawie jego wzrostu, że Cas prawdopodobnie jeszcze nie przestał rosnąć. Zastanowił się, czy kiedy dorastanie chłopaka się zakończy, wciąż będzie od niego wyższy. Cas zmarszczył się i zerknął na Deana. – Masz identyfikator?
Dean zdziwił się przelotnie, po czym zachichotał. Bystry dzieciak.
- Tak, mam – odparł, wkładając rękę do kieszeni kurtki i wyjmując swoją odznakę. Pokazał ją dzieciakowi, który wydawał się usatysfakcjonowany, więc schował ją znowu i zmierzył Casa wzrokiem. – Wszystko dobrze? Postąpisz rozsądnie i zostaniesz w bezpiecznym miejscu, dopóki twoja ruja się nie skończy?
Dean wciąż się zastanawiał, czy chłopak w ogóle będzie BEZPIECZNY, szczególnie zważywszy na bliskie sąsiedztwo, jakie z Casem będzie wymagane w jego mieszkaniu, ale przecież nie mógł go zostawić. W każdym razie było to najbezpieczniejsze wyjście. Dean może i był czasami dupkiem, ale gdy chodziło o omegi i zgodę, to dobrze go nauczyli.
- Tak – wymamrotał Cas, spuszczając wzrok i zaciskając usta w wąską linię. – Tak, okej.
Dean uśmiechnął się, już spokojniejszy.
- Dobry wybór, dzieciaku – powiedział i zignorował spojrzenie Casa po tym protekcjonalnym określeniu. – Teraz zbieraj swoje rzeczy, samochód mam blisko, a mieszkanie jeszcze bliżej.
Spacer do samochodu trwał długo, a podróż do domu jeszcze dłużej, skoro Cas pachniał tak cholernie idealnie i TAK CHOLERNIE BLISKO, ale wreszcie dojechali.
- Cóż – zagaił Dean, wprowadzając Casa do wąskiego korytarza i zamykając za nimi drzwi. Rozejrzał się niepewnie po bałaganie, po ubraniach w kącie, po naczyniach w zlewie, po magazynach na stoliku do kawy. Potarł się dłonią po karku. – To, uch, może niezbyt wiele, ale to dom, jasne?
Cas w milczeniu pokiwał głową, podążając za Deanem do salonu. Rzucił swoją torbę obok kanapy, gdy Dean mu kazał, zajął miejsce w fotelu, kiedy Dean mu kazał, i Dean naprawdę bardzo próbował nie wyobrażać sobie Casa tak dobrze wykonującego polecenia w innych sytuacjach, ale była to przegrana walka.
- Czy będę spał na kanapie? – zapytał Cas.
Dean zatrzymał się. Prawdę mówiąc tak daleko nie wybiegł myślą naprzód.
- Uch, nie – zająknął się, patrząc, jak Cas spogląda na niego z zastanowieniem. – Możesz spać w moim łóżku, ja prześpię się na kanapie. – Cas otwarł usta, jakby chciał się kłócić, ale Dean przerwał mu po prostu, kręcąc głową. – Dzieciaku, w twoim, uch, STANIE będziesz tak jakby potrzebował czegoś z pościelą, w której będziesz się mógł przewracać, jeśli wiesz, o czym mówię.
Cas zarumienił się jaskrawo, a Dean ze wstydem uznał to zarówno za słodkie, jak i seksowne. Było w jego niewinności i naiwności coś, co Dean pragnął wziąć, zatrzymać jako swoje, zniszczyć własnymi rękami i dotykiem ust na pięknej, młodej skórze.
Dean otrząsnął się z tego i wysłuchał odpowiedzi Casa.
- Racja – wymamrotał chłopak, spoglądając na własne stopy i nerwowo wykręcając ręce. – Tak, to ma sens, tak sądzę.
Mieszkanie było ciche, w końcu była już prawie 1 w nocy, zaś Dean musiał wymyślić jakiś plan działania. Sam zawsze twierdził, że Dean nie umiał się porządnie zastanawiać, i ten mały paskud mógł rzeczywiście mieć rację.
- Mógłbyś wziąć prysznic – zaznaczył Dean, a Cas nie zaprotestował. Za bardzo nie mógł, ponieważ był pokryty brudem, błotem i paskudztwem z całego dnia. – Prysznic jest tam, czyste ręczniki leżą przy umywalce. – Cas uśmiechnął się i pochylił, by wziąć swój plecak, zaś Dean skrzywił się na widok tego, co znajdowało się w środku. – Nie, zostaw to tutaj. Wrzucę to wszystko do pralki, to konieczne. Na noc pożyczę ci coś swojego, dobra?
Cas długo spoglądał na Deana. Na tyle długo, by Dean poczuł się niezręcznie i wydusił z siebie „co?”
- Czemu to dla mnie robisz? – zapytał Cas, a Dean nie odpowiedział od razu, więc chłopak ciągnął dalej. – To znaczy, rozumiem, że dobry z ciebie człowiek ale to… to już wykracza poza zakres obowiązków.
Dean wzruszył ramionami.
- Jesteś dzieciakiem. Masz ruję. Nie mogłem cie tam zostawić, na łasce i niełasce jakichś dupków żerujących na słabych, ślicznych małych omegach.
Cas uśmiechnął się znowu. Dean ujrzał to dopiero drugi raz i pomyślał, że to wyglądało jeszcze lepiej od pierwszego. Cieszył się tym dopóty, dopóki Cas nie wyjaśnił mu przyczyny tego uśmiechu.
- Myślisz, że jestem śliczny?
Teraz to na Deana przyszła kolej się rumienić.
- Ja, uch… - wymamrotał, jąkając się i czerwieniąc. Cas zaśmiał się i tak, okej, Dean doceniał ten piękny dźwięk, ale miał też wrażenie, że dla zasady powinien spojrzeć na Casa karcąco. – Idź i weź prysznic, zanim zmienię zdanie.
Cas uśmiechnął się z wdzięcznością, leciutko unosząc kącik ust, po czym obrócił się na pięcie i poszedł w stronę łazienki. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Dean wpadł w tryb planowania, rzucając plecak obok pralki, wyciągając z szafy ekstra koce i rozkładając je na kanapie. Zostawił czyste ubrania obok drzwi, zawołał do Casa, aby dać mu znać, że tam są, po czym uciekł, zanim znalazłby się na zbyt długo za blisko miejsca, w którym, jak wiedział, tkwiło nagie ciało Casa, z dziurką prawdopodobnie trochę przeciekającą, do tego całe mokre.
Cholera, musiał, kurwa, przestać o tym myśleć.
Poszedł do kuchni i wyjął swój telefon, nacisnął szybkie wybieranie i zaczekał na sygnał. Cały czas patrzył na zegarek, wdzięczny za dwugodzinną różnicę czasu pomiędzy Kansas a Kalifornią, co oznaczało, że tam wciąż była 23.00 w piątek, wystarczająco wczesnie, aby tamci jeszcze nie spali.
Po ósmym dzwonku ktoś odebrał.
- Halo? – odezwał się głos Sama, i dobra, faktycznie brzmiał na nieco zmęczonego, ale to było WAŻNE.
- Sammy! – odparł Dean z nutką histerii w głosie. – Chłopie, tak się cieszę, że możemy pogadać.
Rozległ się dźwięk odrzucanej kołdry, zduszony kobiecy głos, przez co Dean nie rozróżniał słów, a potem kroki po drewnie. Dean zdusił śmiech, myśląc o tym, że Sam i Jess będą fantastycznymi staruszkami, ponieważ zasadniczo niewiele im już brakowało. Naprawdę, szkoda było college`u na tę dwójkę.
- Dean, u ciebie jest pierwsza w nocy – powiedział Sam powoli, robiąc przerwy między słowami, by szybko ziewnąć. – Czemu tak późno dzwonisz? Upiłeś się?
Dean przewrócił oczami.
- Nie, nie jestem pijany. Ale wiesz, miło wiedzieć, że mój brat tak dobrze o mnie myśli – burknął, zaś Sam zachichotał i Dean zdał sobie sprawę, że mógłby równie dobrze zrobić to, po co zadzwonił. – Ja, uch, tak jakby mogłem zrobić coś trochę głupiego.
Sam westchnął, jakby był najbardziej wykorzystywanym bratem na świecie, zaś Dean po prostu usiadł na krześle w kuchni przy stole. Korzyścią posiadania prawnika w rodzinie było to, że zawsze był w pobliżu w razie potrzeby udzielenia porady prawnej.
Czy też, w tym przypadku, porady, jak powstrzymać się od zerżnięcia nieletniej omegi na podłodze własnego mieszkania.
- Co wywinąłeś? – zapytał Sam ze zmęczeniem w głosie. – Powiedz mi, proszę, że nie będę musiał jechać do Kansas wyciągać cię z pudła. Myślałem, że już mamy to z głowy, odkąd dołączyłeś do cholernej policji.
- Nie, paskudo, nie siedzę w pudle – odparł Dean, poirytowany i NAPALONY. Wiercił się na krześle, szaleńczo ruszając kolanem, wszystko dlatego, że pod jego prysznicem tkwił szesnastoletni omega, tak blisko i wciąż tak cudownie pachnący, nawet, jeśli zapach już osłabł. – Przyprowadziłem do domu omegę.
