|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Czw 16:26, 13 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Antique, zmartwychwstań, powiadam ci :) I zbieraj siły na dawkę wzruszeń, jakich gdzie indziej nie uświadczysz :) Wierz mi, Cas to Deanowi wynagrodzi.
Wrzuta późnym wieczorem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Czw 17:56, 13 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Czw 18:55, 13 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
antique napisał: | Dlaczego... ej, dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Jeszcze mnie w pracy płaczącej nie widzieli i ten stan rzeczy właśnie się zmienił. Okres mi się zaczął. Brzuch mnie boli jak diabli, cały dzień chodzę z płaczem na końcu nosa, no i jest. Tak to się kończy, jak mi się serwuje bez uprzedzenia taką scenę jak tą w stajni, po tym jak Cas przyłapał Annę z Deanem. Nie mam już serca. Właśnie piekło mi na pół. Dziękuję, było miło. I przepraszam za moje komentarze, ja tu tylko po trochu umieram. |
Poznajcie się. Antique- moja ulubiona dotychczas scena ze wszystkich destielowych ficów. Sceno- antique. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.
//Um.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Czw 20:16, 13 Cze 2013, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Czw 20:57, 13 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Owszem, zaprzyjaźniliśmy się z tą sceną, ale to przyjaźń patologiczna, jako iż jej wspomnienie robi ze mną różne dziwne rzeczy. Ale, pomimo tego, że jest... okrutna i fizycznie bolesna nawet dla czytelnika, doskonale słońce rozumiem, dlaczego tak ją uwielbiasz. Cholera, jest tak napakowana emocjami, że... że... nawet nie wiem co powiedzieć. Pozwól więc, że będę tą scenę uwielbiać z równie wielkim entuzjazmem, jak i Ty. Jutro mam wolne: będę czytać do końca. Ten fik mnie wykończy zanim dotrę do końca, prawda? Skoro Lilith gorsza od Meg? Spodziewajcie się jeszcze większej ilości moich jęków i stęków @_@
Ej, dorosły, żonaty i dzieciaty facet nie powinien być tak uroczy i słodki, Misha stahp @_@
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Czw 21:02, 13 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Kolejny Misha z kocimi uszkami :) Pięknie :) Już zapisane.
Antique, jutro pod wpływem emocji płynących z lektury będziesz nam kwilić jak dziecię. Mnie niedużo brakowało, a do wzruszeń zbyt skora nie jestem. Wrzuta, jak dobrze pójdzie, za 1,5 godziny :)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Czw 22:18, 13 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Okej, kolejny fragment ficzka. Co prawda nie dotarłam dziś do sceny, jaką sobie zaplanowałam, ale zostały do niej tylko trzy strony oryginału, więc dostaniecie ją z następną wrzutą. Która prawdopodobnie za dwa dni, zobaczymy jeszcze, jak mi pójdzie jutro. Smacznego!
- Dean.
Dłoń i lekkie potrząsanie i światło padające z okna. Dean po prostu przekręcił się na brzuch i stęknął.
- NIE.
- Dean, obudź się. Musisz coś zjeść.
Dean zorientował się, że to dłoń CASA spoczywała mu teraz na plecach, więc podniósł się, zamrugał nieprzytomnie i spróbował wymyślić coś inteligentnego do powiedzenia. Jedyne, o czym mógł myśleć, to dłonie Sama na koszuli Casa.
- Spałeś tutaj? – wyrzucił wreszcie z siebie. – Znaczy się całą noc.
- Nie, spałem na parapecie – odpalił Cas.
- Chwila… - Dean przeczesał sobie mózg i wyprodukował coś, co obejmowało dość niebezpieczną ilość tulenia się do siebie w oparach alkoholu. – Och – a potem – Chwila, zrobiłeś śniadanie?
Cas posłał mu spojrzenie w rodzaju CZY WYGLĄDA NA TO, ŻE ZDOŁAŁBYM PRZEŻYĆ TEN PORANEK BEZ ŚNIADANIA? i tak, zdecydowanie wyglądał jak przepuszczony przez wyżymaczkę.
Dean próbował się wyszczerzyć, ale w brzuchu mu zabulgotało, więc przeprosił na chwilę, zatoczył się do łazienki i zaczął zwracać, jak mu się zdawało, wszystkie swoje wnętrzności, a potem jeszcze trochę.
- Zadzwonił Gabriel – odezwał się Cas z kuchni, kiedy odgłosy wymiotów ustały. – Zastanawia się, czy wciąż żyjemy. i mówi, że Jo wydaje się być „nieszczęśliwa”.
- Jo nie znosi kaca zbyt dobrze – odpowiedział Dean ze szczoteczką do zębów w ustach. Wszystko, kurwa, smakowało obrzydliwie. Z kuchni dobiegł go chichot.
- Ja też nie.
- Hej, a gdzie jest Sam? – zapytał Dean, gdy już najgorszy posmak zniknął mu z ust. Wrzucił swoją koszulę z korytarza z powrotem do pokoju (śmierdziała teraz potem, alkoholem I rzygami), poszedł do kuchni i zastał tam Casa w wymiętych spodniach i na pół zapiętej koszuli, siedzącego przy stole i wyglądającego, jakby zaraz miał odjechać. Znowu. Cas w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
- BOŻE, tak – stęknął Dean, dobierając się do góry naleśników. – Cas, poważnie, rób mi dalej takie śniadania, a będę musiał cię poślubić.
UPS.
Cas otwarł szeroko oczy i wyglądał, jakby prawie zamierzał coś powiedzieć, ale Dean mrugnął do niego przesadnie i zachichotał, łagodząc atmosferę. Brawo, ty idioto. Wyciągnął telefon i wybrał numer Sama.
CZEŚĆ, TU SAM! NIE MOGĘ PODEJŚĆ DO… - Dean się rozłączył.
- Okej, dupku – wymamrotał i wysłał mu SMS-a.
Do Sasquatch: Gdzie cię poniosło, powiedz mi, proszę, że się nie uczysz, to fere zimowe
Do Jo Harvelle: ubłagaj Gabe`a o kawę. On też prawdopodobnie ma kaca
Cas z cichym łupnięciem oparł się czołem o stół.
- Znowu mam ochotę wymiotować – stęknął.
- Nie na stół – odparł prędko Dean i poklepał go po ramieniu. W odpowiedzi usłyszał zduszone chrząknięcie.
Wreszcie dopełzli z powrotem do domu Gabriela i zastali tam Sama, rozwalonego na kanapie, oraz Gabe`a jakimś cudem wciśniętego w szczelinę między jego długimi kończynami oraz oparciem kanapy. Dean zdławił śmiech i zrobił zdjęcie, zdecydowanie nie w celu szantażu.
Cas wmusił w niego herbatę rumiankowo-miętową, która smakowała jak mentolowa, uschła trawa, ale Dean przełknął ją i tak, ponieważ Cas w każdym znanym sobie języku obiecał mu, że to mu pomoże na żołądek.
Rozgrzał sobie dłonie na kubku i rozejrzał się po pokoju, kiedy Cas przebierał się w stare dżinsy i mocno sfatygowaną już koszulkę, pod pretekstem zdecydowanego nie-podglądania. Nigdy nie widział Casa w czymś innym, niż koszula i spodnie od garnituru (lub też bokserki i koszulka, ALE O TYM NIE BĘDZIE MYŚLAŁ), ale hej, nie zamierzał się skarżyć. Poświęcił parę minut na przejrzenie płyt DVD, które Cas trzymał w swoim pokoju. „Prywatna kolekcja” Gabe`a składała się z każdego DVD z CASA EROTICA, jakie kiedykolwiek wyprodukowano, ale Dean bez zdziwienia zauważył, że Cas dysponował wymyślnymi wydaniami kolekcjonerskimi klasycznych filmów, jakimiś nowszymi filmami i…
- STRAŻNICY? – odwrócił się do Casa z pudełkiem w ręce. – Lubisz STRAŻNIKÓW?
- To wspaniale zrobiony komentarz społeczny – powiedział Cas marszcząc się głębiej niż pieprzony Wielki Kanion. – Moje zainteresowania nie są ograniczone środkami przekazu. Zimna Wojna i połowa lat 80-tych były fascynującym okresem czasu, a STRAŻNICY obejmują…
- Mój Boże, koleś, mógłbym cię teraz pocałować – wyrzucił z siebie Dean ponownie, bez zastanowienia.
- Uch, czy ja w czymś przeszkadzam? – zapytał Sam od drzwi, wyglądając na znacząco zakłopotanego i równie niewyspanego.
- Nie – odparł gładko Cas – chyba, że Dean zamierza coś z tym zrobić.
Dean parsknął, by zatrzeć ślady, i odmaszerował, wciąż trzymając STRAŻNIKÓW. Gabe spojrzał na niego z kanapy.
- Cholera – wychrypiał – z pewnością wyglądasz na szczęśliwego jak diabli.
- Kiedy następnym razem znajdziesz kogoś szczęśliwego z kacem, daj mi znać – odciął się Dean, po czym włożył płytę do odtwarzacza, włączył telewizor i klapnął u stóp Gabe`a.
To się już stanowczo wymykało spod kontroli. Już uznał fakt, że jego uczucia do Casa dawno minęły punkt, w którym jego fiut mówił „Boże, tak”, i zapędziły się na niebezpieczne terytorium „proszę, nie znikaj z mojego życia”, co było a) absolutnie przerażające i b) czymś, do czego nigdy by nie chciał się przyznawać, ale jeśli jego durny mózg wciąż będzie się tak zachowywał, to Dean poważnie spieprzy wszystko pomiędzy sobą i Casem.
Mógł sobie poradzić z nieodwzajemnionymi uczuciami. To było spoko. Może czasami bywał egoistyczny i nadmiernie pewien siebie, ale miało to jedynie maskować fakt, że miał wielkie, okrągłe zero w miejsce poczucia własnej wartości. Kochał swoją pracę, kochał swoje modyfikacje, kochał Asha i Jo i swoich współpracowników i rodzinę, ale na dnie tego wszystkiego leżało stwierdzenie, że był kimś bez szkoły średniej, chociaż z dyplomem, i nie miał nic do zaoferowania komuś, kto z wyróżnieniem skończył prestiżową uczelnię wyższą. Mógł sobie poradzić z tym, że w tym ujęciu Sam był dużo lepszy od niego. Sam był oczywistym wyborem. Mógł sobie z tym radzić tak długo, jak długo będzie mógł chociaż trochę być częścią życia Casa.
Nieoczekiwanie pod nosem pojawił mu się kubek z przytwierdzoną do niego dłonią Casa. W telewizji zaczęła właśnie lecieć czołówka i „The Times, They Are A-Changing”, co prawdopodobnie przede wszystkim zwabiło Casa do salonu.
- Naprawdę powinieneś to dopić – powiedział Cas z jednym z tych niedorzecznie słodkich nie-do-końca uśmiechów.
- Tak, ELLEN – westchnął Dean i wziął kubek. Dotknęli się palcami.
Kilka dni później z Chicago przylecieli Anna i Baltazar, więc Gabriel zmusił ich do kolejnego miłego obiadu. Więc, naturalnie, Sam zaczął panikować.
- Jezu Chryste, Sam, to nie twoja noc poślubna – stęknął Dean i poprawił sobie niewygodny kołnierzyk swojej ładnej, odpowiedniej koszuli, odpowiednio wsuniętej w odpowiednią parę spodni. Poczuł obrzydzenie na widok własnego odbicia w lustrze i wyciągnął parę najbardziej rzucających się w oczy zatyczek, jakie zdołał znaleźć. Buntownik przeciwko społeczeństwu – oto on.
- Wiem, ale to jest RODZINA Casa – powiedział, szarpiąc się z krawatem.
- I? Gabe też.
W odpowiedzi usłyszał długie i cierpiące DEAN.
Dojazd do restauracji tylko uczynił Sama bardziej niespokojnym, a Deana wpędził w stopniowo pogarszający się nastrój. Parking był do dupy, ponieważ były to obiadowe godziny szczytu w ruchliwej restauracji, a Dean się zamartwiał, że ktoś przypadkowo walnie w jego dziecinkę.
- Mamy rezerwację na nazwisko Gabriel Milton – powiedział Sam do Miłej Pani Na Przedzie, której oficjalnego tytułu Dean nie był w stanie zapamiętać.
- Dean – dobiegł ich z tyłu głos Casa. Dean odwrócił się i ujrzał Casa idącego do nich szybkim krokiem i wyglądającego na zdecydowanie wykończonego nerwowo. Włosy sterczały mu jeszcze bardziej, niż zwykle.
- Hej, czy wszystko dobrze? – zapytał, automatycznie wyciągając do niego rękę.
- To ja już… - Sam zakończył wskazując na odchodzącą już kelnerkę.
- Och – powiedział Cas, nieuważnie przeczesując sobie dłonią włosy – tak. Gabriel parkuje i… Dean, muszę cię ostrzec, Anna i Baltazar potrafią być trudni.
- Chłopie, jest spoko – Dean wzruszył ramionami. – Są twoją rodziną.
- Ty też – powiedział cicho Cas. Dean poczuł, jak kącik ust uniósł mu się w uśmiechu, i przelotnie położył Casowi dłoń na ramieniu.
- Powinniśmy, uch, pójść za S…
- Cassie – zabrzmiało gdzieś od drzwi – nie zamierzasz nas przedstawić?
Cas drgnął jak porażony prądem i odwrócił się.
- Baltazarze, to jest Dean – powiedział, gdy już odchrząknął. – Dean, to jest mój brat.
Dean uprzejmie uścisnął mu dłoń. Baltazar miał blond włosy, lśniące niebieskie oczy Casa oraz szczupłe ciało i nosił najbardziej idiotycznie nisko wyciętą pod szyją koszulkę, jaką Dean w życiu widział.
- Jestem Anna – przedstawiła się smukła, równie niebieskooka ruda. – Siostra Casa.
Miała jego nieśmiały uśmiech. Dean również i jej uścisnął dłoń i kiwnął do Gabriela, który wyglądał na zmęczonego.
- Sam poszedł tamtędy – powiedział niezręcznie i wszyscy udali się do stolika, przy którym Sam pochylał swą kudłatą głowę nad menu. Zerwał się, gdy tylko ich zobaczył, i entuzjastycznie się przedstawił; Baltazar zdawał się być natychmiast pod wrażeniem, a Anna intensywnie trzepotała rzęsami. Dean usiadł w rogu najbliżej okna i otwarł menu na liście alkoholi.
Cas usiadł tuż obok niego i nachylił się w jego stronę.
- Odpręż się, Dean – wymamrotał tylko do niego i dotknął jego przedramienia. Dean doświadczył fascynującego doznania, kiedy to serce zaczęło mu bić trzykrotnie szybciej, przy jednoczesnym uczuciu, że całe napięcie odpłynęło mu z ciała.
Obiad był w większości normalnym przedsięwzięciem; wypiwszy pół piwa Dean odprężył się nieco, ale wciąż było to nic w porównaniu ze spotkaniem Casa pierwszy raz. Wtedy czuł się, jakby jego mury ochronne runęły tak, jakby nigdy nie istniały, zdawszy sobie sprawę, że Cas był dobry, Cas był w porządku. Teraz miał bardziej wrażenie, że Anna i Baltazar sięgnęli do niego, wyczuli te mury, uznali je i zostawili je w spokoju.
On i Sam zostawili Miltonów, aby ci mogli robić Różne Rodzinne Rzeczy, i ruszyli do Roadhose. Dean spędził tam czas pragnąc, aby Cas i Gabe im towarzyszyli.
Noc mijała powoli i przypełzł następny poranek. Tak on, jak i Sam, dąsali się i byli w złym nastroju i Dean spędził cały czas, od nowa oglądając płytę DR SEXY, dopóki o 22.32 nie zaćwierkał mu telefon.
Cas Milton: Czy ty lub Sam jesteście teraz w domu?
Dean: Tak, o co chodzi
Cas Milton: jadę do was
Dean: wszystko w porządku,
======?*
Cas Milton: będę tam za 5 minut.
- Sam?
- Co? – zabrzęczał brat beznamiętnie.
- Uch, nie wiesz, czy z Casem wszystko w porządku? – zapytał Dean i zastopował płytę. – Jedzie do nas, więc…
- Chwila, co? – Sam wyszedł do korytarza. – Czy coś się stało?
- Nie mam pojęcia – powiedział sfrustrowany Dean i uniósł ramiona.
Zgodnie z obietnicą pięć minut później rozległo się pukanie do ich drzwi. Sam niemal został zmiażdżony drzwiami, kiedy Cas wparował do środka, wyglądając na bardziej wściekłego, niż Dean kiedykolwiek widział.
- Wszystko z tobą dobrze? – zapytał Sam cicho i spokojnie. Cas odetchnął głęboko.
- Cas?
- Moje, uch, RODZEŃSTWO – powiedział, wyraźnie to słowo wypowiadając – może być ciężkie w obejściu.
Sam otwarł usta i Dean wiedział, że brat zamierzał poprosić o uściślenie, zapytać, czy Cas nie chciał POGADAĆ i POZWIERZAĆ się, ale Dean mógł stwierdzić, że była to ostatnia rzecz, jakiej ten teraz chciał.
- Hej, usiądź sobie – powiedział Dean wstając z kanapy. – Dzisiaj przedstawię cię Indianie Jonesowi.
Kurewski BINGO, zaraz za pierwszym podejściem – Cas odprężył się, chociaż nieznacznie, i spojrzał na Deana z wdzięcznością wypisaną na twarzy.