Nastąpiła pauza.
- Okej – powiedział Sam powoli i ze zmęczeniem w głosie, i dlaczego brzmiał, jakby się teraz zamierzał UKŁADAĆ z Deanem? – Nie jestem pewien, chłopie, w czym tu problem. Sprowadziłeś do domu omegę. Dobrze dla ciebie, mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić robiąc, uch, TO, ale czemu uznałeś, że musisz do mnie zadzwonić? – brat urwał znowu, a Dean mógł sobie wyobrazić jego zamyśloną, skrzywioną minę. – Próbujesz się chwalić? Bo wiesz, że jestem szczęśliwy z Jess, która jest betą, a ja i tak nigdy się szczególnie nie jarałem omegami, nie tak, jak ty, i…
- Sammy! – zasyczał Dean. Był to jedyny sposób, by uciszyć Sama i nie wzbudzić podejrzeń Casa, zachowując się zbyt głośno. Sam na szczęście umilkł, zaś Dean odetchnął, powoli i głęboko. – To jeszcze nie koniec tej cholernej historii! Przyprowadziłem do domu omegę, tak, ale… ale. On jest w rui. Swojej pierwszej. Ma szesnaście lat.
Tym razem pauza była dużo krótsza, niżby Dean chciał.
- Dean, czy ty sobie ze mnie JAJA ROBISZ? – zazgrzytał Sam, sprawiając, że Dean skrzywił się i nieznacznie odsunął sobie telefon od ucha. – Co jest, do cholery, z tobą nie tak? Co, ściągnąłeś go do siebie, aby „pomóc” mu przez to przejść? Boże, Dean, myślałem, że mama nauczyła nas czegoś więcej, niż uważać omegi za obiekty seksualne. – Sam zaśmiał się posępnie, a Dean zacisnął szczękę. – Naprawdę myślałem, że jesteś lepszy.
- Wal się – powiedział Dean. Nie było w tych słowach prawdziwego gniewu, ponieważ całkowicie rozumiał zmieszanie Sama. W końcu nie wybiegał słowami do przodu, więc Sam miał prawo źle go zrozumieć. – To nie tak, jasne?
Sam parsknął.
- Och, tak? Więc powiedz mi, Dean, jak to jest, ponieważ w tej chwili po prostu uważam, że jesteś dość paskudnym człowiekiem.
- Dobra, słuchaj, jest wyjaśnienie – Dean urwał, czekając, by Sam przerwał mu jakimś niedowierzającym komentarzem, ale kiedy żaden nie nadszedł, Dean wziął się w garść. – Znalazłem go na pustkowiu. Ja… wyczułem najpierw jego ruję i zamierzałem go zostawić w spokoju, ale potem poczułem też kłopoty i po prostu NIE MOGŁEM, więc za nim poszedłem. Znalazłem go na polanie, jakiś dupek alfa nad nim stał. Cholera, Sammy, wyglądał na tak kurewsko przerażonego i ja… musiałem mu pomóc. Przepędziłem tamtego alfę i dzieciak wciąż wyglądał na wystraszonego, jestem w 99% pewien, że spał na dworze, więc… dałem mu miejsce, gdzie mógłby się zatrzymać. Gdzie byłby bezpieczny.
Dean miał wrażenie, że wystarczająco wszystko wyjaśnił. Sytuacja była w najlepszym przypadku dziwna, w najgorszym całkowicie spaprana, więc Dean przetarł sobie dłonią twarz i oczy. W pomieszczeniu za nim wciąż słychać było prysznic i Dean zastanawiał się, czemu dzieciakowi zajmowało to tyle czasu.
- Och – sapnął Sam. – Och, okej. Sądzę więc, że jestem ci winien przeprosiny. Dean, postąpiłeś naprawdę przyzwoicie.
Dean aż spęczniał z dumy, nie mogąc się powstrzymać, i wyszczerzył się lekko.
- Tak, cóż, ja jestem ten dobry, wiesz? – powiedział i w odpowiedzi usłyszał rozbawione mruknięcie Sama. – Nie mogłem go tam zostawić, pachnącego w TAKI sposób, wiedząc, że gdzieś tam czai się całe stado alf, którzy nie zostali tak wyedukowani jak my.
Sam mruknął w zamyśleniu, po czym rozległ się dźwięk jego palca stukającego w telefon. Zawsze to robił, gdy nad czymś rozmyślał czy też przygryzał język, by czegoś przypadkiem nie powiedzieć., Dean po prostu czekał na nieuniknione.
- Więc czemu dzwonisz? – zapytał Sam, prawdopodobnie ściągając brwi. – Znaczy się, bardzo dobrze, świetnie, że wziąłeś dzieciaka do siebie, ale skoro dzwonisz, to zgaduję, że musi być jakiś problem?
Dean przygryzł się w policzek od środka.
- Uch, sądzę, że można tak powiedzieć – wymamrotał, wiercąc się na krześle i wzdychając ciężko. – Ten dzieciak… on dla mnie pachnie naprawdę kurewsko dobrze. Zupełnie niesamowicie. Z trudem się powstrzymuję, by nie posuwać go w ten słodki tyłeczek za każdym razem, gdy jest w pobliżu.
Dean spodziewał się oburzenia Sama, ale i tak go to rozbawiło.
- Dean, ohyda! Czy za każdym razem, gdy rozmawiamy, musisz mi podawać takie informacje? – Dean tylko się zaśmiał, zarechotał, jak Sammy by to nazwał, i pozwolił, aby wszystko ustąpiło, podczas gdy Sam rozmyślał, co dalej powiedzieć. – Cóż, znaczy się, wiesz, co niektórzy ludzie sądzą o zapachach.
Dean skrzywił się.
- Sammy…
- No wiesz, Dean, nie możesz tego ignorować, jeśli to prawda! – zaprotestował Sam, a Dean zacisnął usta i zagapił się na plamę ścianie, tuż przy piekarniku. – Chodzi mi o to, co, jeśli on jest twoim, no wiesz – urwał, jakby czekając, by Dean skończył wypowiedź. Ale Dean nie zamierzał. Nie, nie zamierzał, to nie była prawda, TO NIE BYŁA PRAWDA. Sam westchnął i jednak dokończył. – Dean, on mógłby być twoim partnerem.
Istniała starożytna teoria, że omegi w czasie rui najbardziej pociągająco pachną dla swoich partnerów. Podobno była to technika przyciągająca, ale ponieważ nie zawsze się sprawdzała, a poza tym istniały pary, które nie mogły znieść zapachu drugiej strony w czasie rui, wielu ludzi tę teorię odrzucało. Dean zawsze był jednym z tych ludzi i nie zamierzał tego teraz zmieniać.
- Nie wierzę w ten szajs – odparł gburowato Dean, wstał i poszedł do salonu, gdzie usiadł na kanapie. – To masa uromantycznionego gówna. Ty też w to nie wierzysz!
- Nie wiem, chłopie. To znaczy, sądzę, że bym uwierzył, jeśli bym to zobaczył. Ani ja, ani Jess nie przechodzimy rui, ale gdyby któreś z nas było omegą? Tak naprawdę to lubię myśleć, że najlepiej pachnielibyśmy dla siebie nawzajem.
Dean skrzywił się, skubiąc zadzior na paznokciu. To była gówno prawda. Całkowita. Dzieciak ładnie pachniał, bo był ładny, jasne? Dodatkowo dochodził do tego odurzający fakt, ze dzieciak był dokładnie w typie Deana, do tego w trakcie pierwszej rui. To było wszystko. I wszystko, co mogło być. Oczywiście.
- Nie wiem nic o tym dzieciaku – wymamrotał Dean, i skąd miał wiedzieć, że była to bitwa z góry skazana na przegranie, skoro dzieciak zdecydowanie NIE był jego partnerem? – Ja go tu tylko sprowadziłem dla bezpieczeństwa, okej? A na jego widok staje mi tylko dlatego, że już od kilku tygodni sobie nie bzykałem. Jest w porządku. Mogę się kontrolować. To nic nie znaczy.
- Okej – Sam sapnął uspokajająco, ale zaraz zamruczał z niedowierzaniem. Dean to wyłapał, zresztą taki był zamiar Sama, ale nie skomentował. – W porządku, wierzę ci. Jesteś po prostu napalony. Co jest, uch, naprawdę fuj. Więc teraz zamierzam skończyć, zanim wykorzystasz okazję i zmusisz mnie, bym wyrzygał kolację.
Dean wyszczerzył się.
- Ajjj, Sammy, no wiesz. Naprawdę nie chcesz słuchać o tym, jak sobie dogadzam?
Sam zapiszczał niegodnie, a Dean zaśmiał się głośno. Już miał coś powiedzieć, aby zgorszyć brata jeszcze bardziej, kiedy połączenie zostało przerwane. Sam zawsze doskonale wyczuwał, kiedy jego brat zamierzał go dręczyć, i rozwinął w sobie metody zapobiegania temu.