Sam zasnął w połowie ŚWIĄTYNI ZAGŁADY i zajął większość kanapy, tak, że Cas tkwił uwięziony między jego łydkami i bokiem Deana przez resztę filmu, a do czasu, kiedy się skończył, zaczął potężnie ziewać.
- Zepchnę Sasquatcha, żebyś mógł się przespać – powiedział Dean i już miał to zrobić, kiedy Cas go powstrzymał.
- Nie, nie budź go – złajał. – To niegrzeczne.
- Nie będziesz spał na PODŁODZE, i przepraszam, ale Sam chyba od lat nie sprzątał swojego pokoju. Jestem całkiem pewien, że tam już panuje skażenie radioaktywne.
- Twoje łóżko jest wystarczająco duże, o ile spanie z kimś ci nie przeszkadza – powiedział Cas, a w mdłym świetle telewizora Dean mógł zobaczyć, że usta skrzywiły mu się leciutko. Uniósł dłonie uznając swoją porażkę.
- Twój wybór, chłopie – powiedział i wstał, by znaleźć zapasowy koc. Cas już siedział u Deana w pokoju, kiedy ten wrócił z salonu, gdzie nakrył Sama tym kocem i nie mógł nie odgarnąć mu włosów z twarzy. Jego brat zamieniał się w totalnego ŁOSIA. Musiał też sobie zgolić te idiotyczne, kurwa, baczki.
Kiedy Dean wszedł do siebie, Cas siedział na łóżku i trzymał swój świecący się telefon, a wyglądał na zwyczajnie POKONANEGO. Dean wiedział, że zawodził, gdy chodziło o ROZMAWIANIE O TYM, o słowa i poprawianie ludziom samopoczucia, ale doszedł do wniosku, że powinien przynajmniej SPRÓBOWAĆ. Odchrząknął.
- Więc, um, co się stało?
Cas spojrzał na niego i westchnął.
- Anna i Baltazar bardzo głośno wyrażają swoje opinie – powiedział wreszcie. – Czasami nie zdają sobie sprawy z tego, jakie to jest krzywdzące.
Dean szturchnął nogą jakieś ubrania na podłodze i odsunął je w ogólnym kierunku szafy. Jedyne światło w pokoju pochodziło z lampki na biurku i telefonu Casa.
- Tak, wiem, jak to jest – wymruczał Dean. Współczujące „przykro mi” wydawało się być nie na miejscu.
- Ja też całkiem ostro zareagowałem – ciągnął Cas. – Gabriel zadzwonił cztery razy, Anna dwa, a Baltazar trzy.
- Zamierzasz do nich oddzwonić? – Dean usiadł na łóżku w odpowiedniej odległości od Casa. W odpowiedniej, trzycalowej odległości. Cas pokręcił głową.
- Lepiej, żeby zostawić to przez noc – wymamrotał. – Chociaż powinienem był się spodziewać jakiejś kłótni. Kiedy nasza czwórka się zejdzie, nigdy nie jest spokojnie.
- Tak, cóż… - Dean odchrząknął. – Rodzina naprawdę jest dobra we wkurzaniu się nawzajem. Sam i ja wiemy o tym jak cholera.
Boże, OKROPNY w tym był. Podniósł dłoń w szczerym zamiarze położenia jej Casowi między łopatkami, ale skończył z nią u dołu pleców, gdzie kręgi wygładzały mu się pod palcami. Wiedział, że powinien się ruszyć, ale dłoń nie reagowała. Kiedy Cas przysunął się bliżej dotyku, zdawało się to być działaniem instynktownym. Ty, uch, na pewno nie chcesz, bym skopał Sama z kanapy?
- Wolałbym raczej spać z tobą, niż obudzić Sama – powiedział Cas niskim głosem.
- AUĆ, chłopie – odpowiedział Dean i krzywiąc się teatralnie wreszcie odsunął dłoń.
- Dziękuję – wymamrotał miękko Cas, gdy tylko obaj położyli się do łóżka i wyłączyli światło. – Jestem pewien, że zrujnowałem tobie i Samowi wieczór.
- Zawsze jesteś tu mile widziany – odpalił Dean, nieco oburzony i o wiele bardziej dotykalski, niż by chciał. Nigdy nie lubił tych zwierzeń do poduszki. – Mówię poważnie – przekręcił się na brzuch i wsunął ręce pod poduszkę, zdecydowanie odwracając głowę na bok, aby nie musieć robić czegoś tak głupiego, jak gapienie się na Casa.
- Dziękuję, Dean – powtórzył Cas, a Dean tak mocno zacisnął powieki, że aż go zabolało.
Święta były, jak zwykle, wypełnionym żarciem i napędzanym alkoholem przedsięwzięciem.
Okazało się, że Baltazar był tak naprawdę oszałamiającym kucharzem (I osobą, która nauczyła Casa gotować, co wiele wyjaśniało), więc wigilijna kolacja była prawdopodobnie najlepszą w życiu Deana. Anna była czarująca, a Baltazar bezwstydny, zaś Dean przez całą kolację siedział ściśnięty między Casem i Gabe`em przy małym stole, ocierając się o nich ramionami, gdy tylko któryś z nich się ruszył.
Dean podarował Casowi jedwabno-kaszmirowy szal z gburowatym ŻEBYŚ NIE MUSIAŁ CAŁY CZAS PODKRADAĆ MOJEGO. Casowi rozjaśniła się cała twarz i Dean pomyślał, że tak, że dokonał właściwego wyboru, bo szal był w identycznym odcieniu niebieskiego, co oczy Casa.
Dean dał Samowi wielkie pudło książek i filmów, na których brak w telewizji lub konieczność ponownego wypożyczenia z biblioteki zawsze się uskarżał. Wyszczerz Sama był jego ulubioną rzeczą na świecie.
Ich trójka – Dean, Sam i Cas – pobiegli do Impali i przyciągnęli wielki, komercyjny opiekacz do panini, zapakowany i do kompletu z kokardą na górze. Jeszcze nigdy Dean nie widział Gabriela tak bliskiego płaczu.
Dean sam musiał walczyć ze łzami, kiedy w zamian dostał płaskie, kwadratowe pudełko od NICH trzech i znalazł w nim rzadki jak cholera, kosztowny zestaw pamiątkowy na dwudziestolecie Stairway To Heaven, w idealnym stanie. Kiedy wreszcie zdołał z siebie wykrztusić „dzięki, chłopaki”, pozwolił sobie zostać porwanym w potworne objęcia Sama i ukrył twarz bratu w ramieniu, by ukryć swój uśmiech.
Po tym wieczór się zakończył, a oni zabrali się za ajerkoniak; Dean skończył spędzając sporą ilość czasu na pogawędce z Anną i w pewnym momencie zauważył, że Gabe odciągnął Sama na bok. Nie usłyszał, o czym rozmawiali, ale Gabriel położył Samowi na dłoni coś małego i nakrył to swoją, a wtedy… Sam musiał by pijany, do CHOLERY, bo rozdawał uściski jak oszalały.
Dean mocno się starał nie myśleć o uścisku, jakim obdarzył go Cas, kiedy wreszcie wyszli.
Dean obudził się następnego dnia rano i postanowił odgórnie włączyć trochę ASII z tego tylko powodu, że w tym roku pierwszy dzień świąt przypadał na wtorek.
- Chłopie – poskarżył się głośno Sam ze swojego pokoju – ASIA?
- Hej, koleś, uwielbiasz tę piosenkę i wiesz o tym – odwrzasnął Dean i wtańczył so kuchni śpiewając razem z „Heat of the Moment” tak głośno, jak mógł.
Sam przerwał mu wreszcie.
- Okej, Dean, po prostu… Wesołych Świąt, dobra, zamkniesz się?
Pierwszy dzień świąt w Roadhouse był kolejnym wirem jedzenia, alkoholu i śmiechu oraz starej świątecznej muzyki. Jedzenie Ellen, jak zwykle, było doskonałe, Ash, jak zwykle, nosił koszulę z uciętymi rękawami, a Bobby, jak zwykle, urżnął się przed 15.00. Dean zrobił sobie rzadki dzień pławienia się w rodzinnym szczęściu, w tym, jakie miał SZCZĘSCIE, że otaczali go ludzie, którzy na niego wrzeszczeli, kłócili się z nim, śmiali się z nim i radzili sobie z faktem, że, zasadniczo mówiąc, był bezwartościowym, samolubnym człowiekiem, który na to nie zasługiwał, ale którzy kochali go pomimo wszystko.
Może i nie byli konwencjonalną rodziną, ale Dean umarłby za każdego z nich w mgnieniu oka.
Bobby wyjechał w piątek przed Nowym Rokiem, dzień po tym, jak Anna i Baltazar odlecieli z powrotem do Anglii; Dean znowu zawiózł Sama, Casa i Gabriela do Roadhouse, gdzie wszyscy wypili po ostatnim piwie, zanim Bobby ruszy w drogę.
Ellen uściskała Bobby`ego, Ash klepnął go po plecach, a Jo pocałowała w zarośnięty policzek. Uścisnął dłoń Gabrielowi i zagroził mu urwaniem jaj, jeśli coś się stanie Samowi czy Deanowi, po czym potrząsnął dłonią Casa, pozwolił Samowi się wyściskać i wtedy, w niewyjaśniony sposób, odciągnął Deana na bok.
- Dzieciaku, w Casie masz coś szczególnego – wymruczał Bobby. – Nie strać tego.
Potem, gestem bardziej sentymentalnym, niż to kiedykolwiek okazywał, łagodnie poklepał Deana po policzku i wspiął się do swojej ciężarówki.
- O co tu, u licha, chodziło? – prychnął Sam, stając za nim.
- Ja… nic – powiedział wreszcie Dean, nieco oszołomiony, i spojrzał na Casa. Ten uśmiechał się patrząc na odjeżdżającego Bobby`ego, trzymał ręce w kieszeniach, a nos mu poróżowiał z zimna. – Nic, o czym bym już nie wiedział.
Sylwester zastał jego i Sama w mieszkaniu Gabriela. Całą czwórką upchnęli się na kanapie i do czasu odliczania zdążyli się już nieźle wstawić. Kiedy Nowy Rok zawitał oficjalnie, Gabriel wrzeszczał najgłośniej z nich wszystkich, a Dean śmiał się aż do łez, kiedy Sam złapał twarz Gabriela w swoje wielkie łapska i pocałował go prosto w usta. Cas śmiał się bardziej, niż Dean słyszał kiedykolwiek. Sam zrobił się czerwieńszy niż światła stopu i opadł na kanapę, bełkocząc „wy DUPKI”.
Dean przez chwilę zabawiał się pomysłem pocałowania Casa i potraktowania tego jako BYŁEM PIJANY, ale niezwłocznie odrzucił to stwierdzenie czując solidny posmak obrzydzenia do siebie.
Sam powlókł się gdzieś o 3 rano i pół godziny później Gabe znalazł go nieprzytomnego na swoim łóżku. Wzruszył ramionami, zrzucił spodnie i kopniakiem zamknął za sobą drzwi.
Całkowicie przesiąknięty alkoholem mózg Deana uznał to za absolutnie, kurwa, ZABAWNE, i Dean wciąż chichotał, kiedy Cas pomagał mu rozkładać łóżko w salonie i wyciągać pościel oraz koce. Na jedną noc mógł zapomnieć, że miał pełne 23 lata. Cas odtoczył się, śmiejąc się do siebie, po czym szybkim pstryknięciem zgasił światło.
- Ty DRANIU – powiedział głośno Dean i znowu zaczął zwijać się ze śmiechu, kiedy się na czymś potknął. Zauważył ciemną postać Casa na ułamek sekundy przed tym, zanim się niezdarnie zderzyli, ramiona-pierś-biodra-uda.
- Ciszej – zasyczał Cas, po czym obaj, tłumiąc śmiech, zatoczyli się w stronę łóżka. Cas w ciemności chwycił go za koszulę, grzebiąc mu coś przy kołnierzyku, przy szyi, a potem Dean uderzył łydkami o bok łóżka i przewrócił się, ciągnąc Casa za sobą.
- Będziemy mieć TAKIEGO kaca – powiedział Dean w sufit z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Cas leżał gdzieś blisko niego wykręcony jak szmaciana lalka, ciepły i uległy, i Dean czuł każdy fragment ciała, którym się dotykali – uda Casa przy swoim kolanie, jego dłoń na swoim brzuchu, ich boki przyciśnięte do siebie.
- Dean?
- Tak?
Cas przewiesił się przez Deana i to było to, przepadł, nie mógł się ruszyć. Dean czuł palce Casa, wciąż szukające czegoś na jego piersi, szyi, szczęce; czuł ciepły oddech na skórze pod uchem – czy on w ogóle WIEDZIAŁ, co mu teraz robił?
- Dean – wymamrotał Cas ponownie i nagle palce objęły Deana za kark, nos przypadkowo walnął go w szczękę i, OCH, to były usta, i Dean NIE MÓGŁ… nie mógł sobie z tym poradzić, nawet, jeśli jego ciało nieproszone prężyło się pod tym dotykiem, nawet, jeśli gładził Casowi dolną wargę opuszkiem kciuka tak, jak tego zawsze pragnął, ale NIE MÓGŁ, nie mógł tego zrobić, NIE MÓGŁ TEGO ZROBIĆ.
- Ja… - przełknął, bo w ustach mu zaschło. – Ja nie mogę… - i, cholera, jedną dłoń w połowie wsunął Casowi we włosy i nie miał pojęcia, jak do tego doszło.
- Jesteś NIEZNOŚNY – wydyszał Cas, policzek w policzek, drapiąc go zarostem, a Dean był pod wrażeniem, że udało mu się faktycznie wymówić „nieznośny”, zanim Cas odpłynął. Odsunął się na bok i ciepło zniknęło, ale to nie była reprymenda, nie w obliczu tego, jak palce Casa błądziły Deanowi po piersi. Tęsknił za dotykiem, zatęsknił TAK BARDZO w chwili, gdy ten dotyk zniknął, że natychmiast wyciągnął ręce i przysunął się bliżej.
Cas zasnął w przeciągu kilku sekund, sapiąc mu lekko w ramię i przerzuciwszy mu rękę przez biodra. Dean leżał przytomny dużo dłużej i dużo trzeźwiejszy, niżby chciał, tonąc w przekonaniu, jak niewiele na to zasługiwał.
Następny poranek okazał się zdecydowanie BRUTALNY i Dean przysięgał, że chodził z kacem przez trzy kolejne dni. Cas spędził resztę tygodnia powoli nabierając rozpędu przed kolejnym kwartałem, zaś Sam dusił się w oczekiwaniu i niepokoju przed nowymi zajęciami. Jedynym promieniem światła, jak wciąż sobie powtarzał, był fakt, że to Cas był nauczycielem na zajęciach z Języka i Prawa, jakie sobie wybrał.
Z kolei Dean zbierał się, aby mieć pewność, że wszystkie papiery na Body Art Expo ma w porządku – pozwolenie na sprzedaż, zaświadczenie lekarskie, ponowne robienie badań na patogeny, ot tak, na wszelki wypadek. Spędzał też sporą ilość czasu przekopując się przez swoje szkicowniki oraz foldery pełne na pół wykończonych szkiców, próbując znaleźć coś odpowiedniego, co mogłoby uchodzić za portfolio. Albo coś. Wpadł wreszcie do kuchni Gabe`a, walnął gruby na cal plik rysunków na stół i zmusił ich trzech do wybrania pięciu rzeczy każdy. Ku jego zaskoczeniu Cas wybrał wciąż na pół wykończony szkic koszmaru Deana sprzed tylu miesięcy, na którym widniała dłoń mocno ściskająca go za ramię.
Skończył szkice, podczas gdy Sam przedzierał się przez pierwszy tydzień zajęć; to Cas zawiózł go na lotnisko, skoro Sam był w szkole, a Gabriel w pracy. Cas jeździł Toyotą Prius z 2008 roku (Dean całą drogę oskarżał go o bycie hippisem) i został z nim przez całą odprawę, ponieważ stan jego nerwów stale się pogarszał.
- ZRELAKSUJ się, Dean – wymamrotał w pewnej chwili (Dean właśnie miał zwinąć jego prawo jazdy na pół), po czym przysunął się i położył mu dłoń na krzyżu. Jeden prosty gest i 90% napięcia zniknęło. Dean miał tak bardzo, bardzo przesrane.
Zdołał bez żadnego incydentu odprawić swoje bagaże – zmusił pracownika linii lotniczych do przynajmniej trzykrotnego zapewniania, że większa walizka została oznaczona napisem „Ostrożnie”, ponieważ za cholerę nie wierzył, że jego ulubiona maszyna do tatuażu nie uszkodzi się w trakcie lotu – a potem Cas szturchnął go łagodnie w kierunku odprawy osobistej i Dean NIE MÓGŁ ODDYCHAĆ, ponieważ już tylko godzina dzieliła go od miotania się w powietrzu w przemiłej metalowej rurze.
- Samoloty nawet nie wyglądają aerodynamicznie – zasyczał gwałtownie.
Cas, niech go Bóg błogosławi, zachowywał nieskończoną cierpliwość.
- Nic ci nie będzie, Dean. Obiecuję.
- Tak, JASNE.
- Pamiętaj, by zadzwonić do Sama, kiedy wylądujesz – powiedział Cas i uniósł kącik ust. – Jestem pewien, że będzie chciał wiedzieć wszystko o tej ciężkiej próbie.