Dean uśmiechał się spoglądając na telefon. Sam był w błędzie. Oczywiście, że był. Cas był dzieciakiem, małą, uciekającą chudzinką, którą instynkty alfy Deana kazały mu ochraniać. Nie był PARTNEREM Deana. To było po prostu niedorzeczne.
Ale… ale może mogłoby być fajne.
Hola, nie. Dean odciął się od tej myśli w chwili, w której pojawiła mu się w mózgu. Nie, nie, nie i NIE. To się nie wydarzy. Nie w obliczu groźby więzienia. Za cholerę nie ma mowy.
- W porządku z tobą?
Głos Casa zaskoczył Deana tak bardzo, że mężczyzna prawie wyskoczył ze skóry i upuścił telefon na kanapę. Zaklął i zerknął w górę, a grymas na jego twarzy złagodniał, gdy tylko odpowiednio przyjrzał się Casowi.
Chłopak miał na sobie kraciaste spodnie od piżamy, pożyczone od Deana, z cienkiej bawełny, wiszące mu nisko na biodrach. Dean zauważył, że Cas musiał sobie kilka razy zawinąć je w talii, aby je dopasować, choćby ledwo - ledwo, a to przyciągnęło jego uwagę do zarysów jego ciała, do kości biodrowych sterczących mu spod gładkiej skóry.
Następnym czynnikiem była koszulka Casa. Czy też, okej, koszulka Deana, żeby być dokładniejszym. Była wielka, za duża nawet na Deana, ale na chłopięcym, szczupłym ciele Casa wisiała jeszcze luźniej. Jedna strona zsunęła się chłopakowi z ramienia, odsłaniając niewielką kościstą krągłość, wyglądającą na delikatną. Ale chociaż koszulka zdecydowanie była za szeroka, to za krótka również. Zwisała praktycznie tuż nad talią spodni, ukazując biodra i brzuch i nieznaczny, słaby pasek włosów prowadzący w dół.
Dean już miał ślinotok, zaś fiut zdecydowanie mu się ożywił.
- Uch – zająknął się zduszonym, zachrypniętym głosem. Odchrząknął i pokręcił głową, zmusił fiuta, by się USPOKOIŁ, w końcu nie zamierzał tego dzieciaka wykorzystywać. – Tak, tak. Ze mną w porządku, chłopie. A jak tam twój prysznic?
Cas rozpromienił się, szurając bosymi stopami.
- Dobrze – odparł miękkim, szczęśliwym głosem. – Było naprawdę dobrze. Dziękuję. Za wszystko.
- Nie ma za co – wymamrotał Dean i pochylił głowę, by ukryć rumieniec. Kiedy znowu zerknął w górę, Cas wciąż milczał, gwałtownie przygryzając sobie usta, zamieniając śliczny róż w krwawą czerwień. Dean zmarszczył się. – Czemu się tak denerwujesz? Chyba… chyba wciąż nie myślisz, że zamierzam cię skrzywdzić, co?
- Nie! – zapewnił go Cas, w pośpiechu kręcąc głową. Między brwiami wyskoczyła mu zmarszczka, na twarzy miał grymas i wciąż wydawał te ciche dźwięki, westchnienia pełne zniecierpliwienia i irytacji. – Nie, nie o to chodzi.
Dean powoli pokiwał głową, błądząc wzrokiem po Casie i próbując nie doceniać tego, jak bardzo mu się podobał widok chłopaka w jego ciuchach. Alfy, oczywiście, znane były ze swej wielkiej zaborczości, więc gest typu dzielenie się ubraniami mógł uchodzić za symbol posiadania.
Rzecz jasna, gdyby byli partnerami. Albo chociaż się umawiali. Czego nie robili. Dean tylko przygarnął tego dzieciaka, by zapewnić mu BEZPIECZEŃSTWO.
Zastanowił się, ile jeszcze razy będzie musiał to sobie powtórzyć, zanim zacznie to pobrzmiewać prawdą.
- Usiądź, Cas. Przez ciebie się denerwuję. – Cas zamrugał, po czym posłusznie usiadł na fotelu naprzeciwko kanapy Deana. Usiadł po turecku na poduszkach i położył dłonie na kolanach. Wyglądał jak wcielenie niewinności. Dean pragnął to z niego wyjebać. – A teraz powiedz mi, co jest nie tak. Poważnie, Cas, musisz być ze mną szczery.
Cas skrzywił się jeszcze bardziej i przez chwilę pozwalał, by rozkaz wisiał w powietrzu. Dean wiedział, że Cas mu w końcu odpowie. Dzieciak nie wydawał się być nieposłuszny, a już szczególnie wobec niego.
- Chcę ci opowiedzieć, czemu… czemu się sam włóczyłem. Co mi się przydarzyło – spojrzał przelotnie na Deana z odrobiną wstydu w oczach. – Myślę, że na to zasługujesz.
- Nie musisz – głos Deana był cichy. Nie chciał, by Cas czuł się wobec niego zobowiązany, tylko dlatego, że Dean zachował się jak dobry Samarytanin. – Naprawdę, Cas, w porządku.
- Nie – odparł Cas, marszcząc się znowu i spuszczając wzrok na swoje kolana. – Nie, ja… myślę, że chcę ci powiedzieć. Jeśli ci to pasuje? – Dean tylko nieznacznie skinął głową, zwracając uwagę Casa, i chłopak sam sobie potaknął. – Okej, dobrze – urwał ponownie i odetchnął głęboko kilka razy, po czym otwarł oczy. – Jestem jedyną omegą w rodzinie.
Dean kiwnął głową i odetchnął.
- Okej.
- Moja siostra Anna jest betą. mój brat Gabriel również. A moi dwaj pozostali bracia, Michael i Luke, są alfami. Jestem najmłodszy i jestem jedyną omegą. – Cas urwał na chwilę, a Dean mógł tylko czekać, zastanawiając się, jak potoczy się ta historia. – Moja rodzina jest dość bogata, znajduje się całkiem wysoko w hierarchii społecznej. A.. a w rodzinach z wyższych sfer omegi są wydawane za mąż. – Dean szerzej otwarł oczy, ale Cas na niego nie spojrzał. – Odkryliśmy, że jestem omegą, gdy miałem dwanaście lat, a mój wujek Zachariasz, który się mną zajmuje, uznał, że mógłby na mnie zarobić.
- Kurwa, Cas – Dean nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć.
- W porządku – powiedział Cas, posyłając mu słaby uśmiech, którego Dean nawet nie próbował odwzajemniać. – No i wybrał kogoś, mężczyznę nazwiskiem Crowley. Postanowiono, że poślubię go w dzień swoich szesnastych urodzin, że stanę się jego własnością, że będę mu rodził dzieci i wszędzie za nim chodził jak oddany szczeniak. Ale… nie mogłem się do tego zmusić. Wszyscy moi trzej bracia byli daleko, nie wiedzieli o umowie, jaką zawarł Zachariasz, a Anna już dłużej z nami nie mieszka, więc nie mogła pomóc, a ja… nie wiedziałem, co robić.
W pokoju na minutę zapanowała cisza.
- Więc uciekłeś – odezwał się Dean.
Cas zacisnął mocno powieki i kiwnął głową.
- Tak – przyznał z bólem w głosie. – Nie miałem innego wyjścia. Pierwszy raz spotkałem Crowleya na tydzień przed weselem, a on... nie przestawał mnie dotykać. Wciąż obejmował mnie w talii, całował w szyję i wywoływał we mnie obrzydzenie – Cas zawstydzony zwiesił głowę. – Nie mogłem tego zrobić. Musiałem uciec. Sprowadziłem wstyd na swoją rodzinę.
Cas wyglądał tak niepozornie, podwinąwszy stopy pod kolana, gapiąc się w dół. Dłonie na kolanach drgały nerwowo, dolna warga znowu wylądowała między zębami. Dean poczuł w ciele coś zbliżonego do gniewu, gdy sobie pomyślał, że Cas musiał przez to przejść, że czuł się tak beznadziejnie, iż musiał uciec z domu i przez tydzień żyć na ulicy. Gdy zmusił się do mówienia, poczuł, jak zadrgała mu szczęka.
- Absolutnie nie masz się czego wstydzić – powiedział nalegającym tonem, zaś Cas poderwał głowę i spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. – Twój wujek to chuj, ten Crowley to też chuj, a ty nie powinieneś był przechodzić przez żadną z tych rzeczy. Cholera, nie miałem pojęcia, że takie rzeczy wciąż się dzieją!
Cas wzruszył ramionami.
- Obecnie nie jest to powszechne zjawisko – wyjaśnił. – Większość ludzi tak naprawdę nie chce sprzedawać swoich młodych omeg. Ale, oczywiście, zdarzają się wyjątki.
- Tak mi przykro, że musiałeś przez to przechodzić. - Cas spojrzał na Deana. Patrzył i patrzył, i, kurwa, PATRZYŁ, od czego Dean wiercił się zakłopotany. Cas był bardzo dobry w tym całym denerwującym gapieniu się, sprowadził to niemal do rangi sztuki, a Dean nie wiedział, co teraz zrobił źle. – Co?
- Dziękuję – powiedział chłopak zwyczajnie, ledwo podnosząc głos powyżej szeptu. Dean zamrugał, wzruszył ramionami i odchrząknął, próbując to zlekceważyć. Cas tylko pokręcił głową, wstał, podszedł do Deana i pociągnął go tak, by stanął, po czym sam stanął na palcach i objął go ramionami za szyję. Dean instynktownie objął go w talii.
- Szczerze. Dziękuję, Dean – szepnął mu chłopak w skórę. – Nie wiem… nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
- Nie myśl o tym – wymruczał Dean odpowiedź w miękkie włosy na czubku głowy Casa. Z tak bliska mógł go porządnie powąchać. Wyczuwał mydło na jego skórze, słodki, naturalny zapach omegi oraz podskórny zapach jego rui, zyskujący na sile po każdej uwalnianej porcji hormonów.
Dean odsunął go łagodnie, a Cas spojrzał na niego, zwieszając ramiona.
- O co chodzi?
- Ja, uch, sądzę, że będzie najlepiej, jeśli przez jakiś czas zachowasz dystans – Dean naprawdę z całych sił starał się tu nie rumienić, zaś Cas zdawał się zawodzić w tym względzie na całej linii. – Znaczy się, miły ze mnie facet, ale ty wciąż jesteś omegą, a ja alfą, więc naprawdę nie chcemy tego testować, prawda?
Cas pokręcił głową, ale był to powolny i rozważny gest.
- Nie… sądzę, że nie.
Dean kiwnął głową raz, stanowczo, i obszedł Casa wokół. Poszedł do swojej sypialni, gestem nakazując chłopakowi iść za sobą, i Cas poszedł, zatrzymując się i wiercąc w drzwiach, podczas gdy Dean zmieniał pościel i roztrzepywał poduszki. Mężczyzna przygotował pokój najlepiej, jak potrafił, co nie zajęło zbyt dużo czasu, a kiedy skończył, odwrócił się z powrotem do Casa z grymasem na twarzy, bo wiedział, co go czeka w następnej kolejności.
- Więc, uch, nigdy wcześniej nie przechodziłeś rui, tak? – spytał Dean, na co Cas zarumienił się i pokręcił głową. – No dobra. To co o tym wiesz?
Cas przygryzł usta i usiadł na krawędzi łóżka. Dean poszedł za jego przykładem, ale zostawił między nimi wystarczająco dużo miejsca, aby zachować kontrolę nad sobą. Cas rozglądał się po pokoju, wiercił się, przesuwając tyłkiem po narzucie na łóżku, i, KURWA, Dean próbował nie wyobrażać sobie tego sterczącego tyłeczka przesuwającego mu się nerwowo na kolanach.
- Nie wiem zbyt dużo – przyznał Cas niepewnie, przelotnie spoglądając na Deana i natychmiast patrząc z powrotem na swoje ręce. – Mój wujek chciał, bym był tak naiwny i niewinny, jak to było możliwe, więc chronił mnie przed wszystkim i nigdy nie byłem naprawdę w stanie znaleźć czegokolwiek o tym, jak omegi przechodzą ruję, ani niczego podobnego.
- Czemu twój wujek to zrobił?
- Niewinność się drożej sprzedaje.
- Och, okej. Myślę… myślę, że teraz to rozumiem, chociaż to chore. Przepraszam, mów dalej.
- Nie wiem dużo, oprócz tego, że nie będę w stanie tego kontrolować. I że… będę potrzebować czegoś, by, um, się zaspokoić.
Dean nie mógł się nie roześmiać po słowach Casa.
- ZASPOKOIĆ? – spytał z niedowierzaniem. Cas zaczerwienił się jaskrawo i padł na łóżko, ukrywając twarz w kołdrze i machając ręką w stronę Deana. – Boże, Cas. Niezły sposób na to, by seks wydawał się, kurwa, AUTOMATYCZNY.
- Przepraszam – zaczął Cas, nieznacznie unosząc głowę i gapiąc się – że nie mam żadnego doświadczenia.
Śmiech Deana zamarł.
- Czekaj, nigdy? – Cas zmarszczył się i pokręcił głową, kurcząc się w sobie jeszcze trochę. – Ty się nigdy, nie wiem, nie dotykałeś czy coś?
Cas jęknął, jakby go coś bolało, i z powrotem ukrył twarz w pościeli. Dean widział, że czubki uszu chłopaka były purpurowe, a kark płonął czerwienią. Mógł jedynie mrugać w zaskoczeniu, próbując wymiarkować, jak, do cholery, poradzić sobie z tą sytuacją.
- Mój wujek był bardzo zasadniczy – wyjaśnił Cas głosem zduszonym przez pościel. – Zabezpieczył się, abym był całkowicie niewinny na wypadek, gdyby… gdyby ktoś taki jak Crowley mnie zapragnął. – Urwał i jednym okiem zerknął na Deana. – Crowley miał być tym, który by mnie wszystkiego nauczył. Dlatego mieliśmy się pobrać tuż przed moją pierwszą rują.
- Pieprzyć to – sapnął Dean i skrzywił się, używszy tego przekleństwa. Cas na szczęście nie zauważył, wydawał się zadowolony mogąc się po prostu zagrzebać w kołdrze, jakby mogła go połknąć i sprawić, że cała ta niezręczna sytuacja zniknie. – Dobra, okej. Sądzę, uch, sądzę więc, że cię nauczę.
Zważywszy na szybkość, z jaką Cas poderwał głowę, Dean poczuł się zaskoczony, że nie usłyszał trzasku kości w karku.
- Ty… ty mnie nauczysz?
Dean otwarł szerzej oczy, rozumiejąc, co właśnie powiedział, po czym odchrząknął.
- Nie! Boże, nie, nie w taki sposób, nie martw się. Nigdy bym cię w taki sposób nie wykorzystał czy skrzywdził, obiecuję. – Cas zdawał się być spokojniejszy. Lub przynajmniej Dean myślał, że tak było, ponieważ z ramion chłopaka zniknęło najgorsze napięcie. Jednak twarz miał dziwnie pozbawioną wyrazu. – Chodziło mi o to, że powiem ci, co robić, a potem zostawię cię w spokoju, abyś to zrobił.
- Och, dobra – Cas nie zdawał się być rozczarowany, Dean sobie tylko wyobrażał. – Więc… czego jeszcze nie wiem?
Dean parsknął śmiechem i pociągnął Casa za nadgarstek, aż wreszcie chłopak znowu siedział prosto. Szturchnął go ramieniem w ramię, tak, aby Cas też się trochę zaśmiał. Chciał, aby dzieciak się przed tym zrelaksował. Chciał mieć pewność, że Cas zrozumie, iż bycie omegą nie było czymś złym, że mógł przejść ruję i nie musieć się z tego powodu nienawidzić.
- Dobra, z moich doświadczeń z poprzednimi partnerami-omegami wynika, że naprawdę źle robi się wtedy, kiedy się rozluźnisz. – Cas natychmiast się spiął, zaś Dean ścisnął go raz za ramię i puścił. Odniosło to jednak pożądany skutek, kiedy chłopak opuścił ramiona. – Tak jak wcześniej, pod prysznicem, czy stwierdziłeś, że robisz się trochę bardziej, uch, NIESPOKOJNY?
Cas przygryzł sobie usta i poruszył biodrami.
- Ja, uch, tak.
Dean nie spytał go, co sobie w tej sytuacji zrobił, ponieważ byłoby to jak proszenie jego fiuta, aby jeszcze bardziej napierał mu na dżinsy.
- Dobra. Kiedy spróbujesz zasnąć, poczujesz, że robi się z tobą coraz gorzej, więc nie możesz tego po prostu zignorować. Jeśli to zrobisz, twoje ciało się tak jakby zbuntuje przeciw tobie. Poważnie, to nie jest ładny widok.
- Okej, to co mam robić?
Dean wstał, podszedł do szafy i sięgnął do najwyższej półki. Zdjął z niej niewielkie pudełko, które zawartość czyniła ciężkim, i postawił je na łóżku tuż obok Casa, sam jednak stał dalej. – To pudełko to twój przyjaciel – ogłosił, a kiedy Cas tylko spojrzał na niego ze zmieszaniem, Dean potarł sobie dłonią kark i wyjaśniał dalej. – Wiesz, że mówiłem, iż już kiedyś byłem z omegą w czasie rui? Tak. Miała na imię Lydia i kupiłem wtedy trochę dodatkowych, uch, RZECZY, aby pomóc jej w trakcie.
Cas wciąż ściągał brwi i wciąż wyglądał na całkowicie zdumionego, a Dean nie mógł uwierzyć, że musiałby naprawdę powiedzieć to na głos. Pomimo całej swej seksualnej niemoralności i dwuznaczności naprawdę bardzo nie chciał prowadzić tej rozmowy z szesnastolatkiem.
- Jakich rzeczy? – zapytał Cas całkowicie niewinnie, i, do cholery, ten dzieciak naprawdę zmusi go do powiedzenia tego głośno. Dean westchnął i ukrył twarz w dłoniach.