- Wiesz, wciąż byłbym w stanie dostać zwrot, jeśli odwołałbym lot wystarczająco szybko – powiedział prędko Dean, przestępując z nogo na nogę i bawiąc się paskiem swojej konduktorki. Cas wykonał gest najbardziej zbliżony do przewracania oczami, jaki Dean kiedykolwiek u niego widział.
- Proszę – powiedział i jednym gładkim ruchem wyjął coś z kieszeni, zbliżył się do Deana o wiele za bardzo, po czym przez dobre dziesięć sekund majstrował coś przy boku jego torby.
- Wow – tylko tyle zdołał Dean powiedzieć, kiedy Cas się cofnął (za daleko, teraz o wiele za daleko), ponieważ WOW. Z haczyka przy jego torbie zwisał brelok do kluczy, okrągły srebrzysty medalion z symbolem Jimmy`ego Page`a na jednej stronie, a Bonza na drugiej.
- To na szczęście – wyjaśnił Cas i uśmiechnął się odrobinę szerzej.
- Dzięki, Cas – zdołał wyszeptać Dean i już się ściskali, i to było DZIWNE, bo Dean się nie ściskał. Cas w jego ramionach był ciepły, solidny i szczupły, a Dean go wdychał, wdychał zapach domu Gabriela, zimnego powietrza z zewnątrz, który wciąż do niego przywierał, oraz lekki aromat jego wody po goleniu.
- Baw się dobrze – powiedział Cas, kiedy się wreszcie od siebie oderwali. Dean zdał sobie sprawę, że trzymał rękę Casowi na szyi i że Cas nadal obejmował go w talii, i, wow, to było NIEZRĘCZNE, ale Dean zdecydowanie nie chciał niczego puszczać.
- Tak – wymamrotał w odpowiedzi, a oczy Casa były tak cholernie NIEBIESKIE. Odchrząknął. – Powinienem, uch…
- Idź – powiedział Cas i ten głupi uśmiech z powrotem zagościł mu na twarzy. Pchnął Deana ręką, którą wciąż trzymał go w talii; Dean niechętnie opuścił swoją i przeszedł do kolejki.
- I odpręż się – zawołał za nim Cas – będzie dobrze.
Dean odwrócił się, gdy tylko przeszedł kontrolę i gdy już założył z powrotem swoje buty, flanelową koszulę, pasek, kurtkę i szalik, i wyszczerzył się do Casa, który stał po drugiej stronie z rękami w kieszeniach płaszcza i rozwianymi włosami, tworzącymi ciemną plamę w wielkim oknie.
W czasie lotu prawie miał atak serca siedem odrębnych razy i dziękował każdemu możliwemu bóstwu za to, że Gabriel mu przypomniał, iż jego telefon mógł też odtwarzać muzykę. Metallica w jakimś stopniu zaradziła jego zdenerwowaniu, ale kiedy wreszcie wylądował w Okręgu Orange, nie zatrzymał się nawet, by poflirtować z gorącą blond stewardessą, tylko jak najszybciej się zbierał do wyjścia.
Lotnisko było małe i tłoczne, a w punkcie odbioru bagażu stał, kurwa, POSĄG JOHNA WAYNE`A. Dean zrobił zdjęcie i wysłał je do Sama, po czym wykręcił jego numer.
- Hej, Dean – odpowiedział pogodnie brat i po tym niemal całe napięcie oraz pozostały niepokój rozproszyły się.
- Siemka, Sammy.
- Jak ci minął lot? – zapytał Sam i Dean niemal widział jego uśmiech.
- Uch, nieźle, dzięki – odparł sztywno.
- Przynajmniej wylądowałeś – przypomniał mu Sam o wiele zbyt radośnie.
- Tak, okej. Pogadamy później, dupku – odciął się Dean, a Sam śmiał się w głos, kiedy się rozłączali.
Wstępna rejestracja i ustawianie wszystkiego były długie i nudne i Dean się faktycznie spocił pomagając innym artystom i piercerom rozstawiać ich stanowiska, ponieważ było ciepło jak na styczeń. Ostatecznie wpadł na Sarę Eberle, zmieniając się w bełkoczącego fana, kiedy go sobie PRZYPOMNIAŁA i potwierdziła jego wizytę w niedzielę po południu.
Zauważył kilku mistrzów tatuażu tradycyjnego, a potem znalazł się na krześle o 17.00 następnego popołudnia, celem wykłucia sobie kao yord yantry z rąk idiotycznie spokojnego gościa imieniem Mike, który przez ostatnie 15 lat podróżował pomiędzy Tajlandią, Malezją i Tybetem.
Przypomniał sobie naprawdę nieśmiałą dziewczynę obserwującą cały ten zabieg – miała rozczochrane, krótkie czarne włosy i lśniące niebieskie oczy, co zdecydowanie nie było powodem, dla którego wyróżniała się dla Deana.
Połowa piątku minęła mu chaotycznie – pomiędzy byciem tatuowanym, umawianiem spotkań i trzema ludźmi, którzy po prostu usiedli, rozebrali się i powiedzieli “znajdź wolną skórę i wytatuuj ją” nie miał czasu, by zadzwonić czy napisać do domu. Kiedy się wreszcie dowlókł do swego pokoju hotelowego, jego telefon już mu irytująco ćwierkał.
Jo Harvelle: Czy jest tam Ignacio Barrera Omójboże, każ mu się przekłuć, abym miała jakąś namiastkę Kup mi też jakąś biżuterię i tym razem pamiętaj, że noszę 27 mm nie 1
Sasquatch: Wciąż po kolana w pracy? Wow, tak sądzę. Daj znać, jak ci idzie. Jeśli wrócisz zrobiwszy sobie tatuaż po pijaku, będę się śmiał jak cholera. Powiedziałbym „nie zapomnij jeść”, ale myślę, że to dla ciebie nie problem.
Ellen Harvelle: Powodzenia, dzieciaku, baw się dobrze :D
Gabe Milton: wytatuuj sobie tyłek. Sprawdzę to, kiedy wrócisz ;)
Cas Milton: Sam mnie zapewnia, że pisanie do ciebie w niczym ci nie przeszkodzi. Baw się dobrze, хорошо проведи время, diviértete, amuse-toi, hab Spaß i pomóż mi powstrzymać Sama od nadmiernego zamartwiania się. On za tobą tęskni. Ja też.
Dean wyszczerzył się i zadzwonił do Sama.
- Chyba nie zamierzasz sobie faktycznie wytatuować tyłka? – zapytał Sam nie bawiąc się we wstępy.
- On już JEST wytatuowany – odszczeknął Dean.
- Och. OCHHHH, tak – usłyszał w tle jakieś niskie mamrotanie. – Przy okazji, Cas mówi cześć.
- Co, znowu zalegasz u Gabe`a w mieszkaniu? – Dean przełączył na tryb głośnomówiący i odłożył telefon, aby ostrożnie zdjąć sobie koszulę i popodziwiać wciąż czerwoną yantrę na plecach. Sam zachichotał.
- Tak, Cas i ja wyszliśmy na kolację, a Gabe pracował, wiesz, jak to jest – powiedział, a Deanowi serce opadło. Nieprzyjemne, znajome uczucie strachu wkręciło mu się w brzuch.
- Cóż… - przerwał sobie potężnym ziewnięciem – poklep Casa ode mnie po głowie, a Gabe`a mocno ucałuj za to, że zajął się twoim tyłkiem.
- Uch, tak, Dean – powiedział Sam z niepewnym, niemal nerwowym śmiechem – JASNE.
Dean wymówił się wczesną pobudką i jet lagiem i zakończył rozmowę. Zasnął i śnił niewyraźnie o pościgu za ciemnymi skrzydłami.
Zmartwienie w jego piersi zakorzeniło się przez noc i zaczęło rosnąć, wpuszczając odnóżki w każdy cal jego skóry, i kiedy nie tatuował, mógł myśleć tylko o CASIE – o tym, jak się uśmiechał czasem do Sama, o tym, jak się razem tłoczyli, by nad czymś pracować, o tym, jak Cas słuchał, kiedy Sam gadał i gadał o czymś, co go pasjonowało.
(Nigdy nie przyszło mu do głowy, by spojrzeć na drugą stronę medalu.)
Jednak, gdy tylko igła przebiła skórę pod jego rękawiczkami, wciągnęły go wyraźne kontury i łagodne kolory i to COŚ, z czego najwyraźniej zasłynął – Ash mówił, że „wszystkie blogi w sieci” uwielbiały sposób, w jaki nakładał kolory, ale Dean nie widział w tym nic szczególnego. Nie było to coś bardzo TRADYCYJNEGO, kolory wychodziły rozmyte i akwarelowate, ale hej, przynajmniej nieźle na tym zarabiał.
Ręka mu ścierpła jak cholera do czasu jego wizyty u Sary; żartowała sobie z niego, że przegapił kilka miejsc w czasie golenia, więc doczyściła mu kolana i kostki. W takim momencie zazwyczaj zaczynałby czarować, szczególnie tatuowany przez cudownie eteryczną kobietę, ale było w niej tak wiele z Jo, że Dean utrzymywał przekomarzanie się zdecydowanie poza granicami flirtu.
Tuż przed tym, jak położyła kalkę na ciele, telefon Deana zabrzęczał z jego porzuconych dżinsów.
- Odbierz – powiedziała Sara z uśmiechem i kiwnięciem głowy. Dean wyłowił telefon z kieszeni, z ciepłym niedowierzaniem spojrzał na „dzwoni Cas Milton” i odebrał.
- Hej, Cas.
- Witaj, Dean – dobiegł go niski pomruk Casa i, kurwa, Deana wypełniło ciepło, którego nie powinien odczuwać. W mniej niż dwie sekundy wszystkie jego zmartwienia się rozwiały. Z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że się szczerzy. – Nie przeszkadzam?
- Nie, jest okej. O co chodzi? – Sara pokazała, że zamierza zacząć z kalką, Dean odkiwnął jej głową.
- Och – powiedział Cas – dzwonię bez jakiegoś szczególnego powodu. Sam i Gabriel są zajęci i bez ciebie jest tu bardzo cicho.
Dean zachichotał, ponieważ, o IRONIO, Cas próbował powiedzieć „Tęsknię za tobą” komuś, komu jeszcze trudniej przychodziło wykrztuszenie „Ja też za tobą tęsknię”.
- Chłopie, miałbyś tu prawdziwy dzień w terenie – powiedział zamiast tego. – Masa ludzi z dziwnymi akcentami.
- Naprawdę? – Dean mógł zobaczyć, w jaki sposób pochylił się do przodu, znacznie przekraczając granice przestrzeni osobistej. – Bez wątpienia kalifornijski angielski oraz prawdopodobnie trochę fantastycznych przykładów Chicano.
Dean zaśmiał się i powiedział, że nie miał pojęcia, co Cas mówił.
Ostatecznie przegadali cały czas, w którym Sara nanosiła poprawki na wzór, i Dean już się zbierał do wyjaśnień, kiedy Sara powiedziała „W porządku, skarbie, zaczynam” i jej pistolet zaczął zagłuszać telefon.
- Pokażę ci w poniedziałek – odparł, szczerząc się, kiedy Cas zapytał go, co sobie tatuuje.
- Mam więc nadzieję, że nie potraktowałeś poważnie sugestii Gabriela – odpalił Cas i Dean mógł sobie idealnie wyobrazić ten złośliwy, kpiący wyraz jego oczu.
- Nieważne, koleś – skrzywił się Dean, a Sara uśmiechnęła się do niego z zadumą, kiedy się rozłączył.
- Chłopak? – zapytała, przesuwając igłą po boku jego łydki.
- Nie – powiedział Dean, próbując być nieoficjalnym, ale śmiech przyszedł mu z wysiłkiem. – Tylko, uch, mój dobry przyjaciel. Jakby przyjaciel rodziny.
Sara tylko wciąż na niego patrzyła, o wiele za długo, by czuć się komfortowo, a potem pokiwała głową, jakby rozumiejąc.
- Nieźle cię trafiło, co? – wymruczała wreszcie, uśmiechając się wymuszenie.
- Nie ma mowy – Dean skrzywił się automatycznie, ale czuł, że czubki uszu mu się zaczerwieniły. Sara posłała mu kolejne SPOJRZZENIE i wolną ręką łagodnie poklepała go po kolanie.
W niedzielę kuśtykał po terenie wystawy, próbując ruszać swe wciąż wrażliwe nowe dodatki tak niewiele, jak mógł. Po drugiej sesji z Sarą wytatuował jeszcze prawie dziesięciu ludzi więcej, a potem, krzywiąc się, powędrował tam, gdzie stała większość stoisk sprzedających biżuterię, podczas gdy wystawa się zwijała. Znalazł tam parę zatyczek z nieoszlifowanych ametystów w swoim rozmiarze, które aż BŁAGAŁY, by je kupić, więc westchnął i popisał się, a potem kupił Jo naprawdę oszałamiającą parę zatyczek ręcznie wyrzeźbionych z kwarcu rutylowego.
Wystawa zwinęła się szybko i było naprawdę zimno, kiedy wszystkie stoiska zniknęły; Dean wykorzystał kilka godzin na sen, po czym ruszył z powrotem na lotnisko, na nieszczęście tym razem bez odprowadzającego go Casa. Jego lot powrotny uwzględniał międzylądowanie na O`Hare, co było, kurwa, BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM, i wciąż był tak udręczony swoimi lotami, że nawet pozwolił Samowi uściskać się na szybko na lotnisku.
Gabe i Cas dojechali ponad pół godziny po tym, jak on i Sam weszli do domu, i Dean kuśtykał po domu w szortach koszykarskich, próbując znaleźć taką pozycję do leżenia na kanapie, w której nie dotykałby jej nogami.
- Niech to szlag – westchnął Gabe z zadumą – więc to nie był tatuaż na tyłku.
- To jest piękne – wymruczał Cas, kiedy Dean ostrożnie usiadł i oparł stopy na stoliku do kawy. – Ilość szczegółów jest niewiarygodna – pokręcił z niedowierzaniem głową i usiadł obok Deana. – Bardzo dobrze ci pasuje.
Dean PYSZNIŁ SIĘ. Oczywiście, kurwa, że to było piękne, robiła to SARA EBERLE – od kolan do kostek pokrywała go solidna czerń, łamana nachodzącymi na siebie wirami, tylko miejscami odsłaniająca kawałek skóry. Nie sądził, by kiedykolwiek bardziej kochał jakiś tatuaż, niż ten.
Łyknął piwa i delektował się nim z zamkniętymi oczami, kiedy pod wpływem lekkiego dotyku na goleni cały drgnął i niemal rozlał sobie pół butelki na koszulę. Cas trzymał dłoń jakiś cal nad jego nogą i miał na twarzy ten przepraszający, zatroskany wyraz.
- Przepraszam – powiedział unosząc dłonie tak, jakby miał do czynienia z przerażonym zwierzęciem. Dean prychnął.
- Nie, nie – powiedział odstawiając piwo – ty tylko, uch… nie spodziewałem się tego. Wciąż jest trochę wrażliwe.
- MOGĘ dotknąć? – zapytał Cas, ostrożnie przesuwając dłoń z powrotem na nogę Deana. Dean wzruszył ramionami.
- Tak sądzę. Tylko, uch, bądź ostrożny. Czasami wciąż boli jak cholera.
- Słodkie – powiedział radośnie Gabe, opadając na kanapę obok Sama. Dean przewrócił oczami i z całych sił próbował nie drżeć; palce Casa powoli tańczyły mu po skórze, śledząc wzory, których jeszcze nie zapamiętał, gładząc je tak kurewsko CZULE, że myślał, iż wreszcie zwariuje.
W piątek przed swoimi urodzinami Dean obudził się na kanapie Miltonów o jakiejś bezbożnej godzinie rano, słysząc jakieś ciche odgłosy z kuchni. Poranne słońce słabo przesączało się przez chmury i niewiele świateł było włączonych, ale Dean miał pojęcie, kto mógł wstać tak wcześnie.
- Cas? – zaskrzeczał.
- Przepraszam – odszepnął Cas, stając bliżej ze szklanką kawy w dłoni – nie chciałem cię obudzić. Śpij dalej, Dean.
I wtedy – Dean pomyślał, że mógł o tym śnić – Cas pochylił się nad oparciem kanapy i łagodnie przeczesał mu włosy palcami. Zanim doszedł do drzwi, Dean znowu spał jak kamień.
Obudził się ponownie w okolicach 9.30 rano, tym razem słysząc Gabriela i Sama krzątających się po kuchni; usiadł, przetarł oczy i chwycił za telefon.
Do Casa: O której dzisiaj kończysz, zabiłbym za burgery Ellen na lunch
Ziewnięcie i przeciągnięcie później przegarnął sobie włosy palcami i ruszył do kuchni. Pachniało, jakby Gabe robił francuskie tosty, i w brzuchu mu zaburczało z oczekiwania, ale kiedy skręcił za róg, świat stanął w miejscu.
Sam miał na twarzy ten głupi uśmiech i, podwijając rękawy swojej flanelowej koszuli, pochylał się, pochylał się, by scałować uśmieszek z twarzy Gabriela.
Dean wydał z siebie zdławiony, pełen oburzenia dźwięk, a Sam i Gabe wyglądali jak jeleń na drodze, a potem Sam wrzeszczał DEAN, ZACZEKAJ CHWILĘ, a Dean nie wiedział nawet, gdzie idzie.