- Rzeczy. Jak zabawki – Dean zaryzykował spojrzenie na Casa i stwierdził, że chłopak wciąż zdawał się nie rozumieć. Parsknął zirytowany i zdjął wieczko pudełka. – Takie jak te, widzisz?
Cas sapnął i było czymś, kurwa, słodkim, widzieć, jak szeroko otwarł oczy i jak opadła mu szczęka. W pudełku leżały zabawki, cała masa, różniące się kolorem, rozmiarem i sposobem użycia. Dean nie był nowicjuszem w kwestii omegi i rui, ale Cas był, a w tym pudełku znajdowało się praktycznie wszystko, co musiał wiedzieć, aby przez to przejść.
- Och – wydyszał Cas, skupiony na zawartości pudełka – zabawki.
Dean odchrząknął i ukradkiem poprawił spodnie w kroku. Cas powoli oblizał usta, a palce mu zadrgały. Dean był gotów się założyć, że Cas nigdy wcześniej nawet nie pomyślał o seksie, przynajmniej nie w kategoriach czegoś DOBREGO, ale to pudełko mogło zmienić to nastawienie.
Dean poczuł niewyjaśnioną dumę.
- Tak, zabawki – powtórzył, patrząc, jak Cas odwrócił wzrok od pudełka i spojrzał z powrotem na niego. – Wszystkie są czyste, nie martw się. W każdym razie nie były używane od lat. Więc, uch, przypuszczam, że znasz podstawowe zasady? Powiedz mi, proszę, że nie muszę cię uczyć również tego, bo myślę, że obaj moglibyśmy umrzeć ze wstydu.
Cas zachichotał i pochylił głowę.
- Nie, z tym… z tym jest dobrze. Wiem, um, gdzie wszystko trafia.
- Dobra – TYLKO NIE DOJDŹ W SPODNIE, SIĘ KURWA NIE WAŻ. – To dobrze. – TO DZIECIAK, NIE JEGO WINA, ŻE JEST TAKI CHOLERNIE NIEWINNY. POZA TYM, TY ZBOCZEŃCU, TO CI NIE POWINNO, KURWA, TAK DOBRZE ROBIĆ. – Myślę, że po prostu cię teraz zostawię, co?
Cas kiwnął głową, z powrotem koncentrując się na pudełku. Dean uznał, że więcej z niego nie wyciągnie i że prawdopodobnie powinien po prostu wyjść i pozwolić Casowi zabrać się do dzieła.
Wobec tego wycofał się z pokoju, z całych sił próbując sobie nie wyobrażać, co dokładnie Cas tam robił, ile sztuk ubrania z siebie zdjął i której zabawki postanowił użyć. Zabrał się za układanie pościeli i poduszek na kanapie, zrzucił kurtkę i dżinsy i wdrapał się na swe prowizoryczne posłanie w samych tylko bokserkach i koszulce. Wziął ze stołu swego iPoda – Sammy kupił mu to kilka lat temu na Gwiazdkę, a Dean niechętnie przyznawał, że naprawdę lubił to ustrojstwo – i wsadził sobie słuchawki w uszy.
Będzie mu łatwiej zasnąć, jeśli ograniczy się tylko do wyobrażania, nie zaś również do słuchania.
Będzie mu też łatwiej, jeśli nie zdoła wyczuć Casa.
Zapach omegi zyskiwał na sile w trakcie osiągania satysfakcji, a biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo do tej pory Dean usiłował mu się oprzeć, był całkiem pewien, że poczucie go naprawdę by go wykończyło.
By temu zaradzić – na tyle, na ile to było możliwe – położył się na brzuchu, ukrył twarz w poduszce i zwyczajnie zaczął wdychać zapach proszku do prania. Dźwięki Metalliki dudniły mu w uszach i tak, okej, może i jego fiut był kurewsko twardy, wydymając mu bokserki, trochę boleśnie wciśnięty w kanapę. Ale Dean musiał tylko zasnąć i będzie dobrze, wszystko się uspokoi.
Zamknął oczy, licząc na najlepsze.


Dean obudził się w ciemności.
Oprzytomniał, zrywając się z kanapy, otwierając szerzej oczy i przystosowując się do ciemności. Tkanina pod nim niewygodnie drapała mu skórę i potrzebował kilku sekund, by się zorientować, że znajdował się na kanapie. Po kolejnej porcji początkowego zmieszania przypomniał sobie wreszcie, DLACZEGO leżał na kanapie.
Co również wyjaśniało twardego fiuta w bokserkach.
I – o KURWA – jeszcze mu klin wyskoczył. To się, kurwa, nie wydarzyło od czasu, gdy przechodził okres dojrzewania, KURWA, co ten pierdolony dzieciak mu robił?
Wcisnął sobie nasadę dłoni w fiuta i napierał, zmuszając go bezskutecznie do zmięknięcia. Poddał się po jakiejś minucie, postanowił zignorować to, jak pobolewał i POTRZEBOWAŁ, po czym usiadł, spuszczając bose stopy na podłogę.
Wziął telefon ze stolika, kliknął i sprawdził godzinę: była 3.32 rano. Upuścił telefon na podłogę, stęknął i przetarł sobie oczy. Kiedy wstał i poszedł do kuchni po coś do picia, poczuł pod stopami zimne drewno. Zrobił może krok czy dwa w tamtą stronę, kiedy został zmuszony, by się zatrzymać.
Z jego sypialni dochodziły jakieś dźwięki.
Co, szczerze mówiąc, nie było całkiem niespodziewane. W łóżku Deana leżał nastoletni omega, przechodzący swoją pierwszą ruję, posuwający się palcami i zabawkami, wijący się w pościeli. Oczywiście, że wydawał dźwięki, oczywiście, że nie wiedział, jak być cicho. Dean połową umysłu koncentrował się na nadziei, że sąsiedzi nie będą się skarżyć, a drugą na tym, by zanurzyć sobie dłoń w bokserkach i objąć nią fiuta.
- Ach! – dźwięk rozległ się znowu, wysoki i krótki, przelotny. Dean zamknął oczy i zacisnął szczękę, mocniej ściskając sobie fiuta i stojąc na środku własnego mieszkania jak jakiś pieprzony podglądacz. – O KURWA, proszę!
Dean wiedział, że Cas by błagał. Wiedział, że robiąc to Cas brzmiałby wręcz ślicznie, gdy ciche jęki więzłyby mu w gardle, gdyby dech zapierało mu w najpiękniejszy sposób. Cholera, Deanowi stał i mężczyzna musiał uporać się z tym kłopotem gdzie indziej, nie zaś zacząć sobie obciągać z uchem przyciśniętym do drzwi jak zboczeniec.
Warknął cichutko, głęboko z piersi, i znowu zaczął wędrować w stronę łazienki.
Zatrzymał się, gdy z sypialni dobiegł go kolejny dźwięk.
- Proszę, proszę – błagał Cas, co brzmiało tak idealnie, tak ślicznie, ale tym, co sprawiło, że Dean się naprawdę zatrzymał, a serce zaczęło mu walić, było następujące później – PROSZĘ, Dean!
Dean poczuł suchość w gardle i zakrztusił się powietrzem. On tego właśnie NIE usłyszał, wyobrażał sobie tylko. Cas tylko dławił się słowami, jęczał i błagał i nic z tego nie miało sensu, był w RUI, na miłość boską, jego słowa nie mogły mieć sensu.
Jednak Dean nadal tkwił przyrośnięty do podłogi. Nie mógł ruszyć żadnym mięśniem.
Dźwięki z sypialni ciągnęły się dalej, już delikatniejsze, było w nich mniej słów, a więcej dyszenia. Dean stwierdził, że stopy bez jego zgody niosły go do sypialni, stwierdził, że złapał za klamkę i otwarł drzwi, zanim zdołał sobie przypomnieć, jaki to był kurewsko zły pomysł.
Jako pierwszą w środku Dean zauważył lampę na nocnym stoliku. Dawała przyćmione światło, wystarczające, aby nieznacznie rozjaśnić pokój. Dean przez długą chwilę gapił się na przedmiot, po czym spojrzał na łóżko.
Cas zabawiał się w najlepsze. Leżał całkiem nagi, szeroko rozkładając nogi, z kolanami w powietrzu i stopami płasko na pościeli. Obok niego spoczywało kilka zabawek. ale żadna nie wyglądała na używaną, co prawdopodobnie wynikało z faktu, że Cas trzymał sobie w tyłku cztery własne palce i wsuwał je w swoją napuchniętą, sponiewieraną dziurkę, jakby głębiej czekała na niego nagroda.
Co, mówiąc uczciwie, w pewnym sensie było prawdą.
Cas miał zaciśnięte oczy, dolna warga tkwiła mu między zębami. Drugą ręką trzymał się za fiuta, twardego i cieknącego mu na palce, ruszał dłonią w górę i w dół, skręcając nadgarstkiem. Gdyby Dean nie znał prawdy, przypuściłby, że dzieciak był, kurwa, weteranem w tej kwestii. Ale skoro znał, to uznał, ze dzieciak się po prostu szybko uczył.
Kurwa, to było gorące.