- Sam, co się, do diabła, dzieje? – wysyczał, patrząc to na szczere, zbyt wielkie oczy brata, to na cień Gabriela w kuchni.
- Ty nie…?
- Nie, Sam, ja NIE, więc chciałbym, byś mi dokładnie wyjaśnił, CO SIĘ, DO DIABŁA, DZIEJE – rzucił Dean.
- Ja… cóż… - Sam przełknął i poczochrał sobie włosy. – Dean, myślałem, że WIESZ. To nie tak, że któryś z nas to ukrywał.
- On jest o prawie SZEŚĆ LAT starszy od ciebie – powiedział Dean dużo głośniej, niż zamierzał.
- On jest RODZINĄ – odpalił Sam jeszcze głośniej.
- Sam – zaczął Dean, teraz już zły, ale Sam mu przerwał.
- Dean, ja sam mogę decydować – dociął. – Nie potrzebuję, żebyś i TY był ojcem.
Dean znalazł się na zewnątrz, trzaskając drzwiami, zanim się zorientował.
Powrotna podróż do ich mieszkania wypełniona była wściekłą, czerwoną mgłą; został tam tylko na tyle długo, by przebrać się w ubrania, w których nie spał. Powód, dla którego dom był pusty, zdenerwował go jeszcze bardziej, i następne, czego był świadom, to to, że udawał się do kampusu.
Cas Milton: Kończę o 10.30. Z przyjemnością zjem z tobą lunch.
Do Casa: akurat teraz jadę do kampusu. Pokłóciłem się z Samem i chyba muszę pogadać z tobą o czymś ważnym
Cas Milton: zaczekaj w moim biurze. Będę tam tak szybko, jak zdołam.
Dean brnął wściekle przez stale sypiący śnieg i wiedział, że był nieuprzejmy dla ludzi, których trącał po drodze do działu lingwistycznego, ale nie mógł się tym przejąć. Drzwi opatrzone schludną tabliczką z nazwiskiem Casa były uchylone, więc szturchnął je i padł na jedno z krzeseł.
Na zegarze widniała 10.31, kiedy Cas wszedł do gabinetu. Dean zerwał się na nogi i obaj przez chwilę niezręcznie szurali.
- Czy wiedziałeś o Samie i Gabe`ie? – wyrzucił z siebie Dean, a Cas spojrzał na niego. – Że oni są, no wiesz… PARĄ?
- Ja… - był to pierwszy raz, kiedy Dean zobaczył, jak Cas zaniemówił. – Miałem… swoje podejrzenia, Gabriel zawsze był bardzo czuły w stosunku do Sama, ale…
- Hej, Castiel – wtrącił się trzeci głos, a Dean musiał się wykazać potężnym opanowaniem, aby nie przywalić Zachariaszowi w tę zadowoloną mordę. Opierał się zwyczajnie o drzwi, wodząc oczami pomiędzy Deanem, Casem i trzycalowym odstępem między nimi oraz tym, jak ich ramiona się dotykały. – Ja, uch, nienawidzę przeszkadzać tobie i twojemu PRZYJACIELOWI, ale czy mógłbym cię na chwilę pożyczyć?
- Obawiam się, że nie – powiedział Cas niskim, niebezpiecznym głosem i OCH. – Dean i ja mamy teraz swego rodzaju nagły problem rodzinny.
Po czym po prostu pchnął drzwiami, tuż przed nosem Zachariasza, i Dean nie mógł nie posłać zadowolonego uśmieszku przez ramię, kiedy poszedł za Casem przez korytarz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 13:42, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Ach Pat, ja kwilę na samą myśl i boję się zabrać za tego fika, żeby nie kwilić jeszcze bardziej @_@ Ale, wezmę się. Bo piękny jest i strasznie mi się podoba. Ale serio, naprawdę. Jak sobie przypomnę co się ze mną działo na tamtej scenie w stajni, kiedy sobie uświadomiłam co się za chwilę stanie, to skóra sama cierpnie. Zdecydowanie winno się uprzedzać o takich jazdach. Bo człowiek zejść może z nadmiaru emocji.
Ale, na to remedium najlepsze to kolejny fragmencik. I życie znów jest piękne (nie to, że wcześniej nie było), bo nawet biorąc pod uwagę to, co się jeszcze tam wydarzy, w tym fiku nic nie boli. A ten fragment to czysta słodycz. Chodzący ideał. Kusząca cudowność. Wszystko co najlepsze opakowane w 41.397 znaków. Ze spacjami, przecinkami i kropkami. Jezusie, Patuś, jakże ja tęskniłam za Twoimi tłumaczeniami TT_TT Jak kiedyś nie daj boże przestaniesz, to lepiej od razu wpakuj nam kulkę w łeb, bo i tak będziemy miały zrujnowane życie.
//Teraz będą jęki innego rodzaju: jezusie, ale mam dziś beznadziejny humor. Znaczy szczątkowe jego pozostałości. Znaczy nic nie zostało. A najgorsze jest to, że nie mogę sobie go poprawić na dłużej niż dwie minuty. Zakurwiście piękny dzień mam, nie ma co. Koniec jęków, idę zalec w jakimś kącie, czy coś, don't mind me.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez antique dnia Pią 14:13, 14 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pią 14:26, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
antique napisał: | Jak kiedyś nie daj boże przestaniesz, to lepiej od razu wpakuj nam kulkę w łeb, bo i tak będziemy miały zrujnowane życie. |
*Wzdycha ciężko i wlecze się w kąt po swój Zestaw Małego Odczyniacza Złych Uroków*
antique napisał: | Teraz będą jęki innego rodzaju: jezusie, ale mam dziś beznadziejny humor. Znaczy szczątkowe jego pozostałości. Znaczy nic nie zostało. A najgorsze jest to, że nie mogę sobie go poprawić na dłużej niż dwie minuty. Zakurwiście piękny dzień mam, nie ma co. Koniec jęków, idę zalec w jakimś kącie, czy coś, don't mind me. |
Ummm...
Troszeczkęodrobinkęciut lepiej...?
Fragment. FRAGMENT. Czekałam na ten kawałek jak zbawienia, gdyż: jarałam się jak świeczuszka tatuażem Deana, z opisu tegoż z oryginału za Diabła nie mogłam zrozumieć, co on na tej nodze ma za wzór. Secundo- Cas, który łasi się do Deana. Scena jest tak... Urocza, z braku lepszego określenia, że wyrównuje mi poziom cukru na miesiąc. I- tadadadadm- Gabe i Sam! :D Dean, ty małe ślepiątko, naprawdę ._. Ach, uwielbiam relacje między nimi opisane tak, jak w tym ficu! Znaczy, moja dramatyczno- patetyczna strona natury pławi się raczej w sposobie przedstawiania ich związku a'la camui i dream (nie ma cienia szans żeby ta dwójka kiedykolwiek była razem-> plot, seks, plot, seks-> największa miłość jaką zna ten układ słoneczny), ale to jest takie... Dobre i prawdziwe. Normalne, naturalne i takie... Cholera, DOBRE. Trudno mi ubrać w słowa, jak bardzo cieszy mnie to tłumaczenie @.@
//Może to kwestia tego, że leżę martwym bykiem w łóżku i się doszukuję, ale faktycznie- każdy fic camui i dream opiera się na takim stelażu.
And This Is Enough. Dean ma dziewczynę i nie jest gejem. Zerowe szanse na związek -> związek jak diabli.
How To Save A Life. Cas jest w mieście tylko przejazdem, wraca do domu, daleko, nie ma szans na związek -> miłość stulecia.
A French Holiday. Jak wyżej tylko bardziej. Nawet kontynenty im się nie pokrywały, nie mówiąc o tym, ze nawet nie mówili w tym samym języku -> epickie love story.
Morning Teach. Cas miał być tylko ruchadełkiem na jedną noc, różnica wieku, nauczyciel- uczeń, charakter i podejście do życia Deana -> ślub. Nuffin more to say.
Milton Manor. Cas jest dziedzicem majątku, Dean jest synem koniuszego. Oboje są tej samej płci. XIX wiek. Zero szans na związek -> miłość, że ojapierdolę.
Ficzek bez tytułu. Dean odmawia współpracy z Casem, Cas Deana oślepił. Zaiste piękny początek pięknej miłości -> Well. Piękna miłość. Czy coś.
I właściwie to coś w tym jest, jak się nad tym zastanowić. Takie schematy, może i bardzo rom-comowe, może i sprane strasznie, ale jednak lecą na emocjach, na takich "wzdycham i się uśmiecham" emocjach. Miłość zwycięży wszystko i te sprawy.
// [link widoczny dla zalogowanych]
Od 50 do 62 warte uwagi zdają się być A New Sort of Grace, Release, Sacramento Clinic for Omegas i Getting What He Needs. Dalej jeszcze nie przeglądałam.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Pią 16:09, 14 Cze 2013, w całości zmieniany 9 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:21, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Co do fragmentu - znalazłam yantrę, którą Dean kazał sobie wydziarać na plecach, i wrzuciłam fotę w tekst. Przejrzę jeszcze portfolio Sary i rozejrzę się za czymś pasującym do opisu :) I też wrzucę.
Lin, do listy ficzków dołóż jeszcze nieskończone Danger Danger :) Mamy tam policyjnego wygę z sił specjalnych po przejściach, czyli Casa, oraz świeżynkę chyba prosto po szkole, czyli Deana. Cas właśnie stracił partnera i nowy związek mu nie w głowie, ale Dean jest uparty :)
Aha, zastanawiam się nad kolejnym tytułem do tłumaczenia i chcę spytać was, co wolałybyście jako pierwsze: ME AND MINE czy THROUGH THE DARK?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pią 16:59, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
patusinka napisał: | Co do fragmentu - znalazłam yantrę, którą Dean kazał sobie wydziarać na plecach, i wrzuciłam fotę w tekst. Przejrzę jeszcze portfolio Sary i rozejrzę się za czymś pasującym do opisu :) I też wrzucę. |
patusinka napisał: | Lin, do listy ficzków dołóż jeszcze nieskończone Danger Danger :) Mamy tam policyjnego wygę z sił specjalnych po przejściach, czyli Casa, oraz świeżynkę chyba prosto po szkole, czyli Deana. Cas właśnie stracił partnera i nowy związek mu nie w głowie, ale Dean jest uparty :) |
Ach, dziewczyny, SKOŃCZCIE już tego ficzka...! ;_;
patusinka napisał: | Aha, zastanawiam się nad kolejnym tytułem do tłumaczenia i chcę spytać was, co wolałybyście jako pierwsze: ME AND MINE czy THROUGH THE DARK? |
Z całym moim priest!kinkiem... A raczej MIMO mojego priest!kinka- THROUGH THE DARK. Jeśli o mnie chodzi. Chyba. Pat, właściwie COKOLWIEK ze swojej listy byś nie wybrała, ja będę zachowywała się jak tchórzofretka z ADHD na kwasie. Więc...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Pią 17:35, 14 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 17:57, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Linmarin napisał: | Ummm...
Troszeczkęodrobinkęciut lepiej...? |
Kocham Cię @_@
Ach, ilustrowane fiki nigdy nie było takie fajne @_@ Lejesz miód na moje zbolałe serce <3
A i na skończenie Danger czekam jak na zbawienie, z tego co przeglądałam zapowiada się bardziej niż super :3 Also, nie zabrałam się jeszcze za MM. W moim obecnym stanie psychicznym gotowam wyskoczyć na główkę przez okno przy większym angście ^^;
I zgadzam się z Lin: Through the dark, zdecydowanie. Me and mine było fajnie, ale przy Through blednie, niestety ^^;
Pamiętacie, jak kiedyś Wam mówiłam o koleżance, która zaczęła SPN oglądać? Uparcie broniła się przed próbami mojej destielizacji. Oporna sztuka, goddammit. Ale, zaczęła oglądać ósmy sezon i w końcu coś jej zaskoczyło XD Czekam, aż skończy sezon oglądać. I sobie poważnie porozmawiamy :3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:07, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
antique napisał: | I zgadzam się z Lin: Through the dark, zdecydowanie. Me and mine było fajnie, ale przy Through blednie, niestety ^^; |
No to postanowione. A tę krótką kontynuację wrzucę tam, gdzie wypadała w treści głównego ficzka. I będzie tak, jak powinno być od początku :D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:09, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
antique napisał: | Linmarin napisał: | Ummm...
Troszeczkęodrobinkęciut lepiej...? |
Kocham Cię @_@ |
Odnoszę wrażenie, że ten konkretny gif byłby idealna odpowiedzią na to wyznanie, Słońce :D
antique napisał: | Also, nie zabrałam się jeszcze za MM. W moim obecnym stanie psychicznym gotowam wyskoczyć na główkę przez okno przy większym angście ^^; |
MM wygląda tak, ze jest łohohoho, dzieci, pierwsza miłość, się bawimy, koniczyna i jezioro i nic nie boli, potem wiadoma scena w stajni po powrocie Casa, potem jest czyste szczęście, fluff i seks do samiuteńkiego końca (also Dean się trochę boi, co jest dla mnie jedną z najśliczniejszych rzeczy EVER). A potem, o ile się nie mylę jakieś 8 stron przed końcem zaczyna się angst, że o ja pierdolę. Fic SZARGA. To mu muszę przyznać.
antique napisał: | Pamiętacie, jak kiedyś Wam mówiłam o koleżance, która zaczęła SPN oglądać? Uparcie broniła się przed próbami mojej destielizacji. Oporna sztuka, goddammit. Ale, zaczęła oglądać ósmy sezon i w końcu coś jej zaskoczyło XD Czekam, aż skończy sezon oglądać. I sobie poważnie porozmawiamy :3 |
Mój wewnętrzny, śródmózgowy lektor nie omieszkał dodać diabolicznego SASASASASA...! Na zakończenie Twojej wypowiedzi @.@
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
patusinka
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 03 Wrz 2007
Posty: 6911
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Balbriggan, IE Płeć:
|
Wysłany: Pią 19:10, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Tyle tylko, że ten angst nie dotyczy związku Casa i Deana, jeśli antique akurat tym sie martwi. A przynajmniej nie bezpośrednio.
EDIT: właśnie tłumaczę tę scenę, o którą mi chodziło, więc wrzuta (dziś krótka), za jakąś godzinę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez patusinka dnia Pią 20:45, 14 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Linmarin
Yaoi! YAOI!
Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 5382
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Inowrocław Płeć:
|
Wysłany: Pią 20:49, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
patusinka napisał: | Tyle tylko, że ten angst nie dotyczy związku Casa i Deana, jeśli antique akurat tym sie martwi. A przynajmniej nie bezpośrednio. |
Fakt. Cas wyrobił normę bycia fiutem za calutki ficzek zaraz po swoim powrocie ze szkół, a Dean jest zadziwiająco mało dupkiem w tym ficu.
patusinka napisał: | właśnie tłumaczę tę scenę, o którą mi chodziło, więc wrzuta (dziś krótka), za jakąś godzinę. |
Właśnie pomyślałam o wrzucie- a potem mi się przypomniało, że mówiłaś, ze ta najwcześniej jutro- i odświeżyłam stronę- i od dzisiaj zaczynam głęboko wierzyć w wishful thinking.
Swoją drogą- "Hannibal" zaliczył świetny start, i poziomem spada sukcesywnie z odcinka na odcinek. Well.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Linmarin dnia Pią 20:55, 14 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
antique
BoysLove Team
Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 3648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 21:53, 14 Cze 2013 Temat postu: |
|
|
Linmarin napisał: | Fakt. Cas wyrobił normę bycia fiutem za calutki ficzek zaraz po swoim powrocie ze szkół, a Dean jest zadziwiająco mało dupkiem w tym ficu. |
Um. *grzebie paluszkiem w piasku* Zajrzałam w ostatni rozdział i wiecie? Wszystko zniosę za taką końcówkę @_@ Z jednej strony jak tylko zajrzałam, to pożałowałam, ale z drugiej dzięki temu uda mi się przeżyć cały ten angst XD
I zgadzam się. Dean, tak dla odmiany, to cholerne słoneczko w tym fiku. Znaczy tak do dziewiątego rozdziału, w którym się zatrzymałam. Potem pewnie też, bo Dean cudownie jest napisany. Mogę się nad nim rozpływać, bo ma takie duże serduszko, jest taki niewinny i taki słodki, i tak się potem Casa bał, że już nie wspomnę o tym, że chciał mu pokazać co robił, kiedy myślał o Casie. On chce nas wszystkie zabić, dziewczęta @_@
A Cas, fakt, fiut nieprzeciętny. Jednakowoż biedne maleństwo, rózgą różne rzeczy można człowiekowi wbić do główki. Ważne że da się te rzeczy potem wybić.
Patuś zawsze nam obiecuje, a potem i tak wrzuca wcześniej :) Ale tym razem dla odmiany się nie nastawiałam, bo maleństwo pewnie zajmuje dużo czasu (choć jak mniemam przez większość śpi :)), a tu taka niespodzianka @_@ To już ostatecznie mi nastrój poprawi :3
A co do Hannibala... gdzieś mi przemknęło, że kiepskie szanse na kolejny sezon, bo oglądalność leci. Ale, tak dla odmiany, mój tumblr jakoś się zaroił ostatnimi czasy gifami z tegoż XD Winić należy Amerykanów. Znaczy jak zdejmą. Bo ci to dla zasady powinni nabijać serialom oglądalność, nawet jeśli oznacza to włączenie telewizora i pójście na piwo do pobliskiego baru XD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|