Dean jeszcze nie został zauważony, Cas zaszedł za daleko. Dean powinien po prostu wycofać się z pokoju, zamknąć cicho drzwi i udać, że to się nigdy nie wydarzyło. Powinien, POWINIEN, wiedział, kurwa, że powinien, ale zamiast tego stwierdził, że postanowił skorzystać z okazji.
- Potrzebujesz pomocy?
Głos miał niski i cichy, może licząc po trochu na to, że Cas tego nawet nie usłyszy. Było to jednak tylko pół nadziei, a sądząc po tym, jak brzuch mu drgał, zaś skóra się napinała, Dean nigdy nie miał wyboru w kwestii tego, że ta noc w nieunikniony sposób skończyłaby się tutaj.
- Dean – wydyszał Cas, nie przestając w ogóle posuwać się palcami, pchać w stronę swojej dłoni – Dean, och, proszę, potrzebuję cię.
Słowa te trafiły Deana prosto w fiuta, już twardego, i członek niemal boleśnie zadrgał mu w bokserkach. Szybko zrzucił koszulkę i posłał ją w zaciemniony kąt pokoju. Wpełzł na łóżko, zaś Cas wyczekująco usiadł plecami przy zagłówku, wyciągając do Deana nieużywaną rękę.
Dean oparł się skronią o dłoń Casa i przesunął się w przód, aż wreszcie klęczał chłopakowi między nogami. Złapał go w talii, wciskając kciuki w zagłębienia między żebrami. Pochylił się i jego usta znalazły się mniej niż cal od ust Casa, który szeroko otwierał niebieskie, pełne zaufania oczy.
- Słyszałem, jak krzyczysz moje imię – wspomniał Dean, niemal warcząc, kiedy Cas zakwilił i szaleńczo potaknął, drgając całym ciałem, gdy wciąż się rżnął. – Czemu za mną wołałeś, kochanie, skoro masz te wszystkie zabawki? W ogóle ich używasz?
Dean był wystarczająco blisko, by usłyszeć, jak Casowi nieznacznie zaparło dech, jak drgnął cały. Dean posłał mu uśmieszek i pochylił się jeszcze trochę niżej, nieznacznie muskając ustami kącik ust Casa. Skóra chłopaka przypominała palenisko, wręcz paliła gorącem w dotyku, ale był to tylko efekt uboczny rui.
- Nie chciałem – zaczął Cas, ale przerwał sobie, gdy skręcił palcami i zamknął oczy, otwierając je ponownie dopiero wtedy, kiedy Dean przygryzł go w szczękę. – Nie chciałem, by pierwsza rzecz we mnie była… była sztuczna. Chciałem… fiuta. Prawdziwego. Twojego.
Dean warknął nisko z głębi piersi i zsunął zabawki z łóżka.
- Naprawdę, kochanie? – zagruchał, swoim chwytem pociągając Casa w dół, tak, że chłopak leżał na plecach, wciąż szeroko rozkładając nogi. – Tak desperacko pragniesz, by ci wsadzić? Chcesz, suko, bym cię zerżnął i zapłodnił?
- Tak! – zaskomlał Cas głośno i bezwstydnie. – Proszę, Dean, tak bardzo cię pragnąłem, wciąż myślałem o tym, że moje palce były tobą. Nie byłem w stanie zrobić sobie dobrze samemu, potrzebuję cię, PROSZĘ.
Wtedy Dean przestał nad sobą panować i rzucił się naprzód, by pocałować Casa. Od samego początku używał języka i zębów, przygryzając Casowi dolną wargę i i ssąc mu język. Ustawił Casa tak, że chłopak odpowiednio pod nim leżał, złączył ich biodra, poczuł na swoich bokserkach wilgoć Casa i aż mu z tego powodu biodra zadrgały.
- Boże, tak cię pragnę – przyznał Dean, całując Casa po szyi w dół i skubiąc przy okazji skórę. – Aż mi, kurwa, w czasie snu klin wyskoczył, od samego wyobrażania sobie, że tu jesteś i że się rżniesz. Dzieciaku, co ty mi robisz, ja tego, kurwa, nie mogę znieść.
- Przepraszam – Cas prawie krzyknął, prężąc się w stronę dotyku Deana, unosząc biodra w stronę tarcia, którego Dean jeszcze nie chciał mu dać. – Ja tego nie planuję… nie panuję nad tym.
Dean zamruczał, opuszczając usta na pierś Casa i dmuchając mu na sutek, który pod wpływem tych zabiegów stwardniał i zaczął sterczeć. Na ten widok Dean uśmiechnął się. Spojrzał w dół na dłonie Casa, którymi chłopak wciąż szaleńczo obrabiał własne ciało, i odpędził je. Cas pisnął, ale posłuchał, pozwalając Deanowi przyszpilić swoje ręce do pościeli.
- Pragniesz, bym zrobił ci dobrze, co? – zapytał Dean, a Cas potaknął, ledwo oddychając. Dean uśmiechnął się i pocałował go w usta. – To dobrze, bo mogę. Ale musisz mi pozwolić zrobić to po swojemu, jasne? Musisz robić dokładnie to, co powiem, i pozwolić pomóc sobie przez to przejść.
Cas przygryzł sobie wargę i powoli skinął głową. Dean puścił jego nadgarstki, a chłopak trzymał je tam, gdzie leżały, płasko na łóżku. Dean zastanawiał się, czy miał w domu cokolwiek, czym mógłby Casa związać, ale potem sobie uświadomił, że i tak nie miał cierpliwości do szukania.
Ponownie pochylił się nad piersią Casa i wciągnął powietrze. BOŻE, zapach chłopaka był kurewsko niesamowity, słodki, mocny i ciężki. Dean pragnął zagrzebać się w jego skórze, uczynić ją swoim domem, w którym mógłby się osiedlić i żyć szczęśliwie przez resztę życia.
Każda omega, z jaką był w trakcie ich rui, bladła w porównaniu z Casem. Casem, z całym jego wiciem się i skręcaniem. Casem o szeroko otwartych oczach i rozchylonych ustach. Pieprzonym CASEM, z jego dziewictwem i niewinnością, którą oddawał Deanowi niczym owieczkę na rzeź.
Gdyby umysł Deana był w lepszym stanie, gdyby mężczyzna w pełni kontrolował swe zmysły, zostawił by to wszystko w spokoju. Cas nie tylko był młody, również ostatnio opuścił dom i mieszkał na ulicy, a cokolwiek, co Dean mógł powiedzieć lub zrobić, mogło nieść negatywne skutki dla jego psychiki.
Ale jego wewnętrzny alfa, znacząca, biologiczna część jego natury, wydzierana z niego przez Casa w jego chwale omegi, mówił mu, że chłopak tego potrzebował. Mówił mu, że Cas potrzebował tego, by Dean go rżnął, zgłaszał do niego prawa i go brał. Mówił mu, że nigdy by Casa nie skrzywdził, że nie MÓGŁ skrzywdzić Casa, ponieważ było niemożliwością skrzywdzić swego partnera.
PARTNERA.
Dean ponownie postanowił zlekceważyć to słowo. To nie mogła być prawda. On tylko Casowi pomagał, tak? Alfie było za ciężko zostawić omegę w potrzebie, a Cas po prostu wspaniale pachniał i to nie musiało niczego oznaczać, absolutnie nic. Dean był tego pewien.
- Dean – zakwilił Cas, skręcając się, podczas gdy ramiona tkwiły mu pod poduszką. Rzucał biodrami i prężył się, patrząc na Deana jak na najgorszą osobę we wszechświecie. – Dean, powiedziałeś, że mnie dotkniesz, proszę, dotknij mnie, potrzebuję cię.
W tych dwóch ostatnich słowach kryło się coś bardzo pierwotnego. Coś, co uderzało Deana prosto w jego wewnętrzną alfę, sprawiając, że popadała w szaleństwo. Dlatego w odpowiedzi tak mocno przygryzł Casowi sutek, że chłopak aż zawył; dlatego złapał go między zęby i brutalnie przejechał po nim językiem, sprawiając, że Cas krzyknął głośno i rzucił się.
- Sam się o to prosiłeś, ty zdziro – powiedział Dean z uczuciem w głosie, którego nie zamierzał tam dopuszczać. Wyssał chłopakowi malinkę na obojczyku, wciągnął jego przytłaczający zapach i posmakował jego skóry, smakującej mieszanką mydła, potu i czegoś tak wspaniałego, że natychmiast się od tego uzależnił. Odsunął się i złapał Casa za uda, rozsuwając je. – Rozłóż je – rozkazał.
Cas rozłożył nogo tak szeroko, jak mógł, i wniebowzięty obserwował, jak Dean przesuwał się w dół po jego ciele. Mężczyzna posuwał się w dół po piersi Casa, całując ją, i zatrzymał się przy pięknie wystających kościach biodrowych, aby na każdej również zrobić malinkę. Pod językiem Deana krew wpływała pod powierzchnię skóry, wywołując u mężczyzny uśmiech.
Dean prawdopodobnie nie powinien naznaczać, ponieważ to oznaczało posiadanie, a Cas nie był JEGO. Ale w tym momencie zaliczał odlot, pijany wszystkim, co było CASEM, i nie umiał się powstrzymać.
- Co zamierzasz… mi zrobić? – wyjąkał Cas. Dean klęczał mu między nogami, zarzuciwszy je sobie na ramiona. Cas oblizał się, kiedy Dean spojrzał na niego z uśmieszkiem, po czym przełknął i zacisnął szczękę. – Ja… przyjmę wszystko, co zechcesz mi dać. Obiecuję.
Dean zachichotał, całując go we wnętrze uda.
- Wiem, kochanie, że byś mógł – wymruczał, całując go wciąż od nowa, niezdolny się powstrzymać. – Wiem, że będziesz dla mnie dobrym chłopcem. – Cas aż spęczniał z dumy, uśmiechając się rozkosznie, a Dean też poczuł się z jego powodu dumny. – Ale tu chodzi o to, Cas, czego ty pragniesz. Chcesz, żebym cię przeleciał? Kazał ci dojść na moim fiucie jak mojej małej suczce przystało?
Cas zdawał się dławić pustką, kiwając głową i łapiąc Deana za barki. Wydawał się także stracić zdolność mowy, więc Dean tylko parsknął mu śmiechem w udo, przesunął się niżej i wepchnął mu poduszkę pod uniesione biodra.
Zyskawszy dzięki temu lepszy widok był w stanie dojrzeć, jaki Cas był kurewsko doskonały.
Dzieciak był mokry, naprawdę, kurwa, mokry, dziurka mu ślicznie ciekła. Dean nie zdołał się opanować i pochylił się nad nią, liżąc krawędź i smakując Casa, oprócz języka wpychając tam dwa swoje palce. Cas może i wcześniej posuwał się swoimi palcami, ale wciąż był niemal dziewiczo ciasny, a Dean nie mógł czekać ani sekundy dłużej, by wreszcie zerżnąć swego ślicznego chłopczyka.
Wrócił z powrotem na górę, znalazł się twarzą w twarz z Casem i pocałował go miękko, jednocześnie wyciągając mu palce z tyłka. Złapał chłopaka za uda i otoczył się jego nogami w talii, po czym użył wilgoci z jego dziurki, by nawilżyć się jeszcze trochę bardziej.
- Proszę, rżnij mnie – wyszeptał Cas, rzucając głową po poduszce, pod którą wciąż miał uwięzione ręce. Dean pożałował go i wyjął te ręce z ich więzienia, po czym położył je sobie na plecach, pomiędzy łopatkami, pozwalając mu dotknąć. Było absolutnie warto, kiedy Cas zamrugał i uśmiechnął się. – Dziękuję – wysapał.
Dean stęknął i opuścił głowę na ramiona chłopaka, przygryzając lekko, ale nie na tyle, by naznaczyć go odpowiednio. Musiał się opamiętać i tego nie zrobić, musiał pamiętać, że to było tylko pomaganie, nie zaś roszczenie, nie roszczenie, ŻADNE, KURWA, ROSZCZENIE.
- Zerżnę cię tak porządnie, skarbie – obiecał Dean, całując Casa po policzku, po szczęce, po szyi. – Zerżnę cię moim fiutem i dojdziesz ślicznie na siebie. Brzmi dobrze?
- Tak, Dean – odparł Cas, wyginając się w górę, gdy Dean złapał swego fiuta i skierował go w stronę cieknącej dziurki Casa. – Proszę, Dean, proszę.
Dean uwielbiał słuchać, jak Cas błaga, uwielbiał jego bezwarunkowe posłuszeństwo. Cas był prawiczkiem, a to była jego pierwsza ruja, więc Dean chciał to robić powoli, chciał się upewnić, że Casowi wszystko pasowało i że mógł to przyjąć, ale wewnętrzna alfa w Deanie mogła jedynie myśleć RŻNĄĆZAPŁADNIAĆPARZYĆSIĘ, więc trudno mu było zrobić coś innego poza powolnym wpychaniem się do środka, cal po calu.
Cas wydał taki dźwięk, jakby właśnie trafił do raju, jakby czucie, jak klin Deana przepchnął mu się przez krawędź i otwierał go, było, kurwa, najlepszą rzeczą na świecie. Wbił paznokcie w plecy Deana i wydrapał mu w skórze czerwone ślady, które mężczyzna miał mieć na sobie przez wiele dni, traktując je jak przypomnienie i nagrodę.
Szczerze mówiąc powinni byli użyć gumki, ponieważ Cas był omegą, do tego w rui, więc w tym stanie był wysoce podatny na ciążę. Tyle tylko, że jedyne, o czym Dean mógł myśleć, kiedy wyobraził sobie Casa wypełnionego swoją spermą, noszącego w obrzmiałym brzuchu jego dziecko, było: CZY TO BY BYŁO TAKIE ZŁE?
Otrząsnął się z tych myśli, zganiając je na gorączkowość tej chwili, i w pełni pogrążył się w Casie.
- Kurwa – wydyszał Dean, czując, jak Cas się wokół niego zacisnął, taki ciasny i taki, kurwa, idealny. – Cas, cholera, jesteś taki wspaniały, taki, kurwa, niesamowity. – Cas zakwilił i ciaśniej otoczył Deana nogami, w milczeniu błagając o więcej. Dean posłał mu uśmieszek i pocałował go niezdarnie. – Wiedziałem, Cas, że będziesz zdzirą. Wiedziałem, kurwa, że zwariujesz dla mojego fiuta, że będziesz zdesperowany. Co ja sobie myślałem, dając ci te zabawki? One nigdy by cię nie wypełniły tak, jak ja, co?
Cas z drżeniem pokręcił głową i cały się spiął, kiedy Dean się z niego wysunął, na tyle daleko, aby klin zahaczył mu o krawędź, po czym z powrotem wdarł się do środka. Cas wydał kolejny dźwięk, coś pomiędzy bólem i rozkoszą, a Dean miał nadzieję, że granica między nimi była dobra, chciał, by Casowi było dobrze. W końcu był to jego pierwszy raz.
- Nic nie jest lepsze od ciebie, Dean – przyznał Cas, przywierając do barków mężczyzny i tak unosząc biodra, by Dean mógł wjechać jeszcze głębiej. Alfa na razie celowo unikał prostaty Casa, chciał bowiem doprowadzać go do krzyku, kiedy o tym zdecydował, i w końcu zamierzał tam dotrzeć. – Nikt… nikt inny by nie sprawił, że bym się tak poczuł.
Dean stęknął i ostro wdarł się do środka, całując Casa intensywnie, z zębami i językiem.
- Cholerna racja, kochanie. Jestem jedynym, który może ci zrobić tak dobrze, jedynym, kogo będziesz kiedykolwiek potrzebował. Nie chcesz nikogo innego, prawda? Nie chcesz tego pieprzonego Crowleya ani tamtej wcześniejszej alfy, chcesz tylko mnie, tak?
Cas zacisnął powieki, a Dean zlizał mu strużkę potu ze skroni. Zapach omegi był teraz przytłaczający, wsiąkał Deanowi w skórę i sprawiał, że mężczyzna pchał szaleńczo, tak mocno zaciskając palce na biodrach Casa, że zdecydowanie zostaną po nich siniaki.
Zazwyczaj był w stanie się kontrolować, ale odkrył, że tutaj, z Casem, po prostu, kurwa, NIE MÓGŁ.
- Tylko ciebie, Dean – wyszeptał Cas, zamykając oczy, a rzęsy wachlarzem rozłożyły mu się na policzkach; różowe usta miał obrzmiałe i zaczerwienione od pocałunków. – Zawsze będę pragnął tylko ciebie, Dean, PROSZĘ.
Słysząc, jak Cas obiecywał to wszystko, słysząc, jak poddawał się jego dłoniom, ustom i rozkazom, Dean nie był pewien, czy dużo dłużej wytrzyma. Jego biodra już traciły rytm, usta nieustępliwie błądziły po szczęce Casa, a klin mu nabrzmiewał, grożąc rozsadzeniem.
Dean jeszcze nigdy się w nikim naprawdę nie zaklinował. Było to coś zbyt intymnego, a on nigdy nie był z nikim na tyle blisko, aby w ogóle tego chcieć. Ale z Casem chciał, tak bardzo, bardzo chciał, nie wyobrażał sobie, że mógłby się teraz wysunąć, nie wyobrażał sobie, że mógłby dojść gdzieś poza śliczną, małą dziurką Casa.
- Cas, otwórz oczy – namawiał Dean, a Cas posłuchał natychmiast. Dean uśmiechnął się i nagrodził go pocałunkiem. – Grzeczny chłopiec. Chcę widzieć, jaki będziesz ładny, dochodząc na moim fiucie, jasne>
Cas rzucił głową w czymś pomiędzy machnięciem a potaknięciem i z jękiem padł na poduszki. Dean spojrzał w dół i dostrzegł, jak, kurwa, bardzo przepadł Cas, jak bardzo się rajcował fiutem Deana w sobie. Postanowił zrobić biednemu dzieciakowi jeszcze lepiej.
Mocniej złapał Casa za biodra, uniósł je nieznacznie wyżej i wbił się w niego OSTRO.
Cas jęknął zduszonym głosem, zrobił się bezwładny i tak szeroko otwarł oczy, że prawie wyskoczyły mu z czaszki. Dean uśmiechnął się do siebie, ucałował uległe wargi chłopaka i przy każdym pchnięciu zaczął główką fiuta nacierać mu na prostatę.
- Dean – Cas kwilił, skomlał i jęczał, jakby to była jakaś modlitwa. Usiłował się złapać spoconych pleców Deana, unosił biodra, a jego twardy fiut ciekł mu na brzuch. – Dean, proszę, och, właśnie tam, zaraz dojdę, nie mogę… nie mogę się dłużej wstrzymywać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Śro 4:51, 17 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 4:52, 17 Lip 2013    Temat postu:

A tutaj reszta :)

Dean uśmiechnął się, trzymając chłopaka w górze i wbijając się w niego tak mocno, że łóżko zderzyło się ze ścianą.
- Tak, no dalej, zdziro, dojdź dla mnie, bądź grzeczną sunią i dojdź na moim fiucie.
Cas zakwilił i, jak na grzecznego chłopca przystało, nie dotknął swego fiuta, po czym doszedł sobie na brzuch tylko dlatego, że Dean mu kazał.
Dean trzymał go dalej, wbijał się w niego i uderzał mu prostatę, podczas gdy Cas pokrywał się półprzezroczystymi zaciekami. Chłopak dochodził bardzo długo i swoimi szeroko otwartymi oczami gapił się na Deana, jakby się właśnie zgubił, potem odnalazł i czuł się przytłoczony. Dean miał wrażenie, że był, kurwa, Bogiem, skoro sprawił, że Cas poczuł się tak dobrze, że aż go to naprawdę ZMIESZAŁO, i właśnie ta myśl pchnęła go na szczyt.
Klin mu nabrzmiał i mężczyzna doszedł, wypełniając Casa swoją spermą. Cas wił się radośnie, zaciskając tyłek i wyciągając z Deana tyle, ile się dało, jak grzeczny chłopiec powinien. Dean wystrzelił raz, potem drugi, jego fiut nigdy nie przestawał go zadziwiać ilością spermy, jaką pragnął wypełnić swego chłopca, po czym oparł się głową o ramię Casa, wdychając zapach seksu, potu i rui. Zapach był teraz delikatniejszy, mniej rozpaczliwy, ale wciąż tak cholernie słodki, i Dean to uwielbiał.
Trzymał głowę opuszczoną chuj wie, jak długo, oddychając powoli i głęboko. Wiedział, że nie było sensu się wysuwać, klin tylko by zahaczył Casowi o krawędź i przysporzył mu bólu, więc został tam, gdzie był. Nigdy by nie chciał skrzywdzić Casa, nigdy by NICZEGO nie zrobił poza chronieniem go. Po jakimś czasie uznał, że pora się ocknąć.
Uniósł głowę, spojrzał prosto na Casa.
- Och – powiedział.
OCH.
Dean nigdy wcześniej nie miał pary. Sam miał Jess. Jego mama miała tatę. Dean pytał o to, bo go to zawsze interesowało. Pytał, skąd wiedzieli, jakie były oznaki, jak w ogóle byli w stanie to stwierdzić. Odpowiedź była zawsze taka sama, jednogłośnie nieprzydatna – BĘDZIESZ WIEDZIAŁ, GDY TO NASTĄPI.
Dean zawsze myślał, że to był jeden szajs. Teraz nie był już taki pewien.
- O kurwa – Dean utknął tam, gdzie był, miękko pogrążony w Casie; ich usta były tylko cale od siebie i wiedział, że właśnie sparował się z PIEPRZONYM DZIECKIEM. – To się, kurwa, nie może dziać.
- Dean – zaczął Cas powoli, stukając opuszkami palców w jego plecy. – Dean, czy my… czy jesteś moim partnerem?
Dean jęknął boleśnie, ramiona już go bolały na skutek trzymania się na nich w górze. Zmienił im obu pozycję tak, że Cas przylegał mu plecami do piersi niczym łyżeczka, więc było intymnie i cicho, i, kurwa, nie było z tej sytuacji wyjścia, co?
Kurwa, Dean nawet nie sądził, że by tego chciał.
- Tak sądzę, Cas – wyszeptał, i wiedział, że mógł, skoro Cas był jego partnerem, więc pocałował chłopaka w szyję. – To moje cholerne szczęście, sparować się z dzieciakiem, co? – Cas wydał jakiś oburzony dźwięk, żartobliwie się zamachnął i klepnął Deana w bok. Dean zachichotał, wtulając nos w głowę Casa, czując się wreszcie jak w domu, i westchnął radośnie. – Muszę przyznać, że nie sądziłem, iż dzisiejsza noc się tak skończy.
Cas parsknął śmiechem.
- Ja też – wyznał, brzmiąc odlegle i marzycielsko i absolutnie słodko. – Myślałem, że czekała mnie noc ucieczki w obawie o życie oraz walki z alfami. Tak naprawdę to sądziłem, że czekał mnie cały taki TYDZIEŃ. – Odwrócił głowę, spojrzał na Deana najlepiej, jak umiał, i uśmiechnął się nieznacznie. – Bardzo się cieszę, że spotkałem alfę, której się nie boję.
Na policzki Deana wypełzł niepowstrzymany, nieuzasadniony rumieniec. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, leniwie i niezdarnie pocałował Casa i jedną dłonią odgarnął mu włosy z czoła, aby porządnie zobaczyć radosny błękit jego oczu.
- Sądzę, że teraz z tobą utkwiłem – powiedział Dean z fałszywym grymasem na twarzy, tylko po to, by rozśmieszyć Casa. Pomyślał, że nie mógł przez przypadek skojarzyć się z nikim lepszym czy doskonalszym. – Wszystko będzie dobrze, wiesz? Pomogę ci odnaleźć twoich braci i siostrę, wprowadzisz się tutaj. Będziemy szczęśliwi.
Dean nie wiedział, czemu, ale czuł, że mówił prawdę. To powinny być tylko obietnice, potencjalne, jeśli nie puste. Ale jakimś cudem Dean miał wrażenie, że będzie w stanie wszystko to urzeczywistnić.
Zrobi to dla Casa.
Zwłaszcza gdy Cas spojrzał na niego tak, jakby Dean właśnie podarował mu gwiazdkę z nieba. Jeszcze niczego nie zrobił, by na to zasłużyć, ale zamierzał.
Będą szczęśliwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antique
BoysLove Team


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:52, 17 Lip 2013    Temat postu:

Patuś, no co Ty, bosko jest :3
Nie rozpiszę się zbytnio, ciut się śpieszę, przepraszam, ale naprawdę jest super Pat. Na moje oko to, co może Ci sie wydawać nie tak w tłumaczeniu wynika z braku odpowiedniego słownictwa ^^; Ja tak mam, ze niektóre wyrażenia po angielsku brzmią dokładnie tak, jak powinny i mają dokładnie taką emocjonalną wagę, czy jak to tam nazwać, a po polsku brzmią zupełnie płasko i bez emocji ^^; I bywa tak zwłaszcza w fikach z dynamiką alfa/omega ^^;
Ale to nie zmienia faktu, że jest bosko :D zrumieniłam się na maksa, uwielbiam tego fika :D

Zaczęłam czytać Bad Things With You. Aww <3 Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić skociakowanego SPN, ale jest super. Sceny lizania sie po uszkach rozmaślają mnie po podłodze. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej. Na razie jest czysty fluff <3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:58, 17 Lip 2013    Temat postu:

Będzie lepiej <3 Zakochałam się w tym ficzku :hamster_beautiful: A jaka w nim atmosfera... *wachluje się*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Linmarin
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Inowrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:28, 17 Lip 2013    Temat postu:

Pat, słonko na moim niebie :D Przyszłam cierpieć, ze nie mam co czytać, bo nic nie smakuje po Angelhawke- a tu najcudniejszy alfa/ omega fic ever, w całości @.@ Jestem pogodzona z Wszechświatem :3
Tudzież pozwolę sobie stwierdzić, ze jak mówi antique- różnica w odbiorze fica pewnie bierze się z rozbieżności w terminologii. Albo właściwie w rozbieżności w odbiorze tejże terminologii. Huff, gadam bez sensu, ale kto może mnie winić?!
Poza tym, Pat, dopóki nie zaczęłam czytać Twoich tłumaczeń dałabym sie pokroić za to, ze dirty talk po polsku nigdy nie będzie brzmiało dobrze. Skończyłabym pokrojona i nie mając racji.
Also. Dawno żaden fic nie puścił mi krwi z nosa. Chyba nie powinnam się przyznawać. To trochę zawstydzające. Ale jednakowoż wiele mówiące o jakości przekładu. Um.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
patusinka
Yaoi! YAOI!


Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Balbriggan, IE
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:39, 17 Lip 2013    Temat postu:

Dzięki za komplement, Linuś :) Kontynuację też wrzucę, choć nie wiem, kiedy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BoysLove ma już 10 lat na karku! :D Strona Główna -> Pogaduszki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 403, 404, 405 ... 616, 617, 618  Następny
Strona 404 z 618

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin